W pierwszy sierpniowy wtorek 1944 roku walki w stolicy trwały od 2,5 godziny. 17.00, czyli "W" jak Wolność - to był początek powstańczego zrywu, od którego właśnie mija 80 lat. Cała Warszawa jest jak mapa walki o wolność, ale są miejsca, które w mieście ruin były szczególne. Joanna Dunikowska-Paź, dobry wieczór. Specjalne wydanie "19.30" zaczynamy na budynku PAST-y, dawnej centrali telefonicznej, zdobywanej przez powstańców piętro po piętrze. A w tle najnowocześniejszy budynek ówczesnej stolicy - Prudential, który na zdjęciach z serią eksplozji stał się symbolem walk. O 17.00 miasto jak co roku się zatrzymało, a jak jeszcze upamiętnia swoich bohaterów? To pytanie do Daniela Chalińskiego, który jest na Cmentarzu Powstańców na warszawskiej Woli. Jestem w miejscu szczególnym. Tutaj spoczywa ponad 50 tysięcy ofiar powstania. Za mną pomnik poległych niepokonanych. Obecny był tutaj premier Tusk i marszałek Hołownia. Premier powiedział, że wszyscy mamy obowiązek złożyć bohaterkom i bohaterom powstania przyrzeczenie, że ta ofiara nie pójdzie na marne. Dzisiaj się jednoczymy. Wszyscy oddajemy hołd powstańcom. Hołd oddaje także prezydent Niemiec. SYRENY "W" jak wolność, wytrwałość, wiara. Wymarzona, wyczekiwana godzina "W". Godzina rozpoczęcia walki o wyzwolenie Polski. Zryw powstańczy 80 lat temu powitano z nadzieją na zwycięstwo. Warszawa od pięciu lat była pod niemiecką okupacją. Wkrótce miała wkroczyć Armia Czerwona. Ludność stolicy - chwyciła za broń. To, że oni wszyscy mieli zaufanie, że tam była miłość i przyjaźń, dała im nadzieję, że mogą to totalitarne zło pokonać. Heroiczna walka trwała sześćdziesiąt trzy dni. Powstanie warszawskie jest moralnym fundamentem, moralną podstawą naszej niepodległości. Zawdzięczamy to tym, którzy 80 lat temu walczyli, ginęli, którzy się nie poddali, nie cofnęli się, mieli odwagę walczyć do samego końca. Dziś w uroczystościach bierze udział prezydent Niemiec, który przy Pomniku Powstania Warszawskiego skierował słowa do powstańców. Chciałbym zwrócić się do wszystkich Polek i Polaków, a zwłaszcza do weteranek i weteranów, do bohaterek i bohaterów powstania warszawskiego. Chcę powiedzieć tylko jedno zdanie, pochodzi ono prosto z serca i wypowiem je z całą powagą: Proszę właśnie dzisiaj i właśnie tu o wybaczenie. Tradycyjny już Marsz Mokotowa czy składanie kwiatów pod pomnikami... Powtarzamy za każdym razem, że to jest mit założycielski naszego państwa, że bez powstańców nie byłoby naszej wolności. Spotykacie się z harcerzami, jesteście w Muzeum Powstania Warszawskiego, opowiadacie całemu światu, co tu się wydarzyło... Wasza służba trwa. Tak wyglądały dziś główne uroczystości. Do stolicy przyjechało 2 tys. harcerzy z całego świata oraz wolontariusze, którzy kwestują na odrestaurowanie zaniedbanych grobów bohaterów. Żeby te groby wyglądały jeszcze bardziej uroczyście, bo ci powstańcy, którzy tam w nich spoczywają bardzo na to zasłużyli. Żyjących weteranów jest niestety coraz mniej. 