Zarządza gruntami należącymi do Skarbu Państwa - lista pytań ws. KOWR-u, który powstał za rządów PiS. Tragiczny bilans weekendu na drogach. Prawie 150 wypadków, 6 osób zginęło. Dobry wieczór. Zaczynamy od pytań wokół Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. To spółka powołana za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy. Teraz jest o niej głośno za sprawą sprzedaży kluczowej działki pod budowę CPK. Według obecnego kierownictwa w wyniku nadużyć, do których miało dojść za rządów PiS, Skarb Państwa poniósł straty przekraczające miliard złotych. Klika Osób Wyzyskujących Rolnictwo. Tak rządzący rozwijają skrót KOWR. Instytucji, która od tygodnia za sprawą tego polityka PiS-u jest na ustach wszystkich. Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa powstał za czasów rządów PiS-u. To potężna państwowa instytucja. A sprzedaż kluczowej działki pod budowę CPK, sztandarowej inwestycji PiS-u, to symbol tego, jak funkcjonował KOWR w pełni zależny od polityków Prawa i Sprawiedliwości. PiS obsiadło rożnego rodzaju instytucje po to, żeby doić z nich pieniądze. Obecne kierownictwo KOWR-u szacuje, że w wyniku nadużyć, do których miało dojść za rządów PiS, Skarb Państwa poniósł straty przekraczające miliard złotych. To jest kilkadziesiąt tego typu spraw, które mają swoją kontynuację bądź też w raporcie i badaniach NIK-u, Krajowej Administracji Skarbowej, ale również podejmowane są czynności przez prokuraturę. To teraz konkretny przykład tego, jak były wydawane publiczne pieniądze. W październiku 2022 roku KOWR utworzył Rolno-Spożywcza Spółkę Inwestycyjną, której przekazał 200 milionów złotych. Po roku na koncie zostało zaledwie 8 milionów. I tu warto spojrzeć na personalia. Na czele KOWR-u stał wtedy ten polityk PiS-u. A spółką de facto zarządzał wiceprezes Piotr Wyrzykowski, były asystent ówczesnego wiceministra rolnictwa z PiS-u. Dzisiaj się zastanawiamy, nie czy doszło do defraudacji pieniędzy publicznych, tylko w jakiej wysokości. Rolno-Spożywcza Spółka otrzymała w dzierżawę od KOWR-u dwa magazyny. W miejscowościach Regnów i Stanisławowo. W istocie przechowalnie jabłek. Zaraz na początku swojej działalności spółka, która była zarządzana przez człowieka związanego z PiS-em, wynajęła firmę do sprzątania i remontowania magazynów. Wydała na to w niecały rok prawie 15 mln złotych. Niektórzy do końca życia mogliby sprzątać ten magazyn, jakby im ktoś zaoferował 15 milionów za sprzątanie. I być może będą mieli inne pomieszczenia do sprzątania. W PiS-ie: nic nie wiedziałem, nic nie słyszałem. Nie znam w ogóle tej sprawy, nie wiem, o kogo chodzi. Pan mnie o to pyta? 15 milionów na sprzątanie magazynów, mało czy dużo? Nie znam tej spółki. Jak czytamy w raporcie NIK-u, ten, który magazyny miał sprzątać za 15 milionów zł, o zapytaniu ofertowym dowiedział się od wiceprezesa Wyrzykowskiego, którego osobiście znał. Przypomnijmy: Wyrzykowski to były asystent wiceministra Romanowskiego z PiS-u. Nowy obiekt, który był sprzątany, wartość sprzątania za metr kwadratowy, ponad 300 złotych z metra. Mówiąc obrazowo, za 100-metrowe mieszkanie powinniśmy zapłacić ponad 30 tysięcy złotych za mieszkanie. Na każdym szczeblu PiS. A pieniądze do kogo trafiły? Każdy z nas może