Si¾a sojuszy - bezpiecze$stwo Polski po ataku dron#w. Gest »ukaszenki - uwalnia dziesi@tki wi-÷ni#w dzie$ przed manewrami Zapad. Ceny bez tajemnic - od dziś deweloperzy nie mogą nas zaskakiwać. "19.30", Zbigniew Łuczyński, dobry wieczór. Atak Rosji na polską przestrzeń powietrzną to wielki test dla naszych sojuszy, które sprawdzają się w 100%. Ale i test dla wewnętrznej polityki, w której ścierają się różne poglądy i punkty widzenia. O jednej pięści, która powinna w tym czasie działać, słyszymy zewsząd. Czy politycy, którzy poszli dziś na spotkanie z głową państwa, będą mówić jednym głosem? To pytanie do Daniela Chalińskiego, który jest przed siedzibą Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Przede wszystkim powinni mówić jednym głosem. Dziś już niekoniecznie tak jest. PiS zaatakowało rządzących i wspominało czasy, kiedy Donald Tusk był w opozycji. Ale odłóżmy to na bok. Jestem pod Pałacem Prezydenckim. W Sali Kolumnowej prezydent, premier, ministrowie i politycy wszystkich ugrupowań parlamentarnych. Spotkanie wciąż trwa. Faktycznie politycy mówią, że wczorajszy atak rosyjskich dronów to był test, Dzień po ataku rosyjskich dronów - Rada Bezpieczeństwa Narodowego. Wierzę głęboko, że po emocjach sejmowych, politycznych, parlamentarnych Rada Bezpieczeństwa, ta i wszystkie kolejne, dadzą też państwu możliwość odpoczęcia od pewnego politycznego, naturalnego w demokracji sporu. Karol Nawrocki tą wypowiedzią nawiązuje do tych scen. Z dzisiejszego posiedzenia Sejmu, gdzie Mariusz Błaszczak w czasie informacji szefa MON o rosyjskim ataku zaatakował rządzących. Posłowie KO wyprawiali się na granicę i wywierali presję na strażników granicznych. Jestem rozczarowana wystąpieniem swojego poprzednika. Mam wrażenie, że zajmuje się czytaniem lektury "W poszukiwaniu straconego czasu". Mimo ataku polityków PiS z sejmowej mównicy... NATO zdało egzamin, NATO nie uległo rosyjskiej presji. ...minister mówił o faktach. Tej nocy nie byliśmy sami. Inaczej niż w wielu momentach naszej historii. Tej nocy byliśmy z naszymi sojusznikami z NATO. A Rosja to zobaczyła. Premier i prezydent dziś przed południem odwiedzili jednostki wojskowe. Karol Nawrocki w Krzesinach, gdzie stacjonują holenderskie F-35, czyli myśliwce, które wsparły Polskę w zestrzeliwaniu rosyjskich dronów. Wszystkie te testy zdaliśmy. Test polityczny, ale i partnerski w ramach NATO. Prezydent podziękował pilotom. Jesteśmy narodem, który nie wystraszył się sowieckiego żołnierza w roku 1920. Nie wystraszy się rosyjskich dronów. Premier - w Łasku - też dziękował. Bez was Polska byłaby bezbronna. To właśnie do 32. Bazy Lotnictwa Taktycznego mają trafić wielozadaniowe samoloty F-35. Pierwsza partia myśliwców miałby dotrzeć w maju przyszłego roku. Ja będę robił wszystko, będę stawał na głowie, żeby to, czego potrzebujemy dziś, jutro, pojutrze, a nie w perspektywie kilku lat, żeby to do Polski trafiło i żebyście wy dysponowali coraz nowocześniejszym sprzętem. Efekty już widać - Holandia przyśpiesza wysłanie do Polski systemów Patriot, a Donald Trump w rozmowie z Karolem Nawrockim potwierdza jedność sojuszniczą. Bardzo komplementował decyzje po stronie polskiej armii. Trump wspomniał też o możliwości zwiększenia liczby amerykańskich żołnierzy w Polsce. Co jeszcze padło podczas długiej rozmowy głów państw, nie wiemy, wiemy za to, jaka jest odpowiedź MSZ-u na bezprecedensowy atak rosyjskich dronów. Będziemy aktywni w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w najbliższych dniach. Cel to przyciągnięcie uwagi państw z całego świata. Przy jednym stole z