Polityczne trzęsienie ziemi w Ukrainie. Do wymiany jest nawet ponad połowa ministrów. Oglądają państwo "19:30" w środę, Joanna Dunikowska-Paź, zapraszam. A zaczynamy od rosyjskiego zmasowanego ataku na zachodnie terytoria Ukrainy. Pod ostrzałem znalazły się m.in. placówki medyczne i szkoły we Lwowie. Wśród zabitych jest troje dzieci, dziesiątki osób zostało rannych. Symbolem stała się fotografia 5-osobowej rodziny, z której przeżył tylko ojciec. Działania agresora oznaczały także najwyższy alarm na polskim niebie. Wojsko nad ranem poderwało myśliwce przy wschodniej granicy. Ten dźwięk może zwiastować tylko jedno. Uderzono w samo serce Lwowa. Zniszczenia są bardzo rozległe, ponad 70 budynków w mieście, z których wszystkie są częścią historycznego dziedzictwa. Zginęło 7 osób, ponad 60 jest rannych. Wśród ofiar - członkowie rodziny Bazylewyczów. Atak przeżył tylko ojciec. Ratownicy godzinami przeszukiwali zgliszcza. Byliśmy zablokowani. Nie dało się wydostać. Chcę podziękować tym, którzy od razu przyszli z pomocą. Kawałek odłamka wleciał tutaj. Była tam lampa, ale teraz jest tam. Choć jest to praktycznie niemożliwe, wszyscy starają się wrócić do normalnego życia. Trochę się boję, trochę popłakałam, ale idę do szkoły i będę się dobrze bawić. Zaatakowano miasto położone zaledwie 70 km od naszej granicy. Po raz kolejny polskie myśliwce wzbiły się w powietrze. Nasze wojsko w sposób niezwykle aktywny, precyzyjny i szybki reaguje na zagrożenia z powietrza. Lwów nie jest jedynym miejscem, gdzie w ostatnich godzinach uderzyli Rosjanie. Pochodzimy z Dniepru. Przyjechaliśmy do Lwowa, żeby uciec przed wojną, ale wojna znalazła nas tutaj. Moskwa straszy, że będzie boleśnie odpowiadać na każdy atak Ukraińców na terytorium Federacji Rosyjskiej. Wiele z nich już zaobserwowaliście w ostatnich dniach. To będzie niezwykle bolesne. Wołodymyr Zełenski powiedział, że Zachód może powstrzymać rosyjski terror poprzez dostawy systemów obrony powietrznej. Ponadto prezydent Ukrainy ponownie wezwał do zezwolenia na użycie zachodniej broni dalekiego zasięgu w głębi Rosji. Do zmiany ma być nawet ponad połowa ministrów, ale na tej fali jest dymisja, która budzi szczególne emocje i pytania także w Polsce. Czy do rezygnacji szefa ukraińskiej dyplomacji Dmytra Kułeby przyczyniła się burza, jaką wywołały jego słowa o "terytoriach ukraińskich" w Polsce? Po inwazji Rosji na Ukrainę Dmytro Kułeba stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych ukraińskich polityków. To on jako wysłannik Zełenskiego miał załatwiać najważniejsze dla Kijowa sprawy. Do dziś. Potrzebujemy nowego poziomu pracy informacyjnej, kulturalnej i dyplomatycznej oraz nowego poziomu relacji z globalną społecznością ukraińską. Nadszedł czas, aby dać nową siłę instytucjom rządowym Ukrainy. I choć nasz prezydent nie jest zaskoczony dymisjami w ukraińskim rządzie... Zmienia się minister i nie jest to nic nadzwyczajnego. Tak to przyjmujemy. ...to jednak jest to największa od początku wojny rekonstrukcja ukraińskiego rządu. Odwołanych zostało czterech ministrów, także wiceministrowie i prezesi spółek Skarbu Państwa. To nowe otwarcie na jesień, tak to jest w Ukrainie określane. A następcą Dmytra Kułeby najprawdopodobniej zostanie Andrij Sybiha. To doświadczony dyplomata. Jest znany z dobrego nastawienia do Polski. W Polsce ustępujący szef ukraińskiego MSZ-u bywał