System zadziałał. Jak mieszkańcy wschodniej Polski reagowali na alerty? Rok po powodzi. Jak wygląda życie ludzi, których dotknęła ta tragedia? Dobry wieczór, zapraszam na "19.30". Lecący z tureckiej Antalyi samolot linii Enter Air podczas lądowania w Krakowie wypadł z pasa. Na pokładzie było 190 osób. Nikomu na szczęście nic się nie stało. Jednak przez kilka godzin samoloty były kierowane na inne lotniska, wstrzymano też starty z Balic. Na miejscu jest Nina Janus. Czy loty zostały już wznowione? Lotnisko dalej nie działa normalnie. Jak dowiedzieliśmy się przed chwilą, jeszcze przez kilka godzin samoloty nie będą tutaj lądowały. Żaden samolot stąd nie wyleci. Jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że dzisiaj to lotnisko będzie normalnie funkcjonować. Sytuacja na lotnisku jest napięta. Pasażerowie są wzburzeni. Część lotów odbywa się z Katowic. Większość osób czeka tutaj, aż ich loty zostaną wznowione. Co się stało? Przed godziną 14.00 samolot czarterowy z Turcji próbował zatrzymać się na pasie, jednak wypadł z niego i zatrzymał się na trawie. Nikomu się nic nie stało. Na pokładzie było 190 osób. Wszyscy zostali bezpiecznie ewakuowani. Samoloty na pewno nie będą latały przez najbliższe kilka godzin. Zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa obywatelom to dzisiejsza konkluzja komunikatu Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych po wczorajszych działaniach na wschodzie Polski. Do mieszkańców części województwa lubelskiego dotarł alert RCB o "zagrożeniu atakiem z powietrza", a premier Donald Tusk napisał na platformie X o stanie najwyższej gotowości systemów obrony. Dźwięku syren ostrzegawczych można by się spodziewać raczej za naszą wschodnią granicą. Alarm na zagrożenie z powietrza wybrzmiał jednak tu, w Lubelskiem. Zdecydowały się na niego dwa miasta: Świdnik i Chełm. Świdnik na Lubelszczyźnie to jedno z pierwszych miast w Polsce, w którym zawyły syreny alarmowe po tym, gdy Rosja wysłała drony na Ukrainę, ale na terytoria graniczące z Polską. Dziś tutaj wszystko dzieje się tak jak zawsze, ale w sobotnie popołudnie mieszkańcy mogli poczuć niepokój. Były obawy i to poważne, że te drony nadlecą. Nie wychodziłem z domu, bo wiedziałem, że coś jest nie tak. Co pani pomyślała? Że coś się dzieje, a obserwując obecną sytuację, na wszystko trzeba być już przygotowanym. Bo wcześniej mieszkańcy dostali alert RCB: "Zagrożenie atakiem z powietrza. Zachowaj szczególną ostrożność". A powiatowe centrum zarządzania kryzysowego powiadomiło miasto o konieczności uruchomienia sygnałów. Syreny włączaliśmy zwykle, by je testować. To była pierwsza taka bojowa próba. Procedury zadziałały, tak, to była również potencjalnie niebezpieczna sytuacja. Najważniejsze jest to, że musimy być w bieżącym kontakcie, reagować tak jak wczoraj. Do burmistrza zaczęli zgłaszać się zdezorientowani mieszkańcy. Było pewne zaskoczenie, na szczęście... Był strach? Myślę, że był strach, ale na szczęście obyło się bez żadnych niebezpiecznych zdarzeń, ale myślę, że dużo nas ta sytuacja nauczyła. Ze względu na pojawiające się potencjalne zagrożenia, władze województwa zaplanowały konsultacje i planują akcję informacyjną. Nagle zawyły syreny i człowiek tak do końca nie wiedział, co robić. Z pomocą może przyjść ta broszura, którą znajdziemy na stronie poradnikbezpieczenstwa.gov.pl. To zbiór wskazówek, jak się ratować czy jak reagować na sygnały alarmowe. Po wczorajszym ataku dronowym Rosji w Ukrainie, polskie i sojusznicze