Nie przyszedł - komisja pegasusowa chce przymusowego doprowadzenia Zbigniewa Ziobry. Wyrównana walka - bez wyraźnego faworyta w amerykańskich wyborach. Los ojca - szuka bezpiecznego domu dla swojego syna. Joanna Dunikowska-Paź, dobry wieczór. Zaczynamy "19:30". Wnioski o ukaranie, zatrzymanie, doprowadzenie na przesłuchanie i uchylenie immunitetu. To plan działania komisji śledczej do spraw Pegasusa wobec Zbigniewa Ziobry. Były minister sprawiedliwości kolejny raz nie stawił się na przesłuchaniu. Koniec zabawy - mówią członkowie komisji. "To nieistniejąca komisja" - odpowiada Zbigniew Ziobro, powołując się na orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. To krzesło pozostałe puste. Zbigniew Ziobro dziś po raz kolejny nie stawił się na wezwanie komisji śledczej. On osiem lat czuł się bezkarnie. Stąd wnioski do sądu okręgowego o ukaranie i przymusowe doprowadzenie Zbigniewa Ziobry, do prokuratura generalnego - o uchylenie mu immunitetu. To jest precedens. Nigdy wcześniej nikt nie wpadł w Polsce na pomysł, żeby będąc posłem na Sejm, nie stawiać się na wezwanie komisji śledczej. Zbigniew Ziobro zrobił to czterokrotnie, mimo że za powołaniem pegasusowej komisji śledczej - to zdjęcia ze stycznia - głosowali wszyscy obecni na sali posłowie. W tym 175 polityków PiS. Bardzo chętnie stanę przed tą komisją śledczą. Jak trzeba, to przyjdę o kulach. To wypowiedź z marca, już nieaktualna, bo Zbigniew Ziobro zmienił zdanie. W lipcu dwukrotnie nie stawił się przed komisję, przedstawiając zwolnienia lekarskie. W odpowiedzi komisja poprosiła o to, by stan jego zdrowia ocenił sądowy biegły. Ten orzekł, że zeznawać może. Jednak na kolejny, październikowy termin Zbigniew Ziobro znów się nie stawił. Zamiast tego zamieścił w sieci zdjęcia z początku leczenia swojej choroby i pisał o barbarzyństwie. Mimo to dzień później jako pokrzywdzony w innej sprawie stawił się w sieradzkiej prokuraturze. Jest widywany wszędzie, tylko nie w Sejmie. Cały czas myśli, że jest świętą krową, bezkarną, że prawo go nie obowiązuje. Dziś Zbigniew Ziobro na stan zdrowia już się nie powoływał, lecz na orzeczenie Trybunału Julii Przyłębskiej, o której prezes PiS mówił tak. To jest takie moje odkrycie towarzyskie roku. Ten Trybunał - rozpatrując skargę posłów PiS - uznał komisję pegasusową za niezgodną z konstytucją. Pod orzeczeniem podpisał się sędzia dubler i dlatego nie zostało ono opublikowane. Ten kwitek wyprodukowany przez Trybunał Przyłębskiej nie ma żadnego znaczenia. Innego zdania jest Zbigniew Ziobro, który pisze, że posłowie podszywający się pod nieistniejącą komisję poniosą za to odpowiedzialność karną. Jak w mafii, proszę państwa, straszenie urzędników państwa odpowiedzialnością za to, że starają się dojść prawdy. Przypomnijmy, chodzi o inwigilację opozycji systemem Pegasus za rządów PiS. Według kanadyjskiego instytutu Citizen Lab podsłuchiwano ówczesnego szefa sztabu Koalicji Obywatelskiej. Komisja szuka odpowiedzi na pytanie, czy miało to wpływ na wynik wyborów parlamentarnych w 2019 roku. Czy nie uważa pan, że dla przejrzystości tej sprawy Zbigniew Ziobro powinien się stawić na komisję? Pani redaktor, już to mówiłem. Trybunał Konstytucyjny uznał tę