Szef rządu mówi: "Wierzę, że łączy nas Polska" i zaprasza przedstawicieli opozycji na spotkanie w sprawie przymusowej relokacji migrantów. Niestety część opozycji, z PO na czele, zaproszenie odrzuciła. Dobry wieczór państwu, Danuta Holecka, zapraszam na główne wydanie Wiadomości. Możliwe, że pod gruzami są jeszcze ludzie. Największy atak na Lwów od początku wojny. Wszystko się rozpadało, leciało szkło, mam rany na rękach. Rozmowy o bezpieczeństwie i puste krzesła Platformy. Platforma Obywatelska ucieka dzisiaj przed odpowiedzialnością. Zdąży pani tam szybko, jak autobus przyjedzie, tam myknąć? No nie bardzo. Komunikacyjne absurdy, czyli witamy w Kielcach! To jest bezmózgowie! Nocny atak rakietowy Rosji na Lwów. 5 osób nie żyje, a 38 zostało rannych. To efekt uderzenia trzech rosyjskich rakiet Kalibr w wielorodzinny budynek mieszkalny. Mer miasta powiedział, że był to największy atak na cywilną infrastrukturę miasta od początku inwazji. We Lwowie jest Beata Wolańska. Jak w tej chwili wygląda sytuacja? Część miasta, okolice ulicy Stryjskiej, jest zablokowana. Na miejscu są służby przeszukujące miejsce. Wśród ofiar są m.in. wierne rzymskokatolickiej parafii Anastazja i jej matka. Mieszkańcy Lwowa są przekonani, że to był cel rosyjskich rakiet. Kolejny pokaz, czym naprawdę jest ruski mir. Tym razem blok mieszkalny we Lwowie. Alarm przeciwlotniczy rozległ się w środku nocy. Nie wszyscy zdążyli się ukryć. Chciałam zejść do schronu, ale razem z moimi psami ledwo dobiegłam do drzwi, kiedy zobaczyłam pomarańczowy błysk. Mieszkańcy leżącego 60 km od polskiej granicy miasta są przerażeni. To pierwszy tak zmasowany atak na Lwów od wybuchu wojny. Obudziłem się po pierwszym wybuchu. Ten pierwszy wybuch wywalił okno w moim pokoju. Zacząłem w pośpiechu ubierać się i uciekać z budynku, żeby się ukryć. Rakiety spadły niedaleko centrum miasta i zabytkowej starówki. Zadzwoniłem do mojej kuzynki, która jest teraz z rodzina we Lwowie. Płakała i mówiła, że dla niej najgorsze jest to, ze ma małe dzieci i to, że dzieci budzą się w nocy od tych wybuchów. Prezydent Zełeński zapowiedział uderzenia odwetowe. Wyrazy współczucia dla bliskich. Lwów - perła kulturalna Europy Środkowo-wschodniej - do dziś był dość bezpieczną przystanią dla tysięcy uchodźców ze wschodu kraju, ale też tysięcy dzieł sztuki, rzeźb i innych cennych dla Ukrainy obiektów kulturalnych. Mamy do czynienia z intencjonalnym niszczeniem dziedzictwa kulturowego, szczególnie o lokalnym znaczeniu dla ukraińskiej kultury. Cel to obok zastraszenia zrównać z ziemią ukraińską tożsamość. Ruski mir to spalona ziemia. Teraz przed nami najnowszy sondaż pracowni Mands przeprowadzony na zlecenie Wiadomości. W badaniu pytaliśmy Polaków o zdanie w sprawie przymusowej relokacji migrantów i o wzmocnienie wschodniej granicy Polski. Spójrzmy na wyniki. Na pytanie: "Czy Polska powinna przyjmować nielegalnych migrantów w ramach przymusowej relokacji?" 