Dobry wieczór, Zbigniew Łuczyński, zapraszamy na "19:30". Dziś 4 czerwca, data, która od 1989 roku przypomina, że właśnie tego dnia wybraliśmy wolność. W Gdańsku jest dziś Joanna Dunikowska-Paź. Dobry wieczór z Gdańska, gdzie zaczęła się polska droga do wolności. Pierwsze częściowo wolne wybory nie odbyłyby się bez Sierpnia '80, a ten nie wydarzyłby się bez Stoczni Gdańskiej. Dziś przed legendarną bramą stoczni odbyły się główne uroczystości upamiętniające wydarzenia sprzed 35 lat, które okazały się przełomem nie tylko dla Polski, ale i całej Europy. Brawa dla twórców polskiej wolności! 35 lat - tyle minęło od historycznego kamienia milowego na drodze do odzyskania przez Polskę pełnej suwerenności. Łatwo nie było. My rozbijaliśmy stary porządek, ale robiliśmy to po to, by zbudować nowy. Co by nie powiedzieć, to jednak był to wielki sukces narodu polskiego. Bo częściowo wolne wybory w 1989 roku zmieniły Polskę, ale i samą Europę. One w istocie były początkiem upadku komunizmu. One były początkiem upadku żelaznej kurtyny, której symbolicznym znakiem było potem zburzenie muru berlińskiego. Główne uroczystości nieprzypadkowo pod bramą stoczni. W czerwcowych wyborach, które były wynikiem ustaleń Okrągłego Stołu, to właśnie Komitet Obywatelski "Solidarność" zdobył wszystkie przeznaczone dla bezpartyjnych mandaty do Sejmu. I rozpoczął proces pokojowej transformacji ustrojowej w naszym kraju. Dziś powinniśmy spróbować, jeżeli chcemy zrealizować ten testament pokolenia moich rodziców, naszych dziadków, spróbować spojrzeć na siebie inaczej, tak żebyśmy w tej wolności umieli uszanować siebie nawzajem, niezależnie od tego, z której strony przychodzimy. 4 czerwca 1989 roku odbyły się częściowo wolne wybory do Sejmu, ale Polacy wybrali także całkowicie wolny i demokratyczny Senat. Wchodziliśmy tutaj z taką świadomością, że wchodzimy do świątyni, dlatego, że czuliśmy nie powiem oddech, ale ciężar tego, co zdarzyło się 4 czerwca. W miejscu, które stało się strażnikiem suwerenności, otwarto dziś wystawę "35 lat odrodzonego Senatu Rzeczpospolitej Polskiej". Solidarność nie da się podzielić ani zniszczyć - to hasło, które przyświecało pierwszej Solidarności. Dziś powinno znaczyć: Polska, polskie społeczeństwo, naród, wspólnota nigdy nie dadzą się podzielić i nigdy nie dadzą się zniszczyć. Dzisiaj, w 35. rocznicę wyborów 4 czerwca, nie może nam stanąć przed oczyma także fakt, że demokracja, wolność nie są dane raz na zawsze. Dziś działacze opozycji w czasach PRL zostali odznaczeni przez IPN Krzyżami Wolności i Solidarności. 4 czerwca 1989 wybraliśmy wolność i Zachód - pisał Donald Tusk zapraszając na dzisiejszy wiec na placu Zamkowym w Warszawie. To moment ważnej rocznicy u schyłku kampanii do Parlamentu Europejskiego i przez pryzmat tych wydarzeń należy czytać spotkanie polityków z obywatelami. Wiecowi przygląda się nasza reporterka Anna Łubian-Halicka. Z jakim przekazem Donald Tusk zwrócił się do zebranych na placu Zamkowym? To przede wszystkim wielka powiedział, że nie mogą odpuścić. Mogło zabraknąć nawiązań do wydarzeń z 4 czerwca sprzed 35 lat. Nie mogło. Wtedy Polska zadziwiła cały świat. Obalając w sposób bezkrwawy komunizm. Rok temu tutaj był marsz organizowany