komisję za nielegalną. Współpraca z nielegalnym ciałem jest przestępstwem. Ten szeryf, który jeszcze do niedawna biegał z pistoletem w spodniach, teraz boi się przyjść. Poseł Trzeciej Drogi nawiązuje do tych zdjęć Zbigniewa Ziobry z czasów gdy był ministrem sprawiedliwości, i powtarzał, że niewinni nie mają się czego bać. 15 ofiar i 27 osób rannych to bilans wypadków na przejazdach kolejowych tylko od początku tego roku. Na te dane dramatycznie wpłynęła wczorajsza rodzinna tragedia w Karwicy Mazurskiej, która kolejny raz każe zapytać o bezpieczeństwo na torach. Sieć pełna jest mrożących krew w żyłach nagrań ku przestrodze i często bez skutku, a mandaty i punkty karne to najmniej dotkliwa kara. Pięć ofiar śmiertelnych. To tragiczny bilans wypadku, do jakiego doszło na tym przejeździe drogowo-kolejowym w Karwicy Mazurskiej, niedaleko Pisza. Nie pierwszy tutaj wypadek, tylko tutaj nigdy nie było wypadku śmiertelnego. Gdzieś tam samochód pognieciony, na bok odskoczył, ale to, co się wczoraj wydarzyło, to naprawdę jest wielka tragedia. Autem podróżowała dwójka dzieci - trzyletnia dziewczynka i sześcioletni chłopiec, ich mama oraz dziadkowie. Do wypadku doszło tuż przed godziną siedemnastą. Kierujący pojazdem marki Volvo na niestrzeżonym przejeździe kolejowym wjechał wprost pod jadący pociąg Intercity. Pociągiem tym podróżowało 520 osób, te osoby zostały z pociągu ewakuowane i dalszą podróż odbyły podstawionymi autobusami. Pasażerowie pociągu po wypadku byli w szoku. Było takie "bum", jakby ktoś nagle samochodem zahamował. Poczułam, jakby pod kołami coś się przetoczyło. Prokuratura wciąż bada przyczyny tej tragedii. Kolejnej na naszych drogach. Tylko w tym roku na polskich przejazdach kolejowo-drogowych zginęło 15 osób w 34 wypadkach. Rannych zostało 27 osób. Przejazd kolejowy wymaga nawet nie już ograniczonego zaufania, tylko totalnego braku zaufania, ponieważ nie mamy tutaj szansy. Co doskonale widać na tych nagraniach opublikowanych przez PKP. Kilka sekund nieuwagi może kosztować nas życie, o czym informuje między innymi kampania "Bezpieczny przejazd". Zatrzymaj się, gdy miga sygnalizator. Na przejazdach drogowo-kolejowych wszystko jest w rękach kierowców. Maszyniści w takich sytuacjach są bezsilni i sami też padają ofiarą wypadków. Niestety brakuje przepisów legislacyjnych, ustaw, które dyscyplinowałyby kierowców. Bo to, co się dzieje na przejazdach kolejowych, brak jakiejkolwiek skuteczności w egzekwowaniu przepisów o ruchu drogowym przez kierowców prowadzi do dramatycznych zdarzeń. A o te szczególnie łatwo na przejazdach kategorii D, czyli niestrzeżonych, oznakowanych jedynie krzyżem św. Andrzeja i znakiem stopu. W Polsce jest prawie 5 tysięcy takich miejsc. To prawie połowa wszystkich przejazdów kolejowych w Polsce. Gdy na takich jak ten przejazdach kolejowych brakuje szlabanów oraz sygnalizacji świetlnej, łatwo o tragedię, jeśli kierowcy zabraknie wyobraźni i zdrowego rozsądku. Kamala Harris czy Donald Trump? Amerykanie wybierają swojego prezydenta, ale konsekwencje tego wyboru odczuje cały świat. Jaki jest stan gry o Amerykę na dzień przed wyborczym wtorkiem? O tym z Waszyngtonu Marek Czyż. Dobry wieczór z Waszyngtonu. Na