Dobry wieczór, Monika Sawka, zapraszam na 19:30. Dyplomatyczna ofensywa. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Rolnicy nie odpuszczają. Zarzuty za śmiertelne potrącenie 10-latka. Rozmowy na szczycie i ważne deklaracje. Trwa dyplomatyczna ofensywa premiera i szefa polskiej dyplomacji. Kierunek: Paryż i Berlin. Tematy: inwestowanie w obronność i współpraca przeciwko rosyjskiej dezinformacji. W Berlinie jest Magdalena Gwóźdź-Pallokat, W Paryżu Anna Kowalska. Na początek Berlin i Magdalena Gwódź-Pallokat. Jakie są najważniejsze wnioski po spotkaniu premiera i kanclerza? Magdalena Gwódź-Pallokat, dziękuję, Spotkania z Francuzami i Niemcami mają odnowić związki w ramach Trójkąta Weimarskiego. Kiedyś miał wspierać wejście Polski do Unii Europejskiej. Dziś rządzący chcą wykorzystać moment, by przekonać Zachód do zwiększenia pomocy Ukrainie. Spotkanie ma też wymiar symboliczny. Równo dekadę temu podczas Euromajdanu, dzięki trójstronnym mediacjom udało się w Kijowie zatrzymać rozlew krwi. Przyjaźń to słowo padało w Pałacu Elizejskim wielokrotnie. Potrzeba jej teraz bardziej niż kiedykolwiek w Unii Europejskiej i wzajemnych relacjach. Chciałem jeszcze raz podkreślić nasze uczucia przyjaźni i wielką radość, że jest pan dzisiaj z nami i reprezentuje pan partnera europejskiego w celu stawienia czoła wielkim wyzwaniom, które na nas czekają. Nowy traktat polsko-francuski, zwiększenie pomocy dla Ukrainy i walka z rosyjską dezinformacją to owoce wizyty polskiego premiera w Paryżu. Sprawdza się powiedzenie, że nic tak nie łączy jak wspólny wróg. W Paryżu, a potem w Berlinie podobne słowa i atmosfera w obliczu wojny w Ukrainie, możliwej wygranej Trumpa w wyborach w USA - Europa musi polegać na sobie. Mamy reaktywację Trójkąta Weimarskiego. w podparyskim pałacu rozmawiali ministrowie spraw zagranicznych Polski Niemiec i Francji - to 27. takie spotkanie podczas ponad 30-letniej historii Trójkąta Weimarskiego. Powstał, by wprowadzić Polskę do Unii Europejskiej i NATO. Gdy to juz nastąpiło, długo szukano możliwości zagospodarowania przestrzeni dla współpracy trzech państw - Trójkąt już wielokrotnie był prawie martwy. A i rola Polski była w nim trzecioplanowa. Pamiętajmy, że ten Trójkąt Weimarski jest dzisiaj równoramienny, to znaczy do tej pory było tak, że Polska strona nie była dowartościowana. Dzisiaj Polska ma pewną wagę w tych stosunkach, co spowodowane jest oczywiście konfliktem na wschodzie i tutaj polska zaczyna odgrywać jedną z głównych ról na kontynencie europejskim. Ale i Europa dla Polski ma dziś większe znaczenie niż kiedykolwiek w ostatnich 30 latach - uważa Piotr Buras z europejskiego think tanku, a Trójkąt Weimarski teraz musi się skupić wyłącznie na jednym celu. On może pomóc rozwiązać ten jeden podstawowy problem, jakim jest fakt, że Europa nie jest w stanie dzisiaj sama się bronić i tu musimy dokonać bardzo poważnego postępu i to będzie miara tego, czy ten format odniesie sukces, czy nie. Na terenie państw Trójkąta Weimarskiego żyje 190 mln ludzi, ponad połowa ludności Unii Europejskiej - przypomniała przed spotkaniem szefowa niemieckiej dyplomacji Analenna Baerbock i dodała, że spójność Europy jest naszym ubezpieczeniem na życie, zwłaszcza w obecnych czasach. Szefowa niemieckiej dyplomacji widzi nawet szanse, by z niemrawego formatu, jakim tyle lat był Trójkąt Weimarski, Musimy wypełnić