64,6% badanych odpowiedziało, że: "Nie - Polska nie powinna przyjmować migrantów w tej sposób". Za takim rozwiązaniem jest zaledwie 15% badanych, a 20,4% nie udzieliło jednoznacznej odpowiedzi. W badaniu zapytaliśmy także o to, czy są państwo za wzmocniem wschodniej granicy Polski w związku z obecnością Grupy Wagnera na Białorusi i tutaj 73,8% badanych jest za wzmocnieniem granicy, przeciwnego zdania było zaledwie 8,9% badanych, a 17,3% nie udzieliło jednoznacznej odpowiedzi. To odpowiedzi Polaków. Dziś była szansa na rozmowy polityków ponad podziałami i wspólny sprzeciw wobec przymusowej relokacji. Część opozycji zaproszenia premiera jednak nie przyjęła. I chociaż bezpieczeństwo jest tematem, który powinien łączyć, to chyba jednak nie dla wszystkich. Krystyna Żukowska mieszka blisko polsko-białoruskiej granicy, którą ciągle próbują sforsować nielegalni imigranci. Jak atakowali kamieniami i wszystkim i rzucali w te służby graniczne, to przecież bardzo niebezpieczne. Jak można tak zachowywać się? Tu konieczność ochrony polskiej granicy jest oczywistością. Ale zagrożenie pojawiło się z drugiej strony w postaci paktu migracyjnego forsowanego przez Komisję Europejską. Żeby nie było wiadomo, skąd tu przyjeżdżali, to różne narodowości, różne kultury. Wspólny sprzeciw wobec przymusowej relokacji nielegalnych migrantów mogły wyrazić wszystkie ugrupowania podczas spotkania z Mateuszem Morawieckim. Pan premier tylko w najważniejszych sprawach prosi o takie konsultacje między klubami parlamentarnymi. Do spraw najważniejszych z pewnością należy bezpieczeństwo państwa. Był okrągły stół i puste krzesła, czekające na przedstawicieli Lewicy, Polski 2050 i Platformy. Zastanówcie się, co by się stało, gdyby dostali zaproszenie na spotkanie konsultacyjne z niemieckim kanclerzem. Jestem pewien, że zabijaliby się w drzwiach, żeby dojść na to spotkanie. Obecni byli przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości, Konfederacji i PSL. Rząd apeluje o wspólny sprzeciw wobec paktu migracyjnego. Część opozycji sprawę bagatelizuje i nawet twierdzi, że problemu w ogóle nie ma, a zagrożenie relokacją ma nawet nie istnieć. Tyle że unijne dokumenty mówią co innego, a temat będzie powracał nie ze względu na polityczne emocje, a przez sytuację wokół unijnych granic. Dla Lewicy i Platformy problemu nie ma. PiS wyciąga na światło dzienne temat, który w Europie zasadniczo nie istnieje. Morawiecki tworzy fikcyjny problem, którego w UE nie ma. Panie przewodniczący, ale czy wy rozróżniacie nielegalnych imigrantów od tych, którzy chcą pracować? Jasno rozporządzenie mówi o tym, że komisja może w dowolny sposób podejmować decyzje o zwiększeniu zarówno kwoty kontrybucji finansowej z tytułu niewykonywania mechanizmu relokacyjnego jak i kwoty migrantów, którzy mają być lokowani. Przecież nigdy nie będą przeciwko Niemcom i nie jest to zgodne z interesem grupy Webera, i pewnie dostali instrukcje. Jak to w końcu jest z unijnym planem migracyjnym? Jest przymus czy go nie ma? Dwie wypowiedzi unijnej komisarz w tej sprawie są sprzeczne, ale Ylva Johansson i tak nie powiedziała wszystkiego. Albo kraj Unii Europejskiej przyjmuje migrantów, albo płaci. Dokument Brukseli nie pozostawia złudzeń. Mówi w sposób jasny: Komisja Europejska zarówno jeżeli chodzi o przymusową relokację, jak i możliwości zwolnienia z niej, jak i jeżeli chodzi o kwoty tej migracji, ma kompletną dowolność. Komisja Europejska zamiast o przymusowej relokacji, woli teraz jednak mówić o lepiej brzmiącej - kompensacji odpowiedzialności. W zależności od miejsca, narracja jest inna. Na potrzeby TVN unijna komisarz mówi tak: Powiedzmy to jasno: nie będzie żadnego przymusu, by Polska przyjęła uchodżców? Tak, nie będzie takiego obowiązku. Zupełnie inaczej wypowiadała się we wtorek na włoskiej Lampedusie, zmagającej się z codziennym, ogromnym napływem migrantów z Afryki. Solidarność jest obowiązkowa