wielokrotnie, ale jego ostatnia wizyta została szczególnie zapamiętana. Tak odpowiedział na pytanie o trudną polsko-ukraińską historię i ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej uczestniczce Campusu Polska Przyszłości. Czy zdaje sobie pani sprawę z operacji Wisła i z roli Olsztyna w tej operacji? Tak. Zdaje sobie pani sprawę czym była operacja Wisła. I wie pani, że ci wszyscy Ukraińcy zostali przymusowo wygnani z terytoriów Ukraińskich. Tylko że tereny, z których władze PRL wysiedlały ludność ukraińską i Łemków to południowo-wschodnia Polska. Ta wypowiedź doczekała się reakcji ze strony polskiego rządu. Naszym rodakom należy się pochówek, Ukraina musi zrozumieć ciemne strony swojej historii. To Polska będzie decydowała o zamykaniu kolejnych rozdziałów negocjacji Ukrainy z UE, więc lepiej, żeby Ukraina załatwiła tę sprawę jak najszybciej. Bez pamięci, bez upamiętnienia ofiar, bez ekshumacji nie ma mowy o wejściu Ukrainy do UE. Dymisja Kułeby cieszy polityków opozycji. Nie ulega wątpliwości, że dobrze, że następuje zmiana na tym stanowisku. W dyplomacji bowiem każdy gest ma znaczenie i każde słowo ma swoją wagę. Ukraina prowadzi już trzeci rok wojnę obronną, potrzebuje sojuszników i Polska jest naturalnym sojusznikiem Ukrainy, dlatego minister spraw zagranicznych państwa, które potrzebuje, a Ukraina potrzebuje pomocy, nie może pozwolić sobie na tego rodzaju błędy. Zmiany w rządzie maję wprowadzić nową energię do ukraińskiej polityki, ale nie należy się spodziewać większych zmian w samej strategii politycznej Kijowa. Oglądają państwo środowe wydanie "19:30". Za chwilę policja w domu Roberta Bąkiewicza, a potem także... Nie można uznać tego zamachu pani Manowskiej. Żyjemy w republice bananowej. proszę państwa. Kłopotliwe zaświadczenia o niekaralności. Muszę mieć takie zaświadczenie, żeby móc wykonywać swój zawód. Na pewno te przepisy będą zmienione. Policja w domu Roberta Bąkiewicza, a także pod kilkoma innymi adresami. Wizyta funkcjonariuszy ma związek z wydarzeniami sprzed 6 lat, kiedy podczas Marszu Niepodległości miały padać groźby i nienawistne hasła. Śledczy mają nagrania z wydarzenia i szukają dowodów przestępstwa. Robert Bąkiewicz ich działania nazywa polityczną zemstą. Rządzący odpowiadają: nikt nie jest ponad prawem. Siedziba Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Donald Tusk i Adam Bodnar chcą prześladować polskich patriotów. Tak grupka zwolenników marszu protestowała przed siedzibą organizacji, kiedy wewnątrz była już policja. Ja jeszcze nie widziałam postanowienia. Na miejscu z kontrolą poselską pojawiał się też Marcin Romanowski. Poseł Suwerennej Polski, który w lipcu został zatrzymany i usłyszał 11 zarzutów karnych w związku z nieprawidłowościami w Funduszu Sprawiedliwości. Starałem się zawsze bronić tych organizacji, które chociażby z Funduszu Sprawiedliwości realizowały projekty o charakterze konserwatywnym czy chrześcijańskim. Natychmiast zjawił się też były prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Robert Bąkiewicz. Wendetta polityczna, to jest Białoruś, to jest działanie, które ma służyć tylko zastraszaniu, wyciąganiu informacji. Kilka godzin wcześniej przeszukany został również dom Roberta Bąkiewicza, policja zabezpieczyła jego komputer oraz telefon komórkowy. Prokuratura tłumaczy, że chodzi o marsz z 2018 roku, kiedy Bąkiewicz był jeszcze prezesem