Pytania o wyborcze obietnice. Dziś w centrum kampanii - ceny prądu. Grypa szaleje. W szpitalach dostawiane są łóżka, w aptekach brakuje leków. Ferie na półmetku, śniegu - jak na lekarstwo. Czy wróci zima z prawdziwego zdarzenia? Monika Sawka, dobry wieczór. Zaczynamy od wyborczych obietnic i pytania, czy można je spełnić. Karol Nawrocki obiecuje tańszy prąd. Przekonuje, że do obniżek doprowadzi w ciągu stu dni od objęcia urzędu. Rządzący pytają, dlaczego nie robi tego zatem prezydent Andrzej Duda. Rafał Trzaskowski mówi z kolei o tanich odnawialnych źródłach energii i nadrabianiu zaległości. O kampanii pod napięciem. Od kiedy Polska objęła prezydencję w radzie Unii Europejskiej, cena energii jest nieakceptowalnie wysoka. Donald Tusk powtarza jak mantrę, co należy do najważniejszych zadań. Nie może w Europie zapaść żadna decyzja, która spowoduje wzrost cen energii. Musimy być skoncentrowani na tym, żeby podejmować decyzje, których bezpośrednim efektem będzie obniżanie cen energii. To trudny kompromis między ochroną klimatu a troską o portfele Europejczyków. Udało się jednak do niego przekonać szefową Komisji Europejskiej. Obniżanie kosztów energii to musi być podstawowy nasz temat. Te słowa padły w Gdańsku w piątek. Dzień później obywatelski kandydat na prezydenta popierany przez PiS ogłosił to. Będziecie państwo po 100 dniach od mojego przejęcia urzędu prezydenta Polski płacić o 1/3 mniej za rachunki energii elektrycznej. Dobrze, że jest kampania wyborcza, bo Karol Nawrocki pewno w trakcie kampanii, raczej na jej końcu niż na początku, dowie się, jakie są kompetencje prezydenta. Prezydent nie ustala cen energii w Polsce, ustala je Urząd Regulacji Energetyki. Karolowi Nawrockiemu w składaniu obietnic to nie przeszkadza. Nie będziemy płacić tyle za prąd w państwie, które ma czarne złoto, czyli węgiel. I to właśnie na węglu, co powtarza wielokrotnie, fetrujmy, wydobywajmy, rozwijajmy. Chce oprzeć polską energetykę. To świadczy tylko o tym, że pan Karol Nawrocki także się na tym nie zna. My mamy w tej chwili jedną rentowną kopalnię węgla kamiennego. Co roku dopłacamy z budżetu około 10 miliardów złotych do górnictwa węgla kamiennego, to jest także dla nas koszt. Cena polskiego węgla to ponad 900 złotych za tonę, na europejskich giełdach - 400 złotych. Poza tym, że polski surowiec jest bardzo drogi przy jego wydobyciu, to jeszcze trzeba za niego płacić, jeżeli chodzi o jego spalanie, czyli trzeba ponosić koszty emisji w ramach systemu ETS, więc pozostając przy węglu, nie tylko nie będziemy obniżać kosztów energii, tylko będziemy je podwyższać. Dlatego obecny rząd stawia na tanie i odnawialne źródła energii. Pod koniec stycznia została podpisana umowa na budowę największej w Europie farmy wiatrowej na Bałtyku. To nadrabianie zaległości. Politycy z PiS-u dzisiaj próbują nas pouczać, ludzie, którzy doprowadzili do tego, że nie było inwestycji, nie było transformacji energetycznej, był ruski węgiel i nie było miliardów, które pomogłyby nam inwestować. Dzięki temu już dzisiaj ceny energii byłyby inne. Karol Nawrocki przekonuje, że ma lepszy plan. Strategiczne myślenie. I zapewnia, że obniży ceny dzięki ograniczeniu wsparcia dla źródeł odnawialnej energii z jednej strony, a z drugiej - dzięki zyskom z aukcji praw do emisji CO2. To jest wewnętrznie sprzeczne, nie da się zjeść ciastka i mieć ciastko. Ale prezes PiS obietnicę popieranego przez partię kandydata chwali, pisząc o ważnym konkrecie, dotyczącym tego, co na co dzień dotyka Polaków. Według rządzących Karol Nawrocki składa obietnice bez pokrycia. Gdyby to było takie proste, dlaczego Prezydent Andrzej Duda nie wystąpił