i wynika to z legislacji. A zatem daje to Komisji nowe narzędzie. Jeśli jakieś państwo nie zaangażuje się w relokację, wtedy musi zrobić inna rzecz - dla przykładu, musi zapłacić. Podobnie jak w przypadku telewizji TVN usłyszeli więc od unijnej komisarz to, co chcieli, tyle że to dwie różne wersje. To, co mówi pani komisarz Johansson, zależy od tego, jak kamera jest włączona. Jeżeli to jest kamera na rynek Polski, to próbuje nas uśpić, oszukać. A unijne zapisy w tej sprawie mówią coś jeszcze. W przypadku odmowy przyjęcia migrantów kraj UE płaci 20 tys. euro za każdą nieprzyjętą osobę, ale również tutaj jest zapis, że w razie potrzeby kwota za migranta może być wyższa. O wszystkim decydowaliby unijni urzędnicy. To jest jasny plan pozbawienia Polski suwerenności. Przeniesienie kompetencji do decydowania o najważniejszej chyba sprawie. Johansonn była w Polsce tuż po wybuchu wojny na Ukrainie. Widziała, jak pomagają Polacy i przyjmują miliony osób - otwierają swoje domy i serca. To imponujące. jak stanęliście na wysokości zadania. Widziała też, że nikt nie zajmował się przeliczaniem osób na pieniądze, politycznymi grami i półprawdami, nie mówił o przymusowej relokacji czy tym bardziej kompensacji odpowiedzialności, a po prostu o pomocy potrzebującym. Większość nie przybyła do Europy po to, by się integrować z naszą kulturą, lecz zwabiona bogactwem państw, dla których migracja była sposobem na dalszy rozwój. Teraz Zachód płaci rachunki i coraz częściej przyznaje: masowa migracja sprowadziła na kontynent w rzeczywistości kolejną wojnę, czego przykładem są zachodnie miasta. Drugie i trzecie pokolenie imigrantów. W teorii mieli całkowicie zlać się w jedno z rodowitymi Francuzami. Piąta Republika poniosła porażkę na całej linii. Przemoc podczas tych protestów osiągnęła taki poziom, jakiego wcześniej nie doświadczyłem. Ci ludzie chcieli nas co najmniej zranić, a wręcz zabić. Młodzi potomkowie migrantów atakują policjantów, palą auta i budynki publiczne, niszczą szkoły - wszystko, co miało poprawić im życie. To nie jest problem socjalny. Część lewicy mówi, że przedmieścia zostały pozostawione same sobie, że policja jest brutalna, że nie działa już mechanizm awansu społecznego. To wszystko nie jest prawdą. Dlaczego? Bo przeszkoda tkwi głębiej. Przybysze islamscy od dekad napływali do Francji dla pieniędzy i łatwiejszego życia. Nie po to, by stać się Francuzami. Przepaść cywilizacyjna, której Francuzi nie potrafią zniwelować, widoczna jest gołym okiem. Nie tylko we Francji. Że jest to wojna, przekonaliśmy się sami, gdy nielegalni migranci zaatakowali naszą granicę z Białorusią. Polska powstrzymała ten napór. To jest jak najbardziej wojna cywilizacyjna. Wojna, którą zachodnia Europa zdaje się przegrywać, a Polska nie chce stać się jej kolejnym frontem. Dlatego mówi konsekwentne "nie" islamskiej, nielegalnej migracji. To nie jest język ideologii, to nie jest język konserwatyzmu, nacjonalizmu, to nie jest język prawicy - to jest język zdrowego rozsądku. To język, którym zaczynają mówić kolejne stolice. Polska, wybrzmiewa to już głośno i wyraźnie, cieszy się opinią państwa nie tylko bezpiecznego i stabilnego, ale będącego także ostoją normalności, a to cechy, za którymi Europejczycy tęsknią coraz bardziej. W całej Republice przeszły marsze milczenia. To był symbol sprzeciwu, ale o tym, kto podpalił Francję, Francuzi głośno mówić nie chcą. Nie bywamy