stowarzyszenia. Dzisiejsze czynności są ukierunkowane na uzyskanie dokumentacji, danych znajdujących się na elektronicznych nośnikach danych, mogących pozwolić na ustalenie tożsamości osoby, która kierowała groźby karalne w trakcie marszu niepodległości. To najprawdopodobniej jeden z członków Straży Narodowej, która miała chronić marsz. Nie mam zielonego pojęcia, nie pamiętam w ogóle tej sprawy. Prokuratura zajmuje się również treścią haseł z transparentów niesionych przez uczestników i tych skandowanych. Pytany w charakterze świadka w toku czynności śledztwa pan Robert Bąkiewicz zeznał, iż treść haseł, które miały być prezentowane w trakcie marszu, była wcześniej uzgodniona z przedstawicielami ówczesnych władz państwowych, w tym Senatu, KPRM i kilku ministerstw. Dziś Robert Bąkiewicz takich zeznań sobie nie przypomina. Pytanie jest całkowicie absurdalne. Ci, którzy wtedy rządzili, nie przypominają sobie takich konsultacji. Nic mi o tym nie wiadomo i dochodzenie teraz takich rzeczy jest kuriozalne. Śledztwo w tej sprawie pierwszy raz zostało wszczęte w 2018, jednak w 2020 zostało umorzone. Na konta instytucji powiązanych z Robertem Bąkiewiczem regularnie wpływały publiczne pieniądze. Jak wyliczyło OKO.press, łącznie było to prawie 13 mln zł. Jeżeli władza bezceremonialnie wypłacała milionowe dotacje na jego stowarzyszenie, to znaczy, że to akceptowała. W ubiegłym roku Bąkiewicz stracił stanowisko prezesa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Jeżeli spytalibyśmy jakichś działaczy skrajnej prawicy czy np. działaczy Konfederacji, to mają jedno słowo na określenie go, uważają go za zdrajcę, właśnie za taką osobę, która poszła na współpracę z PiS i zdradziła swoje środowiska narodowe. Dziś politycy PiS stają w obronie Bąkiewicza. A były premier namawia do udziału w tegorocznym Marszu Niepodległości. Duma! Duma narodowa! Nowa odsłona starego sporu, czyli pytanie, kto będzie kontrolował ostatnią niekontrolowaną przez neosędziów Izbę Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Sądzie Najwyższym. Działania pierwszej prezes krytykują premier i minister sprawiedliwości. Jest także oświadczenie sędziego Dawida Miąsika wyznaczonego na pełniącego obowiązki prezesa Izby Pracy, równie wobec Małgorzaty Manowskiej krytyczne. Pani prezes Manowska jest uzurpatorem. To opinia sędziego Sądu Najwyższego, Piotra Prusinowskiego, o ostatnich decyzjach prezes Małgorzaty Manowskiej, która chciała pokierować Izbą Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Nie ma ku temu żadnych podstaw prawnych, a ta podstawa, na którą się powołuje, jest ogólna i niedorzeczna. Manowska najpierw chciała pokierować Izbą Pracy Sądu Najwyższego, po tym, jak w poniedziałek skończyła się kadencja Prusinowskiego. Powołała się na ogólny przepis, który mówi, że pierwszy prezes Sądu kieruje jego pracami. Po protestach sędziów zmieniła decyzję i zarządzeniem upoważniła do kierowania Izbą sędziego Dawida Miąsika, który według przepisów i tak jako najstarszy stażem powinien objąć stanowisko. Legalnie wybrani sędziowie mówią: Manowska próbuje odbierać kompetencje. Ogólna kompetencja, na którą powołuje się prezes Manowska, nie stanowi przepisu, który pozwala na kierowanie jakąkolwiek izbą w Sądzie Najwyższym. Mogłaby np. jutro uznać, że kieruje biblioteką sądową. Rzecznik Sądu Najwyższego poinformował, że wcześniej wspomniany artykuł