Weto za wetem - tym razem padło na ustawy o kryptowalutach i psach na łańcuchu. Czwarte spotkanie - wysłannik Trumpa z wizytą na Kremlu i planem na pokój. Estetyczny proceder - nielegalna klinika piękności działa 6 lat. Według obozu władzy ustawa miała regulować specyficzny rynek i zwiększać bezpieczeństwo jego uczestników. Ale prezydent zobaczył tam zagrożenie dla wolności, a nawet dla stabilności państwa. Więc jest weto dla ustawy o kryptowalutach. Premier zapowiada: ustawa wróci do Sejmu, a potem znów na biurko prezydenta, i zwraca się do głowy państwa: jest jeszcze szansa, by pańskie nazwisko nie było wiązane z aferą. Inwestowanie w kryptowaluty miało być dla polskich klientów bardziej bezpieczne. Tak się jednak na razie nie stanie - prezydent zawetował ustawę o rynku kryptoaktywów. Ta ustawa nie jest wymierzona w tych, którzy inwestują w kryptowaluty. Ta ustawa miała chronić wszystkich, którzy inwestują w kryptowaluty. Wszyscy już mówią dzisiaj o kryptoaferze. Kryptowaluty to cyfrowy środek płatności, wyłącznie wirtualny. Można nim płacić i inwestować w niego na specjalnych giełdach. Jednak jak każda inwestycja, wiąże się z ryzykiem. W tym przypadku choćby z dużą zmiennością. Zyski mogą być niebotyczne, podobnie jak straty. W przypadku klasycznego bitcoina w jednym cyklu mamy do czynienia ze spadkami rzędu 80%, a w przypadku pozostałych kryptowalut, tzw. Alt-coinów, nawet 90%. Ważna jest zatem znajomość rynku. Zwłaszcza że nie brak na nim nieuczciwych inwestorów. Jak każdy młody rynek, a ten szczególnie, jest po pierwsze niedoregulowany i narażony, bardzo ryzykowny w związku z tym dla jego uczestników i wrażliwy na nadużycia. Jak powiedział premier, w Polsce 3 mln osób inwestuje w kryptowaluty. Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego 20% z nich zostało oszukanych. Rządowa ustawa miała zapobiegać nadużyciom. Szef rządu przytoczył też fragment wywiadu szefa BBN dla Financial Times, który tak mówił: "Rosja wykorzystała kryptowaluty do płacenia sabotażystom biorącym udział w hybrydowych atakach na kraje UE". Pański człowiek, panie prezydencie, wyraził nadzieje, że procedowana przez Parlament ustawa zaostrzająca regulacje rynku kryptowalut ograniczy ten kanał finansowania. Pałac Prezydencki pisze m.in. o bublu prawnym i nadregulacji, szkodzącej polskiej gospodarce. On podpisuje ustawy słuszne, a wetuje ustawy niesłuszne, takie, które szkodzą Polsce. Decyzję Nawrockiego chwali Konfederacja. O weto apelował Sławomir Mentzen, który w kryptowalutach ma - według oświadczenia majątkowego - kilkanaście mln zł. Przepisy są implementacją unijnego rozporządzenia. Jak alarmowali przedstawiciele polskiej branży kryptowalut, były zbyt restrykcyjne. Prosili więc prezydenta o weto. W praktyce projekt wykracza poza unijne standardy, tworząc jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów w UE. Co zdaniem części ekspertów mogłoby doprowadzić do transferu kapitału za granicę. Ale jak słyszymy - weto pozostawia jednak na rynku "wolną amerykankę". Lepsze lekkie przeregulowanie i dochodzenie do tego, żeby złagodzić, niż brak regulacji Rządzący decyzji prezydenta nie rozumieją. Nasi obywatele nie będą mogli korzystać z firm, które są zarejestrowane w Polsce i które są sprawdzone przez KNF. Ten rynek musi być uregulowany. Po to, aby duży kapitał napływał, żeby to było bezpieczne, można było inwestować i żeby chronić Polaków przed oszustami. Karol Nawrocki zawetował już niemal tyle ustaw, ile Andrzej Duda przez całą