Na dachach Waszyngtonu, ekipy zdjęciowe walczą dziś o dostęp do tego widoku. A to nie jest łatwe, bo zjechał tu dziś cały dziennikarski świat. Oto Ameryka wybiera prezydenta i sami Amerykanie mówią, że to wybory historyczne. Dobry wieczór z Waszyngtonu. Marek Czyż, to jest 19.30 z Waszyngtonu, dobry wieczór, choć tu dopiero środek dnia. Ok. 75 mln Amerykanów już oddało swój głos w wyborach prezydenckich, ale finał tego procesu - dziś. Amerykanie ruszyli do urn, około 23.00 polskiego czasu, telewizje zaczną tu publikować pierwsze dane demograficzne. Stawka jest tak wyrównana i tak wysoka, że sztaby nie zwalniają. Jak wyglądał ten sprint na ostatnich metrach - Daniel Chaliński. Zaledwie 12 minut - tyle trwało głosowanie w Dixvill Notch w stanie New Hampshire. Nocne wybory - w tym miejscu - to już tradycja. W wiosce mieszka 6 osób. Chwilę po północy wszystko było jasne. Ten wynik jasno odzwierciedla - to jak podzielone są dziś USA. O tym kto przez kolejne lata będzie przywódcą wolnego świata - decydować mogą pojedyncze głosy. Jeśli 100% miasta wstało o północy i poszło zagłosować, to inni też mogą znaleźć chwilę w ciągu dnia. Amerykanie głosują i tak będzie do godziny 7.00 rano czasu polskiego. Wtedy zamkną się lokale wyborcze na Alasce. Ameryko, to jest ten moment, aby twój głos został usłyszany. To pierwsze słowa kandydatów w dniu wyborów. Do oddania głosu uprawnionych jest 240 milionów obywateli. Nie wybierają oni jednak bezpośrednio kandydata, a elektorów reprezentujących partię Demokratyczną czy Republikańską. Kamala Harris jest fenomenalną kobietą. Jeśli wygra, zapisze się w historii całego świata. Te wybory są punktem zwrotnym. Kto zostanie 47. prezydentem - to zależy od tych wahających się stanów, nazywanych "swing states". To Karolina Północna, Michigan, Wisconsin, Georgia, Arizona, Nevada i Pensylwania - i to właśnie tam do zdobycia jest najwięcej głosów elektorskich. Wystarczy zdobyć 50% głosów w jednym stanie, plus jeden i już mamy wszystkie głosy elektorskie z całego stanu. Brzmi to trochę niesprawiedliwie, dlatego, że druga część wyborców, nawet jakby to była połowa, odchodzi zupełnie w niepamięć. Dlatego kandydaci podczas ostatniego dnia wyjątkowo brutalnej kampanii wyborczej - skupili się na Pensylwanii i Michigan, gdzie różnica między Harris i Trumpem jest minimalna. Kandydatka Demokratów odwiedziła w Pensylwanii kilka miejscowości. Swoją kampanię Harris zakończyła w stolicy stanu - Filadelfii. Wygramy, bo mamy okazję zamknąć rozdział polityki napędzanej strachem i podziałami. Mamy tego dość. Jesteśmy tym wyczerpani. Ameryka jest gotowa na nowy początek. Donald Trump tego samego dnia był w trzech stanach: Pensylwanii, Karolinie Północnej i Michigan - tam zorganizował po północy ostatni wiec, a na nim straszył przestępczością w wielkich miastach i atakował Demokratów. Dzięki waszym głosom rozwiążemy każdy problem, przed którym stoi nasz kraj i poprowadzimy Amerykę na nowe wyżyny chwały. Pomyślcie o tym stwierdzeniu, jakie to piękne. Na pytanie amerykańskiego dziennikarza: czy liczy się z porażką - Trump odpowiedział, że może się to zdarzyć, a to z pewnością zaskakująca odpowiedź z ust polityka, który wciąż mówi o fałszowaniu wyniku wyborów. To wybory pomiędzy dwiema, skrajnymi wizjami Ameryki. Pomiędzy polityczką, Kamalą Harris, która bardziej przypomina nam europejską polityczkę, z troszkę większą rolą państwa i dbaniem o słabszych, a bezwzględnym upadłym biznesmenem, który