myśliwce ruszyły strzec nieba. Mieliśmy wzmożoną działalność bezzałogowców w obwodzie wołyńskim, stąd też nasz pierwszy komunikat o tym, że lotnictwo zostało poderwane. Było podejrzenie, że rosyjski dron znowu mógł wlecieć do Polski. Ostatecznie nie było naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej, o czym poinformowało Dowództwo Operacyjne. Dron wpadł za to w rumuńską przestrzeń. Dlatego NATO przyspiesza działania "Wschodniej straży". To wzmocnienie zabezpieczeń na wschodniej flance NATO, ze szczególnym uwzględnieniem Polski. Inicjatywę powołano dwa dni po wielokrotnym naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez Rosję. Jesteśmy zwarci, gotowi i możemy współdziałać z sojusznikami, a to właśnie Putin chciał przetestować - czy będzie dobra reakcja naszych sojuszników i naszych wojsk. Naszego nieba strzegą już francuskie myśliwce Rafale, a do Polski trafiło ich uzbrojenie. A to nie koniec. Nasz rząd w porozumieniu z sojusznikami amerykańskimi i europejskimi doprowadził do tego, że NATO podjęło odpowiednie decyzje w ciągu dwóch dni. Ruski dostał odpowiednią odpowiedź. Do sprawy rosyjskich dronów nad Polską odniósł się też amerykański sekretarz stanu, który sprawę nazywa nieakceptowalną. USA wciąż inaczej niż Polska mówią o intencjach Rosji. Nie ma wątpliwości, że drony zostały wystrzelone celowo. Pytanie, czy drony były skierowane tak, by trafić konkretnie do Polski. Po ataku dronów prezydent Karol Nawrocki przekazał Donaldowi Trumpowi ustalenia Polski w tej sprawie. Kancelaria też mówi o celowości działań Rosji. Na każdym możliwym forum staramy się przedstawiać fakty takie, jakie one były, takie jak my zaobserwowaliśmy. Rządzący apelują do kancelarii prezydenta. By swoimi kanałami tłumaczyli prezydentowi Trumpowi, że to jest wojna, którą wywołał Putin, że to Putin ponosi pełną odpowiedzialność i celowo wysłał drony nad Polskę. Marco Rubio zapowiedział, że sprawa ataku rosyjskich dronów będzie konsultowana z sojusznikami. Rok temu wszystkie oczy ludzi w Polsce zwrócone były w kierunku miejsc, gdzie toczyła się walka z wielką wodą. Żywioł niszczył domy, drogi, pola, a tysiące ludzi robiło wszystko, aby powstrzymać straty. Teraz trwa odbudowa. Według premiera postawiony cel to odtworzenie tego co było i dodanie czegoś więcej. Gdy wjeżdżamy do Stronia Śląskiego, wita nas deszcz. Dokładnie taka pogoda była tutaj rok temu. Dziś ślady tego, co stało się wówczas, widać gołym okiem. Przez Morawkę samochody przejeżdżają mostem tymczasowym, bo spokojny na co dzień potok zabrał ze sobą poprzednią przeprawę. A tragedia mieszkańców rozpoczęła się w tym miejscu. Tama w Stroniu Śląskim, to tutaj wody potoku Morawka rozmyły zaporę ziemną zbiornika, a w efekcie skumulowana wcześniej woda z impetem uderzyła w leżące poniżej miejscowości. W samym Stroniu na oczach mieszkańców zabrała m.in. komisariat Policji. W sumie z powierzchni miasta zniknęło ponad 20 budynków, w miejscu komisariatu dziś leży sterta gruzu. Jestem porażony skalą zniszczeń. Pochodzący stąd Artur Burszta, menedżer kultury, wydawca literacki w rok po powodzi zorganizował tu festiwal, żeby choć na chwilę odciągnąć mieszkańców od trudnej codzienności, ale też podziękować. Między innymi po to się tutaj spotykamy, żeby podziękować za tą pomoc, ale ta pomoc nadal jest tutaj potrzebna. I to zarówno wsparcie psychologiczne, jak i pomoc w odbudowie. Wiosna i lato minęły tu na remontach. Oczyszczalnia ścieków została naprawiona, więc to