Dobry wieczór, Marek Czyż, zapraszam na program 19.30. Na zaproszenie prezydenta. Słowna agresja. Polityka na TikToku. Co z CPK, co z polskim atomem, co ze stanem armii? Między innymi takie zagadnienia postawił prezydent Andrzej Duda, zwołując radę gabinetową. Obiecał współpracę, wsparcie dla działań kontrolnych i otwarte drzwi pałacu, a potem otrzymał od Donalda Tuska dokumenty opisujące przestępstwa Pegasusem i usłyszał opis urzędniczej degrengolady i finansowego rozpasania przy budowie CPK. Jak się układa kohabitacja? Relacji na żywo z tego spotkania chciał premier. Prezydent uznał jednak, że nie wszystko, co dziś padło w Pałacu Prezydenckim, może być jawne. Bardzo serdecznie państwa witam. Andrzej Duda chciał rozmawiać przede wszystkim o wielkich inwestycjach. Które są planowane, z których znakomita większość jest realizowana. Najważniejsze to zdaniem prezydenta Centralny Port Komunikacyjny i elektrownie atomowe. Jak dodał, chodzi tu o bezpieczeństwo militarne i energetyczne. Z mojego puntu widzenia istotne jest to, żeby te inwestycje zostały zrealizowane. CPK, który aktualne wygląda tak, już kosztował - jak przypominał premier - 2 miliardy 700 milionów złotych. W spółce pracuje ponad 750 osób, tylko na pensje wydano 287 mln złotych, a na promocję i lobbing - 27 mln. Co zresztą nieźle tłumaczy, dlaczego tak dużo w przestrzeni publicznej zajmuje debata ws. CPK. Nie popadajmy w populizm, że wydano pieniądze. Wydano, bo inaczej się nie dało. Decyzja, czy inwestycja będzie kontynuowana, zapadnie po audycie. Zdecydowanie większe wątpliwości premiera budzi budowa małych reaktorów atomowych. Spółka, która powstała, żeby realizować ten ambitny program, została skonstruowana ze szkodą dla interesów państwa polskiego. Tzw. decyzje zasadnicze dla sześciu inwestycji Orlen Synthos Green Energy w małe reaktory jądrowe podjął dwutygodniowy rząd Mateusza Morawieckiego. A konkretnie ministra Anna Łukaszewska-Trzeciakowska. I to wbrew rekomendacjom ABW i CBA. Te informacje były na biurku Kaczyńskiego i Morawieckiego. Pan prezydent nie był informowany. Byłem informowany. O niektórych działaniach. Była ministra klimatu jeszcze przed radą gabinetową zorganizowała konferencję. Broniła decyzji poprzedniego rządu. Musimy te inwestycje budować szybko, sprawnie, nie mamy czasu dywagować. Prezydent tematu małych reaktorów unikał. Na razie to jest technologia eksperymentalna, dlatego o niej nie mówiłem. Technologia eksperymentalna, ale pieniądze całkiem konkretne. Wątpliwe jest to, że część polityków PiS trafiło do spółki, gdzie teraz zarabiają 50-60 tys. Temat bezpieczeństwa też się pojawił. Nigdy do tej pory nie miałem przekonania, że sytuacja wokół polskich granic jest tak poważna. Andrzej Bobiński z polityki Insights uważa, że mimo wszystko to spotkanie rządu z prezydentem miało sens. Była taka trochę przepychanka słowna, natomiast wydaje mi się, że to było ciekawe, dlatego że miałem poczucie, że ta nasza polaryzacja była wypełniona treścią. Choć rada gabinetowa w odróżnieniu od rządu nie podejmuje żadnych decyzji, prezydent zapowiada kolejne spotkania w tym formacie. Historia kontraktu na system Pegasus nie miała być w agendzie spotkania w Pałacu Prezydenckim, ale sprawa i tak podnosi ciśnienie w polityce. Politycy PiS byli pytani o komentarz do sensacyjnych informacji o ponoć długiej liście