20 lat temu na otwarciu Muzeum Powstania Warszawskiego było ich 4 tys. - dziś zaledwie kilkudziesięciu. Pamięć jest ważna. Dlatego jest bezcenne. Ta pamięć jest bezcenna i hołd, który w oczywisty sposób się należy jest też oczywisty w tworzeniu lepszej przyszłości. Walcząca stolica jest symbolem zwycięskiej i nieujarzmionej Polski, którą można pokonać, ale nie można złamać. Planowane na trzy dni walki trwały aż 63 dni - do 2 października, kiedy podpisano akt kapitulacji. To była największa miejska bitwa w dziejach Polski i największy wolnościowy zryw w całej okupowanej Europie. W pierwszych dniach walk udało się przejąć kontrolę nad wieloma ulicami i budynkami, ale wydany przez Hitlera rozkaz krwawego odwetu zmusił powstańców do defensywy. O heroicznej i samotnej walce z Niemcami. Żoliborz, ulica Suzina. Tu padły pierwsze strzały powstania warszawskiego, tu zginął pierwszy powstaniec. Trzy godziny przed Godziną "W". Walki zaczęły wybuchać wcześniej, w momencie kiedy niemieckie patrole natrafiały na uzbrojone oddziały. 1 sierpnia do walki staje około 30 tys. powstańców. Większość bez broni i amunicji. Chcą jednak wyzwolić miasto zanim na rogatkach stanie Armia Czerwona. Dowództwo dostało informację, że ta jest już blisko i wydało rozkaz. Powstańcy w pierwszych dniach walki przejmują kontrolę nad wieloma ulicami i budynkami w każdej dzielnicy. Zdobywają Stare Miasto. Polskie flagi powiewają na siedzibie Poczty Głównej i na wieżowcu Prudential - najwyższym w mieście. To jednak plamy na mapie stolicy rozdzielone siłami wroga. Głównym bastionem niemieckim był gmach Sejmu, skąd Niemcy wypuszczali natarcia na Śródmieście Południowe. I mamy też dzielnicę policyjną, tę północną część. Hitler nakazuje krwawy odwet. Wydał rozkaz zniszczenia Warszawy i wymordowania mieszkańców. 5 sierpnia rusza Rzeź Woli. Ginie około 50 tys. cywilów. Można powiedzieć, że był to element niemieckiego ludobójstwa na Polakach. Powstańcy byli przygotowani na kilka dni walki i przechodzą do defensywy. Niemcy odbijają Wolę, prą do Śródmieścia i na Stare Miasto. Starówka została odcięta, ale też sławny mini czołg pułapka, który wjechał na teren Starego Miasta. Powstańcy odzyskują kolejne tereny w innych częściach stolicy. Zdobywają budynek PAST-y, utrzymują pozycję na Mokotowie i Sadybie. Jednocześnie trwa zaciekła walka o Stare Miasto, która kończy się na początku września. W kolejnych dniach powstańcy tracą Powiśle, a Niemcy niszczą mosty na Wiśle. Mimo to, przez rzekę przeprawiają się żołnierze Armii Wojska Polskiego, idący ze wschodu razem z Armią Czerwoną. Ta była już na Pradze. To podniosło nadzieję w tym, że może się coś uda w Warszawie wywalczyć, może Sowieci przyjdą nam z pomocą. Żołnierze Stalina tego nie zrobili, czekali aż Warszawa się wykrwawi. 2 października w Ożarowie Mazowieckim podpisano akt kapitulacji. To koniec walk. Ja jako historyk, ale też mieszkanka Warszawy i osoba, której dziadek był powstańcem i zginął w powstaniu, nie śmiałabym podważać ani decyzji, ani piętnować tego, co było. Przez 63 dni w Warszawie zginęło około 20 tys. powstańców i około 180 tys. cywilów. Miasto zrównano z ziemią. Kanały warszawskie - w czasie powstania były jak drugie miasto pod ziemią. Ratowały życie, ale także tam życie można było stracić w dramatycznych okolicznościach. Powstańcy wiedzieli, że