z żadną inicjatywą gospodarczą, która by pomagała Polakom? I dlaczego z wysokimi kosztami energii walczy cała Europa? A teraz inna obietnica: rekonstrukcja. Jeśli premier jej dotrzyma, to jak mówi, Polska będzie miała jeden z najmniejszych gabinetów w Europie. Z rządem może się pożegnać nawet połowa ministrów. Zmiana ma być systemowa. Żadnych uzgodnień na razie jednak nie ma - przekonują koalicjanci i trudno znaleźć u nich entuzjazm. Możemy mówić o zamierzeniach pana premiera, natomiast nie jest na pewno to na etapie uzgodnień. To reakcja na zapowiedź premiera, że po wyborach prezydenckich będzie rekonstrukcja. Bo - jak mówił Donald Tusk - to między innymi szeroka koalicja o różnych poglądach sprawiła, że rząd jest duży. Ale to ma się zmienić. To będzie zmiana systemowa. Będziemy mieli nie jeden z największych rządów, a jeden z najmniejszych rządów w Europie, jeśli chodzi o strukturę rządu. Obecnie rząd liczy 109 członków, w jego skład wchodzą premier, wicepremierzy, 24 ministrów i 82 wiceministrów. Odchudzenie miałoby dotyczyć co najmniej kilku ministrów. Będą też oczywiste konsekwencje personalne, nie, że ktoś wyleci za karę, tylko będzie na pewno mniej ministrów. Gdy tekę premiera w 2017 roku obejmował Mateusz Morawiecki, rząd PiS-u liczył 120 osób. Dziś Prawo i Sprawiedliwość krytykuje konkurentów. Mówiono, że będzie mniej osób zatrudnionych, jest więcej. Są zbędne twory w rządzie. Np. taki dziwoląg jak ministra ds. równości. Rządzący zapowiadają, że nie zamierzają zbliżać się do liczb za rządów PiS. A odchudzenie ministerstw oznaczać będzie nie tylko mniejsze wydatki. Mając zgodę wszystkich koalicjantów, to dobry kierunek, żeby rząd przy okazji rekonstrukcji odchudzić. To ma szansę przyspieszyć także różne procesy decyzyjne. Wśród części koalicjantów entuzjazmu na razie nie ma. Odchudzenie rządu jest państwa zdaniem potrzebne? Tzn. odchudzenie... Zależy, co przez to rozumiemy. Premier mówił o odchudzeniu, natomiast ja uważam, że po prostu powinniśmy mówić o jakości rządzenia. Zwolennikiem rekonstrukcji jest lider PSL-u. Rozmowy dotyczące rekonstrukcji dopiero przed koalicjantami. Premier pewnie będzie miał spotkania ze swoimi partnerami, czyli liderami partii koalicyjnych. Na tych spotkaniach przedstawi pewnie szeroką wizję tego, co by chciał robić i jakich zmian oczekuje. Ja się w ogóle czuję jakby pominięty, bardzo mi z tego powodu jest przykro, bo może to jest jakiś komunikat, który ktoś chce mi wysłać. Rozmowy będą po wyborach prezydenckich. Przed wyborami one nie będą prowadzone. W związku z tym nikt nie może się czuć pominięty. Planowana rekonstrukcja będzie drugą w tym rządzie Donalda Tuska. Pierwsza była po wyborach do europarlamentu, gdy KPRM na Brukselę zamieniło czterech ministrów. Oglądają państwo 19:30. Już za chwilę - grypa szaleje, a później jeszcze... W ciągu kilku godzin stracili dach nad głową. Noce mamy zarwane, pełne wątpliwości, nie wiemy, co dalej. Ferie tylko z nazwy. Śniegu już prawie nie ma. Mona Lisa tylko za dodatkową opłatą. Jest po prostu za dużo ludzi. Potrzeba zmian. Przepełnione przychodnie i szpitale. Grypa szaleje i końca fali zachorowań na razie nie widać. W całym kraju brakuje też leków, dzięki którym można uniknąć pogrypowych powikłań, a te są bardzo niebezpieczne. Z tego powodu zmarło już tysiąc osób. Kluczową rolę w leczeniu odgrywa czas, który teraz działa na niekorzyść pacjentów. Obudził mnie jej oddech, jak do niej podeszłam, widziałam, że ma atak, że ma gorączkę. Wezwaliśmy pogotowie. W szpitalu okazało się, że to grypa, która u 5-letniej Gabrysi ma bardzo ciężki przebieg. Po tymczasowej poprawie dziewczynka po