tam, gdzie chcemy i o której chcemy, tylko tam, gdzie wiemy, że jest bezpiecznie - tłumaczą Polki, które mieszkają we Francji. Francji, która przez wiele dni zmagała się z zamieszkami, które wybuchały w dzielnicach zamieszkanych przez migrantów. W Meudom pod Paryżem jest Bartosz Łyżwiński. Powiedz, czy jest już spokojnie? Myślę, że sytuację we Francji oddaje to, co się dzieje na tym na urokliwym osiedlu, które kończy się tam, gdzie zaczynają się bloki zamieszkane przez migrantów. W tym komisariacie policji wybito wszystkie szyby. Zastąpiono je blachami. Największa szyba i wejście zostały zamurowane. Posterunek został zamknięty. To wyraża politykę władz Republiki Francuskiej, politykę uników. W całej Republice przeszły marsze milczenia. To był symbol sprzeciwu, ale o tym, kto podpalił Francję, Francuzi głośno mówić nie chcą. Wielu Francuzów w prywatnych rozmowach mówi, że to jest skandal, że mamy dość, że tak nie może być. Czujemy się zagrożeni. Polka Marcelina Bańkowska tłumaczy to poprawnością polityczna. Nie wypada, bo ktoś może pomyśleć, że to rasizm. Ale zbiórka dla rodziny policjanta, który podczas próby ucieczki zastrzelił Nahela, pokazuje, po czyjej stronie stoją. Ona zebrała bardzo dużo pieniędzy i myślę, że to w jakiś sposób pokazuje, że Francuzi w ten sposób pokazują swoje poparcie. Boją się jak wszyscy, którzy mają rodziny, pracują i widzą, jak coraz czarniejsze chmury gromadzą się nad Republiką. Widzi je także Edyta Zuba, która z rodziną mieszka we Francji od 11 lat. Nie wychodzimy wieczorami, bo mamy małe dzieci. Natomiast w kontekście ostatnich wydarzeń - boimy się. To szczególnie trudne dla nas kobiet, bo naszą jedyna obrona jest unikanie pewnych dzielnic Paryża - słyszymy. Staram się ograniczać wyjścia wieczorne z wiadomych względów. Nie chciałabym tutaj zostać zaczepiona. Obywatele są skazani na strach, bo polityka migracyjna władz to klęska. A powód jest prosty. Szczególnie ci, który są gotowi na wszystko, nie czują się w żaden sposób Francuzami. Oni się czują muzułmanami. Nie widać perspektywy poprawy. Z każdym rokiem jest gorzej. Jest zbyt pobłażliwa polityka wobec migrantów, którzy sobie pozwalają na zbyt dużo i państwo nic z tym nie robi. Oni to widzą i to wykorzystują. To dlatego wielu Polaków myśli o powrocie do Polski i przestrzega przed tym, co dziś rujnuje Francję. Oglądają państwo główne wydanie Wiadomości. Oto co jeszcze przed nami w programie. Tajemnicze obiekty na okupowanej elektrowni atomowej. Na pomoc plantatorom. Rusza rządowy skup malin. Współpraca Polski i Litwy jest gwarancją bezpieczeństwa w regionie - mówił dziś w Wilnie, w dniu święta narodowego Litwinów prezydent Andrzej Duda, jedyny zagraniczny przywódca zaproszony na uroczystości. Litewski prezydent podkreślał, że Polska i Litwa rosną w siłę dzięki najsilniejszemu sojuszowi w historii. 770. rocznica koronacji króla Mendoga. Święto narodowe naszych sąsiadów. W tym szczególnym dla Litwy dniu prezydent tego kraju dziękował Polsce za budowanie bezpieczeństwa w regionie. Litwa i Polska wyrosły razem z owoców tego samego europejskiego drzewa. Połączyło nas pragnienie wolności i odwaga, by zrealizować ten cel. Nadal rośniemy w siłę obok siebie jako bliscy partnerzy i sojusznicy. Razem jesteśmy silniejsi. Honorowy gość uroczystości prezydent Andrzej Duda mówił, że Litwa należy do najważniejszych sojuszników Polski w regionie. Współpraca i solidarność