przez Donalda Tuska. Do finału doprowadził PO do powrotu do władzy. Teraz przed nami jak mówił premier, ważne zadanie. Te wybory będą równie ważne jak w 1989 r. Ja wiem, że to trudno dociera do nas: "E, co tam wybory do PE?". Uwierzcie mi, tam, na Kremlu, dla nich ewentualne polityczne zdobycie Brukseli byłoby ważniejsze niż zdobycie Charkowa. Ten bój o to, kto będzie rządził w Polsce, a teraz bój o to, kto będzie rządził w Europie, bój o to, żeby wojna nie wkroczyła w nasze granice. Czy mamy się wstydzić za naszych reprezentantów w Brukseli? Czy naprawdę chcemy wysłać delegację złodziei? Idąc tu do was, jeszcze raz przejrzałem, jak wyglądają listy kandydatów PiS-u do europarlamentu. To są listy gończe, a nie listy do parlamentu. 4 czerwca - data symbol, choć o jej znaczenie wciąż toczy się polityczny spór. Wiec dosłownie przed chwilą dobiegł końca. Osoby z flagami podążają do domów. 4 czerwca - data symbol, choć o jej znaczenie wciąż toczy się polityczny spór. Jak czytają ją legendy solidarności, co o 4 czerwca wiemy i czy ten dzień w kalendarzach powinien być świętem państwowym - pytał Bartosz Filipowicz. Jakie odpowiedzi usłyszałeś od dawnych opozycjonistów? Różne były te odpowiedzi, tak jak różne były oceny sytuacji wtedy. Dzisiaj jedne legendy solidarności mówią, że trzeba świętować. Ale wyżej cenią sobie inne wydarzenia solidarnościowe sprzed kilku lat wcześniej. Inni mówią wprost: to powinno być święto państwowe. Stawiają je na równi z 11 listopada. Wszyscy moi rozmówcy się zgadzają i mówią jednym głosem, że 4 czerwca. 4 czerwca to był przełom. Bogdan Lis, jedna z legend Solidarności. To jest tak jakby w tym dniu po wojnie dopiero odrodziła się Polska. Wtórują mu inne legendy solidarnościowego podziemia. I choć podkreślają, że najważniejsze były porozumienia sierpniowe i 21 postulatów, to właśnie wybory 4 czerwca były przełomem nie tylko dla Polski. To zwieńczenie tego długiego procesu, jakim było tworzenie "Solidarności", tworzenie programu, przygotowywanie reform państwa w różnych dziedzinach. Czy jesteśmy świadomi znaczenia tamtych wydarzeń i znamy dobrze tę datę? Zapytaliśmy o to przechodniów w Gdańsku. Coś słyszałeś na ten temat w ogóle, jak to było? Nie, kompletnie nie. Bardzo ważna rzecz związana tak naprawdę z odzyskaniem przez nas wolności. Nie pamiętam, ja nie żyłem wtedy jeszcze. Nie wiem, o co pan pyta. To ciągle jest kontrowersyjne. Ciągle o tę najnowszą historię toczy się batalia wśród polityków. Przez lata na to, jak rocznicę 4 czerwca obchodzili dawni działacze solidarnościowego podziemia, którzy 35 lat temu razem fotografowali się z Lechem Wałęsą. Wpływ miały współczesne podziały polityczne. Dla jednych to data demokratycznego przełomu, dla innych - rocznica obalenia rządu Jana Olszewskiego. Daty były elementami gry politycznej i albo one się nadawały do tej gry politycznej, albo się nie nadawały. I o tym nie mówiono. O znaczeniu wydarzeń sprzed 35 lat codziennie przypomina Europejskie Centrum Solidarności. Te półtorej, dwie godziny spędzone na naszej wystawie, obojętne, kto to jest, czy dzieci, młodzież, zmusza do refleksji i jest to bardzo przyjemne, też buduje pewną dumę z polskiej tradycji demokratycznej. Ci, którzy uważają 4 czerwca za przełomowe wydarzenie, rozważają też, czy powinno być świętem państwowym. Różne inicjatywy, one mogą być w różnych miejscach, ale powinny być organizowane centralnie, jak np. 11 listopada. - Święto państwowe? - Tak. Ale Zbigniew Bujak mówi o innej dacie. Dla mnie zdecydowanie 31 sierpnia tutaj jest wart największej uwagi i święta. 