Były szef Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych czeka na decyzję o ekstradycji, a za Pawłem S., który na zamówieniach od agencji zarobił miliony, właśnie wystawiono list gończy. To jest "19:30" we wtorek, Joanna Dunikowska-Paź, zapraszam. Po zatrzymaniu w Londynie jest decyzja tamtejszego sądu: Michał K. zostaje w areszcie. Zatrzymany nie zgodził się na ekstradycję, a polscy śledczy podkreślają, że samo sprowadzenie byłego prezesa RARS-u do Polski to może być dłuższa perspektywa. W Londynie jest Artur Kieruzal. Jak decyzję o areszcie motywował sąd i kiedy możemy spodziewać się kolejnych kroków? Obrona Michała K. przez blisko godzinę próbowała przekonać sąd do niewinności klienta zarzucając polskim organom ścigania polityczną motywację. Sąd usłyszał, że Michał K. ma silne poparcie byłych ministrów i premierów. O jego nieskazitelności chciała też zaświadczyć europosłanka Jadwiga Emilewicz. Sąd nie uwierzył. Pobyt na wyspach brytyjskich to próba poszukiwania pracy, a nie ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości. Zdaniem sądu były szef Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych powinien wrócić do Polski, żeby zmierzyć się z poważnymi zarzutami. Ale o tym zdecyduje odrębne postępowanie, które ruszy za kilka dni. Do tego czasu Michał K. pozostanie w areszcie. Wyrok ma zapaść do połowy lutego przyszłego roku. Z Londynu Artur Kieruzal, bardzo dziękuję. Kartka, a na niej - firma, nazwisko, decyzja, na końcu niszczarka. To kulisy zarządzania Michała K. w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Opisują je dziennikarze "Gazety Wyborczej", powołując się na kluczowe dla śledztwa zeznania byłej dyrektor Biura Zakupów w Agencji. Wśród kluczowych osób realizujących zakupy twórca marki "Red is bad" Paweł S., za którym właśnie wystawiono list gończy. To Michał K. Jego nazwisko znowu możemy podać tylko w formie skróconej po tym, jak były szef Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych z czasów PiS został zatrzymany przez brytyjskie służby. Wcześniej prokurator wystawił za nim Europejski Nakaz Aresztowania. Powołał się na wywiad, którego udzielił Michał K., w którym informował, że zamierza pozostawać poza granicami kraju do spełnienia jakichś tam warunków. Michał K. to jeden z najbliższych współpracowników byłego premiera Mateusza Morawieckiego i szefa jego kancelarii - Michała Dworczyka. Prokuratura chce postawić mu zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej oraz przestępstw urzędniczych: przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Mówimy o setkach milionów złotych, wydawanych w sposób uwłaczający wszystkim zasadom prawnym, ale też po prostu ludzkiej przyzwoitości. Politycy PiS mówią o prokuraturze działającej na polityczne zlecenie. To wszystko, co się dzieje w tej sprawie, urąga elementarnym zasadom sprawiedliwości. W 2010 roku Michał K. jako harcerz ustawił przed Pałacem Prezydenckim krzyż upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej. Niedługo potem trafił do banku BZ WBK, któremu szefował Mateusz Morawiecki. Gdy były premier poszedł do wielkiej polityki, K. trafił do państwowego banku PKO BP, a później - do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Potem kierował agencją odpowiedzialną za zakupy strategicznych surowców, która w czasie pandemii dostarczała sprzęt medyczny szpitalom. W RARS po prostu była przepompownia pieniędzy, w sposób szybki, nietransparentny, nieuczciwy przekazywano nasze pieniądze. Po wybuchu wojny w Ukrainie Agencja Rezerw kupowała też agregaty dla Ukrainy. Firma odzieży patriotycznej związanej z politykami PiS - "Red is Bad" - miała na tym zarobić kilkaset milionów