godziny przed finałem tej od dekad najważniejszej elekcji kandydaci powtarzają najsilniejsze hasła swoich kampanijnych wieców. Donald Trump od dawna powtarza, że Ameryka ma być bogata, ale też bezpieczna i tak amerykańska, jak tylko się da. Najlepiej bez imigrantów, bo przywożą złe geny, zjadają domowe zwierzęta i podbijają Amerykę. Marcin Antosiewicz sprawdzał, na jaki grunt padają te zawołania. Czołem, redaktorze. Czy mogą wpłynąć na wynik wyborów? Tak. Jeśli ludzie uwierzą w słowa Trumpa, że od południa idzie inwazja nieudokumentowanych imigrantów, to wygra. Arizona to jeden ze stanów wahających się. Obraz jest niejednoznaczny. W Ameryce nic nie może się równać ze słońcem i krajobrazami Arizony. Jednak w ostatnich latach to nie kaktusy i góry zdominowały przekaz ze stanu Wielkiego Kanionu, a imigranci i granica. W Sasabe, w Arizonie, kończy się mur graniczny i zaczyna wielki polityczny problem. W amerykańskiej polityce w ostatnich latach nic nie wywołało tak wielu emocji jak mur na granicy meksykańsko-amerykańskiej. Tam jest Meksyk, my znajdujemy się na terenie Stanów Zjednoczonych. Donald Trump i jego sztab uważają, że w 2016 roku chaos na granicy pomógł mu wygrać wybory. W tym roku mają nadzieję na powtórkę tego sukcesu. Kamala Harris zaimportowała armię nielegalnych cudzoziemców, członków gangów i przestępców z więzień i aresztów, zakładów dla obłąkanych i szpitali psychiatrycznych na całym świecie, od Wenezueli po Kongo w Afryce. Trump zapowiada masowe deportacje imigrantów i karę śmierci dla przestępców z zagranicy, którzy mordują Amerykanki. Harris przyznaje, że system nie działa. Nie twierdzę, że jest to idealny system imigracyjny. Wyraźnie mówiłam, że należy go naprawić. Wciąż jednak dzieli ich kwestia dokończenia budowy muru, którą administracja Bidena i Harris zatrzymała. Trumpa wspiera Jim Chilton - rancher w piątym pokoleniu. Z żoną wystąpił na konwencji republikanów. Ich rancho jest niedaleko Sasabe, na długości ośmiu kilometrów stanowi granicę z Meksykiem. W ostatnich latach przeszło przez nie minimum pięć i pół tysiąca ludzi. Wielu z nich to przemytnicy narkotyków, często zamaskowani, chodzący w kapciach, by nie pozostawiać śladów. To jest naprawdę przygnębiające, że właściwie to kartele narkotykowe kontrolują naszą granicę. Jednak im dalej od granicy, tym problem wydaje się mniejszy. Jak byłoby tak, jak opisuje Trump, to mielibyśmy tu strefę wojenną, obszar nie do zamieszkania. Faktycznie życie w Arivace, 20 km od Sasabe, jest dalekie od frontu wojennego. Raczej nie ma dużego problemu. Ludzie przychodzą, odchodzą. Politycy od dekad używają problemu imigracji, by dzielić ludzi. Podtrzymują go, by mówić ludziom, żeby na nich głosowali, to w końcu rozwiążą. W lokalnym barze - debata o granicy na wyższym poziomie niż w Waszyngtonie. Bradley popiera Trumpa, Tim wypomina mu, że Biden i Harris przygotowali pakiet ustaw tworzących 1500 nowych etatów dla strażników, ale Trump zablokował je w Kongresie. Mimo krytyki imigracji Bradley przedstawia nas swoim przyjaciołom z Meksyku. Julio 10 lat temu nielegalnie przekroczył granicę, poznał Zenadię. Dziś mają dwójkę dzieci. Amerykanie wydają mnóstwo pieniędzy na mur, a ludzie