4 czerwca ja bym go świętował w kontekście Europy - przez tę właśnie samą metodę walki bez przemocy, którą wprowadziła Solidarność. To nam utorowało drogę do Europy, to nas uczyniło Europejczykami i to nam też pozwoliło właśnie wejść do NATO. Stowarzyszenie Sieć Solidarności proponuje, by to 4 czerwca był świętem państwowym. Dziś rozpoczęło zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem ustawy. To komunistyczna góra lodowa, która zaczęła pękać - tak pierwsze częściowo wolne wybory wspominają ci, którzy byli w nie zaangażowani. To nie była równa walka, ale monopol władzy w końcu udało się przełamać, choć obawa przed unieważnieniem wyborów powstrzymywała przed fetowaniem zwycięstwa na ulicach. O sile Solidarności podziwianej przez zachodni świat. Głosuj na Solidarność. Społeczeństwo potrzebowało siły Solidarności, Solidarność - społeczeństwa. Opozycyjni działacze szukali różnych możliwości, żeby dotrzeć do ludzi. Nie mieli doświadczenia. Te hasła... Zbigniew Janas - poseł dla nas. Zbigniew Janas, jak mówi, ślizgiem z więzienia, z którego wyszedł kilka miesięcy wcześniej, znalazł się w kampanii na posła. Zaproponował mu to Jan Lityński. Janek, ty chyba zwariowałeś. Ja? Ja na jakiegoś posła? On wtedy na mnie siadł. Mówi: Co? Wszyscy tak mówicie. Kto będzie tam szedł? Kto tam ma zasuwać w tym Sejmie i ryzykować w razie czego? Walka była nierówna, telewizja była w rękach rządzących. Szefem Komitetu Radia i Telewizji został dotychczasowy rzecznik rządu Jerzy Urban. I choć Solidarność dostała czas antenowy, to nie mogła liczyć na tego rodzaju przekaz. Nikt nie stawia na słabych. Ale obóz Solidarności miał już "Gazetę Wyborczą", która przełamała medialny monopol władzy. Mieli też człowieka, na którego ówczesna władza patrzyła z zazdrością, a zdjęcie z nim stawało się przepustką do wygranej. Na ten pomysł wpadł Andrzej Wajda. Wszyscy nasi startujący w wyborach się zgromadzą, otworzymy bramę i będą kolejno wchodzić. Jednak byliśmy słabo znani w Polsce jako opozycja. W związku z tym trzeba było w jakiś sposób, a ja byłem znany, w jakiś sposób pokazywać to, że jesteśmy razem. Zgodnie z umową okrągłego stołu w tzw. Sejmie kontraktowym Solidarność walczyła o 35% miejsc, a w Senacie - o 100% mandatów. Wspierani przez gwiazdy z Zachodu. Do końca nie byli pewni. To było taką trochę zagrywką pokerową. Działacze PZPR byli bardziej pewni swego. Przestrzegał ich Leszek Miller, który z ramienia partii kandydował do Senatu. Orzeł czy reszka - głosuj na Leszka. Ja mówiłem, że to nie jest spacer przez ukwiecone łąki. To są trudne rozmowy zaprawione często wielką goryczą. To sformułowanie: "Pan jest po niewłaściwej stronie" ja słyszę bez przerwy. I przyszedł ten dzień, obserwowany przez setki zachodnich dziennikarzy. Życzę, żeby zwyciężył rozsądek, rozum, poczucie odpowiedzialności. Jako symbol naszej