demokratycznych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, a zwłaszcza Polski i Litwy, jest gwarancją naszego wspólnego bezpieczeństwa, niepodległości i wolności. azem odstraszamy zbrodniczą Rosję, sprzeciwiamy się nielegalnej imigracji, budujemy bezpieczeństwo energetyczne i wspieramy broniącą się przed bandytami Putina Ukrainę. Polscy piloci w ramach NATO-wskiej misji Baltic Air Policing patrolują litewską przestrzeń powietrzną. Nasi żołnierze będą zabezpieczać zbliżający się szczyt NATO w Wilnie. Polska jest dawcą bezpieczeństwa w regionie. Bez Polski, bez najsilniejszego państwa flanki wschodniej sytuacja państw bałtyckich, sytuacja państw Międzymorza byłaby trudna. Dziś także ważne rozmowy z premier Litwy i przewodniczącą litewskiego Sejmu o umacnianiu współpracy na wschodnich granicach NATO. Polska jest naszym najbliższym sojusznikiem. Prezydent Andrzej Duda spotkał się także z mieszkającymi na Wileńszczyźnie Polakami. Minął miesiąc od wysadzenia przez Rosjan tamy w Nowej Kachowce. Ukraińcy nadal zmagają się z potężną ekologiczną i humanitarną katastrofą. Nasz wysłannik Marcin Nowak sprawdził, jak dziś wygląda sytuacja w samym sercu tej tragedii Jedziemy wzdłuż linii Dniepru, z przerażeniem spoglądając na efekty katastrofy ekologicznej, jaką spowodowało wysadzenie tamy. Zmierzamy do Wesołe i Kozackie, miejscowości, którą tama łączyła z Nową Kachowką. Wraz z ekipą Animal Rescue Kharkiv mamy stamtąd ewakuować zwierzęta. Rusłan tłumaczy, że Rosjanie zobaczą nas już na wjeździe. Musimy zdjąć prasowy emblemat z kamizelek kuloodpornych. Od dłuższego czasu dziennikarze i wolontariusze są na celowniku Rosjan. W Wesołem widzimy efekt 500-kilogramowych bomb lotniczych, jakie Rosjanie zrzucają tu od dłuższego czasu. U Nikołaja znajdujemy dwa psy. Do dziś nie może otrząsnąć się po wybuchu tamy. Słychać było potężny huk, aż ziemia zaczęła się trząść, a następnie zaczęła napływać woda. Rusłan i jego ekipa ewakuują kolejne zwierzęta z domów porozrywanych rosyjskimi pociskami. Jak widzimy, za nami wolontariusze tutaj przeprowadzają szybkie akcje, po to żeby ratować zwierzęta z terenów przyfrontowych, z terenów, które są non stop ostrzeliwane. W miejscowości Kozackie sytuacje wygląda równie tragicznie. Bomba lotnicza KAB eksplodowała na sąsiedniej ulicy. Zniszczenia są poważne, połowy ulicy po prostu nie ma. Po ryzykownej akcji Rusłan i jego ekipa mają już pełen transport. Można wracać. Dziś ewakuowaliśmy 42 zwierzęta. Według wstępnych szacunków są to 32 psy, 7 kotów i 3 szczeniaki. To jest moja osobista forma pomocy mojemu krajowi w sytuacji wojny na pełną skalę. Przed zespołem Rusłana kolejne ewakuacje. Tajemnicze obiekty pojawiły się na dachu zaporoskiej elektrowni atomowej. Rozdzielczość opublikowanych zdjęć nie pozwala określić dokładnie, czym one są, ale Ukraina ostrzega: to może być groźna prowokacja ze strony Rosjan. Świat z coraz większym niepokojem obserwuje sytuację Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej. Nowe obiekty pojawiły się na dachu 4. bloku - Zarejestrowały je zdjęcia satelitarne Planet Labs. Mamy informacje naszego wywiadu o tym, że wojska rosyjskie umieściły przedmioty przypominające materiały wybuchowe na dachu kilku bloków elektrowni. Według ekspertów, nuklearne groźby Kremla to tylko próba zastraszania Zachodu i element strategii wojennej. Jeżeli potwierdza się informacje, że Rosjanie podłożyli miny w Zaporowskiej