Rosją jako agresorem. Występowałem w przeszłości przed Radą Bezpieczeństwa ONZ i myślę, że to się niosło, że nasze argumenty się przebijały. Na razie do sojuszników z NATO przebija się informacja o zamknięciu na wschodzie kraju przestrzeni powietrznej. Ta obowiązuje już wzdłuż granicy białoruskiej i ukraińskiej. Bo zamknięta przestrzeń obowiązuje 3 km w górę. Co ważne, w zamkniętej strefie nie ma żadnych lotnisk komunikacyjnych. Wszystkie samoloty, które mają zaplanowane podróże w tej strefie, a właściwie nad tą strefą, która została wydzielona, będą wykonywały wszystkie operacje zgodnie z planem. Zakaz dotyczy głównie dronów. Te w strefie nie mogą latać. Małe samoloty mogą, ale tylko w ciągu dnia, i muszą być wyposażone w radio i transponder. Podobne przepisy na wschodniej granicy wprowadziła Łotwa. To, co wczoraj stało się w Polsce, jest ingerencją w terytorium Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii. Umówiliśmy się na artykuł 5., a to oznacza, że dron spadający pod Lublinem jest dronem spadającym pod Berlinem, pod Paryżem. NATO uruchomiło wczoraj artykuł 4. - ten umożliwia pilne konsultacje między państwami członkowskimi. Po ataku rosyjskich dronów na Polskę odnaleziono szczątki kilkunastu bezzałogowców, które spadły na terenie 5 województw. Na mapie widzimy te miejsca. Widzimy, że oprócz terenów blisko wschodniej granicy wiele z maszyn dotarło bardzo daleko w głąb kraju. Niewykluczone, że kolejne drony będą jeszcze odnalezione. Teraz o tym, jak przebiega akcja. Okolice wsi Smyków w Świętokrzyskiem - jedno z miejsc, w których rozbił się rosyjski dron. Służby pracowały tam do późnego wieczora. Przyjechały później 2 takie duże samochody, jak mają wojskowi, i chyba pozbierali ten dron. Podobnie było w Sobótce i Czyżowie - też w województwie świętokrzyskim. Do tej pory odkryto łącznie 16 miejsc w 5 województwach. Najwięcej, bo 9 rozbitych dronów, znaleziono w Lubelskiem. M.in. tu, na polu w Zabłociu-Kolonii. Szczątki bezzałogowców zabrano. Sprawę bada prokuratura. Z określonych tych dronów, co do których posiadam informacje, jakiego były typu, to mam tylko wiedzę odnośnie tych dronów typu Gerbera. Większość bezzałogowców spadła sama, gdy skończyło się im paliwo. Decyzją wojska nie zostały zestrzelone. Bo to drony-wabiki, przeważnie nie uzbrojone w głowice. Gerbery są z plastiku, sklejki i styropianu. Ważą niewiele, rozwijają prędkość samochodu i mogą pokonać ok. 600 km. Ich rolą nie jest atak. Jego głównym zadaniem jest saturacja systemów obrony przeciwlotniczej, czyli po prostu robienie szumu, żeby obrona przeciwlotnicza brała go jako główny cel. Głównym celem powinny być takie uzbrojone drony Shahed. Droższe, większe i cięższe od Gerberów. Lecą nieco szybciej, mogą dolecieć znacznie dalej. Mogą też zabijać i niszczyć, bo są wyposażone w ładunek wybuchowy. Kolejne pokolenie dronów, które kiedyś Rosja kupowała z Iranu, więc one w niczym już nie przypominają tych początkowych, ta ewolucja następuje bardzo szybko. Na razie nie ma potwierdzenia, czy wśród 19 dronów, które wleciały nad Polskę, były shahedy. Do tej pory nie wszystkie maszyny znaleziono. Trwają poszukiwania jeszcze 3 dronów, które najprawdopodobniej wleciały w przestrzeń powietrzną Polski. Natomiast na tę chwilę jeszcze ich nie znaleźliśmy. Wiadomo, że kilka dronów strąciły myśliwce. Ale są też inne metody unieszkodliwiania bezzałogowców. To systemy antydronowe takie jak Hawk. Dzięki nim maszyny tracą orientację i spadają. Cechuje się on głównie wielosensorową detekcją i wielopoziomową neutralizacją. Nad podobnymi urządzeniami