wdzięczności i naszego uznania dla tego, co pan dla nas robi, Przed lokalami stanęły punkty informacyjne Solidarności. W jednym z nich wraz z synem wyborów pilnował ówczesny szef Solidarności Teatru Polskiego, Sławomir Matczak. Obok 40 metrów dalej stała wołga, gdzie siedzieli ubecy, tak dowcipkowali, cały czas mieli nas na oku, ja sobie zdawałem sprawę, że to się szybko nie skończy, ale dla mnie najważniejsze było, że ta zmarzlina, ta góra lodowa, ta komunistyczna góra lodowa zaczyna pękać. Jak zaczyna pękać, to już nie ma odwrotu od tego, już się nie scali. Solidarność zdobyła 99 miejsc w Senacie i wszystkie należne im miejsca w Sejmie. To było pokazanie czerwonej kartki obozowi władzy, przede wszystkim PZPR, osobiście generałowi Jaruzelskiemu, który był de facto dyktatorem Polski. To był dzień triumfu, ale nie euforii. Tego samego dnia na placu Tiananmen w Pekinie komunistyczna władza Chin rozjechała czołgami ludzi i rodzącą się demokrację. Stąd obawy o unieważnienie czerwcowych wyborów. Trzeba było nasz sukces niestety zminimalizować i trochę upuścić powietrza z takiego balonu, który w sposób naturalny niesłychanie był już rozdmuchany. Ta wygrana spowodowała też dezorientację. My byliśmy przecież do niedawna ściganą zwierzyną. Listami gończymi i tak dalej. To było nasz dzień codzienny. I nagle zostajemy posłami. W ogóle co to znaczy? W ogóle co my mamy robić? Stąd jedynym pamiętnym wyrazem triumfu jest ta słynna wypowiedź. Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Władysław Frasyniuk żałuje, że nie było wtedy fety na ulicach. Należało wtedy zamknąć oczy i powiedzieć: ściągnijcie to piwo, to jest wszystko nasze, państwo, to jest naszą krwawicą, napijmy się, bądźmy radośni, miejmy świadomość, że to jest moment, w którym staliśmy się wolnymi ludźmi. To wielkie święto. Tego zabrakło. Już w sierpniu Polska miała pierwszego niekomunistycznego premiera, a w listopadzie padł berliński mur. Słoneczną czerwcową niedzielę sprzed 35 lat wyjątkowo zapamiętali ci, którym chwilę wcześniej otrzymany dowód dał prawo głosu w historycznych wyborach. Fotografie ich młodości są pełne kontrastów, bo mieszczą i dramatyczne obrazy stanu wojennego, i niezwykle poruszającą drogę do wolnej Polski. Tu mam chyba 18 lat. Pani Marzena swój pierwszy w życiu głos w wyborach oddała właśnie w 1989 roku. Czułam dumę i ekscytację, że jestem Polką, że to wówczas od nas wszystko się zaczęło, bez agresji, w sposób demokratyczny. Ustanowiliśmy swoje nowe miejsce na świecie. Po 35 latach pani Marzena doskonale pamięta tamtą pełną słońca czerwcową niedzielę. Słoneczny piękny dzień, nie było wiatru tak jak dzisiaj, ale słoneczny piękny dzień, więc ta symbolika miała tu swoje odniesienie. Pokolenie dzisiejszych pięćdziesięcioparolatków wchodziło w dorosłość w wyjątkowym czasie. Dopiero co odebrali dowody osobiste, a już mogli decydować o losach Polski. Ich wspomnienia analizował Michał Przeperski. Jedną z takich rzeczy, która się regularnie powtarza, jest poczucie ogromnej satysfakcji, że można wreszcie czerwonemu powiedzieć, żeby spadał. Młodość tych, którzy 35 lat temu debiutowali przy wyborczych urnach, przypadała na czas niezwykle trudny. Okres stanu wojennego, gdzie na ulicach