i tak przechodzą, jak chcą. Meksyk stracił tereny Arizony po wojnie z USA w XIX wieku. Ta granica zawsze wywoływała emocje. I trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek szybko je wyciszył. "Uczyńmy Amerykę znów wielką" - to dobre wyborcze hasło i już się Donaldowi Trumpowi przysłużyło. Otworzyło mu gabinet owalny w 2016 roku. Teraz sięga po nie znowu, a my pytamy Amerykanów, co widzą, gdy to słyszą. W Miami, na Florydzie, jest Witold Tabaka. W jaką Amerykę to hasło się Amerykanom rozwija? Sukces tego hasła to to, że każdy Amerykanin może je rozumieć inaczej. Jedni chcą niższych podatków. Inni mieszkania czy posiłków. Większość chce niższych rachunków. Za zakupy, paliwo. W tym miejscu zmarł człowiek. Obok setki uzależnionych od narkotyków bezdomnych. Tak wygląda centrum San Francisco, miasta nieopodal Doliny Krzemowej, po którym jeżdżą naszpikowane elektroniką autonomiczne auta. To już Las Vegas i ten sam problem. Doktor David Marlon pracuje z bezdomnymi od ponad 20 lat. Pytany o przyczyny bezdomności ma jedną odpowiedź. 95% tych osób jest uzależniona od substancji psychoaktywnych. To nie jest kwestia zbyt wysokiego czynszu. Musimy pomóc im przestać używać metamfetaminy, fentanylu lub opiatów czy leczyć z alkoholizmu. Dla doktora Marlona hasło "Make America Great Again" oznacza skuteczną pomoc bezdomnym, których liczba w 2023 roku wzrosła do ponad 650 tys. Jason Ma wychował się w San Francisco. Każdego dnia widzi ludzi w kryzysie bezdomności. Jednak uważa, że największym wyzwaniem nowego prezydenta będzie nie dopuścić do trzeciej wojny światowej. Dzięki temu Ameryka znów ma być wielka, choć w to, że zostanie to załatwione w kilka dni po wyborze nowego prezydenta, nie wierzy. To nie jest kwestia jednego telefonu. To jest tylko retoryka. Ale wierzę, że Trump faktycznie ma większą siłę i wzbudza większy respekt. W gospodarce Trump obiecuje jeszcze więcej. Zniesienie podatku od napiwków, od nadgodzin, od rent i emerytur, obniżenie opłat za ogrzewanie o 50%. I tak można długo wymieniać. Jak był prezydentem, wszystko szło dobrze. Ceny paliwa były niższe, jedzenie było tańsze. Trump obiecuje też odbudowę amerykańskiego przemysłu. Nie wiedzieć tylko czemu w Detroit obrażał Detroit. Jeśli ona zostanie prezydentem, cały kraj będzie jak Detroit. Nie wierzę, że coś takiego powiedział, bo już tu był kilka razy. Ale przecież to było pokazywane na żywo. Nie, nie wierzę w to A dziś Detroit to symbol odrodzenia, centrum odzyskało blask, przybywa nowych inwestycji, w tym roku pierwszy raz od dziesięcioleci wzrosła liczba mieszkańców. Zmieniło się naprawdę dużo. Burzą stare, budują nowe mieszkania dla ludzi o niskich dochodach. 17% Afroamerykanów żyje w ubóstwie, o równość i godność wszystkich ludzi bez względu na kolor skóry walczył urodzony w tym domu w Atlancie Martin Luther King. To w tym kościele, który znajduje się za moimi plecami, wygłosił swoje pierwsze kazania. To w Atlancie rodził się amerykański ruch praw obywatelskich. Pytanie, jakie teraz marzenia mają Afroamerykanie. Kinsey Thompson pracuje w ochronie Centrum imienia Martina Luthera Kinga. Moim marzeniem jest, żebyśmy żyli ze sobą w pokoju. Wszyscy ludzie. Myślę, że