nasze zobowiązania wobec Ukrainy. Ostre reakcje po szokujących słowach Donalda Trumpa. Republikański kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych uzależnił obronę krajów Europy od poziomu ich wydatków obronnych. Według Joe Bidena ta wypowiedź daje Rosji zielone światło dla większej przemocy. Politycy rzadko cytują klasyków literatury. No chyba że pośrednio chcą odpowiedzieć liderującemu w sondażach kandydatowi na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Chyba tutaj w Paryżu najdobitniej brzmią słowa, to chyba z "Trzech muszkieterów" Aleksandra Dumasa, "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Premier nawiązał do artykułu 5. traktatu NATO. "Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich W weekend Donald Trump przedstawił swoją interpretację sojuszniczych gwarancji. Ubierając ją w formę anegdoty ze spotkania z jednym z europejskich liderów. Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał mnie: "No cóż, proszę pana, jeśli nie zapłacimy i zostaniemy zaatakowani przez Rosję, czy będzie pan nas chronił?". Odpowiedziałem: "Nie, nie będę was chronił. Właściwie zachęcałbym ich, żeby zrobili z wami, co chcą. Musisz zapłacić". Były prezydent, który po 4 latach przerwy stara się o reelekcję, wypomniał europejskim sojusznikom brak realizacji obietnicy ze szczytu NATO w 2014, kiedy zobowiązali się do podniesienia wydatków na obronność do 2 procent PKB w ciągu dekady. Problem jest nie z jego wypowiedzią, tylko to, co on mówi, nie jest realizowane. Ta mapa pokazuje, że istotnie w ostatnich 10 latach państwa zwiększyły wydatki na obronność. Ale w połowie 2023 roku, to ostatnie oficjalne dane NATO, tylko osiem krajów zrealizowało cel 2 proc. PKB. Myślę, że to, co mówi kandydat na prezydenta w Ameryce, jest również czymś, co może obudzić sojuszników, którzy nie zrobili tak wiele, więc miejmy nadzieję, że wszyscy zrobimy więcej i razem będziemy silniejsi. Rosja zwiększyła budżet na wojsko na ten rok o 70 procent. Problem z wypowiedzią Trumpa dotyczy jednak jego drugiej części. Tej o Rosji. "Właściwie zachęcałbym ich, żeby zrobili z wami, co chcą". Nawet tego rodzaju prezydenckie anegdoty osłabiają zaufanie do Stanów Zjednoczonych jako lidera świata zachodniego. Osłabiają także zaufanie do siły sojuszu NATO. Choć europejscy liderzy, jak nowo wybrany prezydent Finlandii Aleksander Stubb, słowa Trumpa czytają jako kampanijną retorykę, a nie zapowiedź zmiany kursu w polityce międzynarodowej, to podobnie jak polska dyplomacja widzą w nich zagrożenie dla europejskiego bezpieczeństwa. Słowa Donalda Trumpa Władimir Putin i jego agresywna Rosja, nawet terrorystyczna, może opacznie zrozumieć jako zachętę. Podobnie komentarz Trumpa ocenia urzędujący prezydent Joe Biden, sugerując, że Trump zamierza dać Putinowi "zielone światło dla większej wojny i przemocy". Wynik listopadowych wyborów prezydenckich za oceanem przesądzi nie tylko o przyszłości Stanów Zjednoczonych, ale także bezpieczeństwie naszego regionu. Napięcie rośnie. Granica stoi. Rolnicy zaostrzają protest. Zablokowali wszystkie przejścia graniczne z Ukrainą. Sprzeciwiają się wwozowi ukraińskich produktów rolnych do Polski i zasadom Zielonego Ładu. To być albo nie być dla rolników - mówią rządzący i zapewniają, że wszystkie transporty ukraińskiego zboża będą dokładnie sprawdzane. W Dorohusku protestującym rolnikom