była groza, i to dla wszystkich, a szczególnie dla nas, młodych dzieci, jeżdżące czołgi po ulicach był to obraz wstrząsający. I tato mówi: "Nie żałuję, że mnie pałowali". To było wzruszające. Do tej pory się wzruszam, jak o tym myślę. Te obrazy towarzyszyły też słynnym pięcioraczkom z Gdańska, które zaledwie kilka dni przed wyborami skończyły 18 lat i mogły pierwszy raz w życiu zagłosować. Syn prezydenta Lecha Wałęsy, Bogdan, relacjonował wtedy reporterowi TVP swoje pierwsze wybory. - Pierwszy raz pan głosował, tak? - Tak. Czy kreślił pan tak samo jak tata i mama? Nie, całkowicie po swojemu. Nie było żadnych uzgodnień w rodzinie? Tata mi powiedział, co mam kreślić, a ja zanalizowałem i skreśliłem po swojemu. Po latach wspomina to tak. Czułem niepokój. Nie wiedziałem, jak zagłosować. Trochę z ojcem rozmawiałem, aczkolwiek sam starałem się orientować trochę w tym, co się dzieje, i wybierałem sam. Polacy w '89 wybierali parlament w 2 turach. Właśnie podczas drugiej w tym szpitalu na warszawskiej Ochocie na porodówce była pani Beata. 18 czerwca była druga tura. 18 czerwca to się spełniło. 18 czerwca urodziła się moja córka w wolnej już Polsce. Wyborcza karta zamiast broni i wezwanie, by w samo południe oddać głos, czyli historia kultowego plakatu z Garym Cooperem. Maciej Gąsiorowski przypomni, jak ze studenckiej fascynacji westernem zrodził się pomysł na wyborczą grafikę Solidarności, która trafiła na listę stu najważniejszych plakatów XX wieku. Ten plakat to ikona wyborów sprzed 35 lat. Samotny kowboj dumnie kroczący ze znaczkiem Solidarności to postać wyciągnięta z tego filmu. "W samo południe" - klasyczny western z 1952 roku, z główna rolą Gary'ego Coopera. Tomasz Sarnecki umieścił tę osobę na swoim plakacie. Dlaczego? Bo jest to szeryf. Wzywa w samo południe do głosowania. Zamiast rewolweru trzyma swoją kartę do głosowania z napisem Solidarność, Nieżyjący od 6 lat autor plakatu tak wspominał to po latach. To miał być symbol takiego jedynego sprawiedliwego, a jednocześnie postać, która w jakiś sposób utożsamia się z ruchem, którym była Solidarność. Z plakatu filmowego z Garym Cooperem autor usunął rewolwer, dołożył kartę na wybory i znaczek Solidarności. Tam był obraz, który miał znaczenie symboliczne, mówiące, że czas na wybory, wybory to jest nasza siła i my o tym decydujemy. Taka jest rola plakatu. Tomasz Sarnecki był wtedy studentem. Na warszawskiej ASP założył Dyskusyjny Klub Filmowy i do każdego prezentowanego filmu sam robił plakat. Bo, jak wspomina jego żona, uwielbiał westerny. Z tej fascynacji powstał pomysł na plakat, który Sarnecki zaniósł do komitetu Solidarności. Tomek był trochę rozżalony, że przyniósł ten plakat. Komisja, która siedziała, powiedziała, że jest zbyt kontrowersyjny, więc nie, ale schodząc po schodach, spotkał pana Henryka Wujca i pokazał mu ten plakat. Można powiedzieć, że Henryk Wujec jest ojcem tego plakatu. Dziś kopie tego plakatu nadal się drukuje się w Polsce, bo są chętni, by go kupić. Na wybory wydrukowano go we Francji i 3 czerwca plakaty przyleciały na Okęcie. Nakład był 10 tys. egzemplarzy, z tym że 4 czerwca był wyłącznie na mieście w Warszawie, dopiero podczas drugiej tury wyborów zaistniał szerzej, w