walczy o siebie i to się wiąże z potencjalnym izolacjonizmem. Kto wprowadzi się do Białego Domu, dowiemy się najprawdopodobniej za kilka dni, choć Kolegium Elektorów, które formalnie zdecyduje o zwycięzcy, zbierze się 17 grudnia. Prawie 250 mln Amerykanów może wziąć udział w tych wyborach, ale tu można wygrać na głosy, ale przegrać we wskazaniach kolegium elektorów. Sztaby walczą o przewagę w stanach, gdzie elektorskich głosów jest najwięcej, a na tej mapie stan Pensylwania ze swoimi 19 głosami, który na finiszu kampanii stał się ważny jak drzwi do Białego Domu. Co takiego się mieści między Pittsburghiem a Filadelfią? Historia tych terenów to idealna ilustracja upadku "amerykańskiego snu". Mikrokosmos USA zamieszkany dziś przez Latynosów, Amiszów, biednych i bogatych, dawny ośrodek węgla i hutnictwa w tzw. pasie rdzy. Droga do Białego Domu prowadzi przez stan politycznie i kulturowo podzielony na miasta i część rolniczą i politycy doskonale o tym wiedzą. Zachęcajcie wszystkich, aby głośno wyrazili swoje zdanie, żeby każdy w Pensylwanii oddał swój głos. To wy zadecydujecie o wyniku tych wyborów. Wygramy w Pensylwanii. Tak jak mówiłem wam, zrobimy to! To właśnie stąd pochodzi Taylor Swift, która udzieliła poparcia Demokratce. Na ostatni wiec Harris pofatygowała się tutaj sama Oprah Winfrey. Demokraci przeznaczyli 20% budżetu, a Republikanie 30 na reklamy w Pensylwanii. Ludzie, którzy nie mieszkają w jednym z tzw. wahających się stanów, nie otrzymują 50 wiadomości dziennie, w tym maili od kandydatów. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Główna bitwa rozgrywa się o elektorat na przedmieściach dwóch największych miast - kolebki demokracji, Filadelfii, i Pittsburghu. Ale kluczowe znaczenie ma okręg Erie, który wyłonił zwycięzcę w ostatnich czterech wyborach prezydenckich. W sumie głosowaliśmy na zwycięzcę w 23 z ostatnich 25 wyborów stanowych. Dlatego takie spontaniczne odwiedziny nie dziwią. Trump, który daje swoim latynoskim wyborcom darmowe sesje u fryzjera, żeby z wdzięczności zagłosowali na niego. Kamala Harris, która chodzi od drzwi do drzwi. 19 głosów elektorskich. Do tego praktycznie remisowy stan od wielu miesięcy. W ostatnich latach w Pensylwanii zyskiwali Demokraci. Od 1992 roku mieszkańcy 13-milionowego stanu głosowali na Demokratów. To zmieniło się w 2016 rok, gdy wygrał w tym stanie Donald Trump. Cztery lata później Pensylwania zagłosowała na Joe Bidena większością zaledwie nieco ponad 80 tysięcy głosów. Według sondaży walka jest wyrównana do tego stopnia, że o wyborczym wyniku zadecydować może jeszcze mniej osób niż cztery lata temu. To prawie tak, jakby wybory rozstrzygnięto, rzucając monetę. Jeśli ten scenariusz się spełni, to Ameryka przekroczy kolejny Rubikon. Wybrała już na prezydenta czarnoskórego, czy teraz wybierze kobietę? Kamala Harris weszła do gry z marszu, gdy szanse Joe Bidena gasły w oczach, a doświadczenie zaczynało przegrywać z wiekiem. Marcin Antosiewicz przyjrzał się z bliska drodze pani Harris. Czołem, Marcinie. Czasu Demokraci mieli mało, jak go wykorzystali? Werdykt trwa. Kamala Harris musiała przeprowadzić kampanię w ekspresowym tempie. 