prezydenturę. Dziś zawetował ustawę o zakazie trzymania psów na łańcuchach, którą poparł nawet Jarosław Kaczyński. Zamiast rozwiązywać problemy, tworzyła nowe, które mogły doprowadzić do pogorszenia, a nie polepszenia, sytuacji zwierząt. I co ci psy zawiniły? Skomentował w sieci premier. W sprawie ustawy o kryptowalutach, która wróci do Sejmu, ministerstwo finansów nie przewiduje znaczących korekt. W tej kwestii brakuje woli, pieniędzy i zaczyna brakować czasu. Premier Tusk w Berlinie apeluje do Niemców o zadośćuczynienie dla polskich ofiar wojny i mówi: "Pospieszcie się, jeśli chcecie ten gest wykonać". Czas ma znaczenie, bo żyje ich kilkadziesiąt tysięcy i ubywa. Czy dla Niemców historyczny rachunek to choć trochę honorowy dług? Polska nie otrzymała zadośćuczynienia. Po wczorajszych polsko-niemieckich konsultacjach rządowych w Berlinie, gdy była mowa o zadośćuczynieniu za niemieckie zbrodnie wojenne, to zdanie wybrzmiało najbardziej. Pospieszcie się, jeśli naprawdę chcecie wykonać taki gest. Zdaniem rządzących takie słowa musiały paść. Padły na wspólnej konferencji prasowej polskiego premiera i niemieckiego kanclerza. Jak słyszymy, Donald Tusk wybrał formę nacisku. Niektórzy wręcz mówią o prowokacji, bo premier kanclerzowi Niemiec dał jasno do zrozumienia, co zrobi, jeśli szybkiej i jednoznacznej deklaracji nie będzie. Będę rozważał w przyszłym roku decyzję, że Polska wypełni tę potrzebę z własnych środków. "Polacy zostali zaatakowani i byli mordowani przez Niemców, więc odszkodowania należą się od Niemców". Komentuje prezydent, który zdaniem rządzących albo nie rozumie, albo nie chce zrozumieć intencji premiera. Stoi obok kanclerza Merza na konferencji i mówi wprost: musicie to jak najszybciej zapłacić, bo inaczej będziemy robić taki wstyd, że nigdy się z tego wstydu nie pozbieracie. Deklaracje premiera... W swojej takiej proniemieckości już oszaleli kompletnie. Może jeszcze weźmie kredyt na procent w Deutsche Banku. ...to dla PiS polityczne paliwo. Choć akurat w tym przypadku Jarosław Kaczyński myli odszkodowania wojenne z zadośćuczynieniem. To jest takie pomieszanie nacjonalizmu z gomułkowszczyzną. Takie wypowiedzi antyniemieckie w innych czasach pierwszy sekretarz Gomułka nad Wisłą wypowiadał. Twarde stanowisko polskiego rządu szeroko komentowane jest w samych Niemczech. Friedrich Merz miał być w szoku. Słowa Donalda Tuska ewidentnie zaskoczyły kanclerza Niemiec i zostały w Berlinie odebrane jako próba moralnego nacisku na Niemcy, ale i koniecznego, bo kolejny raz zabrakło niemieckiej konkretnej deklaracji w sprawie wsparcia dla żyjących ofiar nazizmu w Polsce. Tych ofiar żyje niespełna 50 tys. Z każdym rokiem ich liczba się zmniejsza. Stanowisko Niemiec - nieugięte. Kwestia reparacji z punktu widzenia politycznego i prawnego jest wyjaśniona. Raczej nie był zadowolony, że jakiś ciężar zostanie zdjęty z jego barków, ale odebrał to bardziej jako przytyk, i to taki mało dyplomatyczny. Pospieszcie się. Te słowa premiera zdaniem ekspertów... Żeby premier polskiego rządu de facto stawiał pod ścianę kanclerza. ...na Berlinie mogą wywrzeć presję. Premier Tusk doszedł do wniosku, że albo teraz, albo nigdy, że trzeba ostro uderzyć w blat stołu, żeby można było liczyć na konkretne rozwiązania. 