całej Polsce. Siła tego plakatu polega na jego prostocie - uważają teoretycy sztuki. Ta grafika czerpie z Polskiej Szkoły Plakatu, ale wybiega też w przyszłość poprzez mocno zaznaczone logo. To ikona plakatu, jeśli chodzi o Polską Szkołę Plakatu. Jest bardzo wymowny, proste środki wyrazu, krótki konkret. Gary Cooper wprowadził Polskę w zachodnią demokrację. Ćwierć wieku temu ta grafika znalazła się w Londynie na wystawie stu najważniejszych plakatów XX wieku. Ale "W samo południe" Sarneckiego żyje w przestrzeni publicznej i nadal bywa aktualne. Gary Cooper na pewno tego nie przewidział. Trzeci, najwyższy stopień ostrzeżenia przed silnym deszczem dla Małopolski i południowej części Śląska. 92 litry na 1 m2, a na ulicach nawet metr wody. Taki deszcz w ciągu 6 godzin spadł w Bielsku-Białej. Efekt to zalane ulice, budynki, niedziałające przepusty drogowe, wezbrane potoki i rzeki. Wielka woda zalała miasto i przyległe gminy. Strażacy mają pełne ręce roboty, interweniując ponad 800 razy. Tak dziś rano wyglądało centrum Bielska-Białej. Żona się przed 5.00 obudziła. Mówi: "Topimy się". Patrzę do okna. Myślałem, że na jeziorze jesteśmy. Ulice zamieniły się w rzekę. Mieszkańcy próbowali ratować swoje samochody. To była chwila, jak wylała tak rzeka Krzywa, ona płynie taka normalna po kostki. Tragedia. Ostatnie takie coś było tu w 1997. Zwołano sztab kryzysowy. Na terenie Bielska-Białej ogłoszono alarm powodziowy. Numery alarmowe od liczby zgłoszeń były momentami przeciążone. Mieliśmy z takim opadem do czynienia ostatni raz w 1972 roku. Sytuacja jest nadzwyczajna. Miejscami spadło nawet 150 litrów na 1 m2, czyli więcej niż miesięczna norma na terenie całego miasta. Średniej wielkości bojler na 1 m2 to jest ekstremalna ilość opadów. Na południu woj. śląskiego zalanych zostało wiele dróg, posesji i budynków. W gminie Wilamowice, we wsi Pisarzowice woda wdarła się do przedszkola i szkoły. Odwołano tam zajęcia. Szacujemy, że 100 budynków zostało podlanych, podmokłych. Tak jak widać, wszystkie jednostki pracują od 5.00. Poziom wody na rzece Wapienica osiągnął blisko 6 metrów. Wzmocniono wały przeciwpowodziowe na rzece Iłownica. Na myśl przychodzą sceny, które mieliśmy w 2010 roku, kiedy domy były w sposób poważny pozalewane. Wysoka woda także poza granicami woj. śląskiego. Strażacy na terenie całego kraju interweniowali ponad 800 razy. Najwięcej w Śląskiem, później w Małopolsce. Podkarpaciu i woj. lubelskim. Na południu kraju w stan gotowości postawiono żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Poczekamy, co się stanie w nocy, jak ta prognoza meteorologiczna będzie się rozwijała, czy będzie jakieś zagrożenie. Nie odwołujemy tego. Alertu nie odwołuje również IMGW. Ostrzeżenia pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia obowiązują na terenie 4 województw. Największe zagrożenie dotyczy Małopolski. Opady rzędu 90 mm to naprawdę duża suma opadów. Podtopienia, zalania, cały czas wezbrania w rzekach. Dlatego najważniejsze, by tej nocy zostać w domach, bo zagrożenie jest realne. Zmarł Janusz Rewiński - znany aktor, satyryk, były poseł. Miał 74 lata. Zapamiętamy go jako legendarnego Stefana Siarę Siarzewskiego z "Kilera" czy Miśka z Kabaretu Olgi