Elektrowni Jądrowej, to będzie to działanie wymierzone nie na wykreowanie katastrofy jądrowej, tylko na spowolnienie ukraińskiej kontrofensywy, bo te miny i te ładunki będzie trzeba rozbroić, więc Ukraińcy będą musieli przekierować część swoich sił. Nawet gdyby w najczarniejszym scenariuszu doszło do eksplozji, skutki nie byłyby tak katastrofalne, jak w przypadku Czarnobyla. A konsekwencje radiacyjne nie dotknęłyby takich państw jak Polska. Ta jednostka jak każda inna elektrownia jądrowa na świecie jest budowana w bardzo bezpieczny sposób, tak żeby wytrzymać nawet uderzenia bronią konwencjonalną. W zagrożeniu znajdą się jednak mieszkańcy południowej Ukrainy. Śledzimy wiadomości uważnie, jak wszyscy w Zaporożu. Osobiście nie wierzę, że wysadzą to w powietrze. Co istotne, wszystkie bloki elektrowni od ponad 9 miesięcy są wyłączone, więc w rdzeniach reaktorów nie ma już promieniotwórczego jodu-131. By monitorować sytuację, Siły Powietrzne USA wysłały do Europy samolot wykrywający skażenie jądrowe. Wyposażony jest w specjalne czujniki, które badają jakość powietrza i wykryją nawet najmniejsze promieniowanie. Jedna z podległych rządowi spółek zaczyna skupować maliny - poinformował minister rolnictwa. Robert Telus przekonuje, że ceny będą tam wyższe niż rynkowe. A na te plantatorzy malin narzekają ze względu na dyktat dużych przetwórców i import z zagranicy. Maliny w tym roku wyjątkowo słodkie. Ale plantatorzy, tacy jak Ewa Markiewicz, mają gorzkie miny. Sytuacja jest krytyczna. Malina kosztuje 5 zł, koszt wyprodukowania maliny jest na poziomie 7,58 zł. Minister rolnictwa wspólnie z rolnikami i skupami szuka rozwiązania problemu. Jedna ze spółek zaczyna od dziś skupować. Dziś będzie skupować. Nie jutro, tylko od dziś zaczyna skupować. Bo jesteśmy z polskimi rolnikami. Rząd ma jednak ograniczone możliwości interwencji na rynku. Bo zakłady przetwórcze największych marek są w rękach prywatnych. Te na mapie sprzedano zagranicznym lub polskim inwestorom, gdy państwem współrządziło PSL. Ile razy PSL był u władzy czy przy władzy, tyle razy wyprzedawano sektor przestwórstwa. A to od nich ostatecznie zależą ceny w skupach - twierdzi plantator Henryk Brankiewicz. Od dużych kontrahentów, duże zakłady ceny dyktują. Te mniejsze, które podmioty skupują, czekają na ceny, jakie duże zakłady wystawią. Przy prywatyzacji zakładów przetwórstwa owocowego nikt nie myślał o interesie polskich rolników. Jak zapewnia rząd, tym razem plantatorzy nie zostaną jednak wpuszczeni w maliny. Nie można tego inaczej nazwać, jak lekceważeniem głosu mieszkańców. Przykładem prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Wiceprzewodniczący PO mimo częstego sprzeciwu mieszkańców forsuje kontrowersyjne pomysły w stolicy. Niszczejący od lat stadion Skry to symbol niedotrzymanych obietnic Platformy Obywatelskiej w Warszawie. Rewitalizację obiektu zapowiadał już 5 lat temu Rafał Trzaskowski. Skrę odbudujemy. Jednak po wygranych wyborach w stolicy odłożył projekt na półkę. Teraz znów przed zbliżającymi się wyborami wrócił do sprawy. Problem w tym, że ogłoszony przez ratusz projekt nie był konsultowany z mieszkańcami, którzy chcą rewitalizacji, ale nie takiej, która ich zdaniem uderzy w lokalną społeczność czy doprowadzi do niepotrzebnej wycinki zieleni. Zamiast konsultować prezydent Trzaskowski woli narzucać arogancko swoje decyzje i tak mamy w przypadku stadionu Skry, gdzie