raz kolejny trafiła do szpitala. Już myślałam, że będzie spokój, ale ciągnie się. Podobnie było w przypadku 6-letniego Karola. Okazało się, że w wyniku infekcji ma zapalenie oskrzeli i ucha środkowego. Na oddziałach pediatrycznych w całym kraju jest coraz więcej takich pacjentów. Mamy kłopot z wolnymi miejscami, bardzo szybko się to zapełnia. Wiemy, że taka sytuacja jest we wszystkich szpitalach z oddziałami dziecięcymi. W wojewódzkim szpitalu dziecięcym w Olsztynie pacjentów jest tak dużo, że dostawiane są łóżka. Nie lepiej wygląda sytuacja wśród dorosłych. Jest duży problem z przyjmowaniem chorych. Często leżą na korytarzach. Nie mamy w ogóle wolnych miejsc, głównie są to pacjenci z chorobami infekcyjnymi dróg oddechowych. To już warszawski Szpital Południowy i identyczne relacje. Nie spodziewaliśmy, że zachorowań będzie tak dużo. Wielu chorych trafia bezpośrednio na oddziały intensywnej terapii, bo nie są w stanie samodzielnie oddychać. Tylko w ostatnich dniach z powodu powikłań grypy zmarło tu trzech pacjentów. Zdarzają się też młodzi, którzy umierają, to wynika z chorób przewlekłych, które towarzyszą tym ludziom, zapalenie mięśnia serca, niewydolność oddechowa, późne przyjście do szpitala i piorunujący przebieg grypy, bo ona też tak może przebiegać, nie wszystkich udaje się uratować. To jest poważna choroba, grypa zabija najwięcej ludzi rocznie wśród chorób zakaźnych. Jak podaje Główny Inspektorat Sanitarny od początku sezonu z powodu powikłań grypy zmarło 1000 osób. Ten sezon grypowy rozwija się w tej chwili, widzimy, że tych zakażeń jest dużo. Dlatego kolejne szpitale wprowadzają ograniczenia lub całkowity zakaz odwiedzin chorych. Prosimy, żeby nie było odwiedzających, bo to naprawdę pogarsza przebieg infekcji u tych dzieci. Coraz większym problem jest też dostęp do leków, które pomagają zahamować rozwój grypy. Trzeba je przyjąć w ciągu maksymalnie 48 godzin od pierwszych objawów, a w wielu rejonach są nie do zdobycia. To jest problem ogólnopolski. Dostępność w hurtowni jest bardzo niska. W odpowiedzi resort zdrowia wydał pozwolenia hurtowniom farmaceutycznym na tzw. importy interwencyjne tych leków, czyli sprowadzenie ich z zagranicy. Medycy podkreślają, że szczyt zachorowań nadal może być przed nami, dlatego nie ustają apele o szczepienia. Ta odporność się kształtuje po 5-7 dniach, więc to jeszcze warto by było zrobić. Dla dzieci, kobiet w ciąży i seniorów szczepionka jest bezpłatna. Dla pozostałych z refundacją to koszt poniżej 30 złotych. Epidemiolodzy prognozują kolejne wzrosty zachorowań po feriach. A teraz pytanie, czy to gra na czas czy może strategia. O telefonicznych negocjacjach w sprawie zakończenia wojny w Ukrainie pisze amerykański dziennik "New York Post". Dzwonić do Władimira Putina miał Donald Trump. Rzecznik Kremla mówi: "Nie potwierdzam, nie zaprzeczam". Pewne jest jedno: ani z Waszyngtonu, ani z Moskwy nie padła żadna konkretna zapowiedź rozmów pokojowych. Jeszcze kilkadziesiąt godzin temu prezydent Donald Trump mówił, że planuje skontaktować się z przywódcą Rosji. Prawdopodobnie będę rozmawiał z prezydentem Putinem. Jak donosi "The New York Post", połączenie na linii Waszyngton - Moskwa stało się faktem. Miał to powiedzieć dziennikarce gazety na pokładzie prezydenckiego Air Force One. Nie wiadomo jednak, kiedy ani ile razy miał rozmawiać z Władimirem Putinem. Według "The New York Post" tematem było zakończenie wojny w Ukrainie. Trump po raz kolejny o rosyjską agresję oskarżył byłego amerykańskiego prezydenta Joego Bidena. Co mówił jeszcze podczas kampanii. Gdybym był prezydentem, nigdy by do tego nie doszło. Rosja nigdy nie zaatakowałaby