puściły nerwy. Ukraińskie ciężarówki były już po polskiej stronie - przeszły procedury celne. Chłopaki wysypali zboże na drogę. To jednak to idzie i proszę nie robić propagandy, że wszystko jest pozamykane. Puścili bezcłowo, bezcłowo idzie. Na incydent zareagował minister spraw zagranicznych Ukrainy. Nerwy mają prawo puścić. Ja będę występował o to, żeby nikt nie poniósł kary. Do Polski w ostatnim czasie miało wjechać zboże z Ukrainy o wartości 6 mld zł. Lista firm, które je importowały, jest gotowa i ma zostać opublikowana. To jest szokujące, najniższa cena za tonę pszenicy to jest 51 zł - to jest 20 razy poniżej ceny opłacalności tak naprawdę. Według tych danych do Polski miało trafić 330 tys. ton rzepaku, kukurydzy i zboża technicznego. To ziarno przyjeżdża do nas, jest skarmiane zwierzętom, dostaje się do przetwórni, do piekarni, a my jako konsumenci mamy to jeść i my przeciwko temu protestujemy. Protestują kolejny raz, bo czują się oszukani. Politycy Prawa i Sprawiedliwości twierdzą, że zrobili wszystko, co było możliwe. Podjęliśmy decyzję o zablokowaniu napływu zboża do Polski, zezwalając na tranzyt do innych państw. Decyzja trudna, ale stanowcza i przeniosła wymierne efekty. Wczoraj rolnicy pojawili się na spotkaniu z premierem w Morągu. Jestem bardzo przejęty, bo myślimy od kilku dni, w jaki sposób przeprowadzić kontrole, które nie łamiąc zasad umów między Ukrainą i które zablokują przepływ towarów. Dziś z rolnikami z krajów grupy wyszehradzkiej spotkał się unijny komisarz do spraw rolnictwa. Zapewniał, że pomoże. Żeby rządy w państwach krajach nie mogły was odesłać z kwitkiem, bez pomocy, mówiąc, że nie ma pomocy, bo Unia nie pozwala. Robię wszystko, żeby Unia pozwalała. To zapewnienie padło trzy dni po tym, jak prezes PiS Jarosław Kaczyński mówił, że Wojciechowski powinien się podać do dymisji. Ten rezygnować nie zamierza. Rolnicy też nie - czekają na konkrety. Jesteśmy dociśnięci prosto do ściany. To jest nasze być albo nie być. 20 lutego rolnicy zapowiadają najazd na Warszawę. Oglądają Państwo 19:30. Już za chwilę: Polska lekarka porwana w Czadzie. Trudne rachunki. Torpedownia na sprzedaż. 26-latek, który śmiertelnie potrącił 10-latka w Wawrowie w Lubuskiem, przyznał się do winy. Podczas składania wyjaśnień powiedział, że mu przykro. Przed sądem odpowie za spowodowanie wypadku i ucieczkę z miejsca tragedii. Śledczy postawili mu też zarzut prowadzenia auta mimo zakazu. Grozi mu do 20 lat więzienia. Krzysztof P., sprawca tragicznego wypadku, usłyszał zarzuty. Spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ucieczka z miejsca zdarzenia i prowadzenie pojazdu wbrew orzeczonemu wcześniej zakazowi. Mężczyzna przyznał się do winy. W piątek chwilę przed północą przy kościele w Wawrowie śmiertelnie potrącił 10-letniego Mateusza i uciekł. Przykro mi, nie mogłam tego przeżyć. Chłopiec miał jechać na ferie do Zakopanego. Ogromny żal, smutek, zaraz się rozpłaczę. Krzysztof P. najbliższe 3 miesiące spędzi w areszcie. Grozi mu kara od 5 lat pozbawienia wolności do 20 lat. Niewykluczone, że pojawią się dodatkowe zarzuty. Chodzi o jazdę pod wpływem narkotyków. Gorzowianin przyznał się do ich zażywania w dniu wypadku. Czekamy na badania, to początek postępowania, więcej jest przed nami. Krzysztof P. od lipca ubiegłego roku miał sądowy zakaz prowadzenia pojazdów. Popełnił wykroczenie z artykułu 