zebrano 7000 podpisów i te 7000 podpisów nie znaczy dla prezydenta Trzaskowskiego w zasadzie nic. Próbowaliśmy zapytać Rafała Trzaskowskiego, dlaczego lekceważy mieszkańców. Czy nie ma takiej możliwości, żeby ktoś do nas zszedł i zaprowadził do gabinetu? Tylko po umówieniu wizyty mailowo. Jednak nie udało się uzyskać odpowiedzi od prezydenta na żadne pytanie. Mimo protestów, listów i petycji mieszkańców ratusz Rafała Trzaskowskiego forsuje wybraną przez siebie koncepcję remontu stadionu Skry. Podobny dyktat czeka właścicieli wielu modeli samochodów, którzy od połowy przyszłego roku nie wjadą do centrum stolicy. Centrum, które wraz z częścią przyległych dzielnic zostanie zamknięte dla aut, niespełniających wyśrubowanych wymogów. A tym samym utrudniony zostanie szybki dostęp m.in. do wielu szpitali. Trudno będzie niektórym ludziom, żeby się po prostu przyzwyczaić do tego. No na pewno będzie to duże utrudnienie, to taka trochę dyskryminacja. Uważam, że to jest jedna z najgorszych decyzji, jaka może być w Warszawie. Zamknięcie wjazdu dla części aut w dwumilionowym mieście konsultowano na żywo ze 160 osobami, na spotkaniach online ze 130 osobami. Łącznie transmisję obejrzało około 2500 osób. To już nie pierwszy raz, kiedy konsultacje są tak naprawdę fikcją. Taka polityka ratusza, czyli że tak powiem pod gotową tezę przygotowywane działania. Warszawscy radni Prawa i Sprawiedliwości proponują, by w sprawie projektów komunikacyjnych w stolicy zorganizowano referendum. Pytanie, czy Rafał Trzaskowski odważyłby się zapytać warszawiaków o to, co naprawdę myślą. A teraz o wielkiej ludzkiej przemianie. Prawo jazdy stracił dwa razy, bo przekroczył limit punktów karnych. I choć wypadku nie spowodował, nie potrącił rowerzystki, to jeździł mimo braku uprawnień. Piotra Kraśkę sąd skazał na 100 tys. zł grzywny. Ale to nie przeszkadzało mu oburzać się na skandaliczny uniewinniający wyrok sądu dla Artura Zawiszy. Prawo jazdy stracił za jazdę po alkoholu, potem spowodował wypadek, potrącił rowerzystkę i jeździł mimo sądowego zakazu prowadzenia pojazdów. Dziś były poseł Artur Zawisza usłyszał w tej sprawie wyrok uniewinniający. Piotr Kraśko z niemałym oburzeniem zapowiadał ten materiał Faktów TVN. Jeździł mimo sądowego zakazu prowadzenia pojazdów. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Kraśko sam dwa razy... Prawo jazdy stracił... ...a mimo to przez kilka lat regularnie prowadził bez uprawnień. Żadna jest wiarygodność dziennikarza, który w przeszłości sam wielokrotnie nagminnie łamał prawo, a potem zaczyna pouczać społeczeństwo, pouczać innych, którzy łamią prawo. Sprawa wyszła na jaw przy kontroli drogowej. Piotr Kraśko został ukarany grzywną w wysokości 100 tys. zł. Ale to nie koniec. Bez uprawnień zatrzymano go drugi raz. Wtedy poza grzywną sąd orzekł zakaz prowadzenia pojazdów na rok. Jeździł mimo sądowego zakazu prowadzenia pojazdów. Kraśko już wcześniej przedstawiał na antenie sprawy związane z bezpieczeństwem na drogach. I już wtedy widzowie komentowali: "To kpina". To, że TVN nie zdecydował się zmienić prowadzącego te Fakty, świadczy tylko o lekceważącym stosunku tej stacji do swoich widzów. Kraśko nie pierwszy raz popada w konflikt z prawem i jednocześnie namawia innych do jego przestrzegania. Trzeba przyznać, że na prowadzeniu bez uprawnień gwiazda TVN zna się jak mało kto, podobnie zresztą na sprawach podatkowych. Często z dokładnością co do