inwigilowanych, także polityków obozu dzisiejszej opozycji. Rafał Mierzejewski wsłuchuje się w tę wymianę pytań i odpowiedzi. Dobry wieczór, Rafale. Powiedz, jaki obraz tej historii widać dziś? xxx Rada Gabinetowa miała dotyczyć wyłącznie kwestii strategicznych inwestycji takich jak budowa CPK. Ale w jej trakcie premier Donald Tusk ku zaskoczeniu prezydenta w pewnym momencie poinformował, że jest w posiadaniu dokumentów, które potwierdzają już na 100%, że rząd PiS kupił i wykorzystywał do inwigilacji właśnie system Pegasus. To jest tylko próbka dokumentów, które są do pańskiej dyspozycji, panie prezydencie. Zobowiązałem ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego do przekazania, jeśli będzie pan zainteresowany, kompletem dokumentów, które niestety, mówię bez satysfakcji, potwierdzają w 100% zakup i korzystanie w sposób legalny i nielegalny Pegasusa, a lista osób tych praktyk jest niestety bardzo, bardzo długa. Do tej narady doszło po tym, jak pojawiły się nieoficjalne informacje mówiące o tym, że wśród polityków, którzy mieli być podsłuchiwani Pegasusem, był także premier Mateusz Morawiecki. Czemu dzisiaj kategorycznie zaprzeczał prezes PiS Jarosław Kaczyński. Wszystko, co było podjęte, było zgodne z polskim interesem narodowym, z potrzebami służb, walki z przestępczością kryminalną, jak i przestępczością o charakterze szpiegowskim. Te grupy w ramach walki o interesy, o pieniądze używały Pegasusa, żeby zbierać na siebie haki i było to robione również wewnątrz PiS. Przypomnijmy, że to właśnie Krzysztof Brejza był podsłuchiwany przy pomocy Pegasusa w czasie, kiedy stał na czele sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej. Poseł Jabłoński wykluczony ze składu komisji, posłowie Czarnek i Buda też poza nią, ale raczej solidarnie i tylko chwilowo. Taki był dziś początek obrad komisji śledczej do spraw wyborów kopertowych. W emocjach i retorycznych uniesieniach było coś o dzbanach i dzwonach, a potem kontynuowano przesłuchanie Michała Dworczyka. Jak z pamięcią u pana ministra i w jakim miejscu jest komisja? Przed komisją do spraw wyborów kopertowych po raz drugi. Poprzednie posiedzenie zostało przerwane. Wszystko przez tego maila, w którym Dworczyk, były szef Kancelarii Premiera Mateusza Morawieckiego, pisał o konsultowaniu decyzji z Pawłem Jabłońskim. Wtedy wiceszefem spraw zagranicznych w rządzie PiS. Do dziś członkiem komisji do spraw Pegasusa. Eksperci, których komisja poprosiła o opinię, czy Jabłoński nadal może być jej członkiem - byli podzieleni. Może oznaczać bowiem, że był osobiście zaangażowany w czynności mające na celu wyeliminowanie z obrotu prawnego kluczowej decyzji dla badanej sprawy. Jabłoński nie zgodził się z zarzutami. Przypomniał, że w komisji są Jacek Karnowski i Bartosz Romowicz, byli samorządowcy. Oni nie przekazali danych wyborców i jeśli komisja wykazałaby, że wybory korespondencyjne były legalne, to ich decyzja o nieprzekazaniu danych może zostać uznana za nielegalną. Pan nas bezczelnie oszukał, bo poprosiłem wszystkich posłów, żeby napisali oświadczenie, że nie mają konfliktu interesów, zasiadając w tej komisji. Pan to podpisał. Przed głosowaniem w sprawie odwołania Jabłońskiego emocje rosły. Na klubie parlamentarnym wielokrotnie była dyskusja na ten temat i wielu posłów zabierało głos w obecności pana premiera. Czy pan chce