gdzieś popełniliśmy błąd z chciwością. Jeszcze nie wie, czy i na kogo zagłosuje. Dla niego ważniejsze od tego, by Ameryka była wielka, jest to, by była dla wszystkich. Europa patrzy za ocean, bo zawsze tam patrzy, gdy się w Białym Domu szykuje przeprowadzka. W tym roku to szczególne wyczekiwanie, bo od wyniku wyborów dla europejskiej wspólnoty wiele może zależeć. W Brukseli pamiętają pohukiwania Donalda Trumpa o wyższych cłach i znają jego stosunek do wsparcia dla walczącej Ukrainy. Dorota Bawołek jest w Brukseli. Na jaką Amerykę po wyborach tam się liczy? Dyskretnie wszyscy trzymają kciuki za Harris. Na myśl o wygranej Trumpa większość przechodzą dreszcze. Ten straszy wojną handlową. Komisja nie lekceważy tych gróźb. Bruksela nie dźwignie całego wsparcia dla Ukrainy. Dlatego wybory mogą decydować także o bezpieczeństwie Europejczykó. Bruksela wstrzymuje oddech. Czeka na wybór Amerykanów. W Polsce polityka także odlicza czas amerykański, choć nie wszyscy w milczeniu. Oto poseł Mariusz Błaszczak w trochę profetycznym zapale uznał, że podpowie rządowi Donalda Tuska, co ma zrobić, gdy wybory w Ameryce wygra Donald Trump. Otóż ma podać się do dymisji. Nie bardzo wiadomo, skąd polityk Zjednoczonej Prawicy wziął ten trochę karkołomny wniosek, więc pojawiają się pytania, co autor miał na myśli i po co właściwie zabrał głos. W USA wyborcza ostatnia prosta. W Polsce Prawo i Sprawiedliwość podsyca emocje i w dość zaskakujących słowach podpowiada rządowi. Po wygranej Donalda Trumpa Donald Tusk powinien podać się do dymisji. Dlaczego? Bo zdaniem Mariusza Błaszczaka rządzący popierają Kamalę Harris. I to tak naprawdę jedyny powód. Brakuje mi słów, żeby skomentować taką durnotę. To nieprawda, my nie popełniamy błędu. Błędu PiS postawienia wszystkich żetonów na Donalda Trumpa. Ja bardzo pilnowałem, aby spotykać się z ludźmi Trumpa. Polska ma obstawione obydwa pola. Politycy PiS od kilku dni wyjeżdżają do USA, aby brać udział w wiecach Donalda Trumpa, popierają go w mediach społecznościowych. Podobnie zresztą jak w poprzedniej kampanii. Tu na zdjęciu Jarosław Kaczyński w czapce z wyborczym hasłem Trumpa. Jednak 4 lata temu kandydat republikanów przegrał. Rząd Zjednoczonej Prawicy wtedy nie podał się do dymisji. Polska pozostaje suwerenna wobec USA, jeżeli pan Błaszczak ma inną wiedzę, to bardzo mnie to martwi. Polityk PiS idzie dalej i zarzuca obecnemu rządowi pogorszenie relacji z USA. Niemcy nie są w stanie nas wspierać, jeśli chodzi o obronność, a Stany Zjednoczone - tak. Tyle że Ministerstwo Obrony Narodowej właśnie w USA prowadzi szereg rozmów. Minister Kosiniak dwukrotnie był już w Departamencie Obrony na rozmowach o współpracy wojskowej i umowach na zakup sprzętu. Słowa Mariusza Błaszczaka krytykuje szef MSWiA. Nie da się zapisać w ustawie, żeby nie było głupich wypowiedzi w polskiej sferze publicznej. Można o czymś takim pomarzyć. Natomiast wolność słowa też przynosi tak niemądre wypowiedzi. Wsparcie przez polityków PiS Donalda Trumpa i krytykowanie przez nich rządu może okazać się dla partii dobrym rozwiązaniem, bo doradca republikańskiego kandydata twierdzi, że w przypadku jego wygranej Trump pomoże obozowi PiS. Kiedy Donald Trump