cisza była jak najskuteczniejsza broń, a każdy dźwięk mógł oznaczać śmierć. I raptem jesteś w rurze, która śmierdzi nieludzko. I idzie się w rzędzie, więc nie ma żadnej możliwości ani uciec, ani nic. Jesteś totalnie ubezwłasnowolniony. Musisz iść w tym rzędzie. Tędy powstańcy transportowali broń, amunicję żywność, a także ludzi. Można powiedzieć, że te podziemne kanały tworzyły drugie, alternatywne podziemne miasto a arterie tego miasta często ratowały ewakuowanym życie. Ależ oczywiście, kanały ratowały życie, z tym, że jednocześnie były to momenty nieprawdopodobnie tragiczne. Niejednokrotnie przechodzono przez leżące zwłoki, niestety tak było. Po tym, jak Niemcy dokonali szeregu ataków i pocięli powstańcze pozycje na odseparowane od siebie punkty, kanały stały się de facto jedyną możliwą drogą transportu, a także wycofywania oddziałów z oblężonych i upadających dzielnic. Powstańcy musieli pamiętać, aby poruszać się w absolutnej, ogłuszającej ciszy, ponieważ każdy szmer inny niż szum płynących ścieków był śmiertelnie niebezpieczny. Słyszymy, chodzą Niemcy. Rozmawiają. Ani słowa. Znowu idziemy dalej. Niemcy jak zorientowali się, że funkcjonuje coś takiego jak podziemne miasto to w niektórych punktach otwierali włazy, nasłuchiwali, czy coś się dzieje. Jak już blisko był jakiś dźwięk, rzucali granaty, były straszne straty. Żołnierze, którzy wchodzili do kanałów, musieli za każdym razem otrzymać indywidualną przepustkę od dowództwa powstania. To nie było tak, że oni sobie mogli wejść do kanału jak potrzebowali. Ta droga była bardzo pilnowana. W kanałach było po prostu błoto, które było taką półwodnistą mazią. Trzeba było uważać, bo ta maź powodowała, że ludzie np. tracili równowagę i mogli po prostu w tych kanałach utonąć. Ogromną liczbę ludzi nie można było wpuścić do kanałów. Ciężko rannych nie można było zabierać do kanałów. Musieli zostać tu. A co się z nimi stało, to jak przejdziemy po mieście i rozejrzymy się po miejscach upamiętnionych tablicami, to zobaczymy, jaki los był tych ludzi, którzy tu zostali. Była ogromna liczba ofiar, wiele osób zbłądziło. Po prostu już tam pozostali na zawsze. Sami o sobie mówią, że są pokoleniem, które odchodzi. Warszawa to dla powstańców miasto święte, a 1 sierpnia 1944 roku wspominają jako najpiękniejszy dzień w życiu. Przypominają, że pokój nie jest dany na zawsze i warto posłuchać tych przejmujących relacji, bo z roku na rok ich ubywa. Dziś w wieku 106 lat odeszła Barbara Sowa "Basia", a w przededniu wyjątkowej rocznicy zmarł Ireneusz Rudnicki "Emir" żołnierz batalionu "Kiliński", który właśnie na zdobytym przez powstańców budynku PAST-y wieszał biało-czerwoną flagę. Ze świadkami historii rozmawiała Anna Hałas. 80 lat temu mieli po kilkanaście lat. I jedno marzenie: by po 5 latach niemieckiego terroru, znów żyć w wolnej Polsce. To był potworny zamordyzm. Człowiek wyszedł z domu i nie wiedział, czy wróci. Nie można było znieść dłużej tego, co Niemcy wyprawiali z nami. Wanda Traczyk-Stawska w czasie powstania warszawskiego walczyła z bronią. To ją widać na koloryzowanym filmie sprzed 80 lat. Musiała pani dobrze strzelać, że pani chcieli zostawić tę broń? Tak jest. Byłam dobrym żołnierzem, bo umiałam dobrze celować, nie marnowałam amunicji. Żołnierzem chciała być od pierwszych dni wojny, kiedy była świadkiem tej zbrodni. Widziałam, jak ze zbombardowanego domu wybiegła kobieta z niemowlęciem i Niemcy do niej strzelali, ale nie do niej samej, tylko w to niemowlę i widziałam jak się rozpada. 