pracują inżynierowie z Politechniki Gdańskiej. Mogą być używane do obrony infrastruktury cywilnej, ale również infrastruktury wojskowej. To pieśń przyszłości. Niebawem narzędziem polskiej armii w walce z dronami ma być system Pilica Plus. To zestawy radarów i wyrzutni pocisków bardzo krótkiego zasięgu. Dostawy sprzętu już ruszyły. Zachować spokój, uważać na dezinformację i nie ulegać panice. Gdy polska przestrzeń powietrzna naruszona została przez wrogie drony, ważne są wskazówki, jak postępować. Informacje w pierwszej kolejności mogą płynąć ze strony Regionalnego Systemu Ostrzegania RSO, a także Rządowego Centrum Bezpieczeństwa RCB. Co jeszcze? Jak każdy z nas może i powinien zachowywać się w sytuacji zagrożenia? Moment zestrzelenia rosyjskiego drona. Takie obrazy pokazują, po co w Polsce działają systemy ostrzegania. 19 takich dronów wczoraj naruszyło przestrzeń powietrzną Polski. Co najmniej 3 stanowiły bezpośrednie zagrożenie. RCB wysyłany jest w bardzo szerokim spektrum zagrożeń. Podstawowym kryterium, które decyduje o wysyłce, jest możliwość zagrożenia życia lub zdrowia. Taki alert Rządowego Centrum Bezpieczeństwa powstaje na podstawie informacji o potencjalnych zagrożeniach otrzymywanych z ministerstw oraz od służb. Alert wykorzystywany tylko w nadzwyczajnych sytuacjach, gdy bezpieczeństwo obywateli jest zagrożone. Naszym zadaniem nie jest wywołanie paniki, tylko ostrzeżenie, rekomendowanie pewnego zachowania. W kraju działają wojewódzkie centra zarządzania kryzysowego. To właśnie tu operatorzy odbierają zgłoszenia, które następnie przekazują dalej. Możemy wnioskować do RCB o wysłanie właśnie takiego alertu, który mieszkańcy odbierają za pośrednictwem SMS-a. Wszelkie zgłoszenia, które mogą zaniepokoić mieszkańców, wpływają tutaj i są weryfikowane. RCB to wiadomość w telefonie. Regionalny System Ostrzegania, czyli RSO, to komunikaty w aplikacji i telewizorze. Uruchamiamy go za pomocą zielonego przycisku na pilocie, ale tylko przy sygnale naziemnym TVP. Co ważne - każdy komunikat aktualizowany jest w czasie rzeczywistym. To alerty meteorologiczne, hydrologiczne lub inne ostrzeżenia odwołujące się do miejscowych zagrożeń. Swoim zasięgiem RSO obejmują całą Polskę. Tu uwaga - odbiornik musi być hybrydowy, czyli taki, który umożliwia dostęp do Internetu. Jeśli takiego nie mamy, RSO dostępne jest także w Telegazecie od strony 190. W Telegazecie ewidentną przewagą jest to, że trafia najczęściej do osób starszych, które nadal korzystają. Trzecim elementem ostrzegania są syreny. Syrena alarmowa jest podstawowym narzędziem informowania, zawiadamiania obywateli o wystąpieniu zagrożenia. Zasada pierwsza: nie panikować. Druga: wsłuchać się w alarm. Jeśli brzmi tak... To modulowany sygnał. Oznacza ogłoszenie alarmu. Wtedy trzeba włączyć odbiorniki, słuchać komunikatów i skontaktować się z najbliższymi. Drugi sygnał, ciągły. Oznacza odwołanie alarmu. Syreny mogą zawyć również w ramach testów, jednak te są zapowiadane z 24-godzinnym wyprzedzeniem. Te systemy ostrzeżenia służą temu, żeby odciąć jednostkę od fake newsów, tego, co jednostka może przeczytać w mediach społecznościowych, usłyszeć w radiu, od sąsiada. Weryfikacja - to kluczowa zasada, bo bezpieczeństwo zaczyna się od sprawdzonej informacji. I to jest najważniejszy sygnał. O wydarzeniach w Polsce i naruszeniu naszej przestrzeni powietrznej mówiono dziś w Parlamencie Europejskim. Specjalna debata została dopisana do programu sesji na wniosek Andrzeja Halickiego z PO i Patryka Jakiego z PiS. Czy solidarność, którą Parlament Europejski okazuje Polsce, może