złotych. W związku z tym samym śledztwem za jej szefem, Pawłem S., wystawiono list gończy. List gończy ma przede wszystkim pomóc w ustaleniu miejsca pobytu Pawła S. oraz w jego zatrzymaniu i trwają czynności poszukiwawcze. Jeszcze kilkanaście dni temu Mateusz Morawiecki tak bronił Michała K. Jestem absolutnie przekonany o jego uczciwości. Dziś Morawiecki nie chciał rozmawiać o swoim byłym bliskim współpracowniku. O Michała K. tylko. Ja już tam miałem swoje wypowiedzi, a teraz... Z apelem do posła Morawieckiego i polityków PiS zwrócił się premier. Jesteś funkcjonariuszem publicznym, byłeś premierem, jesteś posłem, prezesem partii, to masz państwu polskiemu pomagać w wyjaśnianiu takich rzeczy jak afera z RARS. "Gazeta Wyborcza" ujawniła dziś zeznania byłej dyrektorki zakupów w RARS, Justyny G. Jak czytamy, Michał K. miał w taki sposób przekazywać polecenia zakupów w preferowanych przez siebie firmach. Pisał na kartce nazwę firmy, nazwisko, decyzję, którą mi pokazywał, To był regularny, trwający bardzo długo proceder, dotyczący - przypominam - ogromnych pieniędzy. Urzędniczka zeznała też, że Michał K. miał nad sobą wysoko postawionego protektora, który wydawał mu polecenia. Jak mówi europoseł Joński, politycznym ojcem byłego szefa RARS był Mateusz Morawiecki, który nie zareagował, gdy CBA sprawdzało Agencję. Prokuratura musi dokładnie sprawdzić jego udział i brak reakcji. Michałowi K. i Pawłowi S. grozi 10 lat więzienia. Oglądają państwo wtorkowe wydanie "19:30". Za chwilę u nas samorządowe wydatki po nowemu, a potem także... Zbombardowana Połtawa. Ponad 180 osób zostało rannych. Ponad 40 nie żyje. Katalog polskiej zbrojeniówki. Bardzo dużo kupiliśmy od naszych sojuszników, ale chcemy też bardzo dużo sprzedawać. Musimy przyspieszyć proces modernizacji. Urzędowy problem z językiem. To nie "Potop", tylko teksty administracyjne, i trzeba je pisać inaczej. Rządowa debata nad samorządowym budżetem. Rada Ministrów zajęła się reformą, która dla lokalnych społeczności ma być prawdziwą rewolucją. Ostatnie lata to w samorządowej kasie miliardy na minusie - m.in. za sprawą Polskiego Ładu. Pomoc była uznaniowa, teraz ma być sprawiedliwa. Co zakłada projekt ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego? Remonty dróg, budowa szkół, komunikacja publiczna. Wszystko finansowane z kasy gmin, powiatów i miast. W ostatnich latach samorządowcy narzekali, że pieniędzy na te podstawowe potrzeby jest zbyt mało. Mieliśmy mniej pieniędzy, a więcej wydatków. Prowadziło to samorządy do rosnących długów, prawie do bankructwa. Jeszcze do niedawna staliśmy nad przepaścią, a teraz zrobiliśmy krok wstecz, ale krok wstecz ku normalności. Normalność ma przywrócić przyjęta przez rząd ustawa o dochodach jednostek samorządu terytorialnego. Wpływy do gminnych czy miejskich budżetów będą niezależne od zmian podatkowych, takich jak w Polskim Ładzie... Drodzy samorządowcy, pomyślcie, kiedy były takie perspektywy rozwoju wcześniej. ...przygotowanym przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Przychody samorządu nie będą już zależne od widzimisię czy kaprysu rządzących centralnie. Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła, że od 2022 roku przez Polski Ład do polskich miast trafiało rocznie o kilkanaście miliardów złotych mniej, i to mimo wzrostu gospodarczego. Z kolei rządowa rekompensata była uznaniowa i okazjonalna. Pieniądze wypłacano na konkretne zadania, ale nie było gwarancji dofinansowania. Kontrola NIK wykazała, że zmniejszono wsparcie dla samorządów zarządzanych przez ówczesną opozycję. Nowa ustawa ma to zmienić. Uniezależnia finanse samorządów od decyzji podatkowych rządu, zmienia filozofię finansowania