odpowiedzieć sobie na to pytanie, ci którzy będą chcieli poczekać, myślę, że w krótkim czasie dowiedzą się z aktu oskarżenia. Bo sprawa jest w prokuratorze. Wątpliwości wokół KOWR-u można mnożyć. Teraz Podkarpacie. Jak informuje poseł Koalicji Obywatelskiej, Ten polityk PiS-u, w poprzedniej kadencji radny sejmiku podkarpackiego z ramienia PiS-u, gdy był zastępcą dyrektora oddziału terenowego KOWR-u na Podkarpaciu, sam sobie wyraził zgodę na kupno działki od KOWR za 250 tysięcy złotych. Później tę samą działkę sprzedał za ponad półtora miliona złotych. Nóż w kieszeni się otwiera - kwituje poseł. Zastępca kancelarii premiera nie ma wątpliwości, po co PiS stworzył KOWR. Taka instytucja, która miała ułatwiać czy też przyklepywać różnego rodzaju pisowskie deale. Politycy PiS-u odpierają zarzuty. KOWR miał chronić polską ziemię przed obcokrajowcami - słyszymy. Żeby jak najwięcej ziemi zachować w polskich rękach i stąd ochrona polskiej ziemi. To nie było tak w rzeczywistości. Tak było dokładnie. Nie, nie było. I są na to konkretne liczby. Z danych MSWiA wynika, że w 2022 roku za rządów PiS-u w ręce obcokrajowców trafiło ponad 5 tysięcy polskich gruntów. Oglądają państwo "19:30", już za chwilę: Od 3 miesięcy nie mają wody. No tragedia. Nie ma nikogo, kto by nam pomógł. Nikt się nie interesuje tym. Wszystko leci, korytarz zaleje, wszystko zaleje. Mieszkańcy odprawiani z kwitkiem, wszyscy umywają ręce. Jedni zganiają na tych, inni na tamtych. Nie my jesteśmy stroną w tej sytuacji. Ten fragment pod chodnikiem należy do właściciela kamienicy. Wodociągi są monopolistą. Odpowiedzialny jest urząd miasta. Z chęcią się zamienię z prezydentem miasta Bydgoszczy. Chociaż na 3 miesiące niech zamieszka. Miliony osób na cmentarzach, płonące znicze, kwiaty i modlitwy za dusze przebywających w czyśćcu. Dzień Zaduszny to dla wiernych Kościoła katolickiego czas szczególnej refleksji i pamięci o tych, którzy odeszli. To wyjątkowe święto, głęboko zakorzenione w tradycji katolickiej i polskiej kulturze, łączące religijne refleksje z dawnymi zwyczajami ludowymi. Pamięć to najpiękniejsze, co po nich zostaje. W Dzień Zaduszny zatrzymujemy się, by wspomnieć tych, których już z nami nie ma. To czas refleksji, ciszy i wdzięczności. Pan Wiesław i jego córka Beata co roku odwiedzają najbliższych na jednym z warszawskich cmentarzy. Wciąż są obecni w ich życiu. Zawsze jak przychodzimy, to jest taki moment, żeby odwiedzić, powspominać, trzeba pamiętać. Mamy ich w sercu, w naszej pamięci. Na zawsze. Dopóki są w naszych sercach. Dopóki żyjemy, to tam będą. Dla pani Marianny to szczególnie trudny dzień. Rodziców straciła, gdy miała zaledwie 6 lat. Od trzech dekad mieszka w Belgii, ale co roku wraca do Łodzi, gdzie wszystko się zaczęło. Mój mąż uważa, że dobrze żyć w Belgii, ale umierać w Polsce. On uważa, że taki kult zmarłych, jaki jest w Polsce, to jest wyjątkowy. W Polsce Dzień Zaduszny ma szczególny wymiar. Wierni Kościoła katolickiego wspominają zmarłych i modlą się za ich dusze. Nasi bliscy są w niebie albo czekają na to, żeby do nieba wejść i jesteśmy tutaj po to, żeby się za nich modlić. Liczymy na to, że się kiedyś tam wszyscy spotkamy. My tutaj na ziemi możemy im pomóc przez swoje modlitwy, przez swoje