mamy połapane, to są takie rzeczy, których nie widać. Ale do zrobienia jest jeszcze bardzo wiele. Zwłaszcza w kwestii budowy odporności tych terenów na potencjalne kolejne kataklizmy. Uszkodzony zbiornik nie pozwala mieszkańcom spać spokojnie. To jest taki niepokój, bo tak jak mówię, no nie jesteśmy zabezpieczeni, zresztą nie można tego ryzyka obniżyć do zera, to ryzyko będzie zawsze występowało. Żeby było jak najmniejsze, potrzebna jest także budowa dodatkowych zbiorników. Ten temat jest po konsultacjach społecznych, wkrótce mają paść konkretne propozycje. Zespół Wód Polskich przygotowuje dzisiaj już ostateczne rekomendacje dla rządu polskiego na to, by ten wariant ostateczny wybrać. Ale odbudowa po powodzi to nie tylko wielkie inwestycje, ale przede wszystkim historie tysięcy rodzin. We wrześniu ubiegłego roku tak przed naszą kamerą o swojej tragedii opowiadała Renata Madej z Głuchołaz. Do mnie to jeszcze nie dochodzi, ale później jak będzie to trzeba sprzątać, gdzie iść? Poszli do rodziny, u której mieszkają od powodzi. W swoim mieszkaniu całą zimę suszyli mury, na wiosnę wystartowali z remontem. Tu łazienkę robimy. Dziś widać już efekty, ale jest też strach, czy z pieniędzy, które otrzymali w ramach pomocy, uda się opłacić cały remont. Nie wiem, czy nam starczy, tak troszkę jeszcze mamy, a dalej ja nie wiem, zobaczymy. Państwo Madejowie mają nadzieję, że do swojego mieszkania uda im się wrócić do końca roku. To jest "19.30" w niedzielę, 14 września, za chwilę o nowej ustawie o pomocy dla Ukraińców, a później jeszcze: Apel o pomoc. Cały organizm mam tak wycieńczony, że nie jestem w stanie funkcjonować. Co wybierać? Leki? Jedzenie? Koniec filmowej historii. To jest takie prawdziwe serce Warszawy. Był w bardzo złym stanie. Sejm przyjął ustawę wydłużającą legalność pobytu obywateli Ukrainy uciekających przed wojną. Według nowych przepisów, także zasady przyznawania świadczeń dla cudzoziemców i powiązanie wypłat 800+ z aktywnością zawodową, mają być bardziej rygorystyczne. Teraz ruch po stronie Senatu i Prezydenta. Drugie podejście do przeforsowania ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. Pierwsza próba... Nie podpisałem, drodzy państwo, ustawy. ...zakończyła się fiaskiem. Rządzący liczą, że tym razem weta nie będzie. Bo ewentualne weto pana prezydenta będzie miało wymierne finansowe skutki dla polskiej gospodarki, dla polskiego budżetu. W Polsce pracuje około 700 tysięcy Ukraińców. Wygenerowali oni 2,7% polskiego PKB. To około 15 miliardów złotych. Uchodźcy wojenni z Ukrainy mogą legalnie przebywać w Polsce tylko do końca września. Nowa ustawa wydłuża ten okres o pół roku. Weto oznaczałoby problemy. Na pewno będzie gdzieś ponad 400 tysięcy osób, które z dnia na dzień straciłyby kwestie legalnego pobytu. I mogłyby zniknąć z rynku pracy. Są absolutnie potrzebni. Przyznaje właściciel jednego z hoteli w Krakowie. 20% załogi stanowią Ukraińcy. Pracownicy dalej są potrzebni i jakby naturalnie napływ Ukraińców spowodował, że te osoby znalazły pracę w tej branży hotelowej. Jako taka jest potrzebna. Mówi o ustawie wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości. Jednak opozycja głosowała przeciw. Pierwsze miesiące od wybuchu wojny to był inny czas niż dzisiaj, gdy o tym rozmawiamy. I dobrze, że politycy ucierają te stanowiska, ja tutaj absolutnie wspieram zdanie prezydenta Karola Nawrockiego. Prezydent zawetował poprzednią ustawę, bo przewidywała kontynuację wypłat 800+ na każde ukraińskie