samorządów, co jest dla nas niesłychanie istotne. Ostatnia taka reforma dotycząca samorządu terytorialnego miała miejsce w 2003 roku. Według rządowych szacunków w przyszłym roku do samorządów może trafić łącznie nawet 25 mld zł więcej. Nie wszyscy będą zachwyceni, bo niektórzy mają mniejszy wzrost, niektórzy większy, ale te liczby robią nawet na mnie wrażenie. Władze Opola liczą, że dzięki zmianom do miejskiej kasy wpłynie około 35 mln zł więcej niż teraz. To jest równowartość budowy 3 przedszkoli albo 4 żłobków czy budowy nowej szkoły dla dzieci w którejś z dzielnic Opola. W przypadku Katowic to jest około 180 mln zł więcej aniżeli ze starego systemu, tzw. Polskiego Ładu. Łagodzenie skutków Polskiego Ładu ma się zacząć jeszcze w tym roku. Rząd przekaże samorządom dodatkowo 10 mld zł. Odstęp między alarmem a uderzeniem był tak krótki, że zastał ludzi w drodze do schronu. W czasie, gdy w Połtawie dramatycznie rośnie bilans zabitych i rannych, rosyjski dyktator, poszukiwany przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie wojenne, jest z wizytą w Mongolii. To dla nas kolejny ciężki cios - komentował prezydent Zełenski, gdy prezydent Putin na płytę lotniska w Ułan Bator schodził po czerwonym dywanie. Kompania honorowa, kwiaty i spacer po czerwonym dywanie. Władimir Putin w Mongolii czuł się jak ryba w wodzie. "Relacje między naszymi narodami są niezachwianie przyjazne". Zabrakło najważniejszego - kajdanek. Była to bowiem pierwsza podróż Putina do kraju, który akceptuje prawo Międzynarodowego Trybunału Karnego. Ten w marcu zeszłego roku wydał nakaz aresztowania rosyjskiego przywódcy. Mongolia od 2002 roku jest jednym ze 124 sygnatariuszy statutu rzymskiego Międzynarodowego Trybunału Karnego. To wiąże się z prawnymi zobowiązaniami. Wizyta nie zakończyła się aresztem, mimo że do mongolskich władz apelowała zarówno Ukraina, jak i Komisja Europejska. Władimir Putin oskarżony jest o zbrodnie wojenne w Ukrainie, m.in. o deportacje ukraińskich dzieci. Z pewnością prawo międzynarodowe na tym cierpi, prawo międzynarodowe po prostu opiera się na zgodzie państw, ma charakter kontraktualny. Sądownictwo międzynarodowe też jest fakultatywne, nie jest obowiązkowe. Tu ten element woli, zgody ze strony państw jest bardzo ważny. Szczególnie że Trybunał w Hadze nie ma żadnego mechanizmu egzekwowania prawa. Protestuję od wczoraj przeciwko tej wizycie. Putin bezmyślnie upokarza i zawstydza Mongolię na oczach świata. Myślę, że Kreml zrobił to celowo, na pewno chce zademonstrować Zachodowi swoją siłę. Rząd Mongolii tłumaczy, że zakucie prezydenta Rosji w kajdanki było niemożliwe, dlatego że kraj uzależniony jest od dostaw z Rosji. W grę wchodzą interesy, a konkretnie gazociąg, który ma połączyć Rosję z Chinami przez Mongolię. Dokumentacja projektowa została sfinalizowana. Teraz przeprowadzana jest ocena projektu. Wszystko w ramach projektu "Power of Siberia 2", który częściowo ma zrekompensować utraconą pozycję i moce energetyczne Rosji po wybuchu wojny na Ukrainie. Precedens, który stworzyła Mongolia, jest jednak na tyle niebezpieczny, że w przyszłości na przykład Mongolii mogą próbować powołać się inne kraje. Teraz w "19:30" wielkie militarne zakupy, czyli 32. Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego. Trwająca w Kielcach wystawa jest jedną z największych w całej branży obronnej w Europie, a ten rok to rekordowa liczba wystawców. Na wagę modernizacji sił zbrojnych wskazywał prezydent, a szef MON-u dodawał, że zbrojenia to obok sojuszy i wspólnoty narodowej filary naszego bezpieczeństwa. Armatohaubice Krab, bojowy wóz piechoty Borsuk czy system przeciwlotniczy Pilica. A wszystko to w Kielcach, gdzie rusza 32. Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego. My bardzo dużo kupiliśmy od naszych sojuszników, ale chcemy też bardzo dużo sprzedawać - to jest myśl, z którą wychodzimy z tego dzisiejszego salonu. Prawie 800 wystawców z 34 krajów świata - to jedna z największych imprez tego typu na świecie. To tu po raz pierwszy zaprezentowany został katalog produktów polskiej zbrojeniówki. Mamy dość wizyt dyplomatycznych, w których nasi goście jedną ławą z przedstawicielami swojego przemysłu produkty przemysłu swoich krajów opatrzonych flagą narodową, a my nie prowadzimy aktywnej polityki. Inicjatywa wyszła z Kancelarii Prezydenta, katalog powstał we współpracy z MON. Tu jest jedność. Demonstruje pan premier znacznie szersze myślenie o polskim bezpieczeństwie. Teraz każda ambasada, każdy minister wyjeżdżający za granicę będzie zabiegał o kontrakty. Chodzi zarówno o firmy państwowe jak i prywatne. Naszym hitem eksportowym może być choćby Krab, aktualnie na wyposażeniu polskiej i ukraińskiej armii. O sukcesie haubicy Krab zdecydowała niezawodność i prostota obsługi. Obecnie MON realizuje też trzy programy modernizacji polskiej obrony przeciwlotniczej: Wisła, Narew i Pilica. Zintegrowane mają stanowić system obrony powietrznej, porównywalny do tego w Izraelu. Trzeba powiedzieć więcej efektywnie, to będzie dużo więcej aniżeli Żelazna Kopuła w Izraelu. Wbrew zapowiedziom, w Kielcach nie zostanie podpisana na budowę w Polsce koreańskich czołgów K2. Czołgi K2 są konkurencyjne wobec niemieckich czołgów Leopard, więc w związku z tym koalicja 13 grudnia takiej umowy nie podpisze, bo przecież nie mogą zgodzić się na to, żeby polski przemysł zbrojeniowy był konkurencyjny wobec niemieckiego. Jest jeden problem z panem ministrem Błaszczakiem, że on od prawie roku nie może się pogodzić, że nie jest ministrem obrony. Obecny szef MON podkreśla, że umowa zostanie podpisana, kiedy tylko będzie gotowa. Polska jest liderem wydatków na obronność w NATO, choć wiele krajów wciąż nie wypełnia obowiązku wydawania 2% PKB. My w tym roku wydamy 4,1% PKB, a w przyszłym 4,7%. Dzisiaj bardzo wiele się mówi - tak, grozi nam III wojna światowa. Przestanie nam w istocie grozić, jeżeli te wydatki będą realizowane w stopniu adekwatnym do potrzeb. Ministerstwo Obrony Narodowej chce, by w najbliższych latach połowa budżetu MON na zakupy zostawała w Polsce. Będzie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa - zapowiedział Donald Tusk. Chodzi o Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską, która po wygaśnięciu kadencji prezesa Piotra Prusinowskiego chciała przejąć jego obwiązki kierowania Izbą Pracy i Ubezpieczeń Sądu Najwyższego. To przekroczenie uprawnień - uważa część sędziów. Po tym kolejnym takim zamachu pani Manowskiej, jestem po konsultacji z ministrem sprawiedliwości, sprawa jest jasna: będzie skierowanie o podejrzenie popełnienia przestępstwa. Nie pierwsze w odniesieniu do pani Manowskiej, oddanej sercem PiS-owi, która dzisiaj przejęła kontrolę nad Izbą Pracy w Sądzie Najwyższym. Kadencja dotychczasowego prezesa zakończyła się wczoraj, a sędziowie nie wybrali kandydata na następcę. Najpierw prezes Manowska ogłosiła, że to ona kieruje Izbą Pracy, jednak po oświadczeniu premiera Sąd Najwyższy poinformował, że do czasu wyznaczenia przez prezydenta sędziego do kierowania tą izbą Pierwsza Prezes upoważniła sędziego Dawida Miąsika do wykonywania czynności związanych z kierowaniem Izbą Pracy. Niezwłocznie, niniejszym, niestawienie, prerogatywa - słownik urzędniczych zagadek jest zdecydowanie dłuższy, podobnie jak długi i skomplikowany bywa sposób komunikowania prostych spraw. Na Uniwersytecie