oznaczać wspólny front polityków przeciwnych frakcji? Polska, jesteśmy z wami. Polska, Europa dziękuje. Łamaną polszczyzną, tak, by było jak najbardziej wiarygodnie, o wsparciu i solidarności zapewniali dziś Polaków zagraniczni europosłowie. Atak na Polskę to atak na Unię Europejską. Nie bez powodu drony wleciały, ale nie atakowały. Bo Rosja wiedziała, że zaatakuje nie budynki, ale 27 demokracji, nasze sojusznicze armie i odporność polskiego narodu. Nerwy puściły dziś za to europosłom polskiej opozycji, którzy wykorzystali debatę o solidarności wobec Polski, by oskarżać i wypominać Unii wszystkie błędy przeszłości. Tuczyliście Putina pieniędzmi latami, w szczególności Niemcy - rząd Schroedera i rząd Merkel. Europa Zachodnia zbyt długo przymykała oczy na to, co się dzieje, i nie mam problemu, by to przyznać, ale czy to państwo dziś krytykując Unię, nie dzielą jej i nie osłabiają? Podziały, również te polskie, zdominowały debatę w Strasburgu. Nakręcacie prowojenną histerię w Polsce, by razem z prezydentem Zełenskim wciągnąć Polskę w wojnę na Ukrainie. Czy pani Zajączkowska mogłaby jeszcze raz wygłosić swoje przemówienie? Mówiła po rosyjsku i nic nie zrozumiałem. Czy mogłaby je wygłosić po polsku? Spokojnie i merytorycznie o wydarzeniach w Polsce próbowało opowiadać kilku polskich eurodeputowanych, apelując o nieustające wsparcie partnerów z Unii. Od tego, czy nasza reakcja będzie odpowiednio twarda, zależy to, czy takie akcje będą się powtarzać. Oczekujemy bardzo jasnego działania. My też musimy wysłać Putinowi jasną odpowiedź. Jest tylko kwestią czasu, gdy nad Berlinem, Paryżem, być może Strasburgiem, pojawią się rosyjskie drony. A tego, że pożytecznych idiotów Putina w tej izbie nie brakuje, byliśmy świadkami przez ostatnie dziesięciolecia. Zbyt bliskie relacje z Rosją w Parlamencie Europejskim zarzuca się grupie eurodeputowanych, 5 z nich, w tym Cypryjczyk Fidias Panajotu, w tym roku wzięło udział w Paradzie Zwycięstwa w Moskwie. Uważam, że powinniśmy normalizować stosunki z Rosją. Gdy w sali plenarnej toczyła się debata o rosyjskich dronach w Polsce, przed salą prorosyjscy europosłowie zorganizowali manifestację na rzecz pokoju, czyli ich zdaniem m.in. pogodzenia się z Rosją. Rosja mogła dziś cieszyć się również, widząc debatę o solidarności wobec Polski, na której znów z solidarnością i jednością wygrały polityczne podziały i negatywne emocje. Aktywiści, opozycjoniści, dziennikarze, uczestnicy protestów, a wśród nich Polacy. Białoruś, w wyniku działań Amerykanów, uwolniła 52 osoby, które były więzione przez reżim Łukaszenki. Niestety Andrzej Poczobut nie znalazł się w tej grupie. Dziś Łukaszenko okazał "dobrą wolę", ale jutro będzie pokaz siły - czyli rosyjsko-białoruskie manewry Zapad, tuż przy naszej granicy. Działacze opozycyjni, uczestnicy demonstracji i dziennikarze, w tym telewizji Biełsat. Bezpiecznie przekroczyli granice Litwy. Zostawili za sobą zakratowane okna, drut kolczasty i ciągły strach. Liczymy, że w następnej grupie, która zostanie uwolniona z więzień białoruskich, znajdzie się również Andrzej Poczobut. Białoruski dyktator po negocjacjach z wysłannikiem Donalda Trumpa uwolnił 52 osoby, w tym troje obywateli Polski. Ale wciąż więzi ponad tysiąc. Łukaszenka nie zaprzestaje represji i uwolnienie więźniów politycznych i jednocześnie wsadzanie do więzień kolejnych więźniów to wygląda jak karuzela. To granica litewsko-białoruska. Władze w Wilnie zdecydowały o jej wzmocnieniu. W 19 punktach służby ustawiły barierę przeciwczołgową. Będzie więcej żołnierzy, patroli i technicznych środków