1 sierpnia 1944 roku wspominają ze łzami w oczach jako najpiękniejszy dzień w życiu. Ulga, ogromna ulga... Szał radości. Zobaczyłam pierwszą flagę powiewającą na jakimś balkonie, samochód z proporczykiem takim biało-czerwonym. Poczuło się od razu wolność. Jakie to uczucie było wreszcie zobaczyć te flagi? Bardzo, bardzo wzniosłe. To jest to. I nas nie interesuje, że my możemy zginąć. Powstańcy byli słabo uzbrojeni, pomoc Zachodu niewystarczająca. Ale Warszawa i tak walczyła długo. Planowane na trzy dni powstanie trwało aż 63 dni. My chcieliśmy sami wyzwolić Warszawę. Po to było powstanie zrobione, żeby pokazać Rosjanom, że my walczymy z Niemcami i możemy wyzwolić stolicę bez ich pomocy. W powstaniu warszawskim zginęło około 20 tys. powstańców i 180 tys. cywilów, a miasto Niemcy zrównali z ziemią. Mimo ogromnej ceny, powstańcy przekonują, że ich walka miała sens. Bo to jednak pokazało, że jest naród, że żyjemy, że chcemy tej wolności. Co by było, gdyby tego powstania nie było. Co by z nami było? Od lat apelowali: nigdy więcej wojny. Teraz, gdy ta toczy się w Ukrainie przypominają, że pokój nie jest dany raz na zawsze. Ja bym chciała znów mieć te naście lat i pomagać, bo wiem, że oni walczą nie tylko o siebie, walczą o całą Europę. Sami o sobie mówią, że są pokoleniem, które odchodzi. O czym chciałby pan, żebyśmy my pamiętali? Że Polska musi być krajem nowoczesnym, europejskim, patriotycznym w naszym tego słowa rozumieniu, do którego wkładamy całe nasze serce i uczucia, wiedząc, że jesteśmy częścią świata zachodniego. Po prostu pamiętać. Pamiętać, że to był zryw ludzi, którzy byli w ciężkiej niewoli, którzy byli mordowani i chcieli mieć wolność. Wychodźcie ze swojej skorupy. Nie wolno myśleć tylko o sobie. Musicie myśleć o tym, o innych ludziach, o tym, co jest naokoło. I myśmy tak myśleli, że myśmy nie myśleli o sobie. Musimy nie dać się ogłupiać, mieć swoje zdanie, bo nie ma nic gorszego jak łatwizna. Trzeba mieć swoje zdanie. Tu do młodzieży - słuchajcie, nie bójcie się głosować, głosujcie na to, co dyktuje serce, a nie kieszeń. Pamiętać o tragicznej przeszłości, ale żyć dla teraźniejszości i dla przyszłości. Obecnie na świecie żyje zaledwie 394 powstańców warszawskich. "Nawet 6-letnie dziecko, jak stanie przed lufami, wie, co to jest" - to jedno z tysięcy dramatycznych wspomnień cywilów. "Chcieliśmy coś robić, chodziło o to, by nie dać się rozdzielić" - mówią mieszkańcy stolicy, którzy w czasie powstania pomagali jak mogli. Ukryci w piwnicach nasłuchiwali głosu ulicy, czekając na ciszę, która dawała szansę na zdobycie wody i jedzenia. W trakcie powstania w Warszawie zginęło dziesiątki tysięcy cywilów. Zaledwie sześć lat miała wtedy Krystyna Starczewska. Ja miałam braci samych, byłam jedyną dziewczynką, a moi bracia byli bardzo zaangażowani