jest podstawą prawną dla działań Małgorzaty Manowskiej. Kierując całym Sądem Najwyższym, również musiała kierować tą izbą, bo nie było komu kierować. Bo swojego postanowienia o wyznaczeniu kandydata nie przedstawił prezydent. Który broni sędzi Manowskiej. Wszystko dzieje się w zgodzie z obowiązującymi przepisami, zarówno działania, które podejmuje pani pierwsza prezes, jak i moje. Sędzia Dawid Miąsik wydał oświadczenie, w którym czytamy, że pełni funkcję prezesa Izby Pracy, ale ze względu na przepisy, a nie na - napisane w cudzysłowie - upoważnienie od prezes Manowskiej. Która - jak słyszymy od sędziów popierających Miąsika - nie wykonywała w niej jakichkolwiek czynności. Nie była fizycznie w Izbie Pracy, nie dokonuje tej merytorycznej, codziennej pracy i chyba tak pozostanie. Izba Pracy jest ostatnią w Sądzie Najwyższym, którą nie kieruje tzw. neosędzia, wybrany przez upolitycznioną przez PiS Krajową Radę Sądownictwa. Jest to nasz ostatni przyczółek legalnych sędziów w Sądzie Najwyższym. Chciała rzeczywiście postawić kropkę nad i, doprowadzić do tego, żeby ostatnia izba Sądu Najwyższego była na usługach polityków. Szczęśliwie, tak się nie stało. W oświadczeniu minister sprawiedliwości pisze o zaniepokojeniu decyzjami Manowskiej, przypomina, że została nieprawidłowo powołana do Sądu Najwyższego, a jej decyzje nie wywołują skutków prawnych. Zareagował też premier i zapowiedział zawiadomienie do prokuratury. Coś bardzo dziwnego i złego się stało i oczywiście nie można uznać tego zamachu pani Manowskiej. PiS broni Manowskiej. Donald Tusk zaatakował pierwszą prezes Sądu Najwyższego, no tak, żyjemy w republice bananowej, proszę państwa. Małgorzata Manowska na zapowiedzi premiera odpowiedziała w mediach. Ja patrzę na to jak na szantaż rodem z czasów czarnej komuny, czerwonej komuny. Zamach oczywiście w pewnej przenośni jest sytuacją, w której ktoś bez kompetencji przypisuje sobie pewne uprawnienia, których nie ma, i dokładnie z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku pani Manowskiej. W piątek minister sprawiedliwości ma przedstawić założenia do projektów ustaw, które będą dotyczyć m.in. Sądu Najwyższego i statusu neosędziów. Jak co środę, Justyna Dobrosz-Oracz zaprasza do TVP Info na program "Bez trybu". A dziś m.in. o poszukiwaniu idealnego kandydata na prezydenta w partii, która na wiosenną kampanię będzie się zrzucać. A także polityczne konsekwencje aresztowania byłego bliskiego współpracownika premiera, który czeka na decyzję o ekstradycji. Szczepienie jest dobrowolne, bezpłatne i co najważniejsze może uratować życie. W szkołach właśnie ruszył program szczepień przeciw wirusowi HPV. Za zgodą rodziców i bez straty czasu szczepienie może odbyć się między lekcjami i dać solidną ochronę przed rakiem szyjki macicy, głowy czy gardła. Inie Jędrusik nowotwór odebrał kilka bliskich jej kobiet. Swoją córkę zamierza w przyszłości zaszczepić przeciwko HPV. To wirus brodawczaka ludzkiego. Znamy kobiety, które miały raka szyjki macicy, które umierały bardzo młodo i niejednokrotnie osieracały swoje dzieci, więc my tej szansy nie mieliśmy, dlatego uważam, że teraz powinniśmy to wykorzystać. A szansa pojawi się tutaj. W szkolnych gabinetach pielęgniarskich mają odbywać się bezpłatne szczepienia dla dzieci w wieku 9-14 lat. Za zgodą rodziców. Nie będą już tracić swojego cennego czasu, by pójść do POZ i zaszczepić