107 dni. Ludzie, których widziałem na wiecach, chcą widzieć w niej zmianę. Przyjechaliśmy do niej góra do jej rodzinnego miasta. Jedna z nocy z Filadelfii. "Nie cofniemy się do przeszłości!" - to slogan Kamali Harris, który najbardziej rezonował na jej wiecach. Najwyższy czas na nowe pokolenie przywódców w Ameryce. Jednak ona jako wiceprezydentka u Bidena jest częścią przeszłości. To było jej największe obciążenie w tej kampanii, która trwała zaledwie trzy miesiące, po tym jak po fatalnym występie w telewizyjnej debacie Joe Biden wycofał się z wyścigu o reelekcję, Harris przejęła pałeczkę. Przyrzekam, że będę stawiać kraj ponad partię. Będę prezydentem wszystkich Amerykanów. Za Harris stanęła liberalna Ameryka od Lady Gagi, Bruce'a Springsteena przez Beyonce do Jennifer Lopez, Katy Perry, Jona Bon Jovi i Oprah Winfrey. Yes, she can! Jej kampanię wspierało w terenie setki polityków Partii Demokratycznej, w tym Clintonowie i Obamowie. Do koalicji dołączyli także krytyczni wobec Trumpa Republikanie. Harris stworzyła największą platformę wyborczą w powojennej historii kraju. Jesteśmy czymś więcej niż tylko maszynkami do robienia dzieci. Jeśli jesteś kobietą, która żyje w cieniu mężczyzn, którzy cię nie słuchają i nie cenią twojej opinii, pamiętaj, że twój głos jest tajny. Niezależnie od poglądów politycznych twojego partnera dokonaj własnego wyboru. W kampanię zaangażowana była także jej rodzina, siostra, szwagier, ich dzieci i dzieci męża. A nawet pierwsza żona jej obecnego męża, którego poznała na randce w ciemno. Takiego modelu nowoczesnej rodziny Ameryka jeszcze nie widziała w kampanii wyborczej. Moja żona jest niezłym twardzielem! Harris codziennie była obrażana przez Trumpa, który podważał nawet kolor jej skóry. Nie dała się sprowokować. Wszyscy jesteśmy w naszym kraju bardzo zdenerwowani wyborami. Wiem, że Wy w Europie też, a Kamala jest opanowana. Wstaje rano. Patrzy, co musi dzisiaj zrobić. Sprawdza wszystko z rodziną, przyjaciółmi, współpracownikami. I idzie do przodu. Matthew Rothschild jest jej przyjacielem z czasów San Francisco. Razem pracowali w prokuraturze rejonowej w Alameda, gdzie Harris zaczynała karierę. Rothschild prowadził jej kampanie wyborcze najpierw na prokuratora generalnego miasta San Francisco, potem całej Kalifornii. W obu kampaniach nie była faworytką, wyścig był wyrównany, na końcu wygrała Harris. Jest uprzejma, oddana, zabawna i naprawdę może na niej polegać. I wiem, że Ameryka może na nią liczyć. Także Polska może na nią liczyć. Kamala wierzy w demokrację i doskonale zna historię II wojny światowej. Jest dzieckiem imigrantów. Jej matka przyjechała do Ameryki z Indii w wieku 19 lat. Zrobiła doktorat, prowadziła badania nad zwalczaniem raka piersi. Wyszła za studenta ekonomii z Jamajki. Po kilku latach rozwiedli się. Tu, w skromnej dzielnicy w Berkeley na obrzeżach San Francisco, przyszła wiceprezydentka dorastała z młodszą siostrą, wychowywane przez samotną matkę, która, jak opowiada Harris na wiecach, latami musiała pracować na kupno własnego domu. Dlatego Harris podkreśla swoje pochodzenie z klasy średniej, o której interesy chce walczyć w Białym Domu. Nigdy nie zapomnę, jak moja mama oszczędzała i jak bardzo była podekscytowana, kiedy w końcu mogła sobie pozwolić na zakup naszego pierwszego domu. Na ulicy, gdzie się wychowywała, Harris może liczyć na pełne wsparcie. Uwielbiam jej entuzjazm. Mam śmiech mojej mamy. Dorastałam przede wszystkim wśród kobiet, które śmiały się do rozpuku. Śmiały się! Siadały w kuchni, przy kawie, opowiadały wielkie historie. Nigdy nie będę taka. Nie jestem taką osobą! Bez względu na to, jaki będzie werdykt wyborców, Ameryka jutro już nie będzie taka sama. Brutalna kampania wyborcza nie pozostawia wątpliwości, że te instytucje i