wykluczyć z komisji wszystkich posłów Prawa i Sprawiedliwości? W geście protestu członkowie komisji z Prawa i Sprawiedliwości opuścili salę i już na nią nie wrócili. Jabłoński z funkcji członka komisji został odwołany. My w tym cyrku dziś już nie będziemy brać udziału. Idziemy się skonsultować, co dalej zrobić z tą komisją. Przesłuchanie Michała Dworczyka wznowiono. Komisja pytała o zmiany w projektach. Dlaczego zmieniono przeprowadzenie wyborów na przygotowanie przeprowadzenia wyborów. W pierwszym przypadku Poczta Polska nie mogłaby wydać środków. Jest różnica między przygotowaniem przeprowadzenia wyborów a przeprowadzeniem wyborów. Decyzja zlecająca. Ktoś dopisał to jedno słowo. Chciałbym zapytać kto. To było efektem analizy w departamencie prawnym i to departament prawny przygotował. Członkowie komisji pytali też, dlaczego premier Morawiecki nie reagował, gdy ministrowie Sasin i Kamiński nie wykonywali jego poleceń w sprawie wyborów kopertowych. W kompetencji prezesa Rady Ministrów jest nie tylko proszenie, ale kompetencja żądania informacji i dokumentów, i sprawozdań. Premier był w bezpośrednim dialogu z panami ministrami i nie otrzymywał niepokojących informacji. Były szef KPRM ponownie wspominał dziś o projekcie przygotowanym przez Ministerstwo Aktywów Państwowych kierowanym przez Jacka Sasina. Był niezgodny z przepisami prawa i należało go zmienić. To jest absolutnie naturalna sprawa. Michał Dworczyk był siódmym świadkiem komisji do spraw wyborów kopertowych. Stanie przed nią też Paweł Jabłoński. Jutro komisja przesłucha byłą marszałek Sejmu Elżbietę Witek. To główne wydanie programu 19.30. Co jeszcze w programie przed nami? Kosztowne zauroczenie. Skala zjawiska jest bardzo duża, szczególnie w tym okresie okołowalentynkowym. Dwuletnie dzieci mogą nie rozumieć takich pojęć jak "niewłaściwa komunikacja" czy "nieempatyczny język", ale mogą rozumieć, gdy opiekun krzyczy: "nie rycz" albo "czego się drzesz". Tak się odzywały do podopiecznych opiekunki w legionowskim żłobku. Są dyscyplinarne zwolnienia i policyjne postępowanie, oraz pytanie, co się może stać, gdy ktoś się minie z powołaniem. Rodzice, którzy oddają swoje maluchy do żłobka, ufają, że będą tam szczęśliwe i bezpieczne. Ten beztroski, motylkowy świat w grupie "Rybek" okazał się fikcją. Moje dziecko tam nie chciało chodzić, rzucało się, płakało. Myślałam, że to jest objaw buntu. A mógł to być efekt takich słów kierowanych do dwulatków przez trzy opiekunki. To tylko fragmenty nagrań wykonanych dyktafonem, który tata jednego z maluchów ukrył w zabawce. Dzięki jego czujności opiekunki zwolniono dyscyplinarnie. Były to panie z wieloletnim doświadczeniem, bo pracowały ponad 7 lat w tej placówce. Dla mnie jest to niezrozumiałe, że osoby, które powinny być troskliwe, empatyczne, zachowywały się w ten sposób. Doświadczenie nie szło tu w parze z opiekuńczością i empatią. Tłumaczyły to tym, że to był ich ciężki dzień w pracy. Nie usprawiedliwia ich to, że miały ciężką sytuację rodzinną czy życiowo do tego, żeby stosować nieodpowiednie zachowanie w stosunku do bezbronnych małych dzieci, które nie są w stanie same mówić. A takich dni i takich słów było więcej. Opiekunki miały też używać wulgaryzmów i często odbierać prywatne telefony, przez co nie poświęcały dzieciom wystarczającej uwagi. Ja byłam bardzo zadowolona z opieki