minuty. Mimo takich dokładnych wyliczeń.... Zostały 4 godziny i dokładnie 20 minut na złożenie zeznania podatkowego. ...sam, jak ustalił portal TVP.info, przez kilka lat nie płacił podatków. W Polsce łamane są fundamentalne zasady państwa prawa. Dopiero po wykryciu sprawy do skarbówki wraz z odsetkami oddał ponad 760 tys. zł. Teraz duża akcja rozbicia gangu przemytniczego. Działania prowadzone były na terenie całej Polski. Służby - skarbówka, straż graniczna oraz policja - zatrzymały w sumie 23 osoby. Tak kończy się historia tego gangu. Gdyby papierosów nie przechwyciły służby, Skarb Państwa straciłby ponad 430 mln zł. 11 osób właśnie usłyszało zarzuty. Najcięższy to udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Ich rola polegała m.in. na zakładaniu firm, na które wysyłane były papierosy, Na swoim koncie mają m.in. największy z dotychczasowych przemyt papierosów przez polsko-białoruską granicę. W 3 kontenerach ukryto 2,5 mln paczek papierosów wartych 37 mln zł. Zatrzymanie było poprzedzone wielomiesięczną pracą, W sumie w sprawie odpowiada już 30 osób. Teraz o wiacie przystankowej, przed którą żaden autobus się nie zatrzymuje. A to dlatego, że wiata została postawiona nie na przystanku, a kilkanaście metrów obok. Mieszkańcy Kielc nie dowierzają, ale miejski zarząd dróg twardo stoi przy swoim i wiaty przestawić nie zamierza. To długo wyczekiwana inwestycja w Kielcach. Wiata. Całkiem ładna i siedzi się naprawdę wygodnie. Czekamy więc na autobus! Ten kierowca chyba nowej wiaty i pasażera nie dostrzegł. O! Ten też się nie zatrzymał. To znaczy tu nie, bo zrobił to kilkanaście metrów wcześniej - na przystanku. Chyba chodziło o jakieś zadaszenie. Ale dlaczego zadaszenie nie jest na przystanku, tylko dalej? No właśnie nie wiem, sama się zastanawiam, dlaczego to tak jest zrobione! Według mnie to jest bezmózgowie! Od ich wiaty do przystanku faktycznie trochę jest. Liczyłam kroki, ile jest. - Ile jest? Bo, mówię, czy ja zdążę, jakby autobus przyjechał. I co, zdąży pani tam szybko, jak autobus przyjedzie, tam myknąć? No nie bardzo, bo nogi bolą. No bolą, ale co zrobić. Taki był ponoć na wiatę plan. Sprawdzony. Zmian nie będzie. Ona rzeczywiście stoi poza Obrysem peronu. Nie jest to jakieś rozwiązanie nadzwyczajne, takie rozwiązania się stosuje. A powodem było to, że na tym chodniku, na którym ona by miała stanąć, jest bardzo duże natężenie ruchu pieszych. Jak widać każdy "duże natężenie" rozumie inaczej. Może i taka wiata daleko od przystanku to nie taki zły pomysł. W końcu ćwiczy się refleks i kondycję, byleby zdążyć na autobus. No i ważne, żeby z kierowcą autobusu było wszystko w porządku, bo w okolicy to różnie bywa. Na przykład kilka tygodni temu Inspekcja Transportu Drogowego zatrzymała autobus wycieczkowy. Kierowca się nie popisał. Nie rejestrował za pomocą tachografu na karcie kierowcy wskazań tego urządzenia w zakresie prędkości pojazdu, swojej aktywności, przebytej drogi. Prawo jazdy zabrane. Okazało się, że to strażnik miejski, który dorabiał sobie na wolnym. Wrócił do pracy i wsiadł za kółko radiowozu. Tak, bez prawa jazdy. Ktoś stanął na straży prawa, strażnik żadnego pojazdu nie poprowadzi. Może najwyżej poczekać na autobus. Na przykład w tej wiacie. W Wiadomościach to wszystko. Za chwilę Gość Wiadomości i rozmowa z ministrem rolnictwa Robertem Telusem o sytuacji na rynku malin, zbóż. Zapytam tez o susze i jej skutki. Do zobaczenia.