monumenty, które symbolizują ciągłość amerykańskiej demokracji, zobaczą nowy rozdział w historii kraju, niezależnie od tego, kto będzie go pisał. Zwykle w czerwonej bejsbolówce, zawsze z czerwonym krawatem i zawsze z tym samym przekazem: wybory nam cztery lata temu ukradli, w tym roku nie pozwolimy, a Amerykę uczynimy znowu wielką. Donald Trump, miliarder i wizjoner konserwatywnej prawicy, mówi Amerykanom, jak to chce zrobić. Witold Tabaka patrzył na finał jego kampanii z bliska. Jeśli Ameryka Trumpa ma być wielka, to jaka? Według Donalda Trumpa Ameryka ma być wolna od radykalnych komunistów, a tak nazywa ekipę Kamali Harris. Donald Trump chce przywrócić wiarę w amerykański sen, ale sam chce zrealizować swoje marzenia o tym, żeby zostać czterdziestym siódmym prezydentem USA. To może być dla niego ostatnia szansa, żeby to marzenie zrealizować. Zobaczymy, w jakim humorze pojawi się tutaj, kiedy rozpocznie się wieczór wyborczy. Jest pierwszy w kolejce na niemal każdy wiec Donalda Trumpa. Zanim go zobaczy, za każdym razem musi czekać ponad 10 godzin. Ten czas spędzony w kolejce jest super. Wziął 6 tygodni urlopu. Jeździ od miasta do miasta. I zawsze pojawia się w tym garniturze w cegły. To jest metafora muru. Bezpieczeństwo granic jest moim priorytetem. Był również 13 lipca w Pensylwanii, kiedy padały strzały. Kula drasnęła ucho Donalda Trumpa. To niezwykle smutny dzień dla Ameryki. Zamach i te słowa stały się symbolem kampanii Trumpa. Zwłaszcza od tego momentu zwolennicy Trumpa zamienili się w jego wyznawców. Przekaz na wiecach jest prosty i zrozumiały. Kamala Harris sprowadziła armię gangsterów i przestępców z więzień i szpitali psychiatrycznych. Będą polować na niewinnych Amerykanów. A oprócz tego - jak twierdzi - zjadają im koty i psy. Mimo rasistowskich żartów. Na oceanie jest pływająca wyspa śmieci. Nazywa się Portoryko. Na wiecach są i Latynosi, i Afroamerykanie. Człowiek, który ma już trzecią żonę i oskarżany jest o molestowanie. Dla wielu chrześcijan jest kandydatem pierwszego wyboru. Nie wierzę, że kobieta może być prezydentem. To jest niezgodne z Biblią, a ja jestem chrześcijaninem. Takie zachowanie wywołuje entuzjazm. Odwrócili się od niego najbliżsi współpracownicy z czasów prezydentury. Część z nich zagłosuje na Kamalę Harris. Kiedy pierwszy raz był prezydentem, wziął ze sobą dużo kiepskich ludzi, teraz chyba ma lepszych. Allison Huynh, inwestorka z Doliny Krzemowej, choć w salonie nadal ma pierwowzór plakatów Baracka Obamy i razem z byłym już mężem na kampanię Demokratów zebrała miliony dolarów, tym razem również finansowo stawia na Donalda Trumpa. Wiele liberalnych pomysłów, które popierałam, nie działa. Ulice nie są już bezpieczne. Imigracja wymyka się spod kontroli. Sama ma dwie córki i przeraża ją polityka Republikanów wobec kobiet. Pochodzę ze stanu Teksas, gdzie politycy wyznaczają nagrody za donosy na kobiety i lekarzy, którzy przeprowadzają aborcje. Mimo to uważa, że Trump jest lepszym kandydatem niż Harris. Nie mieści mi się to w głowie, że brak alternatywnych kandydatów i chciwość mediów powoduje to, że ludzie zdecydują się głosować na tego człowieka. Wielu zagłosuje na niego już po raz trzeci. Milioner z Nowego Jorku, gwiazda show-biznesu, były prezydent Stanów Zjednoczonych, z drugiej strony mizogin, ksenofob, osoba skazana w procesie karnym. Wiele twarzy Donalda Trumpa i trudna decyzja Amerykanów, nawet tych, którzy zwykle głosują na Republikanów. Sondaże są