wcześniej, a teraz coś dziwnego, zwłaszcza że te panie sporo lat tu pracowały. To jest szok. Przemoc werbalna też jest przestępstwem i grozi za nią do ośmiu lat więzienia. Wpłynęło zawiadomienie od pani dyrektor żłobka miejskiego, jak również od rodziców. Prowadzimy czynności wyjaśniające pod nadzorem prokuratury. Maluchom z grupy "Rybek" miasto zapewniło opiekę psychologa. Taka sytuacja przemocowa, której dziecko doświadczyło, na pewno zostawi ślad, pytanie, jak głęboki. To mogą być tzw. regresy rozwojowe, to mogą być zaburzenia apetytu, zaburzenia snu, lęk w kontakcie z dorosłymi, lęk w kontakcie z obcymi, na pewno niechęć do chodzenia do żłobka. A odbudowanie motylkowego świata będzie wymagać czasu. Na żołnierkę, na żołnierza, na wnuczka, na policjanta albo po prostu na bezczelnego. Metod na wyłudzenie pieniędzy przybywa, a wszystkie mają jedną, nie zawsze oczywistą cechę: na celownik oszuści biorą zwykle ludzi w emocjonalnej potrzebie. Czy mamy jakąś inną broń poza zdrowym rozsądkiem? Myślał, że to miłość życia. Ale zamiast amerykańskiej żołnierki przebywającej na misji w Syrii po drugiej stronie komputera siedział oszust. Miał być ślub - jest puste konto. Po pewnym czasie kobieta napisała mu, że musi mu przekazać pieniądze, które zarobiła na misji. Kiedy rzekoma przesyłka napotkała po drodze przeszkody, mężczyzna przelał oszustowi w sumie łącznie 8 tysięcy dolarów. On do niej pisze w nocy: "Modlę się, żeby wszystko poszło dobrze i nie zostaniemy zaatakowani w obozie, kochanie". Metoda na żołnierkę lub żołnierza na misji jest coraz bardziej popularna. W reportażu opisała je dziennikarka Hanna Dobrowolska. Oszuści bazują na potrzebie bliskości, której te osoby nie mają w życiu osobistym, i deklaracja wspólnego życia z mężczyzną czy kobietą. Wysyłają swoje zdjęcia, są to zwykle osoby bardzo atrakcyjne. Proceder obecny jest na całym świecie. Bardzo popularne jest w Stanach. Skala zjawiska jest bardzo duża, szczególnie w tym okresie okołowalentynkowym, bo wielu z nas szuka znajomości, co niestety może skutkować utratą oszczędności życia. W emocjach nie zwracamy uwagi na czerwone flagi. W jakiej sprawie pan dzwoni? Mamy wniosek o udzielenie pożyczki, opłaty 1200 zł, złożone w pani imieniu. A kto złożył w moim imieniu wniosek? Oszuści. Tym razem mieli pecha, zadzwonili do policjantki. Nie ma jednego sposobu. Przed tym nas nic nie ostrzeże. To my dokonujemy przelewu na dane konto. To my rozdysponowujemy naszymi pieniędzmi. Nie jest więc możliwe zabezpieczenie się w jakikolwiek sposób technicznie. Chciałabym powiedzieć wam, w jaki sposób została oszukana. Konkretnie na 100 zł, ale jest to tzw. oszustwo na 200 zł. Nie zawsze chodzi o gigantyczne kwoty. To materiał opublikowany przez internautkę ku przestrodze. Pracuje jako kasjerka. Za drobne zakupy klient zapłacił 200 zł. W trakcie wydawania reszty poprosił ją o zamianę drobnych z portfela na 100 zł. Po czym powiedział, że chce z powrotem 200 zł. Dostałam z powrotem stówkę, którą rozmieniłam, i dałam mu dwieście złotych. Z powrotem dostałam 100 zł, które mu rozmieniłam, a powinnam dostać jeszcze 100. I w ten sposób zostałam stratna. W takich sytuacjach uratować może nas tylko czujność i zdrowy rozsądek. Ciężarówka pełna białoruskiej kontrabandy zatrzymana koło Suwałk. Podlaska Krajowa Administracja Skarbowa powstrzymała przemyt