obserwacji. Litwa, podobnie jak Łotwa, zamknęła również przestrzeń powietrzną wzdłuż części granicy z Białorusią. Traktujemy poważnie ten okres zwiększonego zagrożenia, który jest związany z aktywną fazą ćwiczeń Zapad. Może dojść do jakichś prowokacji lub naruszenia naszej przestrzeni powietrznej przez dron. Przygotowujemy się na takie zdarzenia. Szykuje się na to i Polska. To przejście w Terespolu - jedno z 5 czynnych. Jeszcze. Bo wszystkie zostaną zamknięte o północy. Wracamy szybko do domu, bo zamykają granicę. Całkowite zawieszenie ruchu w obu kierunkach będzie obowiązywało do odwołania. Te przejścia graniczne zostaną otwarte tylko wtedy, podkreślam to, gdy będziemy w 100% pewni, że sytuacja dla Polski i polskich obywateli nie stwarza żadnego zagrożenia. Stosowne rozporządzenie zostało opublikowane w dzienniku ustaw. Blisko polskiej granicy od jutra będą ćwiczyły rosyjsko-białoruskie wojska. W sumie w manewrach ma wziąć udział około 30 tys. żołnierzy. To wojska lądowe, powietrzno-desantowe, siły powietrzne i marynarka. W sposób oczywisty tego typu manewry, mówimy o nich, że są agresywne ze strony rosyjsko-białoruskiej. Ich celem jest m.in. słynny Przesmyk Suwalski. Celem w sensie symulowanych działań, na razie symulacji działań. To newralgiczny odcinek granicy między Polską a Litwą. Szczególnie narażony na atak Rosji. Bo jego zajęcie skutkowałoby odcięciem państw bałtyckich od reszty NATO. Zawsze Zapad niósł taki sygnał dla Zachodu. W zależności od tego, co ćwiczono. A ćwiczono nawet koncepcję ataku nuklearnego na państwa zachodnie. Teraz też jest mowa o pozorowanym użyciu taktycznej broni jądrowej i nowego, hipersonicznego pocisku Oriesznik. Rosjanie zaatakowali nim w listopadzie ukraiński Dniepr. Odpowiedzią na Zapad są największe tegoroczne ćwiczenia wojskowe w Polsce - Żelazny Obrońca. Zadania realizowane są na całej wschodniej części, na wschodniej flance NATO. Bierze w nich udział ponad 30 tys. żołnierzy, także z państw sojuszniczych. Podobnie jak dezinformacja, także wywoływanie strachu, poczucia zagrożenia, które podsycane jest w sieci, może stanowić broń. Wiedzą o tym służby w Rosji i Białorusi, które teraz testują nasze granice - także te psychiczne. Atak na Polskę oprócz zagrożenia militarnego przynieść może lęk. A lęk prowadzi często do działań nieracjonalnych. Jak się nie dać i co robić? Po wczorajszych wydarzeniach mieszkańcom terenów przygranicznych trudno się otrząsnąć. Ja zapasy już robię większe, bo jest niebezpiecznie. A coś już pan kupił? Proszę zobaczyć, tu kartofle, worek, cukier, oleje. Cel numer 1 Rosji osiągnięty - wywołać strach. Temu m.in. ma służyć wojna hybrydowa, która toczy się od 11 lat, czyli od ataku Rosji na Krym. Teraz mamy ją w pełni. Im bardziej społeczeństwa zachodnie są ze sobą skłócone, zastraszone, tym Rosja jest silniejsza. Im bardziej my pokazujemy naszą słabość, to jest główny cel Federacji Rosyjskiej. Głównym elementem tej wojny jest wojna psychologiczna, wojna umysłów, i dezinformacja. Jak na dłoni widoczne to było wczoraj, bo w parze z atakiem dronów w godzinach przedpołudniowych służby odnotowały nagłą aktywność botów, które w ostatnich miesiącach były nieaktywne. Najpierw drony, a później poranek i przedpołudnie - dezinformacja. Chodzi o to, żeby wywołać panikę w społeczeństwie i pokazać, że gdzieś ktoś czegoś nie potrafi, nie jest do czegoś przygotowany. To dzisiaj jest główne źródło walki. Z analizy Fundacji Res Futura wynikają jeszcze inne cele - osłabienie pozycji Ukrainy, podważenie sojuszy z państwami zachodnimi, podważenie zaufania do