Ukrainy. W wywiadzie podkreślił swoje dobre relacje z rosyjskim prezydentem, o których także w przeszłości wspominał. Nie wiadomo, czy te dobre relacje wpłynęły na przebieg rozmowy, podczas której Trump miał negocjować warunki zawieszenia broni. Kreml nie potwierdza, czy do połączenia na linii Moskwa - Waszyngton doszło. Byłaby to pierwsza rozmowa amerykańskiego prezydenta od wybuchu pełnoskalowej wojny. Donald Trump twierdzi, że Putin wyznał, że przejmuje się rozlewem krwi w Ukrainie. Nie przeszkadza mu to jednak w przeprowadzaniu kolejnych ataków na jej terytorium. W nocy eksplozje słychać było w oddalonym o 90 kilometrów od polskiej granicy Łucku. Z kolei Ukraiński wywiad donosi, że Kreml chce zwiększyć swoją armię o 100 tysięcy żołnierzy. Putin nie przygotowuje się do negocjacji i zawarcia pokoju, ale do kontynuacji wojny. O jej zakończeniu prawdopodobnie w przyszłym tygodniu w Waszyngtonie ukraiński prezydent będzie rozmawiać z Donaldem Trumpem. Na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa przedstawi zaś swój plan pokojowy. Będzie to okazja do przekazania stanowiska Ukrainy w tej sprawie na najwyższym szczeblu. Wiadomo, że Kijów będzie kierował się zasadą "nic o Ukrainie bez Ukrainy". W ciągu kilku godzin musieli spakować dorobek swojego życia. Mieszkańcy kamienicy przy ulicy Farbiarskiej w centrum Lublina z dnia na dzień zostali bez dachu nad głową. Nadzór budowlany wydał decyzję o wyłączeniu budynku z użytkowania. Zdaniem lokatorów wszystko przez budowę apartamentowca tuż obok. Farbiarska 2 w centrum Lublina. W kamienicy mieszkało 15 rodzin. Informacja, że budynek się rozpada i konieczna jest ewakuacja, zaskoczyła ich w środku nocy. W przeciągu kilku godzin musieliśmy praktycznie cały dorobek naszego życia spakować. Ściany zaczęły pękać, gdy na sąsiedniej budowie - powstaje tam apartamentowiec - zaczęto wbijać ciężkie pale. Nadzór budowlany zdecydował o wyłączeniu kamienicy z użytkowania i nakazał inwestorowi wykonanie ekspertyzy. Ta ekspertyza musi położyć nacisk na ewentualne oddziaływanie tych robót na budynek sąsiedni, który został wyłączony z użytkowania. Uszczerbki w kamienicy widać gołym okiem. Dziennikarze programu "Reporterzy" wraz z mieszkańcami weszli do mieszkań. Ja zostałam z dnia na dzień bezdomna. Tyle pracy, tyle pieniędzy wsadziliśmy tu, żeby mieszkać jak ludzie. A nikt nas nawet nie potraktował jak ludzi. Kamienicę wraz z lokatorami wykupiła prywatna firma. Jeszcze pod koniec roku proponowała lokatorom wyprowadzkę w zamian za rekompensatę finansową i dopłatę do wynajmu. On nas w grudniu zaczął wzywać na rozmowy indywidualne. Każdemu proponował po 10-15 tysięcy, żebyśmy się dobrowolnie wyprowadzili. Dziennikarze programu trafili na dziwny zbieg okoliczności w tej sprawie, swoją wiedzę skonfrontowali z zarządcą kamienicy. Jak to jest możliwe, że zarząd tej firmy ma siedzibę w tym samym miejscu co firma sprzedająca mieszkania w budynku budowanym obok? W Warszawie. To jest zbieg okoliczności? O co tutaj chodzi? Sprawą zajęła się prokuratura w Lublinie, która wyjaśni, czy firmie budującej apartamentowiec zależało na pozbyciu się lokatorów i czy doszło do naruszeń na budowie. Nie rozwiązuje to jednak problemu mieszkańców. Właściciele kamienicy opłacili im miejsca w hotelach i pensjonatach, ale to rozwiązanie tymczasowe. Mamy zapewnione przez administrację SMS-em, że mamy zapewniony pensjonat do czternastego, a co będzie dalej? Pomoc lokatorom zaoferowało miasto, 15 rodzin złożyło wnioski o przydział mieszkania komunalnego. W tym 9 rodzin zdecydowało się na mieszkanie do remontu. Który to wykonają we własnym zakresie i na własny