72 lata temu rząd PRL zrzekł się reparacji wojennych. Od wielu lat temat jednak wraca jako właśnie zadośćuczynienie. Rząd PiS przygotował raport, w którym oszacował straty na 6 bilionów złotych. Pieniędzy przez 8 lat rządów Zjednoczonej Prawicy Polska nie zobaczyła. Wszyscy już wiedzą, że tak gigantyczne straty ponieśliśmy w wyniku agresji niemieckiej. Czyli nie dało się zrobić tego wcześniej? Przez 8 lat. 4 lata trwały prace tego zespołu. Polska prawica w kwestii relacji polsko-niemieckich przypomina trochę takiego krokodyla: duża paszcza do kłapania i małe rączki do robienia. Nic z tego krzyczenia nie wynika. Dla obecnie rządzących sprawa zadośćuczynienia ma być traktowana priorytetowo. Witkoff - Putin. Czwarte podejście. Doradca amerykańskiego prezydenta na Kremlu tłumaczy rosyjskiemu przywódcy amerykańską wizję pokoju w Ukrainie. Amerykanie i Ukraińcy szlifowali szczegóły tego planu na Florydzie i waszyngtońska administracja jest pełna optymizmu. Ale Moskwa stanowczo chce Krymu i Donbasu. I nie wiadomo, czy jest tu gotowa negocjować, czy tylko atakować tak jak w Pokrowsku, którego zdobycie właśnie ogłosiła. Kolumna samochodów z amerykańskimi dyplomatami ma ulicach Moskwy. Kilka godzin później widziani byli w towarzystwie Kiriłła Dmitriewa, jednego z najbliższych współpracowników Putina. Na Kremlu uśmiechy i uściski dłoni. Tak rozpoczęło się spotkanie o zakończeniu wojny z rosyjskim zbrodniarzem wojennym. Przy stole negocjacyjnym zasiadł nie tylko specjalny wysłannik amerykańskiego prezydenta Steve Witkoff, ale też zięć Donalda Trumpa Jared Kushner. Dyplomaci polecieli do Moskwy, by przedstawić Putinowi nową wersję planu pokojowego prezydenta USA. Czekamy na rezultaty spotkania Amerykanów z Rosjanami. Wcześniej omawiali go z ukraińską delegacją na Florydzie. Administracja jest optymistycznie nastawiona. Punkty planu zostały znacząco dopracowane. Ale nie wszystkie. Między Waszyngtonem a Kijowem wciąż nieuzgodniona pozostaje kwestia okupowanych przez Kreml ukraińskich terytoriów. A Rosjanie chcą, by ceną za pokój było m.in. uznanie aneksji Krymu i oddanie w ich ręce całego Donbasu. Nieprzypadkowo kilkanaście godzin przed wizytą Amerykanów ogłosili, że zajęli właśnie jedno z kluczowych miast regionu. Zgrupowanie Sił Centrum wyzwoliło Pokrowsk i kontynuuje niszczenie jednostek wroga. Na dowód zdobycia Pokrowska rosyjskie Ministerstwo Obrony opublikowało ten film, jak twierdzi, nagrany w centrum miasta. Nazywanego zachodnią bramą Donbasu. Dla ukraińskiego wojska to istotny węzeł logistyczny. Szturm Rosjan trwał prawie rok. Czego skutki widać na tych zdjęciach. To przyczółek, który pozwala wykonać wszystkie zadania postawione w ramach specjalnej operacji wojskowej. Z tego punktu rosyjska armia może przemieszczać się w e wszystkich kierunkach ustalonych przez sztab generalny. Ukraińcy całkowitemu zajęciu Pokrowska przez Rosjan zaprzeczają. Twierdzą, że w ten sposób Kreml chce umocnić swoją pozycję negocjacyjną. O ukraińską zabiega prezydent Wołodymyr Zełenski. Dziś w Dublinie usłyszał zapewnienia o przekazaniu 125 mln euro na wsparcie dla Kijowa. Wczoraj w Paryżu z prezydentem Francji mówił o gwarancjach bezpieczeństwa. Potrzebujemy konkretnych zobowiązań ze strony USA i konkretnych zobowiązań ze strony Europy. Prace nad gwarancjami bezpieczeństwa państw koalicji chętnych już się zakończyły. Sojusznicy w najbliższych dniach będą o nich rozmawiać z Amerykanami. To jest "19.30", co jeszcze w programie? Fatalna pomyłka samozwańczych łowców pedofilów. Dokonali obywatelskiego zatrzymania. Nazywali mnie pedofilem, chcieli mnie zmusić do wyjścia z pociągu. Obywatelskie zatrzymanie czy raczej samowolka? Jesteśmy brakującym ogniwem w łańcuszku pomiędzy sprawcą a wymiarem sprawiedliwości. Od tego są służby państwowe, by w takich sytuacjach reagowały. 