87. Kodeksu wykroczeń, czyli jechał samochodem pod wpływem alkoholu i środków odurzających. Pytanie, kto wypożyczył BMW, którym potrącono 10-latka i które później próbowano ukryć w podgorzowskim lesie. Wypożyczalnia musi zażądać od klienta dokumentów. Nie ma możliwości sprawdzenia, czy prawo jazdy jest ważne czy nieważne. Nie ma też wglądu do centralnej ewidencji kierowców. Taką możliwość ma policja i straż miejska, z tego co mi wiadomo, my nie dysponujemy taką bazą danych. W opinii ekspertów polskie drogi pełne są recydywistów. To są osoby, które miały 2 albo nawet i 7 zakazów, dożywotnie zakazy, ale wciąż one jeżdżą, nikt tego nie kontroluje. Ale kontrola powinna iść w parze ze zmianą świadomości kierowców. O odpowiedzialności za siebie i innych. W przypadku tragedii w Wawrowie odpowiedzialność poniesie nie tylko sprawca, ale także jego znajoma oraz brat. Usłyszeli zarzuty utrudniania śledztwa. Podawali się za pacjentów. Wykorzystali nieobecność żołnierzy. Czterech uzbrojonych porywaczy uprowadziło polską lekarkę w Czadzie. Wolontariuszka współpracowała z Caritasem. Ministerstwo Spraw Zagranicznych zapewnia, że ma kontakt z rodziną porwanej. Akacja poszukiwawcza trwa. Szpital Saint-Michel w południowym Czadzie. To właśnie stąd napastnicy, którzy udawali pacjentów, uprowadzili polską lekarkę. Porywcze byli uzbrojeni. Trwa szeroko zakrojona akcja poszukiwawcza. Biorą w niej udział wojska czadyjskie, bierze udział również armia francuska. Z informacji, które otrzymaliśmy z Czadu wynika, że sprawa ma bardziej podłoże kryminalne. Motywem mają być pieniądze. Tak przekazał władzom Czadu pracownik medyczny z Meksyku - też został porwany, ale jego napastnicy wypuścili. Mamy kontakt z rodziną. Na miejscu jest konsul. Sprawa jest traktowana z najwyższym priorytetem. Do porwania doszło w miejscowości Dono Manga położonej ponad 400 km od stolicy kraju Ndżameny. Żołnierzy, którzy zwykle ochraniają szpital, tym razem nie było. Placówka prowadzona jest przez Caritas. Z tego, co nam wiadomo, jest to osoba, która pojechała tam sama, na własną odpowiedzialność, i sama prowadziła też w mediach zbiórkę na ten wyjazd. Po to, by leczyć ludzi. W szpitalu Saint-Michel byli też hiszpańscy medycy. To film z ich pobytu. Według miejscowego biskupa, w tym rejonie Czadu to pierwsze porwanie. Ale im bliżej granic z Kamerunem i Republiką Środkowoafrykańską, do uprowadzeń cywilów dla okupu dochodzi już częściej. Tam działają co najmniej dwie duże grupy rebelianckie, które mają swoje bazy po stronie Republiki Środkowoafrykańskiej. Mamy tu też grupy po prostu przestępcze. Obszar poszukiwań porywaczy Polki z każdą kolejną godziną się zawęża. W akcję - oprócz władz - zaangażowany jest episkopat Czadu, instytucje międzynarodowe oraz kilka ambasad. To jest miejsce trudno kontrolowalne, w którym w gruncie rzeczy trudno jest takim sytuacjom przeciwdzialać. Jeśli trafi się, mówiąc kolokwialnie, obcokrajowiec, Czad to jedno z najbiedniejszych państw Afryki, zmagające się z niedoborem żywności i napływem uchodźców z ogarniętego wojną Sudanu. Czołową pozycję zajmuje w zestawieniach najbardziej skorumpowanych państw świata. Izrael uderzył w Rafah na południu Strefy Gazy. Zginęło kilkudziesięciu Palestyńczyków. To właśnie w tym mieście schronienie znalazło półtora miliona osób uciekających przed walkami w innych częściach enklawy. Egipt