w taką działalność podziemną, konspiracyjną, więc ja się nie bałam, chciałam współdziałać, chciałam tam robić różne rzeczy. Ludzie starali się być wtedy razem. Wzajemna opieka nad sobą, pomoc wzajemna, chodziło o to, żeby nie dać się rozdzielić, żeby można było tę rodzinę zachować. Rodzinę zachował Marian Kirpluk. Miał sześć lat. Jego brat pół roku. Ojciec walczył na froncie. Mama była sama z dwójką dzieci. Uratowali się dzięki powstańcom, którzy zaatakowali Niemców. Nawet 6-letnie dziecko jak stanie przed lufami nad rowem, to wie, co to jest. Pan wiedział, czym to się może skończyć wtedy? Ja wołałem po prostu do matki, że oni zabiją nas. To znaczy dziecko 6-letnie rozumie, co się dzieje, jaka jest sytuacja. Dostali od niemieckiego oficera przepustkę i przedarli się przez Warszawę. Płonące domy, Niemcy z psami, a ulice zagrodzone drutem kolczastym. Także, jak ktoś nie miał przepustki, to z Warszawy nie wyszedł. Dziś Marian Kiprluk mówi, że to, że żyje, to cud. Ten mural upamiętnia cywilne ofiary walk. W sylwetkę powstańca wkomponowano sceny z życia codziennego mieszkańców Warszawy. Mimo niebezpieczeństwa, cywile starali się pomagać powstańcom, budować barykady, transportować rannych, odgruzowywać zasypanych i tworzyć kuchnie polowe. Ci, którzy przetrwali przez wiele dni ukrywali się w piwnicach. Często nie wiedzieli dokładnie, co dzieje się na ulicach Warszawy. Oni tylko słyszeli odgłosy, słyszeli tylko to, co dzieje się na ulicach, kolejne wybuchające bomby, kolejne strzały. I kiedy zapadała ta cisza, to była nadzieja na to, że na chwilę są przerwane walki i mogą wyjść po wodę, mogą wyjść po jakieś zaopatrzenie, Najbardziej krwawą masakrą cywilów była rzeź Woli. Zginęły tysiące warszawiaków, zamordowanych całych rodzin. Ale po 6 sierpnia Niemcy stwierdzili, że zaczną wysiedlać warszawiaków, w ten sposób pozyskają tanią siłę roboczą i w kilku punktach Warszawy stworzyli takie punkty zbiorcze. W Alei Pamięci na Cmentarzu Powstańców Warszawy na kilkudziesięciu bryłach wyryto nazwiska prawie 60 tys. osób poległych lub zaginionych. Z zewnątrz budynek, jakich wiele w stolicy, ale w piwnicy skrywa niezwykłą powstańczą historię. Szpital polowy przy Konopczyńskiego - choć brakowało w nim właściwie wszystkiego, od wody i światła po leki, w zaledwie kilka dni udało się tam ocalić 180 rannych powstańców i cywilów. Znajdujemy się w piwnicach budynku Konopczyńskiego 5/7, w którym jest miejsce niesamowite, chyba jedyne swego rodzaju - szpital powstańczy. Był wrzesień 44. roku, kiedy na trzy dni schron w kamienicy stał się polowym szpitalem. Na stołach operacyjnych i szpitalnych łóżkach przeplatały się historie rannych powstańców i cywilów. Również dzieci. Wśród nich był 10-letni Tadzio. Tadzio ma zmiażdżoną nogę, był operowany w zasadzie bez znieczulenia. Tadzio niestety zmarł z upływu krwi tej samej nocy, nie odezwał się i tak cichutko odszedł. Prawie połowa pacjentów chorowała na czerwonkę. Wszystkim doskwierała duchota. Brak wody. Brak światła. Brak toalet. Nieczystości zbierano w wiadra i wynoszono na górę. Zajmowała się tym starsza kobieta, która się sama zgodziła, zgłosiła się do tej