skrzywione, głosy mogą być fałszowane, raz już nam je ukradli i znowu to będą chcieli zrobić - Donald Trump już teraz podważa wiarygodność wyników wyborów. Nie wiadomo, czy robi to na wszelki wypadek, ale Waszyngton na wszelki wypadek się barykaduje. Dobrze tu pamiętają, co się stało cztery lata temu, gdy Donald Trump nie potrafił się pogodzić z przegraną. Klaudia Kocimska na ulicach Waszyngtonu. Powiedz, jak wygląda miasto i co mówią mieszkańcy? Jak wygląda miasto, to widać tu. Ta metalowa bariera otacza Biały Dom. Podobnie jest przed Kapitolem i przed rezydencją Kamali Harris. Z drugiej strony ulicy widzimy prywatny budynek. Są tutaj 2 restauracje. Właściciele postawili ogrodzenie, bo boją się zamieszek. Jedni mieszkańcy mówią, że to się nie powtórzy, a inni twierdzą, że trzeba się przygotować na wszystko. Ameryka wybierze swoją drogę na cztery lata, ale nie tylko. Te wybory będą kluczowe dla świata rozchwianego chyba jak jeszcze nigdy w tym stuleciu. Na peryferiach Europy toczą się dwie wojny, a potencjalne decyzje Białego Domu mają tu ogromne znaczenie. Wiele może zależeć od tego, kto te decyzje będzie podejmował. Plac Niepodległości w Kijowie. Wśród tysięcy niebiesko-żółtych flag także amerykańskie - upamiętniają ochotników, którzy zginęli. Ale dziś dla Ukraińców to także symbol wyborów, od których może zależeć przyszłość ich kraju. To będzie kluczowy moment dla rozwoju wydarzeń: czy będą nadal podążać tą samą ścieżką, czy też zobaczymy radykalną zmianę. 175 miliardów dolarów - takiego wsparcia do tej pory Amerykanie udzielili Ukrainie. To pieniądze na zakup broni i amunicji, ale też pomoc gospodarcza i humanitarna. Utrzymanie lub jej zmniejszenie będzie zależało od nowego gospodarza Białego Domu. Kamala Harris stawiała sprawę jasno. Jesteśmy tak samo oddani Ukrainie, jak zawsze byliśmy. To się nie zmieni. Kandydat Republikanów mówił o innym rozwiązaniu. To wojna, która musi się zakończyć i zamierzam ją zakończyć. Takie zapewnienia niejednokrotnie padały na wiecach Donalda Trumpa, choć konkretów zabrakło. O szczegółach mówił za to republikański kandydat na wiceprezydenta. Obecna linia demarkacyjna między Rosją a Ukrainą staje się strefą zdemilitaryzowaną. Ukraina nie dołączy do NATO. W praktyce oznacza to pozostawienie dużych obszarów Ukrainy pod kontrolą Rosji. Dołączenie do NATO jest zaś głównym założeniem ukraińskiego "planu zwycięstwa". Wołodymyr Zełeński przedstawił go podczas ostatniej wizyty w USA. Od kandydatki Demokratów po raz kolejny usłyszał zapewnienia o wsparciu. Będę pracowała nad tym, aby Ukraina zwyciężyła w tej wojnie. Z ust kandydata Republikanów również padły zapewnienia, ale o dobrych relacjach z Kremlem. Mamy bardzo dobre stosunki, jak wiecie, mam też bardzo dobre relacje z prezydentem Putinem. Z którym, jak donosiły amerykańskie media, Trump miał niejednokrotnie się kontaktować. Czy rozmawiałeś z Władimirem Putinem, odkąd przestałeś być prezydentem? Cóż, nie skomentuję tego. Ale w oczach swoich zwolenników to właśnie on będzie gwarantem pokoju. Nie będziemy prowadzić tych wszystkich wojen zastępczych w miejscach takich jak Ukraina i Izrael. Różnice w poglądach między Harris a Trumpem na temat konfliktu na Bliskim Wschodzie są niewielkie. Oboje wyrazili poparcie dla Izraela po ataku Hamasu. Dla przeciwników wojny w Gazie zmiana gospodarza Białego Domu nie zmieni nic. Zrobię wszystko, by zakończyć wojnę, sprowadzić do domu zakładników i położyć kres cierpieniu