instytucji państwowych, rozbudzanie radykalnych emocji. Np. poprzez treści antysemickie czy wrogie wobec mniejszości, dzielące społeczeństwo, także podważanie autorytetów i wiedzy eksperckiej. To było celem także wczoraj - w dyskusjach o dronach rząd nieudolny, brak odpowiednich systemów, do tego sugestie, że incydent sprowokowała Ukraina. Ze wszystkich informacji, które posiadam, jest to po prostu kłamstwo, i przestrzegam wszystkich państwa, aby nie ulegać dezinformacji. Rosjanie chcą odwrócić narrację, chcą skłócić Polaków z Polakami, nas, naszą rodzinę, naszą rodzinę polską, ale też nas Polaków z innymi krajami UE, czy ustawić Polaków przeciwko Ukrainie. Dlatego premier Donald Tusk ostrzega. Rozpowszechnianie rosyjskiej propagandy i dezinformacji w dzisiejszej sytuacji to działanie na szkodę państwa polskiego, My musimy jako społeczeństwo, wsparte oczywiście całą siła państwa, też mieć świadomość, że ktoś próbuje obejść państwo dzisiaj i dotrzeć wprost do naszych serc. Tam musi być szaniec, my naszych serc musimy dzisiaj bronić przed tym, co Putin chce im zrobić. Putin już to zrobił. Zasiał strach, niepewność, obawę o jutro. Tu jest takie samo zagrożenie jak w Warszawie, niech tam nie myślą w Warszawie, że sobie mogą spokojnie spać. Panika prowadzi do zguby. Teraz służby robią wszystko, by ostudzić emocje. W tej wojnie każdy z nas ma broń - i może stanąć do walki. Ona zaczyna się przed ekranem smartfona czy komputera. Bronią jest myślenie. Świadomość zagrożenia i tego, że jesteśmy w sieci nieustannie manipulowani, bezmyślne poddawanie się temu może być zwyczajnie niebezpieczne. Od dziś wszystko ma być jawne. Deweloperzy mają obowiązek publikowania cen mieszkań i domów, a często ukrywane dodatkowe koszty mają być widoczne, przejrzyste i - co ważne - publikowane razem z ofertą. Za niestosowanie się do nowych przepisów deweloperom grożą kary. Jak na zmianę reaguje rynek mieszkaniowy? Deweloperzy odkrywają karty, od dziś wszystkie ceny mieszkań muszą być jawne. To absolutny game changer, bo wpłynie na to, że zupełnie zmieni się układ sił na rynku, przede wszystkim będzie bardziej uczciwa konkurencja, ale również dalsze wzmocnienie pozycji kupującego. Choć ten obowiązek istniał już od lipca wobec nowo wprowadzanych inwestycji, to od teraz bez wyjątków obejmuje wszystkie domy i mieszkania, które są dostępne u deweloperów. Ci, którzy rozpoczynali sprzedaż przed wejściem w życie nowelizacji, najpóźniej dzisiaj muszą zacząć spełniać te wszystkie obowiązki informacyjne. Deweloperzy mają obowiązek umieszczania w internecie dokładnej oferty cenowej mieszkań, to samo dotyczy komórek lokatorskich czy miejsc postojowych. Ale to nie wszystko. Jeśli w ramach tej ceny są inne świadczenia, które nabywca miałby ponieść na rzecz dewelopera, one również powinny być na stronie internetowej wskazane. Rozwiązanie jest ułatwieniem dla kupujących. Nie trzeba już dzwonić i pisać maili do biur sprzedaży tylko po to, by poznać cenę wymarzonego lokalu. To rewolucja dla najmniejszych firm deweloperskich nie z powodu jawności cen, ale z powodu konieczności prowadzenia strony internetowej, na której ceny muszą być publikowane. Gdy łatwo możemy porównać ceny między poszczególnymi inwestycjami, większego znaczenia nabierają lokalizacja, dostępność usług, infrastruktura czy przyszłe otoczenie pożądanego mieszkania. To będzie pokazywane w prospekcie informacyjnym. Również deweloper ma obowiązek umiejscowić lokalizację przedsięwzięcia na stronie internetowej, przez co klient, wchodząc, wie, gdzie to przedsięwzięcie się konkretnie