pracy, stwierdziła, że jest to potrzebne. Kiedy do budynku wkroczyli Niemcy, komendant szpitala dr Stefan Żegliński nie poddał się. Uratowano 180 osób. Znał na szczęście świetnie język niemiecki, negocjował tutaj z dowódcą tego oddziału niemieckiego, który wkroczył do tego szpitala. Na budynek spadały bomby. Został zburzony do 2. piętra. I choć dziś, toczy się tu normalne życie, wystarczy zejść do piwnic, by zobaczyć, że czas się zatrzymał. Tu jest klimat, tu się po prostu czuje tę duszę, tego ducha całego. Ta cisza aż krzyczy. Szpital polowy przy Konopczyńskiego znajduje się pod opieką tutejszej wspólnoty mieszkaniowej, ale na razie nie jest to miejsce ani powszechnie znane, ani powszechnie dostępne. To raczej unikat na mapie miejsc pamięci, ale wystarczy przejść około kilometra w linii prostej, by dostrzec dwa budynki-symbole. Symbole powstańczej niezłomności. Warszawska PAST-a - centrala telefoniczna. Dla Niemców budynek strategiczny. Został zdobyty dopiero 20 sierpnia, po kilku nieudanych próbach. Batalion Kiliński podpalił PAST-ę. Żołnierze skakali przez okno i zabili się, ale końcowa grupa niemiecka wyszła z podniesionymi rękoma. Na samej górze powiewała polska flaga. Podobnie jak tu, na Prudentialu, najwyższym budynku ówczesnej Warszawy. Dlatego tu spadały niemieckie pociski. Moment, w którym największy z nich, najmocniej uszkodził budynek, został uwieczniony przez Sylwestra Brauna. Był fotoreporterem powstańczym, i wtedy, w tym momencie, znajdował się przy ulicy Kopernika 28 i akurat zauważył taki żółty słup ognia. Seria tych ujęć stała się symbolem dorobku fotografa. A Prudential - ikoną polskiej nieugiętości. Powojenne losy powstańców i cywilów były bardzo różne. Czasem od Warszawy dzieliły ich tysiące kilometrów, ale właśnie tu, w stolicy, przy Grzybowskiej 79, mają swoje szczególne miejsce - Muzeum Powstania Warszawskiego. Dziś premier poinformował, że w ciągu kilku miesięcy muzeum ma otrzymać 100 mln zł na rozbudowę. Na miejscu jest Zbigniew Łuczyński. Ci, którzy tworzą to miejsce mówią, że to zdecydowanie więcej niż muzeum. Opinię o tym, że to więcej niż muzeum, że być tutaj to nie tylko zwiedzanie przejmującej ekspozycji, usłyszałem od jednej z pracujących tu osób. W dawnej elektrowni tramwajowej ulokowano wszystko, co ważne, aby przeżyć jeszcze raz 63 dni walki ówczesnych młodych ludzi, którzy dla ukochanego miasta gotowi byli oddać życie. "Dziś idę walczyć mamo, może nie wrócę więcej, może mi przyjdzie polec tak samo, jak tyle, tyle tysięcy poległo polskich żołnierzy" - pisał powstaniec Józef "Ziutek" Szczepański. Energia i wiara tych, którzy oddali życie za wolność nie może pójść na marne. I właśnie dzięki Muzeum Powstania Warszawskiego, możemy się dowiedzieć, jak wyglądało życie w powstańczej Warszawie, możemy wejść do kanału, którym przemieszczali się powstańcy, możemy zasiąść w Kinie Palladium, aby zobaczyć kroniki powstańcze. Nad muzeum góruje wieża widokowa z symbolem Polski Walczącej. Dziś widzimy z niej już nie miasto ruin, ale piękną stolicę, o którą walczyli oni. Cześć im i chwała... "Warszawiacy śpiewają (nie)zakazane piosenki", czyli wyjątkowe zaproszenie do