dziecko w Polsce. Drugi projekt zakłada, że świadczenie dostaną tylko rodzice aktywni zawodowo, którzy zarabiają co najmniej połowę minimalnego wynagrodzenia. Wypłaty 800+ nie wstrzyma przejście na zasiłek macierzyński i wychowawczy. Zarejestrowani bezrobotni utrzymają świadczenie przez kilka miesięcy. Większość Ukrainek tutaj pracuje, no bo niemożliwe tutaj mieszkać tylko na te 800+. To jest bardzo dobre wsparcie, ale tego za mało. Jeżeli ktoś pracuje i płaci podatki, to może liczyć na takie świadczenia jak pozostali w Polsce. Pytanie, czy to wystarczy, by Karol Nawrocki zgodził się na nowe przepisy. One nie spełniają oczekiwań, ponieważ nie wypełniają wszystkich tych postulatów, które zawiera projekt prezydencki. Prezydent dodatkowo proponuje zaostrzenie kar za nielegalne przekroczenie granicy, wprowadzenie kar za propagowanie banderyzmu oraz opóźnienie możliwości ubiegania się o polskie obywatelstwo. Ustawa trafiła jednak do konsultacji i nie ma szans na jej rozpatrzenie przed końcem września. Na razie zostaje projekt rządowy. Nie będzie miał wyjścia prezydent Nawrocki, sprawa jest ważna i nie możemy tutaj stawiać jakichś znaków zapytania. Najpierw jednak ustawą zajmie się Senat. Polska prokuratura ściga go w sprawie Funduszu Sprawiedliwości, który nadzorował za czasów rządów PiS. Choć deklarował współpracę z wymiarem sprawiedliwości, to zdecydował się na ucieczkę, a schronienie znalazł pod skrzydłami Viktora Orbana na Węgrzech. Dziś w Raporcie Specjalnym o 20.15 w TVP Info reportaż o życiu Marcina Romanowskiego pod węgierską ochroną. Czy może mi pan powiedzieć, kto finansował pana pobyt tutaj, mieszkanie, w którym pan mieszka, kto je opłacał? Dziennikarce Raportu Specjalnego w TVP udało się namierzyć Marcina Romanowskiego. Jak i z czego żyje ścigany europejskim nakazem aresztowania poseł? I co daje Viktorowi Orbanowi w zamian za azyl? Kamila Wielogórska pojechała za nim do Budapesztu. Nie zauważyła, by żył w ukryciu. Bywał na przyjęciach organizowanych przez zaplecze Viktora Orbana. Marcin Romanowski mieszka w bogatej części Budapesztu tuż obok Dunaju naprzeciwko parlamentu węgierskiego w bardzo drogiej kamienicy. W Polsce prokuratura zablokowała jego konto. Były wiceminister sprawiedliwości nie dostaje też uposażenia poselskiego. Powiedział w rozmowie ze mną, że nie pobiera wynagrodzenia jako dyrektor węgiersko-polskiego instytutu, któremu tam przewodzi. Reportaż pokazuje jeszcze jedno, że i na Węgrzech, i w Polsce za rządów Zjednoczonej Prawicy, mechanizm zasilania publicznymi pieniędzmi podmiotów sprzyjających władzy jest taki sam. Tam mamy fundację BLA, tutaj mieliśmy Fundusz Sprawiedliwości, przez który były pompowane pieniądze do organizacji, które w jakiś sposób były blisko Marcina Romanowskiego czy Zbigniewa Ziobry. Prokuratura ściga Romanowskiego w sprawie nieprawidłowości w nadzorowanym przez niego Funduszu Sprawiedliwości. Zarzuty to m.in. udział w zorganizowanej grupie przestępczej i szkody dla Skarbu Państwa. Łącznie mówimy tu o przywłaszczeniu kwoty ponad 107 milionów złotych oraz o usiłowaniu przywłaszczenia kwoty ponad 58 milionów złotych. Marcin Romanowski przedstawia się jednak na Węgrzech jako uchodźca polityczny. Bycie uchodźcą politycznym dziś, w XXI wieku, w samym centrum Europy, to coś szczególnego. I udziela się politycznie, uderzając nie tylko w polską prokuraturę czy rząd, ale także w lidera węgierskiej opozycji. Peter Magyar lepiej niech się przygotuje na proces. Gdy tylko w