dziecko. Będzie odbywać w szkole na miejscu, w bezpiecznych warunkach. Jesteśmy w stanie to zorganizować. Porozumienie z POZ nie będzie dużym wyzwaniem, tylko trudnością będzie przekonywanie, że takie szczepienia są sensowne. Bo choć ten program funkcjonuje od czerwca ubiegłego roku, przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego zaszczepiony jest jedynie co piąty uczeń. Wasze szkoły są autonomiczne, przystępujecie albo nie, ale my apelujemy: zróbmy to dla naszych dzieci. Każdego roku diagnozę "rak szyjki macicy" słyszy w Polsce prawie 3000 kobiet, ponad 1700 z nich umiera. A szczepionka skutecznie chroni przed tym nowotworem. Na przykład w Norwegii kobiety, które zostały zaszczepione jako nastolatki, maja około 90% niższe ryzyko zachorowania na raka szyjki macicy. Ważne, by szczepić nie tylko dziewczynki, ale i chłopców, bo wirus HPV przyczynia się do powstawania także innych rodzajów raka. Nowotwory odbytu, krtani, jamy ustnej. Wraz z akcją szczepień ruszy także kampania edukacyjna skierowana do rodziców. Rodzice wiedząc, że to jest transmisja wirusa drogą seksualną, w tym wieku dziecka nie myślą o tym w ten sposób o dziecku. A to właśnie wiek ma tu kluczowe znaczenie. Chodzi o to, by dwie dawki szczepionki przyjąć przed rozpoczęciem inicjacji seksualnej. Strzelanina w szkole średniej w Winder w amerykańskim stanie Georgia. Dwie osoby zginęły, cztery zostały ranne. Na razie nie wiadomo, kim jest sprawca. Policja informuje, że został on ujęty i przebywa w areszcie. Ranni zostali przetransportowani helikopterami do szpitali. O sytuacji został poinformowany prezydent Joe Biden. W "19:30" teraz Paryż, gdzie trwają Igrzyska Paralimpijskie, a biało-czerwona drużyna powiększa medalowy dorobek - w ostatnim czasie głównie srebrny. Mocno trzyma się tenis stołowy, szermierka, czy pchnięcie kulą - to w dużym skrócie, bo sukcesów jest więcej. Jaki jest medalowy bilans ostatnich godzin? Wiadomo, że celowałam w złoto. Gdzieś tam w głowie miałam myśli o zwycięstwie w tym dzisiejszym finale, ale niestety się nie udało. Moja przeciwniczka była dzisiaj lepsza, więc jest srebro. Jakby doceniam, jeszcze się z niego bardzo nie cieszę, bo tak naprawdę jeszcze emocje pomeczowe do końca nie opadły, ale myślę, że już jutro, pojutrze i z każdym kolejnym dniem pewnie to srebro będę jeszcze bardziej doceniać. Cieszę się, że jest krążek. Jak by nie było, jest to też duży sukces i myślę, że mogę być z siebie zadowolona. Pierwsze igrzyska i od razu medal. Jak się pan z tym czuje? W tej chwili już trochę ochłonąłem, odpocząłem i to jest naprawdę świetna wiadomość. Mega szczęśliwa jestem, bo medal jednak jest medal i udało mi się po raz trzeci obronić tytuł mistrzyni olimpijskiej, paralimpijskiej, więc to jest chyba mega pozytywna informacja. Zrobiłam, co było w planie, więc tylko radość. Wczoraj też 2 srebra w szermierce. Oraz pierwszy w historii polskiego strzelania z karabinu brąz. Polacy mają 12 medali. Z Paryża Anna Kowalska. Bardzo dziękuję. Rodzic-opiekun na wycieczce czy muzealnik mają kontakt z uczniami, pomagają szkole i jak się okazuje, także oni muszą mieć zaświadczenia o niekaralności. Przepisy wprowadziła tak zwana ustawa Kamilka, obowiązują od września i już pojawia się zapowiedź poprawki - po październikowej kontroli. Są kolejki, jest zamieszanie. Niektórzy o tym, że muszą mieć zaświadczenie o