Warszawskim ruszył Zespół ds. Prostego Języka. I oby jasny przekaz w urzędowym komunikowaniu niezwłocznie wszedł w życie. Do prostego języka droga bywa kręta. Zwłaszcza w urzędach. I choć powoli styl urzędowych pism się zmienia, to perełek wciąż nie brakuje. Niniejszym informujemy, iż przedmiotowa kwota nie wpłynęła na nasze konto. Taka forma wydaje się poważniejsza, ale to prostota jest ponoć szczytem wyrafinowania. I dlatego w Poznaniu urzędnicy mają mówić prosto i zrozumiale. Rozporządzenie w tej sprawie podpisał prezydent. Wcześniej były szkolenia. A nauki sporo. Widziałem niektóre pisma, które wzbudziły moje zdziwienie, dlaczego są napisane takim językiem, dlaczego te pisma mają tyle stron. Bo gdzie postawić kropkę - trzeba wiedzieć. A często kusi, by pisać i pisać. To bardzo, bardzo długie zdania, których pewnie nie powstydziłby się Sienkiewicz, ale no właśnie, to nie "Potop", tylko teksty administracyjne i trzeba je pisać inaczej. Na warszawskiej Woli w urzędzie dzielnicy już wiedzą, jak unikać dłużyzny, patosu i trudnych słów. Jedno z ulubionych słów urzędniczych przez lata - "bezzwłocznie", "niezwłocznie" - "od razu", po prostu "od razu". Albo "za chwilę", albo "za tydzień". I zamiast "istnieje konieczność uzupełnienia wniosku" - "muszą Państwo uzupełnić wniosek". Albo zamiast pisać, czym grozi "niestawienie", wystarczy poprosić o przyjście. Zasady są proste. Nikt na co dzień nie mówi do męża, żony: "Kochanie, podaj mi niniejszą kanapkę z lodówki". Starania o to, by było prościej, trwają już niemal 15 lat. To wtedy zauważono, że urzędniczy język to dla interesantów koszmar. Dla mnie niezrozumiały i nielogiczny, ale generalnie nie jest to pisane po polsku gramatycznie. I to powoli się zmienia, m.in. dzięki deklaracji prostego języka. Podpisało ją niemal 70 instytucji. Bardziej się staje takie przejrzyste i takie klarowne, jeśli chodzi o mnie to bardzo prostym, nie ma jakiś takich zawiłych spraw. Klarownie na pewno będzie na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie właśnie zaczął działać Zespół ds. Prostego Języka. Są też studia podyplomowe. Nie są studia pierwszego czy drugiego stopnia, ale właśnie dla osób, które pracują w różnego rodzaju urzędach, instytucjach, firmach, ale też domach kultury. A sprawa jest poważna, bo rozumieć się trzeba. Urzędnicy mają różne prerogatywy. My wiemy, co to znaczy słowo "prerogatywa". Pani wie, pan wie i pan też wie, ale no po prostu "uprawnienie". Nie wie pan? A! To "uprawnienie", używajmy słowa "uprawnienie". W urzędzie ma być prosto. I kropka. Pozornie nic groźnego. Zwykłe zdjęcia, często zrobione w niezwykłych okolicznościach. Dziś na przykład z pierwszej podróży z plecakiem do szkoły albo z wakacji. Niektóre z nich trafią do Internetu. Eksperci przypominają: to może być idealny łup dla przestępców i przyczynek do hejtu ze strony rówieśników. Na wrocławskim rynku w dzień rozpoczęcia roku szkolnego powstały tysiące zdjęć, głównie dzieci. Czy powinny trafić do Internetu? Specjaliści mówią: "nie"! Dla naszego dziecka mogą okazać się takimi, których on na przykład nie chciał czy ona nie chciałaby opublikować w sieci. O tak zwany sharenting, czyli dzielenie się w internecie zdjęciami swoich dzieci, zapytaliśmy rodziców. Mój stosunek jest dość kategoryczny, bo ja nie uznaję wrzucania zdjęć do sieci. Raz mi się zdarzyło, ale zasłoniłem twarz emotką. No chronimy z mężem dzieci, no bo wiadomo, co się wrzuca do sieci, to w sieci zostaje. Nie dość, że zostaje to może być przerobione i wykorzystane np. jako dziecięca pornografia. To skrajna sytuacja, ale zdaniem psychologów samo zdjęcie z dzieciństwa może być problemem dla dorastającego