blisko 400 tys. nieostemplowanych paczek papierosów. Wyładowaną po brzegi ciężarówkę na litewskich tablicach prowadził 41-letni obywatel Białorusi. Zgodnie z dokumentami przedstawionymi przez kierowcę 41-letniego obywatela Białorusi wynikało, że w naczepie przewożony jest transport elementów drewnianych domów. Podczas sprawdzenia ładunku okazało się, że zamiast deklarowanego towaru w ciężarówce przewożone są specjalnie przygotowane drewniane konstrukcje, które wypełnione są przemycanymi papierosami. Według szacunków Krajowej Administracji Skarbowej gdyby papierosy trafiły do nielegalnego obrotu, budżet państwa straciłby ponad 10 mln zł. Wobec kierowcy ciężarówki wszczęto śledztwo, które nadzoruje Prokuratura Rejonowa w Suwałkach. Mężczyzna został tymczasowo aresztowany. Grozi mu kara pobawienia wolności do 10 lat. W 2023 roku Krajowa Administracja Skarbowa tylko na Podlasiu udaremniła przemyt ponad 2,5 mln paczek papierosów. Dziesięcioletni Mateusz nie zginął, dlatego że pirat drogowy nie miał ważnego prawa jazdy, ale dlatego że ten wsiadł do wypożyczonego samochodu. To by się może nie stało, gdyby ktoś sprawdził, jakie ma papiery, i odkrył, że nie wolno mu prowadzić. Ta wiedza nie jest tajemna, ale wyraźnie nie jest też powszechna, bo jak się okazuje, każdy może to sprawdzić. Jak miedzy zaniedbaniem a niewiedzą może się zmieścić ludzkie życie? Przed kościołem w Wawrowie wciąż palą się znicze. W sprawie wypadku, do którego doszło w weekend, wciąż jest wiele niejasności. To było auto wypożyczone? Ktoś inny je wypożyczył i mu udostępnił ten samochód? Te okoliczności będą po prostu przedmiotem toczącego się śledztwa, to dopiero będziemy wszystko powoli ustalać. Sprawca wypadku miał sądowy zakaz prowadzenia pojazdów. Mimo to wsiadł za kierownicę tego samochodu, prawdopodobnie pochodzącego z wypożyczalni. Jak pokazuje życie, a w szczególności ten wypadek, wypożyczalnie być może powinny zmienić swoje nastawienie i również sięgać do systemu informatycznego rządowego, i sprawdzać, czy te uprawnienia są jeszcze ważne. A można to zrobić w bardzo prosty sposób. Wpisuje się dane osoby oraz numer, który znajduje się z tyłu, i strona pokazuje, czy są aktualne uprawnienia kierowcy. Jeżeli prawo jazdy jest fałszywe, straciło ważność lub zostało odebrane przez sąd albo policję, to rządowa strona internetowa poinformuje nas o tym w kilka sekund. Stąd pytania, czy sprawca tragedii w Wawrowie osobiście wypożyczył auto, czy tej tragedii można było uniknąć, czy bez sprawdzenia dokumentów ktokolwiek wydałby mu samochód. Na pewno jest potrzebny dowód osobisty ważny, prawo jazdy, ewentualnie paszport. Mniej rygorystyczne zasady są w wypożyczalniach, na przykład sprzętu sportowego. Kiedyś było tak, że w depozyt zastawialiśmy swój dowód osobisty oraz paszport, ale dochodziło do kradzieży danych, były zaciągane nieprawdziwe pożyczki, lub kredyty na takie osoby. Dokument trzeba jednak mieć przy sobie. Każda osoba wypożyczająca sprzęt zobowiązana jest pokazać dowód osobisty lub inny dokument ze zdjęciem i na podstawie tego dokumentu spisywana jest umowa. Nawet to nie jest jednak gwarancją uczciwości klienta. Gdyby był jakiś scentralizowany system, który w jakiś sposób pozwoliłby przypisywać taki sprzęt do osoby bez naruszania RODO, bardzo ułatwiłoby pracę takiej wypożyczalni, bo sprzęt nie jest