ofiary duchowe, aby oni mogli dostąpić pełnego oczyszczenia. Pamięć to też troska o groby, o nekropolie, o miejsca, które mówią więcej niż słowa. To jedna z najpiękniejszych polskich tradycji. Dla Katarzyny Dowbor kwestowanie na warszawskich Powązkach to obowiązek od ponad czterech dekad. Zawsze sobie przypominam Krysię Sienkiewicz, Alinę Janowską, które były mistrzyniami, zwłaszcza Alina, która tu stała i krzyczała: "Ludzie, ludzie pomóżcie te Powązki odrestaurować!" Cieszy mnie, że jest tyle małych dzieci z rodzicami. Odnawiamy nagrobki, które są wspaniałą pamiątką. Warszawska kwesta na Cmentarzu Powązkowskim została wpisana na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. To nie tylko zbiórka pieniędzy, to wspólnota pokoleń, lekcja historii i miłości do tych, którzy odeszli. To jeszcze niepełne dane, ale już wiadomo, że ten weekend na drogach jest tragiczny. 6 osób zginęło, a blisko 200 zostało rannych. Prędkość to grzech numer jeden. Zaraz potem brawura. Niezmiennie przerażająco dużo kierowców jeździ na podwójnym gazie. Wypadkom sprzyja też pogoda, która jest dobra i w tym sęk. Bez grzechu nie są również roztargnieni piesi. W Stanowicach na Śląsku zginął 49-letni motocyklista, potrącony przez samochód. Kierujący motocyklem podczas manewru wyprzedzani a zderzył się z kierującym samochodem osobowym, który najprawdopodobniej również rozpoczął manewr wyprzedzania. Więcej szczęścia miał kierowca tej cysterny, która wpadła do rowu na autostradzie A4 w okolicach Tarnowa. Skutki wypadku usuwało kilka zastępów straży pożarnej. Na miejscu pracowała również grupa ratownictwa chemicznego, kierowca nie doznał żadnych obrażeń, opuścił pojazd o własnych siłach. Wczoraj do poważnego wypadku doszło na jednym ze skrzyżowań w Pruszkowie na Mazowszu. Aż 9 osób, w tym dwoje dzieci, zostało rannych w zderzeniu dwóch aut. Część poszkodowanych, w tym rowerzysta i piesi oczekujący przed przejściem, trafiło do szpitala. Od piątku policja prowadzi akcję "Znicz". Zdaniem pytanych przez nas kierowców przynosi ona efekty. Policja jest, akurat kontrolują. Spokój jest. Niestety, mimo tych optymistycznych głosów statystyki dotyczące świątecznego weekendu na drogach są gorsze niż w zeszłym roku. W piątek i sobotę zginęło 6 osób, a prawie 200 zostało rannych. Łącznie doszło do prawie 150 wypadków. Tylko w ciągu tych dwóch dni policjanci złapali ponad 500 pijanych kierowców. Taki kierujący pojazdem to jest potencjalny zabójca drogowy. To przede wszystkim stan, który zmienia świadomość i zmienia możliwości i osłabia sprawność psychomotoryczną. W sondażu przeprowadzonym przez Ipsos na zlecenie Telewizji Polskiej ponad 80% badanych jest za wysokimi karami, także pozbawienia wolności, dla kierowców wsiadających za kółko, choć pozbawiono ich prawa jazdy. Wielu z nich straciło dokumenty właśnie za jazdę po pijanemu. Sama trzeźwość za kółkiem nie wystarczy, by zapewnić sobie oraz bliskim bezpieczny powrót do domu. Wielu kierowców gubi pośpiech, rutyna i zła ocena sytuacji na drodze. Drodze, na której są nie tylko samochody, motocykle i rowery. Bardzo często też piesi niestety przechodzą w miejscach niedozwolonych, nie stosują odblasków, ubrani po zmroku cali na ciemno, przez co bardzo trudno ich