znajduje. Wszystkie dane ofertowe oprócz stron deweloperów mają znaleźć się w jednym miejscu i w jednej formie na stronie dane.gov.pl, w zakładce "deweloperzy". Kolejnym rządowym krokiem jest powstający "portal dom". To będzie bardzo wiarygodna informacja, jakie są ceny transakcyjne mieszkań, a kupujący dzięki tej informacji nie będzie musiał przepłacać za mieszkanie. Dziś za metr kwadratowy w Warszawie średnio płaci się 17 tys. zł, w Lublinie około 10,5 tys. zł, w Sosnowcu niecałe 7 tys. zł. Trend jest delikatne spadkowy. Ujawnienie cen daje większe możliwości kupującym. Im więcej jest informacji, tym klientowi jest łatwiej domagać się takiej ceny, jaka powinna być, i nie dać się wmanewrować w cenę za wysoką. Choć ceny mieszkań dalej są wysokie, teraz chociaż łatwiej będzie je sprawdzić. O tej operacji mówią: mały cud, ale naszym zdaniem to całkiem duży cud, choć serce pacjentki zoperowanej w szpitalu w Łodzi jest mikroskopijne. To, że dziecko musi być operowane natychmiast, okazało się jeszcze przed jego urodzeniem. Poród odbył się w 32. tygodniu ciąży, od razu na sali kardiochirurgicznej, a operacja zakończyła się sukcesem. Mały wielki cud. Udało się doprowadzić do tego, że córeczka się urodziła, że żyje i możemy z nią być dzisiaj. Mama Alicji po tygodniach niepewności i oczekiwania w końcu może odetchnąć z ulgą. Bałam się, co się wydarzy, ale musiałam się trzymać. Była 22. drugim tygodniu ciąży, kiedy podczas kontrolnego USG lekarze wykryli ogromny guz w worku osierdziowym otaczającym serce dziecka. Przede wszystkim strach, bo guz kojarzy się z najgorszym. To był wyjątkowo rzadki i trudny przypadek. Guz szybko rósł i uciskał sąsiadujące narządy. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że dziewczynka ma 1% szans na przeżycie. Leczenia dziecka podjęli się specjaliści z Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Na dwóch sąsiadujących ze sobą salach operacyjnych zespół kilkudziesięciu specjalistów przeprowadził skomplikowaną operację. Bardzo ważny był czas podjęcia decyzji, żeby zakończyć ciążę, żeby to dziecko przeżyło. I żeby dać czas naszym kardiochirurgom, żeby mogli je operować. To był 32. tydzień ciąży. Alicja była na granicy życia i śmierci. Konieczna była reanimacja. Alicja od początku była wielką wojowniczką i szybko powróciła akcja serca. Operację serca przeprowadzono 11 minut po cesarskim cięciu. Wiedzieliśmy, że serce strukturalnie jest prawidłowo zbudowane i powinno sobie poradzić, pod warunkiem że bardzo szybko usuniemy guz i usuniemy płyn z klatki piersiowej. Mieliśmy tak naprawdę kilkanaście sekund, żeby uratować życie tego noworodka, i to nam się udało. Nie obyło się bez komplikacji. W kolejnych dobach dziewczynka przeszła jeszcze dwie kolejne operacje. W 16. dobie już zaczęła oddychać samodzielnie. Prof. Marzena Dębska, specjalistka w dziedzinie operacji wad serca, podkreśla, że tego typu zabiegi wymagają zegarmistrzowskiej precyzji. Jego serce ma 1,5 centymetra, więc taki guz 6 cm to jest guz, który uciska serce, uciska płuca. To pokazuje niesamowity postęp medycyny, który dokonuje się na naszych oczach. To jest wyjątkowa sytuacja nie tylko na skalę naszego kraju, gdzie mamy kilka takich ośrodków, ale na skalę światową. Alicja skończyła 11 tygodni. Przed nią rehabilitacja i kontrole onkologiczne, ale dzięki lekarzom z Łodzi ma szansę rozwijać się i żyć tak, jakby guza nigdy nie było. Udało nam się dziecko uratować i bardzo się cieszymy z tego powodu. W "19.30" to wszystko. Za chwilę Pytanie Dnia. Aleksandra Pawlicka w rozmowie z Sylwią Gregorczyk-Abram. Do zobaczenia.