niekaralności, dowiedzieli się wczoraj. Było zebranie z rodzicami. Jestem rodzicem dziecka, które 12 września idzie na wycieczkę szkolną i nie ma obsady pań ze świetlicy, więc ze szkoły jakiś rodzic musi być oddelegowany, więc muszę takie zaświadczenie uzyskać. Jestem muzealnikiem, prowadzę zajęcia edukacyjne i okazuje się, że też muszę mieć takie zaświadczenie, żeby móc wykonywać swój zawód. W myśl przepisów tak zwanej ustawy Kamilka osoby, które mają kontakt z małoletnimi, muszą przedstawić zaświadczenie o niekaralności. Nie tylko nauczyciele. Ale też osoby związane z wypoczynkiem dzieci, rozwojem duchowym czy sportem. Szkoły nie do końca wiedzą, jak mają interpretować przepisy. A rodzice mają pytania. Zastanawiam się, czy np. jak będą występy w szkole, to czy rodzice też będą musieli dostarczyć jakieś zaświadczenia. W tym przypadku zaświadczenia mieć nie trzeba. Ale i tak wątpliwości jest sporo. Stąd zapowiedź ministry edukacji: przepisy będą poprawione. Zleciłam to już kuratorom, żeby rozmawiali z dyrektorami szkół. Oni będą też robić kontrolę od października, w jaki sposób funkcjonują te przepisy. Zbieramy dane, na pewno te przepisy będą zmienione. Ta zapowiedź cieszy pracowników oświaty. To jest najlepsza możliwa reakcja na sytuację. Dobrze, że się będzie nadzorowało prawo, sprawdzało czy funkcjonuje dobrze. Już wiadomo, jakich obszarów mogą dotyczyć zmiany. Uregulowania sytuacji osób, które w szkołach pomagają. Jak właśnie panie, które sprzątają, czy kierowcy autobusów, żebyśmy mieli taką jasność sytuacji, czy na pewno jest potrzebne zaświadczenie. Zmienione być może będą wytyczne dotyczące praktyk w szkołach technicznych i zawodowych, bo tu przepisy również sprawiają trudności. Ci pracodawcy, którzy przyjmują uczniów na praktykę, powinni mieć wdrożone standardy ochrony małoletnich, i te osoby, które są dopuszczone do edukacji małoletnich uczniów w swoich zakładach pracy. Podobnie rodzice, którzy w szkołach prowadzą aktywność. Czasem prezentują swoje zawody i potrafią o nich bardzo ciekawie opowiadać czy też w jakiejkolwiek innej formie chcieliby pomagać szkole, to też takie zaświadczenie z rejestru powinni pobrać. Zaświadczenie jest wydawane bezterminowo. Co oznacza, że może zdarzyć się sytuacja, w której osoba pracująca z dziećmi zostanie skazana, a szkoła nie będzie o tym wiedzieć. To był przejazd kibiców gości na stadion gospodarzy. I goście mogli czuć się równie bezpiecznie jak przywódcy światowych mocarstw, bo kolumny eskortującej kibiców Motoru Lublin na mecz z Legią nie sposób było w stolicy nie zauważyć. Mecze podwyższonego ryzyka i wysokiego budżetu - według policyjnych danych to 1/5 wszystkich rozgrywanych w Polsce meczów i wszyscy na bezpieczeństwo tych spotkań się zrzucamy. Jeden, dwa, osiem, 37... Ta kolumna to nie wizyta głowy państwa ani zagraniczne spotkanie na szczycie. To kibice Motoru Lublin jadący na mecz z Legią. Zawsze policjanci robią wszystko, żeby te siły, środki przeznaczone na zabezpieczenie, na zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom, kibicom były adekwatne. Czyli w tym się zawiera i proporcjonalne, i wystarczające, i nie ponad miarę. Środki policji znaczne, bo i mecz był o podwyższonym ryzyku. Zapytaliśmy o ten przejazd ekspertów. Marek Konkolewski był zaskoczony rozmiarem kolumny eskortującej kibiców Motoru Lublin. Można to porównać do przejazdu kolumny