dostrzec. A odpowiedzialność za bezpieczny powrót do domu spoczywa na nas wszystkich, bez wyjątku. Brutalny atak nożowników w pociągu jadącym do Londynu. Napastnicy zranili 10 osób, stan dwóch jest krytyczny. Policja aresztowała dwóch mężczyzn. Nie wiadomo, jaki był motyw ich działania. Pasażerowie, kiedy zorientowali się, że nie jest to halloweenowy żart, w popłochu uciekali z pociągu, wzajemnie się tratując. W pociągu wybuchła panika. Na tym nagraniu widać funkcjonariuszy biegnących do pociągu, w którym kilkanaście minut wcześniej rozegrał się horror. Było krótko przed 20:00, gdy policja otrzymała pierwsze zgłoszenie o dwóch uzbrojonych napastnikach, którzy atakowali pasażerów nożami. Działali z premedytacją, zadawali ciosy każdemu, kto stanął na ich drodze. Byłem w wagonie G. Przez wagon przechodziło sporo osób. Usłyszałem, jak jedna z jak mówi: "Mają nóż. Zostałem dźgnięty". Ludzie uciekali do sąsiednich wagonów, inni barykadowali się w toaletach. Według świadków kilku mężczyzn odważyło się stawić czoła napastnikom. To prawdopodobnie zapobiegło jeszcze większej tragedii. Widziałam kogoś, kto był bardzo ciężko ranny, wokół było mnóstwo krwi. Ludzie albo byli nieprzytomni, albo wyglądali, jakby mieli zaraz upaść. Próbowaliśmy podawać sobie bluzy i inne rzeczy, żeby zatamować krwotok. Jeden z pasażerów pociągnął za hamulec bezpieczeństwa. Inni dzwonili na policję. Pociąg zatrzymał się w Huntingdon. Na peronie czekali już uzbrojeni funkcjonariusze i ratownicy. Policjanci szybko obezwładnili napastników, medycy ratowali rannych. Trzech ludzi mocno krwawiło. Jeden trzymał się za brzuch, a krew spływała mu po nodze. Krzyczał: pomocy, zostałem dźgnięty! Widziałem dwóch pasażerów, którzy próbowali mu pomóc. Nożownikami okazali się dwaj czarnoskórzy Brytyjczycy w wieku 32 i 35 lat. Już usłyszeli zarzut usiłowania zabójstwa. Policja bada motyw ataku. Na tym etapie śledztwa nie ma nic, co wskazywałoby, że był to atak terrorystyczny. Król Karol III i królowa Kamila wydali oświadczenie, w którym wyrazili współczucie. Do tragedii odniósł się też premier Wielkiej Brytanii. Moje myśli są ze wszystkimi poszkodowanymi. Dziękuję służbom ratunkowym za ich błyskawiczną reakcję. Do szpitali trafiło 10 najciężej rannych osób. Stan dwóch lekarze określają jako krytyczny. To, co wydarzyło się w tym pociągu, pokazuje, jak szybko zwykła podróż może zamienić się w walkę o życie, i jak odwaga kilku osób potrafi ocalić dziesiątki innych. A teraz zabawa nie na żarty. O tym, że nie każdy ma dobre zamiary, przekonała się standuperka Aleksandra Radomska. W mediach społecznościowych przestrzega i opisuje historię mrożącą krew w żyłach. Podczas Halloween jej córka razem z koleżankami brały udział w zabawie "cukierek albo psikus". W słodyczach dzieci znalazły igły. Takich zdarzeń w całej Polsce było więcej. W przypadku tej zabawy straszne mogły być tylko jej konsekwencje. Zawartość cukierka, który podczas Halloween dostała 13-latka, przyprawia o ciarki. Dziewczynka w krówce znalazła ostrze od temperówki, od razu pokazała ten cukierek tacie. Sytuacja miała miejsce w Wielkopolskim Czerniejewie. W tym przypadku najedli się tylko rodzice strachu, bo dziecko na szczęście nie zdążyło zjeść cukierka. Sprawcy