2 wypadki śmiertelne w Opolskiem na autostradzie A4, w okolicy Góry Świętej Anny, w stronę Wrocławia. Autostrada w obu kierunkach na kilka godzin została zablokowana. Ruch w kierunku Katowic został już przywrócony, na pasie do Wrocławia trwają jeszcze utrudnienia. Policja apeluje o ostrożność, ponieważ gęsta mgła wciąż poważnie ogranicza widoczność. Do pierwszego z wypadków doszło rano na 265 kilometrze A4. Zderzyło się 7 pojazdów: 5 osobowych, ciężarowy i autobus. Zginęła kobieta. Jedną osobę ranną przetransportowano do szpitala. Do kolejnego wypadku doszło kilka godzin później, 11 km dalej. Ciężarówka najechała na tył cysterny i innej ciężarówki. Zginęła 1 osoba. Przyczyny karambolu pod nadzorem prokuratury wyjaśnia policja. Makabra w Słupsku. Policja odnalazła zakopaną w miejskim parku walizkę, a w niej rozczłonkowane zwłoki poszukiwanego od kilku dni mężczyzny. Wiadomo, kto zginął, nie wiadomo dlaczego. Miejsce ukrycia ciała wskazał podejrzewany o zabójstwo znajomy mężczyzny. Jest zatrzymany, jutro przesłucha go prokurator. Tydzień poszukiwań Mateusza zakończył się w tym miejscu. Finał - najtragiczniejszy z możliwych. W parku w Słupsku minionej nocy policja odkryła walizkę z ciałem 31-latka. Choć policja niewiele mówi... Z uwagi na dobro prowadzonego postępowania. Nieoficjalnie wiadomo, że zatrzymany w tej sprawie mężczyzna był znajomym Mateusza. I to on wskazał miejsce ukrycia zwłok. Policjanci z komendy miejskiej policji w Słupsku, pod nadzorem prokuratora, prowadzili wczoraj wieczorem czynności procesowe w miejscu znalezienia ciała mężczyzny. Ślady zabezpieczają na miejscu kryminalni wspierani przez strażaków. Trwa śledztwo. Został zatrzymany do tej sprawy podejrzewany młody mężczyzna. Obecnie z udziałem tej osoby są przeprowadzone czynności w słupskiej komendzie policji. Na jutro są zaplanowane czynności prokuratorskie. Czyli doprowadzenie do prokuratury, przesłuchanie i ewentualnie postawienie zarzutów. Prokuratura nie potwierdza jednoznacznie, że zatrzymany jest mordercą. W przypadku zarzutu zabójstwa oczywisty będzie też wniosek do sądu o tymczasowe aresztowanie. Motyw zbrodni nie jest jeszcze znany. Zamordowany 31-latek i zatrzymany mężczyzna mieli razem wynajmować mieszkanie. Cały czas właśnie o tym rozmawiamy, bo mieszkamy w tym bloku. To jest jakaś masakra. Normalny człowiek drugiemu człowiekowi, z którym funkcjonuje na co dzień, który jest dla niego miły, uprzejmy, nie jest w stanie czegoś takiego zrobić. Właśnie jako życzliwego i pogodnego zapamiętają Mateusza ci, którzy go znali. Spokojny, cichy. Tym bardziej jestem wstrząśnięty, znając go, znając jego charakter, jak przychodził do nas do centrum. Przychodził oddawać krew. W połowie października dostał nawet od ministra zdrowia odznakę. Honorowy dawca krwi, zasłużony dla zdrowia narodu. Miał wręczony dość niedawno, 14 października. Poprosił, po raz pierwszy zresztą, jako długoletni dawca, żeby go oprowadzić po centrum, bo chciał zobaczyć centrum od kuchni. Mateusz zniknął niespodziewanie, ostatni raz był widziany 25 listopada. Szukała go policja, ale też jego znajomi, koledzy z pracy, a w mediach społecznościowych i lokalnych portalach udostępniane były komunikaty o jego zaginięciu. Policja wyprowadziła Daniela z pociągu w kajdankach, bo jako seksualnego drapieżnika wskazali go samozwańczy stróże prawa. Mówią o nich, a i oni o sobie "łowcy pedofilów", szukają w sieci, a potem