zagroził konsekwencjami, a prezydent USA oświadczył, że Izraelczycy nie powinni prowadzić tej operacji bez zapewnienia bezpieczeństwa cywilom. Rafah spłynęło krwią. I łzami. W nocy izraelskie wojsko ostrzelało miasto. W bombardowaniach - według różnych źródeł - miało zginąć od kilkudziesięciu do ponad stu osób. W tym dzieci. Urodził się półtora miesiąca temu, a dziś odszedł do Boga. W Gazie dramat przeplata się z radością - izraelscy żołnierze uwolnili dwóch przetrzymywanych przez Hamas zakładników. Ich stan jest stabilny, ale zatrzymamy ich w szpitalu na dalsze badania. Położone przy granicy z Egiptem miasto Rafah to ostatnie schronienie mieszkańców Gazy. Przed wojną uciekło tu ponad półtora miliona osób - ponad połowa całej populacji Gazy. Ci ludzie stłoczeni są albo w domach, które jeszcze stoją, albo w tymczasowych namiotowiskach, opierając się wyłącznie na pomocy humanitarnej. Ale - jak podkreśla Izrael - Rafah to także kryjówka terrorystów z Hamasu. Ci, którzy mówią, że w żadnym wypadku nie powinniśmy wkraczać do Rafah, w zasadzie mówią: przegrajcie wojnę i pozwólcie zostać Hamasowi w Gazie. Izraela zapowiada lądową ofensywę na Rafah. Cel: likwidacja batalionów Hamasu. Świat mówi: nie. Powtórzę ostrzeżenie kilku państw członkowskich Unii Europejskiej, Przeciw są nawet najbliżsi sojusznicy Izraela, a prezydent Joe Biden ostrzega Tel Aviv przed ofensywą bez wiarygodnego planu ochrony ludności cywilnej. Bezprecedensowa gęstość zaludnienia Rafah sprawia, że ochrona ludności cywilnej w przypadku ataków naziemnych jest prawie niemożliwa. I może storpedować szanse na uwolnienie pozostałych zakładników. Już nawet władze Egiptu mówią, że atak na Rafah zagrozi relacjom z Izraelem. Kair ostrzega, że zerwie traktat pokojowy z Izraelem. A wtedy sytuacja na Bliskim Wschodzie rozsypie się jak domek z kart. Co trzeci z nas marzy, by zarabiać mniej więcej średnią płacę lub poniżej. Jesteśmy realistami - tak przynajmniej wynika z najnowszego badania Business Insider. Dla niemal 46% najbardziej satysfakcjonująca płaca nie przekracza 7000 zł na rękę miesięcznie. Większość zarabiających najniższą krajową na taką pensję mogła liczyć najwcześniej za 10 lat. 8000 zł dla takiej młodej osoby, 30-letniej, to nie jest pensja wygórowana, ale okej. 12 tys. z dzieckiem w Warszawie to jest minimum. Tyle chcielibyśmy zarabiać, rzeczywistość jednak bywa inna. Pan Adam Jaworski prowadzi niewielką firmę produkującą opakowania. Zatrudnia 4 osoby. Najczęściej są wynagrodzenia minimalne plus premia, przy czym premia jest to albo uznaniowa albo też związana z wynikami sprzedaży. No trzeba się dzielić i motywować ludzi do pracy. A dobra pensja to całkiem dobra motywacja. O pensje marzeń zapytał Polaków Business Insider. Okazuje się, że nasze oczekiwania wygórowane nie są. 15% z nas chciałoby zarabiać 5000-6000 zł na rękę. Pensję marzeń 600-7000 zł wskazało 13% pytanych. Powyżej 10 tys. zł miesięcznie na rękę chciałby zarabiać już tylko mniej niż co piąty badany. Ekspertów te odpowiedzi nie zaskakują. Polacy dosyć dobrze czują, jakie są wynagrodzenia na rynku pracy, bo najczęściej wskazywane odpowiedzi w tym badaniu mówią o poziomach w okolicach średniej bądź mediany wynagrodzeń, ewentualnie z taką lekką premią ok. 1000 zł więcej na rękę. Co ciekawe, mało osób dąży do tych wynagrodzeń z 11-15 tys., a już ten pik obserwujemy powyżej 15 