grożą trzy lata więzienia. To się powinno ścigać, bo to jest niezdrowe i grozi niebezpieczeństwem. To nie jest odosobniony przypadek. Zdjęcia z nafaszerowanymi słodyczami od kilku dni krążą po internecie. W Chorzowie w cukierku trafiła się igła, w Oświęcimiu - szpilki. Ich zjedzenie mogło doprowadzić do prawdziwego horroru. Istnieje niestety ryzyko, że dojdzie do uszkodzenia ściany przewodu pokarmowego, nagłego krwawienia, nagłego zakażenia i zgonu z tego powodu. Igły trafiły się też w słodyczach zbieranych przez dzieci w Łodzi. Sprawę nagłośniła znana standuperka Aleksandra Radomska. Okazało się, że słodycze dla żartu igłami nafaszerowała nastolatka, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Policja apeluje, by rodzice sprawdzali słodycze, które dzieci przyniosły po Halloween. Podobne szokujące historie zdarzały się też w ubiegłym roku. W imię czego? W imię czystości tradycji? Możemy się tego domyślać, bo te osoby postępują w sposób tchórzowski. Bo sprawcy pozostają anonimowi i nie mówią, co nimi motywuje. Te mechanizmy, które za tym stoją, są takie skrajnie negatywne, patologiczne i często związane z rysem osobowości dysocjalnej. Halloween wywodzi się prawdopodobnie z wierzeń celtyckich, najhuczniej obchodzone jest w Stanach Zjednoczonych, ale i u nas widok przebranych dzieci zbierających cukierki nikogo już nie nie dziwi. Musimy się jakoś zmieścić w naszym kraju i żyć w pokoju, jeżeli ja mam silną swoją tożsamość, to nie po to, żeby walczyć z innymi, tylko żyć w pokoju. Bo Halloween niestety prowadzi czasami do międzypokoleniowej wojny. Tu w Kamionkach amunicją były jajka. Wylądowały na drzwiach, które nie otworzyły się przed przebierańcami. Inna grupka podobnie potraktowała mieszkanie 70-latka z Lubonia. Ten złość wyładował na dziewczynkach, które zapukały do niego później. Wywiązała się między nimi utarczka słowna, mężczyzna chwycił jedną z dziewczynek za rękę, a drugą za kaptur kurtki. Sprawę bada prokuratura, a Halloween pokazuje, że prawdziwymi potworami potrafimy być dla siebie nawzajem. Od 3 miesięcy kilkunastu mieszkańców w Bydgoszczy żyje bez bieżącej wody. Po awarii instalacji wodno-kanalizacyjnej w budynku zakręcono główny zawór. Dla lokatorów oznacza to codzienną walkę o zaspokojenie podstawowych potrzeb. Bo jakoś trzeba żyć, a większość to starsi, schorowani ludzie. Do naprawy usterki nikt się nie pali. Zarówno właściciel, jak i MPWIK, umywają ręce. Jest bardzo ciężko nam, nie ma nikogo, kto mógłby nam pomóc. Starsi i schorowani ludzie żyją jak na pustyni. Pani Zofia codziennie dźwiga ze sklepu 5-litrowe baniaki z wodą. Wnosi je po schodach. Nie ma wyjścia - gdyby nie to, nie miałaby co pić. I tak od ponad trzech miesięcy. W XXI wieku dostęp do wody w europejskim dużym mieście wydaje się oczywisty. Ale nie w tym przypadku. Nikt się nie interesuje tym. Jedni zganiają na tych, drudzy na tych, trzeci na tych. I co to jest? A pani też schorowana tutaj? Na wózku inwalidzkim jeżdżę. Kręgosłup mam chory, żołądek, wszystko. Do awarii przyłącza kanalizacyjnego doszło kilka metrów od kamienicy, na miejskiej drodze. Nikt nie chce się podjąć naprawy. Bydgoskie wodociągi uważają, że to nie ich teren i nie ich problem, bo kamienica należy do prywatnego