w realu seksualnych przestępców, ale tym razem się pomylili. Pan Daniel jest niewinny, ale pyta, czy wszyscy świadkowie zdarzenia w to wierzą. A prawnicy pytają, czy Polska to państwo, czy dziki zachód. Można człowieka napiętnować, zniszczyć, nazwać pedofilem przy ludziach i zostawić człowieka w takiej sytuacji. Niewinnego człowieka publicznie oskarżono o pedofilię i w kajdankach zaprowadzono na komisariat. Pan Daniel został zaatakowany w pociągu Kolei Dolnośląskich przez samozwańczych łowców pedofilów. Czterech rosłych mężczyzn otoczyło 34-latka i zaczęło nagrywać go telefonem. Mówili do innych pasażerów, że "wysyłał dziewczynce różne rzeczy, że umówił się z dziewczynką", że w plecaku mam misia dla dziewczynki. Nie miałem żadnego misia, bo to nie chodziło o mnie. Napastnicy kazali mu opuścić pociąg, po czym obydwie strony wezwały policję. Podający się za łowców pedofilów przekazali mundurowym, że udawali w Internecie 12-letnią dziewczynkę, by umówić się z mężczyzną w danym miejscu. Policjanci uwierzyli. Dopiero na komisariacie okazało się, że zatrzymany nie jest osobą, która wysyłała małoletniej filmy pornograficzne i swoje nagie zdjęcia, a mężczyźni, którzy go zaatakowali, podszywają się pod organizację, która tropi seksualnych przestępców. Osobnik, kierujący bandą, która dopuściła się tego przestępstwa w Oławie, jest bezkarny. Twierdzi, że skoro siedzi w Anglii, to jego polskie przepisy nie obowiązują, dlatego bezczelnie wykorzystuje nazwę naszej fundacji. W Polsce obecnie działa wiele grup zajmujących się tropieniem pedofilów. Swoją działalność opierają o przepisy dotyczące obywatelskiego zatrzymania. Jesteśmy brakującym ogniwem w łańcuszku pomiędzy sprawcą a wymiarem sprawiedliwości. To, co robimy w takiej formie, policja nie jest w stanie tego robić. Ale według części ekspertów to samowolka niezgodna z prawem. Jeżeli ktoś na własną rękę próbuje zatrzymywać ludzi, inwigilować, prowokować, to jest to niedopuszczalne. Mimo nawet szlachetnych zamierzeń. Według policji, która często korzysta z dowodów dostarczonych przez łowców pedofilów, każda akcja obywatelskiego zatrzymania powinna być rozpatrywana indywidualnie. Ich działania nie możemy jednoznacznie pozytywnie ocenić, ponieważ wiele z tych osób działa na granicy prawa. A ci, którzy to prawo łamią, mogą złamać też życiorys niewinnego człowieka. może to być wydarzenie traumatyczne, będzie to wpływało na jego relacje z ludźmi, może pojawić się np. lęk społeczny. Jestem teraz przerażony, boję się być sam dłużej. Jak jestem na ulicy, to czuję się śledzony, obserwowany. Boję się odpowiadać młodzieży i dzieciom "dzień dobry", bo uważam, że to w tym momencie może być prowokacja też. Pan Daniel wciąż dochodzi do siebie, a kilka godzin spędzonych na komisariacie zostanie z nim do końca życia. We Wrocławiu od 6 lat działała klinika. Raczej przez małe "k" i w cudzysłowie, bo choć wykonywano tam zabiegi medycyny estetycznej, to bez uprawnień, pozwoleń i rejestracji. Proceder odkrył właściciel lokalu zaniepokojony zachowaniem mało solidnego najemcy, a gdy pojawiła się policja, prowadzący przybytek oblał się benzyną i zagroził podpaleniem. Krzyki, benzyna i próba podpalenia. Tak zakończyła się interwencja w wynajmowanym budynku, w którym od lat działa nielegalna klinika medycyny estetycznej. To kulisy dziennikarskiego śledztwa, które z początku miało pomóc odzyskać nieruchomość panu Piotrowi. A skończyło się na szokującym odkryciu. Pomieszczenia nadają się na sale ambulatoryjne, a