tani. To miało być narzędzie pokazania światu, a głównie agresywnej Rosji, że wojna to zbrodnia i kiepski interes. Milionerzy i oligarchowie, których portfele spuchły od popieranie reżimu, będą musieli kupić sobie nowe jachty i wille. Choć może nie być za co, bo konta zamrożone. Jak setki milionów, może miliardy dolarów znalezione na zagranicznych kontach mogłyby pomóc walczącej Ukrainie i jak kłopotliwa jest różnica między zamrożeniem a konfiskatą. Ekskluzywne jachty, wille i zamki w różnych częściach Europy, choć zatrzymane po rosyjskiej agresji na Ukrainę, wciąż należą do rosyjskich oligarchów. Pomysłu, jak je sprzedać, a pieniądze przekazać Ukrainie - wciąż brak. To jest bardzo skomplikowane zadanie. Na razie trzeba się zająć - jest tutaj szansa na kompromis - aktywami, które są zamrożone. Kamil Wyszkowski - szef warszawskiego biura agencji ONZ, która wspiera odbudowę Ukrainy - mówi o decyzji Rady UE. Zgodnie z nią odsetki od zamrożonych, należących do Kremla milionów euro będą teraz księgowane oddzielnie. Ten zysk z rosyjskich pieniędzy ma w pierwszej kolejności trafić do Kijowa. Odsetki od tych zamrożonych aktywów wyniosły już grubo ponad 5 mld. To na razie kropla w morzu potrzeb Ukrainy, ale Kijów wie, że stawka jest dużo wyższa. Bo na kontach w europejskich bankach zamrożono 200 miliardów euro. Część decydentów czy w instytucjach europejskich, czy w państwach członkowskich obawia się tego, że jeśli Unia zacznie konfiskować aktywa, to będzie to bardzo zły sygnał dla inwestorów. Dlatego Kijów apeluje - potrzebujemy zamrożonych aktywów, a nie zamrożonego konfliktu. Rosja musi odczuć prawdziwy koszt swojej agresji. Jesteśmy naprawdę wdzięczni wszystkim, którzy pomagają znaleźć, zamrozić i przygotować konfiskatę aktywów rosyjskiego państwa i jego współpracowników. Czyli rosyjskich oligarchów. Organy ścigania namierzają właścicieli superjachtów z basenami i lądowiskami dla helikopterów. A posiadłości objętych sankcjami rosyjskich bogaczy tak jak willa byłej żony Putina we Francji stają się obiektami ataków. Z przejęciem tych aktywów, które są prywatne, czyli wille, jachty, jest o wiele trudniej, dlatego że Rosjanie odwołują się od tego, by odzyskać swoje aktywa. I żeby im je odebrać i sprzedać, najpierw w europejskich sądach trzeba każdemu z osobna udowodnić, że są odpowiedzialni za agresję Rosji na Ukrainę. Kradzież cudzej własności stała się wizytówką Zachodu. To piractwo XXI wieku zainicjowały Stany Zjednoczone. I mimo że Kreml próbuje grać na amerykańskich podziałach, tamtejszy Kongres też pracuje nad ustawą pozwalającą rosyjskie pieniądze przekazać Ukrainie. A Senat uchwalił właśnie długo blokowany przez republikanów pakiet pomocy dla Kijowa. Zakazy zakazami, a kampania ma swoje prawa. Kto nie zna nowoczesnych kanałów komunikacji z wyborcą, przegrywa. Joe Biden nie krył rozczarowania TikTokiem do tego stopnia, że zakazał instalowania aplikacji na urządzeniach rządu federalnego. Ale to był rok 2022, a teraz jest 2024 i chyba się rozmyślił, bo właśnie zadebiutował swoim kampanijnym filmikiem. Czy można już pytać prezydenta, jak smakuje własny język? Prezydencki debiut. Na Tik Toku. I temat, który co roku rozgrzewa emocje Amerykanów - finał Super Bowl. Dwa świetne kluby, trudno wybrać, ale gdybym nie odpowiedział, że kibicuję Eagles, spałbym sam. Moja żona pochodzi z