koszt. Ale pomimo przyspieszonej procedury to potrwać może pół roku. Mieszkańcy będą domagać się odszkodowania od właścicieli kamienicy. Ferie na półmetku. Zimowe tylko z nazwy, bo śniegu w Polsce nie ma. Biały puch jest w górach, ale tylko sztuczny. Chociaż zawsze to coś. Dla wielu taki wyjazd to jednak luksus, który słono kosztuje. I to jeden z powodów, by z niego zrezygnować. Koniec końców zostaje po prostu odpoczynek od szkolnych obowiązków. Spojrzenie z góry na góry pozwala zrozumieć takie opinie turystów, którzy ferie spędzają w Zakopanem. Byłoby fajniej, gdyby dzieciaki mogły pochodzić gdzieś po śniegu. Jest średnio, bo śniegu już prawie nie ma. Na trasach narciarskich jest śnieg - sztuczny. Szusować można, chętnych nie brakuje. Wszystkie praktycznie ośrodki narciarskie są przygotowane na tego typu sytuacje i są wyposażone w sztuczny system naśnieżania. Powody do narzekania mają podhalańscy hotelarze. Turystów jest mniej, niż się spodziewano. Niektórzy odwołują przyjazd w ostatniej chwili właśnie przez pogodę. Oczywiście te anulacje są, one są częściowo związane z niesprzyjającą aurą, mimo że 100 procent wyciągów na terenie Podhala działa. Niewielkie obłożenie to nie tylko efekt pogody. Turyści często przyjeżdżają tylko na weekend, a nie na cały tydzień, bo to wiąże się z kosztami. Dla rodziny dwa plus jeden to może być wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych. Budżety zostały zablokowane i będą wydatkowane na różnego rodzaju krótsze wyjazdy w najbliższych miesiącach wiosennych. Coraz popularniejszą alternatywą na feryjny wyjazd jest Wybrzeże. Nadmorskie hotele przeżywają oblężenie. Obłożenie naprawdę nam dopisuje, gości nie brakuje, a weekendy wypełniają się prawie do stu procent. Bo zimą przyjemny może być nie tylko spacer nad morzem - przekonują miłośnicy morsowania, którzy dziś opanowali plażę w Mielnie. Coś niesamowitego, wspaniałe uczucie, endorfinki idą w górę. Północ czy południe Polski - gdzie wyjechać na zimowy wypoczynek? Czas na decyzję jeszcze jest, bo ferie są na półmetku. Uczniowie z siedmiu województw już je skończyli bądź właśnie kończą. Pozostali są w trakcie przerwy w nauce lub dopiero na nią czekają. Dla nich jest nadzieja na świeży śnieg w górach. Choć dopiero za kilka dni. Liczymy na to, że w przyszły weekend front, który będzie się przemieszczał przez południe naszego kraju, przyniesie nam większe opady śniegu i ten śnieg się nieco dłużej utrzyma. A jeśli się nie utrzyma, to zawsze zostaje spacer po Krupówkach i zdjęcie z ich nieodłącznym elementem. W Kandzie ruszyły siódme igrzyska niezwyciężonych. Biorą w nich udział żołnierze i weterani poszkodowani w trakcie misji. Sport stał się dla nich formą terapii, ale i budowania jedności ponad flagami. Polskę reprezentuje 19-osobowa kadra. Przygotowania do igrzysk trwały cały rok. Invictus. Po łacinie - niezwyciężony. Igrzyska Invictus Games, w których startują weterani wojenni, w takiej oprawie ruszyły w kanadyjskim Vancouver. Wojownicy, zjednoczcie się! Otworzył je ich założyciel, książę Harry. W tym momencie trudności i podziałów w wielu częściach świata zbieramy się w Vancouver w duchu jedności. Wśród przedstawicieli ponad 20 krajów jest 19-osobowa reprezentacja Polski. Biało-Czerwoni startują w dziewięciu dyscyplinach. Na zgrupowaniach ciężko pracowali na długo przed startem. Ponad rok przygotowywaliśmy się na te dwa tygodnie zawodów. Jesteśmy dobrze przygotowani, dobrze zmotywowani. Polacy powalczą w narciarstwie biegowym, zjazdowym, biathlonie, snowboardzie, skeletonie, carlingu na wózkach, pływaniu, siatkówce na siedząco i wioślarstwie halowym. Ci zawodnicy