on zrobił z tego sale operacyjne. Za wszystkim ma stać Rafał S., najemca, który od miesięcy nie płaci czynszu. Od 6 lat prowadzi tu nielegalną działalność. Bez rejestracji, bez zezwoleń i nadzoru - a mimo to wykonano tu setki zabiegów. Liposukcje, implanty piersi. Wszystkie rodzaje chirurgii estetycznej, jakie można sobie wyobrazić, tam mają miejsce. Pacjenci trafiali w ręce lekarzy z Polski i Ukrainy. A także do samego Rafała S., który bez żadnego wykształcenia medycznego według ustaleń brał udział w zabiegach. Zmieniał opatrunki, zastępował pielęgniarki i konsultował pacjentów. Absolutnie niedopuszczalne jest, aby człowiek bez maski, bez rękawic, bez odpowiedniego przygotowania medycznego przebywał na sali operacyjnej. Sala ambulatoryjna - on to przekształcił w salę chirurgiczną. Szokuje jeszcze jedno, tam były w tych pomieszczeniach odchody zwierząt. Jedna z pacjentek, młoda kobieta, po prostym zabiegu trafiła do szpitala. Młoda, piękna dziewczyna. Wyglądająca, jakby się pocięła sama. Eksperci mówią o setkach podobnych placówek w Polsce, które rocznie wykonują nawet tysiące zabiegów. Osoba, która nie ma doświadczenia medycznego, najczęściej nie ma też wieloletniego szkolenia w tym, jak zachować zasady aseptyki i antyseptyki, czyli jak spowodować, aby bakterie nie dostały się do miejsca, gdzie wykonujemy jakiś zabieg. Gra zdrowiem pacjentów jest śmiertelnie niebezpieczna. Możemy mieć masę zakażeń różnych, w tym zakażeń bakteryjnych, ciężko źle się gojących, ale także zakażeń wirusowych. Rzecznik Praw Pacjenta na razie ma związane ręce. Rozwiązaniem - lex szarlatan, projekt ustawy, która ma dać narzędzia do natychmiastowego zatrzymywania pseudomedycznych praktyk i nakładania kar, nawet milionów złotych. Projekt ustawy określa tzw. praktyki pseudomedyczne, czyli właśnie piętnuje osoby, które żerują na niewiedzy pacjentów, na ich ufności. Rafał S. wciąż ma przebywać w domu, w którym wykonywano zabiegi. Prokuratura dopiero teraz bada sprawę. Solidarność, przynależność do wspólnoty, aktywne działanie - czyli "Polska na tak" w szkolnej odsłonie. Do soboty jest czas na zgłoszenie szkoły do ogólnopolskiej akcji, której celem jest pokazanie, jak wygląda współczesna Polska, przez pryzmat codzienności uczniowskich społeczności, ich osiągnięć, pasji i zaangażowania. Jak pierogi, to tylko polskie. Gotowanie to supermoc Branżowej Szkoły I stopnia w Goleniowie. Jest tu wielu aspirujących kucharzy artystów, którzy chcieliby powtórzyć sukces Roberta Makłowicza. Dzisiaj zupę krem. Nasza szkoła wyróżnia się pomysłami. A kreatywność pokazali w zgłoszeniu, które trafiło do Telewizji w ramach nowej odsłony akcji "Polska na tak" adresowanej do szkół. Uczniowie sami wykonują i dlatego chcieliśmy pokazać państwu i też innym. Zgłoszenia można wysyłać do 6 grudnia. Nasi dziennikarze odwiedzą wybrane szkoły. Wystarczy krótki film, zdjęcie lub post, który pokaże to, co w danej szkole najlepsze: pomysły, talenty, kreatywne rozwiązania. Tu liczy się energia i wspólne działanie, bo uczniowie i nauczyciele grają do wspólnej bramki. Wystarczy opublikować post z hasztagiem #PolskaNaTak, a następnie wysłać link lub plik na adres polskanatak(a)tvp.pl. Akcja nabiera tempa. Zgłosili się m.in. uczniowie z Zakopanego. Mamy dużo fajnych zajęć dodatkowych. Nie chodzimy na zwykłą świetlicę. Mamy fajne zajęcia. Często jeździmy na wycieczki. A to wszystko dzięki naszej pani. Igrzyska organizujemy w różnych konkurencjach - łyżwy, biegówki narty, snowboard. Mamy