wygra, jestem pewien, że odbędzie z Andrzejem Dudą kilka poważnych rozmów na temat tego, jak utrzymać Polskę we właściwych rękach. Myślę, że nazajutrz po ewentualnych wygranych wyborach przez Trumpa Tusk powie, że zawsze był jego wielbicielem że niektórzy twierdzą, że przyszłość Europy zależy od wyniku amerykańskich wyborów, podczas gdy w pierwszej kolejności zależy ona od nas. Chcemy mieć dobre relacje z każdą amerykańską administracją, każdym amerykańskim prezydentem. To nie my wybieramy prezydenta USA - przypominają rządzący. O co toczy się gra? Amerykanie wybierają prezydenta. Ale konsekwencje odczuje cały świat. Wyjaśnimy zawiłości systemu wyborczego USA. Rekordowa frekwencja i sukces prozachodniej kandydatki w Mołdawii. Walcząca o reelekcję prezydentka Maia Sandu pokonała wystawionego przez prorosyjskich socjalistów Alexandra Stoianoglo, byłego prokuratura generalnego. Drugą turę wyborów prezydenckich cechowała rekordowa frekwencja, zwłaszcza za granicą. W diasporach zagłosowała największa liczba osób od 2010 roku. W komisjach krajowych zwyciężył Stoianoglo, zdobywając nieco ponad 51% głosów. Na korzyść Sandu przeważyły głosy prozachodniej diaspory. Maia Sandu jako główny cel swojej prezydentury wskazywała zacieśnienie relacji z Zachodem, w tym wejście Mołdawii do UE. Jej rywal w czasie kampanii przedstawiał się jako kandydat proeuropejski, ale akcentował potrzebę dobrych relacji z Rosją. Miały być prezentami dla darczyńców, ale komercyjnie sprzedały się naprawdę nieźle. Skarpetkowy biznes Fundacji Porfeto księdza Michała O. Jego kulisy opisują dziennikarze Gazety Wyborczej, wskazując na powiązania i mechanizmy, które pod hasłem działalności charytatywnej miały zapewnić fundacji milionowe zyski. W konkretach - nawet 10 mln złotych. W sprawie księdza Michała O. i jego fundacji mało jest rzeczy, które mogą jeszcze zdziwić, a jednak. Według ustaleń dziennikarzy Gazety Wyborczej Fundacja Profeto kupiła skarpetki na preferencyjnych warunkach jako prezenty dla darczyńców, które potem były sprzedawane w internecie w Niemczech. Czujemy się oszukani w tym wszystkim i wykorzystani. Pomiędzy 2020 a 2023 rokiem Fundacja Profeto ponad 150 razy zamawiała skarpetki od firmy Many Mornings. Przez 3 lata z kawałkiem sprzedaliśmy im łącznie 300 tys. par skarpet. Za cenę prawie 3,5 mln zł. Fundacja Profeto, jak opisała to Wyborcza, miała przekazywać kupione skarpetki do konkurencyjnej firmy Wadas Grup, która wystawiała je na niemieckim Amazonie za cenę od 10 do 20 euro, czyli z kilkukrotnym przebiciem. Według takich ostrożnych szacunków to z 3,5 mln zł można było wyciągnąć ok. 10 mln zł. Nieprzypadkowy miał być moment, w którym fundacja zgłosiła się do Many Mornings. Pod koniec października 2020 roku ta firma zakończyła współpracę właśnie z Wadas Group. Powodem był spór o wykorzystywanie wzorów skarpet do własnych produktów. Jesteśmy w sporze z firmą Wadas od wielu lat i zakończyła z nami współpracę pod koniec października. Tydzień później pojawiła się Fundacja Profeto i już wiemy, co się wydarzyło. Zdaniem Wyborczej nieprzypadkowy w całej sprawie ma być udział obrońcy księdza Michała O. Jest prawnikiem Fundacji Profeto i okazał się, że