Lipińskiej. Miał 74 lata. Przez wiele lat tata dawał radość i uśmiech nie tylko nam, ale i wszystkim wokół. Janusz Rewiński jeszcze jako student debiutował w "Piwnicy pod Baranami". Był jedną z gwiazd kabaretu Olgi Lipińskiej, w którym stworzył niezapomnianą kreację Miśka - gburowatego dyrektora teatru. Współpracował z Zenonem Laskowikiem i Bogdanem Smoleniem. W latach 90. aktor zdobył serca publiczności jako Siara w filmie "Kiler" Juliusza Machulskiego. Wiele cytatów z jego wypowiedzi zyskało status kultowych. W 1991 roku Rewiński został posłem z ramienia Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. Później wspierał Andrzeja Dudę podczas kampanii prezydenckiej. W 2016 roku został odznaczony złotym medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". W ostatnich latach Rewiński wycofał się z życia publicznego. Mieszkał we wsi Nowodwór, gdzie prowadził gospodarstwo rolne. Aktor zmarł 1 czerwca. Firma Red Is Bad, a także fundacja pod tą nazwą, która miała w założeniu pomagać m.in. żyjącym powstańcom warszawskim, w rzeczywistości bez skrupułów korzystała z intratnych kontraktów z rządową agencją podlegającą premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Według najnowszych ustaleń właściciel firmy Paweł Szopa był gotów zapłacić nawet 2,5 mln zł łapówki za wyrejestrowania fundacji z KRS bez sprawozdania finansowego. Teraz więcej o ulubionej firmie polityków PiS. W tym miejscu do niedawna był sklep Red Is Bad, marki odzieżowej tak lubianej przez najważniejszych polityków PiS, dziś jakby zapomnianej. Mój jedyny kontakt z firmą Red Is Bad to było rzeczywiście noszenie ich odzieży, którą mam w szafie, nie ukrywam tego. Mateusz Morawiecki komentuje sprawę w podobnym tonie. W jego sklepie kilka lat temu byłem. Kupowałem, jak tysiące Polaków, koszulkę czy nie pamiętam co... Dziś zasłanianie się przez prezydenta niewiedzą czy brakiem pamięci wpisuje się w ogólną amnezję polityków PiS. Tak jak nie istnieje już odzieżowy sklep, tak nie działa również fundacja Red Is Bad, w teorii powołana dla pomocy żyjącym powstańcom warszawskim i polskim kombatantom. Te pieniądze były przez Pawła Szopę zdaniem CBA wydawane na własne potrzeby. Transferowane na konta jego prywatne, a także powiązanych z nim spółek. Jak słyszymy, Paweł Szopa, gdy zorientował się przed wyborami parlamentarnymi, że kran z rządowymi pieniędzmi się zakręca, postanowił zlikwidować fundację. Musiał jednak złożyć w sądzie zaległe sprawozdania finansowe. Namawiać miał swoją prawniczkę, żeby przyspieszyła te działania mające doprowadzić do wyrejestrowania fundacji, i zobowiązywał się do pożyczenia panu Erykowi 2,5 mln zł. W zamian za pomoc jego partnerki, która miała pracować w Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy. Potwierdzają to publikowane przez Onet stenogramy z operacji Walet. Pytany o to Paweł Szota miał wszystkiemu zaprzeczyć. Za wielkimi koszulkami, za wielkimi hasłami okradali państwo. To jest upadek. Piękne hasła piękne idee, które zostały ostatecznie skompromitowane. Sprawa fundacji to kolejny element działalności Pawła Szopy. Jak wcześniej opisał to Onet, dzięki rządowym kontraktom z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych na zakup