właściciela. Jeżeli przyłącze należy do właściciela, jeśli jest awaria, on musi je naprawić. Pytanie jest takie, czy MWIK może w umowie przerzucić obowiązki ustawowe na odbiorcę usługi, w mojej ocenie absolutnie nie. Bydgoskie wodociągi powołują się na zapis w umowie, którą zawarły z właścicielami kamienicy. Dokument mówi jasno: koszty naprawy przyłącza leżą po stronie właścicieli budynku. Nie zgadza się z tym ich pełnomocnik. To miasto pobiera opłaty za dostarczanie wody i ścieki, koszty serwisowania powinny by ujęte w taryfach za wodę, które my regularnie płacimy. Właściciele kamienicy zgodzili się, by główny zawór wody był odkręcany dwa razy dziennie, na pół godziny. Ale wtedy do piwnicy budynku wlewają się nieczystości. Smród unosi się od rana do wieczora. Mieszkańcy boją się o swoje zdrowie. z muszli, z brodzika wszystko leci, pokoje zaleje, korytarz zaleje. Smród, muszki mi wchodzą do garnka, do wszystkiego. Inspektor sanitarny nie otrzymał podejrzenia ani stwierdzenia choroby zakaźnej w tym budynku. Sprawa rozbija sie nawet o tak prozaiczną rzecz, jak beczkowóz z pitną wodą. W urzędzie miasta odesłano nas do wodociągów. Pat trwa. Brak mi słów na ten temat, tam w ogóle nie ma ludzi, ja nie wiem, kto tam pracuje, że nie współczują. Lokatorzy mogą przeprowadzić się do innych mieszkań - otrzymali taką propozycję od właścicieli budynku. Nie chcą z niej jednak skorzystać. Są schorowani i z niepełnosprawnościami, a przeprowadzka jest ponad ich siły. Wrze na linii USA - Wenezuela. Obok Caracas pojawił się rosyjski rakietowy system przeciwlotniczy. Może zwalczać między innymi myśliwce, drony i pociski manewrujące. To ma być odpowiedź na aktywność amerykańskiego lotnictwa przy wenezuelskim wybrzeżu. Od kilku tygodni Amerykanie atakują łodzie podejrzane o udział w przemycie narkotyków. Ale Donald Trump, na pytanie o nalot na Wenezuelę, zaprzecza. Amerykańska armia ćwiczy na Karaibach operacje specjalne na morzu. I desant żołnierzy na wybrzeże przy wsparciu dronów i śmigłowców. Oficjalny cel: ochrona szlaków morskich i zwalczanie przestępczości zorganizowanej. To nie przypadek, że amerykańskie okręty, duże łodzie rakietowe, niszczyciele, bombowce B-52 i myśliwce F-35 atakują w pobliżu naszych wybrzeży. To ostatni z tych ataków. Już 15. na wenezuelską jednostkę, która miała szmuglować do USA narkotyki. Tak przynajmniej twierdzi amerykański rząd, bo dowodów nie przedstawił. Ani na to, że już ponad 60 ofiar śmiertelnych to przemytnicy. Pojawiły się doniesienia, że rozważa pan przeprowadzenie ataków w Wenezueli. Czy to prawda? Nie. Podjął pan decyzję w tej sprawie? Nie, to nieprawda. Ale planom interwencji nie zaprzeczył przebywający w Azji sekretarz obrony. Czy są jakieś plany dotyczące ataku na Wenezuelę? Choć był wielokrotnie o to dopytywany. Czy administracja rozważa przeprowadzenie ataków na terytorium Wenezueli? Oczywiście nie ujawniamy żadnych szczegółów operacyjnych dotyczących tego, co może się wydarzyć, a co nie. W przyszłym tygodniu na Karaiby ma dotrzeć największy lotniskowiec świata - USS Gerald Ford. Oficjalnie, by także przeciwdziałać przemytowi narkotyków. Według amerykańskiego dziennika "Miami Herald" do ataku USA może dojść w każdej chwili. W obawie