prezydenta USA, papieża. No myślę, że prezydent Polski, szef rządu jest ubogim krewnym, jeśli chodzi o skale zabezpieczenia porównując z zabezpieczeniem kiboli. Komenda Głównej Policji informuje, że w ubiegłym roku służby zabezpieczały ponad 1000 meczów, z czego 221 to mecze podwyższonego ryzyka. Przejazdów takich jak te było ponad 3500, a do działań przy nich oddelegowano prawie 74 tys. funkcjonariuszy. Niestety policjanci nie są z gumy. Jeśli ochraniali mecz, to znaczy, że gdzieś ich nie było. To jest od kilkudziesięciu do nawet kilkuset policjantów. Najczęściej są oni ściągani z innych województw czy np. z innych garnizonów. To niestety pokłosie ustawek kibicowskich. Roczne koszty zabezpieczania meczów liczone są w mln - z naszej kieszeni. A pieniędzy w policji brakuje. Z roku na rok coraz mniej osób decyduje się na służbę. Wynagrodzenia są jednym z powodów. Jest to niebezpieczna robota, źle finansowana, płace policjantów są na niskim poziomie i taki mamy efekt. Misją policji jest pomagać i chronić, ale niedługo policja może nie mieć kim tego robić. Minie jeszcze trochę czasu, zanim studenci na dobre ruszą na wykłady, ale na poszukiwanie mieszkania to ostatni dzwonek. I na rynku wyraźnie widać ruch w biznesie. Ceny mieszkań wciąż są wysokie. Akademik byłby rozwiązaniem, ale miejsc jest znacznie mniej niż chętnych. Pokój w akademiku - wybór wielu studentów z wielu powodów. Dostęp do innych studentów różnych kierunków, można się razem uczyć, spędzać czas. Ale główny powód to cena. Wprawdzie jest o kilka, kilkanaście procent drożej niż przed rokiem, jednak za wynajem mieszkania trzeba zapłacić znacznie więcej. Ceny mieszkań w tak dużym mieście jak Gdańsk, Trójmiasto, a także w innych miastach jest niewyobrażalnie duża taka cena. W Warszawie średnia stawka to już ponad 5000 zł miesięcznie. Ponad 3000 zł trzeba zapłacić w Krakowie, Gdańsku czy Wrocławiu, ponad 2000 - w większości pozostałych dużych miast. Tendencja jest taka, że jeśli nie uda się wynająć mieszkania do końca września, początku października, wtedy właściciele są skłonni do obniżek. Pokój w akademiku w zależności od standardu i liczby łóżek to koszt od kilkuset do 1500 zł. Uczelnie finiszują z przydzielaniem ostatnich miejsc w domach studenckich. Czasem bywa tak, że jest tzw. last minute, czyli że jakieś pojedyncze miejsca gdzieś zostały. Teraz już zbieramy tylko pozycje na liście rezerwowej, do czego mimo wszystko zachęcamy. W największych ośrodkach akademickich miejsc jest znacznie mniej niż chętnych. Na koniec zeszłego roku w Polsce funkcjonowało 440 domów studenckich. Było w nich nieco ponad 115 tys. łóżek - najwięcej w Krakowie i Warszawie. A stacjonarnie studiuje nawet ponad 600 tys. osób. Odmowną odpowiedź otrzymało ponad 700 osób. I to faktycznie jest najwięcej do tej pory. Miejsc brakuje, a nie wszędzie ich przybywa. W maju studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego okupowali akademik "Kamionek". Władze uczelni chciały go sprzedać. W zamian zapowiadają budowę nowego Domu Studenckiego na 400 miejsc. Do listy akademików Uniwersytetu Warszawskiego w tym roku dołącza ten budynek na Mokotowie. Jest w nim ponad 130 pokojów. W "19:30" to już wszystko! Mam dla Państwa jeszcze zaproszenie od Mariusza Piekarskiego na "Pytanie dnia". Gościem będzie poseł Koalicji Obywatelskiej Marcin Bosacki. Spokojnego wieczoru, do zobaczenia!