nastolatka. Przebudowanie, zmanipulowanie, a nawet nie zmanipulowanie tylko pokazywanie takiego dziecka z zestawieniem obecnej osoby często jest raniące dla osoby wyśmiewanej. Jak pokazują liczby, dokumentowanie w mediach społecznościowych dorastania dzieci to jednak dość powszechna praktyka. Co piąty rodzic w Polsce udostępnia zdjęcia swoich dzieci nie tylko rodzinie i przyjaciołom, ale także nieznajomym. Stąd pomysł fundacji Media Forum, aby o problemie mówić głośno. Tak jak robi się to w innych krajach UE. Z Niemiec przyjeżdżam teraz i rozmawia się dużo w szkole, ale nie tylko w szkole, w telewizji. Pomóc mają takie kampanie, jak ta zorganizowana przez niemieckiego operatora sieci komórkowej. Wideo ma pokazać, jak z jednego zdjęcia dziecka dzięki sztucznej inteligencji można zrobić dorosłą postać, która z ekranu kinowego przemawia do swoich rodziców. Mamo, tato, to ja, Ella. Ostrzega w ten sposób, że wrzucane do sieci w dobrej wierze zdjęcia mogą posłużyć złym celom. Wykorzystać kogoś wizerunek i przedstawić go w jakimś złym świetle czy nawet może szantażować albo wykorzystać go w jakichś innych serwisach, w których najczęściej te osoby nie chciałyby się znaleźć. A przecież każdy - i dorosły, i dziecko - ma prawo do prywatności i decydowania, jaki cyfrowy ślad zostawi po sobie na zawsze. On jest wybitnym polskim naukowcem, jego praca to szansa na przełom w fizyce. Doktor Michał Parniak razem z zespołem stworzył najszybszą pamięć kwantową na świecie. Patrząc w niebo, widzimy przeszłość. Gwiazdy w miejscu, w jakim istniały miliony, a nawet miliardy lat temu. Nie jesteśmy w stanie do nich dotrzeć, ale ich skład możemy poznać, odczytując informacje zapisane w świetle. Dlatego odkrycie zespołu doktora Michała Parniaka jest tak cenne. Mowa o najszybszej i najbardziej pojemnej pamięci kwantowej na Ziemi. Światło łatwo zapisać na przykład używając aparatu fotograficznego, ale nie jest to wystarczająco precyzyjne. To znaczy taki aparat nie jest w stanie uzyskać precyzji pojedynczych fotonów, nie stanowi więc pamięci kwantowej. Precyzyjnej, wydajnej i superszybkiej. W skrócie - naukowcy stworzyli w laboratorium układ składający się z atomów, dzięki któremu możemy pozyskiwać i przechowywać informacje w świetle. A dzięki temu z kolei tajemnice wszechświata są możliwe do odkrywania. Stworzył próżnię, w której to próżni zawiesił chmurę atomów, które to absorbują światło, przechowują informacje. To nowy nośnik danych. Bardziej pojemny. Naukowcy mówią wprost: każdy woli pamięć USB o pojemności 128 MB niż 4, dlatego że na tej pierwszej zmieści się więcej informacji. Takie pamięci, jakie mamy w postaci wtyczek USB, one są w stanie przechowywać bity, które są 0 albo 1. Natomiast pamięć skonstruowana przez Michała i jego wspólników potrafi przechowywać superpozycje, które są potrzebne do kwantowego przetwarzania informacji. Michał Parniak zaczął swoje badania mając niewiele ponad 20 lat. Nie miał pojęcia, że również Chińczycy pracują nad nowym przełomem w fizyce. Był szybszy i lepszy. Jego rekordowe osiągniecia, które rozwija, od lat znajdą zastosowanie w komunikacji kwantowej, sensorach kwantowych czy w kwantowym przetwarzaniu informacji. Nad nowymi pamięciami wielu fizyków pracuje po to, żeby zrobić mniejszą i bardziej pojemną pamięć, żeby zapisać dużo informacji. W końcu żyjemy w świecie opartym o dane. A jak zaznaczają naukowcy, bez fizyki kwantowej trudno dziś mówić o rozwoju społeczeństwa informacyjnego. Procesory kwantowe, które w dużo mniejszej przestrzeni gromadzą znacznie więcej informacji, Ja już Państwu dziękuję, czas na "Pytanie dnia". U Aleksandry Pawlickiej dziś Adam Szłapka, minister do spraw Unii Europejskiej.