Palestyńczyków. O zakończeniu wojny mówi też Donald Trump. Według niego konflikt to dla Izraela PR-owa porażka, przez którą traci poparcie świata. Na Bliskim Wschodzie zapanuje pokój, ale nie z tymi klaunami, którzy obecnie rządzą Stanami Zjednoczonymi. Bez względu na to, kto wygra, wsparcie Waszyngtonu dla Tel Awiwu pozostanie niezachwiane. Bruksela, Paryż, Berlin, Londyn. Europejskie stolice czekają na rozstrzygnięcie amerykańskich wyborów. Mamy tam swoich ludzi, przejrzeli lokalną prasę, by opisać, jak się komentuje kampanię i co widać za oceanem z europejskiej perspektywy. "Prezydent Donald Trump to największy koszmar Unii Europejskiej, który może jednak okazać się gorzką, choć uzdrawiającą pigułką". To tylko niektóre tytuły prasy w Brukseli, na łamach której z jednej strony mówi się o sejsmicznym wstrząsie, jaki wygrana kandydata Republikanów może wywołać na UE, z drugiej strony nie brakuje również analiz mówiących o tym, że podzielona i osłabiona Wspólnota właśnie takiego wyzwania potrzebuje. Tylko Donald Trump może zmusić Unię Europejską do zwiększenia wydatków na swoją większą obronę i ochronę swojej własnej gospodarki. Mimo to większość unijnych przywódców wolałaby pod takim przymusem nie działać i trzyma kciuki za kandydatkę Demokratów. W Berlinie doskonale pamiętają pierwszą prezydenturę Donalda Trumpa i moment, w którym nie podał ręki ówczesnej kanclerz Angeli Merkel. Gazety pełne są analiz przede wszystkim na temat tego, jaki wpływ będzie tych wyborów na Niemcy i Europę. Lewicowo liberalna "Suddeutsche Zeitung" pisze: "Absolutnie nic z tego, co planuje Donald Trump, nie jest dobre dla USA ani dla świata". Za jego wygraną kciuki trzyma natomiast chociażby liderka skrajnie prawicowej AFD i choć niemieckie media są dość zgodne co do tego, że łatwiej byłoby dogadać się z Kamalą Harris, to zauważają też, że i ona, i Trump kładą nacisk na konflikt handlowy z Chinami, a na jego eskalacji ucierpi eksportowa gospodarka Niemiec. We Francji na pierwszych stronach gazet przewija się jedno słowo, demokracja, bo to ona jest stawką tych wyborów. Ewentualny kolejny mandat Donalda Trumpa zapowiada się bowiem według dziennikarzy jeszcze bardziej niszczycielski i radykalny. Słowo "demokracja" też na okładce "Liberation", które pisze, że Amerykanie wybierają między możliwościami w przypadku zwycięstwa Kamali Harris a otchłanią w przypadku wygranej Donalda Trumpa. W przeciwieństwie do komentatorów Pałac Elizejski na temat wyborów w Stanach milczy, a zapytany o preferencje minister spraw zagranicznych Francji, odpowiada dyplomatycznie: "Przyjmiemy takiego prezydenta, jakiego dadzą nam Amerykanie". Gdyby Brytyjczycy wybierali prezydenta USA, a 64 procent z nich zagłosowałoby na Kamalę Harris, jej rywal zdobyłby zaledwie 18%. Wizja Donalda Trumpa w Białym Domu wywołuje więc ból głowy u wielu londyńskich polityków, choć oba kraje łączą specjalne relacje. Powrót republikańskiego prezydenta oznaczyłby co najmniej ochłodzenie stosunków. Londyn obawia się redukcji amerykańskiej pomocy militarnej dla Ukrainy, dodatkowo w przypadku wygranej Kamali Harris istnieje duże ryzyko wybuchu wewnętrznego konfliktu, co jest powodem, dla którego w sztabie Donalda Trumpa pojawił się Nigel Farage, zachęcając go do zaakceptowania ewentualnej porażki. W Polsce amerykańskie wybory także rozpalają emocje, bo Ameryka to nasz wielki sojusznik, gwarant bezpieczeństwa, partner handlowy i w ogóle spełniona miłość Polaków. Emocje są