jest prawnikiem tej spółki, która korzystała na sprzedaży tych skarpet. Mecenas Wąsowski odcina się od łączenia go ze sprawą skarpetek i na platformie X przedstawia swoją wersję wydarzeń. Pieniądze na kupno skarpetek miały pochodzić z Funduszu Sprawiedliwości. Pojawiają się też inne przypuszczenia. Niektórzy wskazują, że mogło tu dojść do procederu wyprowadzenia pieniędzy w celu ich przeprania i odłączenia tych pieniędzy od Funduszu Sprawiedliwości. Sprawę wykorzystania pieniędzy z tego funduszu przez Fundację Profeto bada Prokuratura Krajowa. Z Funduszu Sprawiedliwości na rzecz Fundacji Profeto poszło 66 mln zł. Zdaniem prokuratury wszystkie te pieniądze były wydatkowane niezasadnie. Ale ta fundacja nie powinna nigdy tego konkursu wygrać. Nie powinna też wprowadzać w błąd swoich kontrahentów. Właściciele firmy Many Mornings nie wykluczają podjęcia kroków prawnych. Dom, rodzina, bezpieczeństwo - podstawowe potrzeby każdego dziecka, których dramatycznie poszukuje dla swojego syna pan Mikołaj. Dzieciństwo Emila w kilka miesięcy rozsypało się jak domek z kart. Najpierw śmierć matki, potem choroba ojca, a wszystko w przypadku chłopca, który sam ma problemy zdrowotne. O poszukiwaniu miłości na zapas. Żeby dziecko ktoś przygarnął, żeby dziecko nie czuło się jakieś obce w tym świecie. Emilek. Wyczekiwany skarb państwa Mielnik. Jego narodziny były cudem, na który czekali 16 lat. 2 minuty do sylwestra stwierdzili zgon. Ale później życie zamieniło się w piekło. Najpierw w Nowy Rok odeszła żona. Ja ją zacząłem reanimować. Dziecko krzyczało, że mama umiera. Sąsiedzi wezwali karetkę. Nagłe zatrzymanie krążenia. Komplikacje pojawiły się już po porodzie. Zaawansowana cukrzyca. Niesprawne nerki. Pan Mikołaj musiał zrezygnować z pracy. Ale kolejnego ciosu się nie spodziewał. Się okazało, że mam raka płuc czwartego stopnia, który nie podlega operacji. Dziś najważniejsze jest zapewnienie opieki dla Emilka, kiedy jego już zabraknie. Ja całe życie przyzwyczajony sam sobie radzić. Nikogo nigdy o nic nie prosiłem. To trudne zadanie pod wieloma względami. Teoretycznie zgodnie z polskim prawem pan Mikołaj mógłby wskazać konkretnego krewnego, który zajmie się chłopcem, ale nie ma takiej osoby. W innych przypadkach wszystko musi się odbyć za pośrednictwem ośrodka adopcyjnego i co do zasady nie można wskazać konkretnej osoby, a rodzice adopcyjni nie mogą wskazać konkretnego dziecka. Dla pana Mikołaja najważniejsze jest dobro dziecka. Chce, by chłopiec trafił w dobre ręce i został w okolicy w której mieszka. Tu ma szkołę i kolegów. Nie ma rodzin, które byłyby w kolejce oczekujących na przyjęcie dzieci do rodziny zastępczej. Znaleźliśmy rodzinę, która wyraża gotowość. Również na nawiązanie relacji z żyjącym ojcem i bliższe poznanie z rodziną. Ja jestem optymistą. Nie poddaję się. Nie załamuję się. Pan Mikołaj przed śmiercią chce zamknąć wszystkie sprawy, również kredyt na mieszkanie. Jeśli uda się go spłacić, Emil będzie miał zapewniony lepszy start w dorosłe życie. Za chwilę "Pytanie dnia". Gościem Doroty Wysockiej-Schnepf będzie gen. Piotr Pytel, a jutro o "19:30" prosto z Waszyngtonu przywita się z państwem Marek Czyż. Spokojnego wieczoru, do zobaczenia.