przed interwencją, jak donosi z kolei "Washington Post", przywódca Wenezueli miał poprosić Rosję o rakiety i radary. Szukał też wsparcia w Pekinie i Teheranie. Z jego rozkazu wenezuelska armia od tygodnia ćwiczy zaś obronę. Wszystko, co robią przeciwko Wenezueli, ma na celu uzasadnienie wojny, zmianę reżimu i kradzież naszych ogromnych zasobów ropy naftowej. Według Waszyngtonu Maduro, który sfałszował ostatnie wybory prezydenckie, to przywódca kartelu narkotykowego. Amerykańskie władze jeszcze za prezydentury Bidena próbowały go schwytać. Tajną operację ujawnili dziennikarze agencji Associated Press. Tajna operacja miała na celu zwerbowanie pilota Nicolasa Maduro. Agent federalny złożył mu propozycje. Powiedział: słuchaj, będziesz bardzo bogatym człowiekiem, twoja rodzina będzie miała opiekę, a miliony Wenezuelczyków będą cię uwielbiać, jeśli tylko zechcesz współpracować. Nie chciał. Choć za Maduro USA wyznaczyły nagrodę - 50 milionów dolarów. A teraz bariery nie do pokonania. Pan Władysław ze Stargardu porusza się na wózku inwalidzkim. W jego bloku winda dociera tylko na półpiętro, które od wyjścia dzieli 8 schodów. To dla niego jak mur oddzielający od świata. Od lat walczy, by móc samodzielnie opuścić budynek. Wystarczyłby podjazd. Co jest przeszkodą, by go wybudować? Stargard, Osiedle Zachód i 8 schodów - bariera nie do pokonania. Dla byłego sportowca i trenera koszykówki. Problem, który mi doskwiera najbardziej, to kończyny dolne, nie funkcjonują kończyny dolne, nie mogę sie poruszać bez chodzika, bez wózka inwalidzkiego. Mieszkają tu prawie pół wieku. Ostatnio zmienili wnętrze tak, by panu Władysławowi było łatwiej. Żona wspiera go na każdym kroku. Spodnie zakłada na leżąco, czy ktoś próbował kiedyś założyć sobie spodnie i podciągnąć leżąc. Jednak najtrudniejsze jest wyjście z domu. Zawsze z chodzikiem, wózkiem i żoną. Więc ja po schodach schodzę, mąż windą zjeżdża i spotykamy sie na dole. Koniec podróży, bo dalej nie ma windy. Jest osiem schodów. Nie do pokonania bez pomocy dwóch silnych osób. W podobnej sytuacji, z orzeczeniem o niepełnosprawności, są w tej klatce jeszcze trzy osoby. Pod wnioskiem do spółdzielni o zainstalowanie specjalnej kładki na schodach podpisało się kilkadziesiąt osób. Pozostałe osoby to są w naszym wieku, które się razem się tu z nami 47 lat temu sprowadziły jako piękne i młode, a teraz są tylko piękne. Ale są i przepisy, które kładki tu postawić zabraniają. Można by ją zrobić w innym miejscu, ale potrzebna jest zgoda mieszkańców, nie klatki - całego budynku. To nie jest tak, że to osoba zainteresowana składa ten wniosek, tylko wspólnota. W tym przypadku mamy do czynienia ze wspólnotą. Wspólnotą wielkiego bloku, która nie wykazała chęci, aby ułatwić życie panu Władysławowi. Rozszalały sie telefony, ludzie zaczęli dzwonić, że nie wyrażają zgody. Pan Władysław z ludzką obojętnością zmaga się już półtora roku. Na razie wywalczył tę poręcz. Liczy na więcej. Jestem dość człowiekiem upartym, pozytywnie. Postanowiłem wtedy zwrócić sie do polskiej telewizji, czyli do państwa. Wierzy, że barierę 8 schodów da się pokonać, że nie będzie więźniem własnego mieszkania. Bardzo państwu dziękuję za uwagę. Już za chwilę Pytanie Dnia. Spokojnego wieczoru.