m.in. agregatów dla Ukrainy zarobił prawie 260 mln zł. Prokuratura Krajowa zabezpieczyła 117 mln zł z Agencji Rezerw. To postępowanie przede wszystkim dotyczy przekroczenie uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez przedstawicieli tej Agencji. Rządzący nie wierzą w to, że ich poprzednicy nie wiedzieli o sprawie. Bardzo małe dziecko może uwierzyć, że Morawiecki, Kaczyński i Ziobro nie wiedzieli, co się dzieje w tym rządzie. Akcja rozpracowania prezesa firmy odzieżowej Pawła Szopy przez CBA miała kryptonim "Walet". Wybory do Parlamentu Europejskiego już za kilka dni. Politycy wykorzystują ten czas do przekonywania wyborców i wskazywania w którym kierunku, w którym według nich powinna podążać Unia Europejska. O tym, czy wyborcy dadzą się przekonać, dowiemy się już 9 czerwca. Na razie politycy jeżdżą po kraju, a na kilka godzin kampania przeniosła się także do Brukseli. Bruksela. Europejski protest rolników. Mniej liczny, niż zapowiadano. W stolicy Belgii - również rolnicy z Polski. Nie zgadzamy się z polityką Zielonego Ładu. Mamy coraz trudniej, by kontynuować działalność rolniczą. Na transparentach takie hasła. Na demonstracji miał wystąpić prezes Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński i kandydaci PiS do Parlamentu Europejskiego z delegacją rolników spotkali się jednak z dala od antyunijnych okrzyków. Odbyliśmy spotkania w takiej formule, która nie łączyła się z możliwościami różnego rodzaju incydentów. My np. jesteśmy jak najdalsi od pomysłu polexitu. W Brukseli do głosowania przekonywała tez kandydatka Konfederacji. Nie dajcie się oszukać. W tej kampanii wszyscy będą przeciwnikami europejskiego Zielonego Ładu. W kraju o głosy wyborców zabiegali kandydaci Trzeciej Drogi. Lider listy warszawskiej zapowiadał walkę o większe wydatki na obronność. Z jednej strony przygotowanie militarne, przygotowanie naszej obrony, przygotowanie naszych sił zbrojnych, ale z drugiej strony przygotowanie społeczne. Jednym ze sztandarowych postulatów Lewicy, powtarzanym także dziś, jest stworzenie Europejskiego Programu Budowy Mieszkań z pulą 100 mld euro. Dla nas mieszkanie jest prawem, a nie towarem, który dzisiaj jest nieosiągalny dla milionów Polek i Polaków, którzy na takie mieszkanie czekają. Nie czekajmy, idźmy na wybory - apelował w Łodzi wspierający kandydatów Lewicy Aleksander Kwaśniewski. Zmobilizować się, żeby 9 czerwca zagłosować i żebyśmy mieli pewność, że ten demokratyczny obowiązek spełniliśmy. Czym jest dla was UE? W jednej z warszawskich szkół odbyła się specjalna lekcja obywatelska. Uczniowie słuchali i pytali o to, co dla Polski znaczy "być w Unii". To jest lekcja, która polega na dialogu i na rozmowie. To nie jest nigdy wykład. My chcemy też dowiedzieć się, co uczniowie wiedzą i co myślą o Unii Europejskiej. Do wyborów europejskich zostało 5 dni. Wybierzemy w nich 53 posłów. Debata dotycząca wyborów do Parlamentu Europejskiego z udziałem przedstawicieli ogólnopolskich komitetów wyborczych już jutro o godzinie 20.30 w TVP Info poprowadzi Justyna Dobrosz-Oracz. Za chwilę "Pytanie Dnia", w którym gościem Doroty Wysockiej-Schnepf będzie wiceminister sprawiedliwości Krzysztof Śmiszek. "19:30" wraca jutro. Do zobaczenia.