różne zajęcia dodatkowe. Wysoki poziom edukacji, pielęgnowanie góralszczyzny i hartowanie sportowego ducha. Jesteśmy taką małą społecznością, a robimy naprawdę wielkie rzeczy, m.in. Igrzyska Szkół Niepublicznych, które w tym roku będziemy organizować po raz 29. Co roku zjeżdża się do nas około 600 uczestników. Czasem pojawiają się też gwiazdy, jak legendarny skoczek narciarski Adam Małysz, który jest ambasadorem akcji. Ja mam też rodzinę po całym świecie i oni często jak przyjeżdżają, to są zaskoczeni, że ta Polska jest wręcz lepsza od ich kraju. Dlatego mówimy wspólnie: "Polska? Zawsze na tak". Był czas, gdy mieć meble z tego salonu było elementem społecznego statusu, bo pół Warszawy meblowało tam swoje M. Ba, salon był nawet mocno symboliczną lokalizacją w jednej ze znakomitych komedii, tam, gdzie stała kolejka po meble, a pewnego pana zdradzała żona. Pawilon Emilia. Starego nie ma od 8 lat, nowy od 2 lat miał zdobić otoczenie Pałacu Kultury i Nauki. Z czym przegrywa ta historia? Gdyby teoria łączyła się z praktyką, to w teorii od 2 lat wchodzilibyśmy tymi schodami na piętro pawilonu Emilia w centrum Warszawy. W praktyce dalej są na Białołęce. Schody i charakterystyczny dach Emilii niszczeją już od kilku lat. Dogaszone paleniska, stare cegły, zbite lustro czy butelka nie są elementem zabytku. W tym miejscu już od jakiegoś czasu koczują osoby w kryzysie bezdomności, ta wspaniała tkanka z roku na rok niszczeje i wiemy, że miasto miało jakieś plany, których po prostu nie zrealizowało. Pawilon miał być odbudowany w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego już w 2023 roku. Pojawił się jednak problem finansowy. Dość duże były kwoty związane później z utrzymaniem tego pawilonu i miasto podjęło decyzję o ponownej weryfikacji założeń programowych. A jest o co powalczyć, bo Emilia była architektoniczną perłą modernizmu. Budynek został wzniesiony przy Emilii Plater 51 pod koniec lat 60. Od samego początku mieścił się w nim największy w Polsce salon meblowy. Ja pamiętam, kupiłem tam kanapę narożną Irena, i tam rzeczywiście te meble były fantastyczne. Pan Ryszard też sam handlował w Emilii i pamięta, jaki w PRL-u był szał na sprzedawane w nim meble. Trzeba było stanąć w kolejce w nocy i patrzeć, co będzie, raczej się nie spodziewaliśmy, jak ja stałem w kolejce, nie wiedziałem, co kupię, tylko wchodziło się do sklepu, co było, to się kupowało. Kolejki do Emilii portretował nawet Bareja. Ten budynek przyciągał nawet klientów dewizowych, nie tylko w poniedziałki. Zachwycał swoją lekkością, przeszkleniami, umożliwiała mu to stalowa konstrukcja, on szczególnie efektownie prezentował się w nocy. Na horyzoncie zaczyna jednak świtać wyjście z sytuacji Emilii. Miasto szuka nowego partnera i znacząco obniżyło koszty. Myślę, że w ciągu najbliższych tygodni zapadnie decyzja o tym, czy i w jakiej formule ten proces będzie realizowany. Stowarzyszenie "Miasto jest nasze" proponuje, żeby budynek stanął przy placu Defilad, dzięki czemu dobrze komponowałby się z Cepelią i budynkiem Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Gdzie mieszkańcy będą mogli wypoczywać w otoczeniu palm, będą mogli zażywać kąpieli słonecznych, wszystko z zachowaniem pierwotnych założeń tego budynku. Bo Warszawa, jeśli chce, to potrafi rewitalizować obiekty - jak np. dawny pawilon Cepelii. W "19.30" to już wszystko, a za chwilę wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski z PSL w "Pytaniu dnia" u Doroty Wysockiej-Schnepf. Dobrego wieczoru.