przeżyli wiele. Chorąży Przemysław Wójtowicz został poważnie ranny podczas misji w Afganistanie. Było to w tamtym czasie może i traumatyczne, może to i jakieś trudne przeżycie. Żyję się z tym. Uszczerbek na zdrowiu miałem dość duży, ponieważ mam rany postrzałowe kończyn dolnych. W poradzeniu sobie z traumą pomaga właśnie sport. To jest przede wszystkim taka terapia po to, żeby poprzez ten sport osiągnąć nowy cel w życiu. Zapomnieć o tym, co się stało. Zintegrować się z kolegami, którzy przeżyli coś podobnego. Polskim weteranom przed wylotem do Kanady za służbę dziękował szef resortu obrony. Jestem wam bardzo wdzięczny za służbę dla Wojska Polskiego. Za to, co robiliście jako żołnierze, co robicie jako żołnierze, bo żołnierzem się jest na całe życie. Nawet jeżeli już mundur jest teraz zamieniony w strój sportowy. Każdy z zawodników zabrał do Kanady dwie bliskie osoby. Mają więc najlepszy możliwy doping. Choć nie o złoto czy srebro jest ta walka. Właśnie w zawodach Invictus Games nie chodzi o rywalizację i medale. Medale schodzą na drugi plan. Najważniejsze jest pokonywanie własnych słabości. I o tym mówi ten, który Invictus Games wymyślił. Pokażcie światu, dlaczego wy jesteście niezwyciężeni. Dziękuję. Tłumy turystów codziennie ustawiają się w długiej kolejce, by choć przez chwilę spojrzeć w zagadkowe oczy Mona Lisy. To najbardziej oblegane dzieło Luwru i jedno z najsłynniejszych na świecie. Teraz muzeum planuje duże zmiany, które będą wymagały od odwiedzających dodatkowych opłat. Pytanie tylko, czy dzięki temu łatwiej będzie dotrzeć do portretu Leonarda da Vinci. Niektórzy próbują wytężyć wzrok. Inni stają na palcach. A część rozpycha się łokciami. Wszystko po to, by zobaczyć najsłynniejszy obraz świata. Ale i tak nie każdemu się udaje. Chciałam zobaczyć z bliska Mona Lisę, ale nie mogę, jest po prostu za dużo ludzi. Chroniony przez służby i zamknięty za kuloodporną szybą obraz Leonarda da Vinci codziennie w Luwrze ogląda 30 tysięcy osób - najwięcej na świecie. Teraz wszyscy chętni dodatkowo za to zapłacą. To nie jedyne niespodzianki. Mona Liza zmieni też miejsce pobytu. Z zatłoczonej sali w muzeum trafi tu, na jeden z dziedzińców Luwru, a właściwie do nowo utworzonej w tym miejscu i specjalnie przygotowanej dla niej przestrzeni. Wzrosną też ceny biletów dla obcokrajowców, a turyści do środka wchodzić będą nowo utworzonym wejściem. Zmiany zapowiedział sam prezydent Republiki. Pracowaliśmy miesiącami i wniosek jest oczywisty: potrzeba zmian. Stąd projekt "Nowy renesans Luwru ". To odnowiony Luwr, odrestaurowany, powiększony, który stanie się epicentrum historii sztuki dla naszego kraju i nie tylko. Bo jak wynika z przedstawionego właśnie raportu, Luwr jest w opłakanym stanie. Remontu wymagają systemy bezpieczeństwa czy klimatyzacja, inaczej w niebezpieczeństwie znajdą się nie tylko zbiory, ale też odwiedzający. Prace kosztować mają blisko miliard euro i trwać będą przez kolejne 6 lat. Według ekspertów to nie rozwiąże jednak największego problemu Luwru, czyli niekończących się kolejek. Muzea watykańskie odwiedza nieco ponad 6 milionów turystów rocznie, a Luwr - 9. W innych muzeach władze skupiają się na jakości, a nie na ilości. Trzeba zastanowić się, czy dalej chcemy iść w tym kierunku. Według szacunków władz remont ma pozwolić na zwiększenie liczby turystów do 12 milionów rocznie. Bo liczba chętnych wciąż jest większa niż liczba miejsc. Kolejki przed Mona Lisą szybko się więc nie zakończą. Ja już państwu dziękuję, czas na "Pytanie dnia". U Aleksandry Pawlickiej dziś mecenas Sylwia Gregorczyk-Abram, Inicjatywa Wolne Sądy. Spokojnego wieczoru i do zobaczenia jutro.