głównie polityczne, choć bywały mocniejsze. Jak wtedy, gdy nawet Jarosław Kaczyński paradował w czapeczce Donalda Trumpa. Dziś takich deklaracji nie ma, ale jest powszechna świadomość tego, co buduje nasz transatlantycki sojusz. Nie trzeba słownych deklaracji, by poznać amerykańskie sympatie polskich polityków. I nie chodzi tylko o takie zdjęcia - europosła PiS na wiecu Donalda Trumpa. Także o garderobę, w jakiej politycy występują publicznie. Zaopatrzyłem się w koszulkę w rozmiarze 3XL z napisem "Kamala Harris" i chodzę w tej koszulce do wszystkich prawicowych telewizji, żeby ich troszeczkę podkręcać. Bo prawica w sercu ma republikańską czerwień. A polska scena polityczna jest podzielona tak samo mocno jak ta amerykańska. Moje lewicowe serce mówi mi, że bezpieczniejsza dla Polski, dla Europy jest Kamala Harris. Pierwsze sondaże wskazują, że przewagę ma Trump, któremu rzeczywiście kibicuję. W obozie PiS to niemal obowiązek. Stąd konsternacja wywołana dzisiejszym nagraniem zamieszczonym w sieci przez byłą premier. Czy kobieta może zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych? Czy kobieta może zostać prezydentem Polski? To się okaże. Głęboko nie wierzę w to, żeby pani premier chciała, żeby Harris wygrała wybory. Pani premier jest osobą z naszej partii i jest polską patriotką. Prostując nagranie Beaty Szydło, Jarosław Kaczyński mówi wprost, za kogo trzyma kciuki. To jednak nie przeszkadza PiS czynić zarzut drugiej stronie z powodu politycznych sympatii. Najdalej poszedł Mariusz Błaszczak, mówiąc, że po wygranej Donalda Trumpa Donald Tusk powinien podać się do dymisji. Z tych słów dziś się nie wycofał. Doświadczenie polityczne nauczyło mnie, że jeśli nie wyostrzę sprawy, problemu, to media nie wychwycą tego problemu. To, co zrobił Błaszczak, jest objawem raczej polityka prowincjonalnego, zakompleksionego i polityka, który myśli raczej w kategoriach poddańczych o USA. Rządzący przyznają, że sojusz ze Stanami Zjednoczonymi to podstawa, czego dowodem jest ta mapa rozmieszczenia wojsk amerykańskich i NATO w Polsce, a także długa lista militarnych zakupów. Polska na uzbrojenie zamierza wydać w USA ponad 30 miliardów dolarów. Mimo to kampanijna narracja i wciąż niejednoznaczne sondaże to według koalicji sygnał, że Europa o własne bezpieczeństwo powinna zacząć dbać też sama. Nieuchronnie Stany Zjednoczone się będą się głównie orientowały na swoją główna rywalizację, na rywalizację z Chinami i to niezależnie kto wygra. Europa musi poważnie zacząć myśleć o swoim bezpieczeństwie. Stąd dzisiejsze zapewnienia polityków, że wybór Amerykanów, choć ważny, nie wywróci ani polskiego, ani europejskiego stolika. Zamykamy to wydanie 19.30 z Waszyngtonu, wracamy jutro, z Ameryki, która będzie już wiedziała o sobie więcej. A teraz Joanna Dunikowska-Paź i Jarosław Kulczycki mają dla państwa specjalne zaproszenie na specjalny wieczór. Witajcie, co się szykuje? Kluczowym momentem każdego wieczoru wyborczego są wyniki sondażowe. Gdy decyduje o losach Ameryki i świata zaledwie kilka stanów, szykuje się ciekawa noc. Będziemy podawali te wyniki od 12.00. O 6.00 ostatnie z zachodniego Wybrzeża. Będziemy je komentowali z ekspertami. Nawet Urszula Dudziak do nas wpadnie. Proszę być z nami. To będzie bardzo ciekawy czas. Ja już państwu dziękuję. Czas na "Pytanie dnia". U Doroty Wysockiej-Schnepf dziś Marcin Bosacki, poseł Koalicji Obywatelskiej, były ambasador RP w Kanadzie i były korespondent w Waszyngtonie.