Filadelfii. Filmik z prezydentem na Tik Toku obejrzało już niemal siedem i pół miliona osób. Zasięg - imponujący! Ale i sporo wątpliwości, bo społecznościowa aplikacja należy do chińskiego giganta ByteDance. A to budzi obawy o bezpieczeństwo danych użytkowników. Można wykorzystywać na wszelkie możliwe sposoby. Od propagandy po tworzenie rozmaitych fałszywek, Dyrektor generalny TikToka zaprzecza, by aplikacja miała powiązania chińskim rządem. Pytali go o to między innymi członkowie komisji Senatu Stanów Zjednoczonych. Czy kiedykolwiek byłeś członkiem Komunistycznej Partii Chin? Senatorze, jestem Singapurczykiem. Nie. Czy kiedykolwiek byłeś związany lub powiązany z Komunistyczną Partią Chin? Nie, senatorze. Powtórzę, jestem Singapurczykiem. Tik Toka na telefonach służbowych nie mogą instalować urzędnicy instytucji unijnych. Podobny zakaz wprowadziła też Kanada i Australia. Joe Biden ustawę, która zakazuje korzystania z aplikacji na większości urządzeń rządu federalnego, podpisał dwa lata temu. Mogę tylko powiedzieć, że aplikacja nie jest dozwolona na urządzeniach rządowych. Ta polityka jest aktualna, a ja po prostu nie mogę mówić o decyzjach osób odpowiadających za kampanię wyborczą. Kampania to słowo klucz. Przed wyborami politycy chcą być tam, gdzie są wyborcy. A możliwości mediów społecznościowych wykorzystują politycy nie tylko zza oceanu. To już w tej chwili nie jest aplikacja do tańczenia, tam są tam konta eksperckie, konta tematyczne. Tik Tok to najczęściej pobierana aplikacja społecznościowa. Na świecie korzysta z niej ponad miliard osób. W Polsce - dziesięć milionów. Większość to ludzie młodzi. A korzystanie z Tik Toka uzależnia. Bardzo dużo przyjemności, takiej dopaminy, którą dostajemy. Ponieważ to bawi, to też uczy. Jest bardzo kreatywne, więc kształtuje naszą osobowość i przede wszystkim jesteśmy też w trendach. A dla polityka może to oznaczać polityczne być albo nie być. W oczekiwaniu na walentynki - to już jutro - które w tym roku równolegle ze Środą Popielcową - to też jutro, odwiedzamy miejsce, w którym świętują już dzień wcześniej a więc dziś. W wigilię Środy Popielcowej w angielskim Onley ścigają się z naleśnikiem. Z prawdziwym, smażonym, na patelni. Dystans nie jest długi, za to historia ciekawa. Gospodyni zabrała ze sobą patelnię. Zdążyła na czas. Pancake Race w Olney odbywają się od 550 lat. Bardzo przygotowywałyśmy się do tego wyścigu. To czysta przyjemność. Kobiety wyścigi traktują bardzo poważnie. Tytuł najszybszej gospodyni to powód do dumy. Świętuję moje 50. Urodziny i robię wszystko, co sprawia mi radość. A zawody z naleśnikami takie właśnie są. Święto przyciąga turystów ze wszystkich zakątków świata. Bo naleśniki w Olney są wyjątkowe. Moje naleśniki serwuję tradycyjnie, jak od wieków, z cukrem i sokiem cytrynowym. Wzywani do zabezpieczenia zawodów strażacy liczą, że po wyścigu część naleśników trafi w ich ręce. Jesteśmy na każde wezwanie, ale przede wszystkim czekamy na naleśniki. Aby wziąć udział w zawodach, trzeba mieszkać w Olney minimum trzy lata. Tegoroczna zwyciężczyni pochodzi z Finlandii. Ale z miasteczkiem związana jest od 30 lat. Kuchnię omija jednak szerokim łukiem. Nie potrafię robić naleśników. Ja z nimi po prostu biegam. W domu gotuje mój partner. To wszystko w dzisiejszym programie. Za chwilę rozmowa z gościem. Dziękuję i do zobaczenia.