wspólnego śpiewania powstańczych utworów. Orkiestra i chór pod kierownictwem Jana Stokłosy zagwarantują profesjonalną oprawę, a jedyne czego nam potrzeba to śpiewnik i chęć, by w ten wyjątkowy wieczór na placu Piłsudskiego być razem. Na miejscu jest Anna Łubian-Halicka. Co roku wydarzenie przyciąga tłumy. Jak liczny jedyny taki chór zapowiada się w tym roku? Już teraz jest tłoczno. Za pół godziny plac Piłsudskiego będzie wypełniony po brzegi. Co roku przychodzą tutaj tysiące warszawiaków. Każdy z nich na wejściu otrzymuje śpiewnik. Każdy ma swój prywatny powód, by się tutaj pojawić. Jest też 1 wspólny cel: wyjątkowe podziękowania. Janusz Walędzik, pseudonim "Czarny" wspomina pierwszy dzień powstania i piosenki, które wtedy śpiewano. Siekiera, motyka... 80 lat temu nie miał nawet 14 lat. Ale, jak mówi, dzieckiem już nie był. My, młodzi chłopcy, nie byliśmy dziećmi. Nam dzieciństwo odebrano po prostu. Ta radość na ulicach Warszawy też nie była dziecięca. Bo jak mówią powstańcy: kiedy w każdej chwili można zginąć, życie smakuje bardziej. Usiądzie, będzie się modlił, tacy też byli. Ale chodzi głównie o to, że to musiało żyć wszystko. I żyło, tak, jak za czasów okupacji nie mogło. Bo śpiewy i tańce były dla Polaków zakazane. Powstanie to zmieniło. To ostatnia niedziela... Mieczysław Fogg w walczącej Warszawie zaśpiewał ponad sto koncertów. Jutro się rozejdziemy, na wieczny czas... I nie był jedyny. Nagle w Warszawie, z dnia na dzień, wybuchło normalne życie, normalne w cudzysłowie, ale normalne. Jan Młynarski wie to z opowieści rodzinnych, w której było kilkoro powstańców, trzech - zginęło podczas walk. Dzisiejszy koncert, który będzie prowadzić ma dla niego wyjątkowe znaczenie. To jest po prostu idea spotkania i wspólnego śpiewania piosenek, które są osadzone w konkretnym kontekście, ale ten kontekst stale się poszerza, o dziś, o nas. Janusz Walędzik jest co roku. Łza się w oku kręci. I czeka na swoją ulubioną piosenkę. 1 sierpnia - dzień krwawy, powstał naród Warszawy. By uwolnić Warszawę od zła. O jaka rozkosz się we mnie rozpina, gdy vis w ręku gra... Paweł Zdun śpiewa w Chórze Warszawiaków od lat. Na próbę przyszedł w koszulce ze zdjęciem swojej mamy. Wanda Zalewska-Zdun była sanitariuszką na Żoliborzu. Przez kilka koncertów była i śpiewała razem z nami, mimo że miała bardzo mało sił, uważała to za bardzo ważne, przede wszystkim ze względu na pamięć swoich kolegów i koleżanek. Dziś to on jest tutaj dla niej. Wystąpienie w tym wydarzeniu to było moje marzenie odkąd pamiętam. 10-letnia Lena Paczkowska przyjechała spod Grudziądza, tylko po to, by zaśpiewać w Chórze Warszawiaków. Wspólne śpiewanie to dla wszystkich rodzaj podziękowania dla powstańców. Dla powstańców to radość, że znów mają z kim śpiewać. Pałacyk Michla, Żytnia, Wola... Bronią jej chłopcy od Parasola. Choć na tygrysy mają wisy... Czuwaj wiaro i wytężaj słuch, pręż swój młody duch, pracując za dwóch. 80 lat od wybuchu powstania warszawskiego w specjalnym wydaniu "19.30". Bardzo dziękuję, że w tym szczególnym dniu byli państwo z nami. Za chwilę "Pytanie dnia". Gościem Marka Czyża będzie profesor Tomasz Nałęcz. Do zobaczenia.