tys. zł. Czyli jeżeli już chcemy zarabiać więcej, to raczej nie jest to w okolicach 11-12 tys. na rękę, tylko tych 15 tys. na rękę. Co piaty Polak dziś dysponuje jednak pensją minimalną. Ta od stycznia wynosi ponad 4242 zł brutto, czyli ok. 3220 tysięcy zł na rękę. Od lipca wzrośnie do 4300 zł brutto. Za tak szybkimi wzrostami nie nadążają instytucje publiczne. Rząd do tej pory był dużo bardziej szczodry z wydawaniem cudzych pieniędzy, niż z wydawaniem pieniędzy własnych. Płace minimalne w 2023 roku urosły o 19,6%, podczas gdy płace w sferze budżetowej urosły 7,8%. Co oznacza, że te osoby, które zarabiają w budżetówce więcej niż płacę minimalną, praktycznie nie dostawały podwyżek. Nauczyciele, urzędnicy i służby mundurowe na podwyżki zapowiedziane przez rząd - czekają. Wszystko wskazuje na to, że wyższe pensje wraz z wyrównaniem od stycznia zaczną wpływać na konta w marcu. To ewenement na skalę światową. Ma powierzchnię średniej wielkości mieszkania. Choć teoretycznie mieszkać się w niej nie da. Kiedyś z brzegiem łączyło ją molo. Wtedy Luftwaffe badało w niej torpedy. Dziś jest prawie całkowicie odcięta od stałego lądu. Torpedownia w Juracie właśnie trafiła na sprzedaż. Można ją kupić za pięć milionów złotych. O niecodziennej ofercie Sandra Meunier. Dla historyków - kopalnia wiedzy, dla filmowych twórców - idealna sceneria. Już wkrótce torpedownia w Zatoce Puckiej - obiekt wojskowy z czasów II wojny światowej - może zmienić swoje oblicze. Zadecyduje o tym nowy właściciel. Na początek musi mieć 5 milionów złotych. Być może miejsce sportowe, pojawiają się różne teorie dot. być może apartamentu luksusowego, dlatego że jest to unikat w skali Europy, jak nie świata. Kiedyś słyszałem o tym, że z molo miały pływać stateczki dowozić tam ludzi. Pomysłów było już kilka. Obiekt w Juracie to pozostałości po tzw. "kompleksie badawczym Hexengrund", który podlegał LUFTWAFFE. W sumie składał się z torpedowni w Babich Dołach oraz trzech stanowisk obserwacyjno-pomiarowych w okolicach Juraty. To właśnie z tej wieży w trakcie II wojny światowej obserwowano wypuszczane torpedy z torpedowni w Babich. Na ścianach nadal można podziwiać cegłę z lat 40. XX wieku. Do tego oryginalne mury i stropy. Jest to obiekt ciekawy dla żeglarzy, turystów, motorowodniaków, którzy mogą tam podpłynąć i go obejrzeć. Większość takich obiektów na świecie została zniszczona w trakcie II wojny światowej. Niektóre przekształcono w muzea. Inne pełnią funkcję obiektów wojskowych, do których nie ma wstępu. Torpedownie zainspirowały również twórców popularnego serialu "Zatoka Szpiegów", emitowanego w TVP. Choć to nie jedyna produkcja. M.in. serial "Czterej pancerni i pies". W tych plenerach kręcił swój film również Andrzej Żuławski "Na srebrnym globie", więc to jest takie miejsce, które przyciąga filmowców. Zainteresowanych obiektem nie brakuje. Z kupnem nie powinno być problemu, ale już samo zagospodarowanie może być wyzwaniem. W tej chwili robiliśmy uprządkowanie terenu geodezyjnego całości i okazało się, że torpedownia znajduje się w innym miejscu niż wydzielona dla niej działka. Urząd morski złożył już wniosek o uporządkowanie tej kwestii. Wiadomo, że właścicielem całego akwenu Zatoki Gdańskiej jest Skarb Państwa, ale historyczna wieża należy już do prywatnego właściciela. Skomplikowaną sytuację prawną z pewnością zrekompensuje piękny widok.