Polsce zostanie przywrócona praworządność, odpowie za kłamstwa, jakie o mnie rozpowszechnia. Nie pozwolę, aby obrażała mnie ta marionetka Sorosa i Webera. Marcin Romanowski uciekł na Węgry mimo wcześniejszych zapowiedzi współpracy z polskim wymiarem sprawiedliwości. Twierdzi, że w Polsce nie może liczyć na uczciwy proces. Nie dziwi to wiceprezesa PiS. Nie mam żadnego poczucia sprawiedliwości jakiegokolwiek działania prokuratury w tym kraju obecnie. Dawno nie widziałem takiej degrengolady, takiego upolitycznienia. Miejsce polskiego posła, kiedy jest pod zarzutami karnymi, jest w Polsce, a nie gdzieś na udawanej emigracji. Poseł po prostu powinien być w Polsce i powinien pokazywać szacunek do prawa. Na razie chroni go węgierski parasol. W nocy z soboty na niedzielę ukraińskie drony zaatakowały jedną z największych rafinerii ropy naftowej w miejscowości Kiriszy ponad 800 kilometrów od granicy. Ukraińcy coraz częściej uderzają celnie na terytoriach w głębi Rosji. A ich drony skierowane są w obiekty energetyczne, składy amunicji czy fabryki uzbrojenia. To druga największa w Rosji rafineria ropy naftowej. Przetwarza ponad 20 milionów ton surowca rocznie, także na potrzeby rosyjskiej armii. Choć zakład znajduje się aż 800 kilometrów od granic Ukrainy, trafiły w niego ukraińskie drony. Operację przeprowadzili żołnierze 14. pułku Sił Systemów Bezzałogowych. To kolejna ich taka akcja. Widzimy konkretny wpływ naszych uderzeń na działania Rosji na froncie. Tam, gdzie zaatakowaliśmy bazy naftowe czy składy amunicji, znacznie zmniejszył się ostrzał naszych pozycji. Rosjanie wciąż gaszą pożar innej rafinerii - w Ufie. Zakład przerwał wczoraj pracę. Mieszkańcy nagrali przelot ukraińskiego drona kamikadze nad miastem i jego celny atak. Niemal 1400 kilometrów od Ukrainy. Gubernator regionu potwierdził, że rafineria została zaatakowana. Ale przekonuje, że uszkodzenia są niewielkie. Zestrzeliliśmy dwa drony, których szczątki spadły na teren zakładu. Wybuchł niewielki pożar. Praktycznie nie ma żadnych uszkodzeń. Tak rosyjskie władze mówią za każdym razem. Ale ich słowom przeczą takie obrazy. W ostatnim miesiącu Ukraińcy zaatakowali ponad 12 dużych rafinerii. Skutek: wyeliminowali już ponad 1/5 rosyjskich zdolności przetwarzania ropy naftowej. Nasze dalekosiężne uderzenia i celność ukraińskich żołnierzy to najbardziej skuteczne sposób zmniejszania zdolności Rosji do prowadzenia wojny. To najszybciej działające sankcje. Tylko w tym roku Ukraina chce wysłać na front wojny z Rosją ponad 4 miliony dronów. W przyszłym chciałaby produkować nawet dwa razy więcej. Coraz większy jest też zasięg ukraińskich bezzałogowców. Ten o nazwie FP 1 może przelecieć i 1600 kilometrów. Ten dron może lecieć dalej niż szahedy i precyzyjniej trafiać w określony cel. Ponadto jest 5 razy tańszy. Ukraina intensywnie rozbudowuje też swoje wojska dronowe. To fragment klipu, który ma zachęcać do wstępowania w ich szeregi. To wojsko dla tych, którzy dorastali z joystickiem w ręku. Wojsko, którego dotychczas nie stworzył żaden kraj. Z własnym centrum badawczo-rozwojowym. Od zera do zwycięstwa. To rosyjski zwiadowczo-bojowy dron Orion. Wart 5 milionów dolarów. Ukraińcy właśnie opublikowali nagranie z jego zestrzelenia. Największe miasto palestyńskiego terytorium znika po atakach Izraela. Budynki, które według izraelskich władz miały być wykorzystywane przez Hamas, są systematycznie burzone. Około 500 miejsc stało się celem nalotów. Dzieje się to w czasie, gdy ONZ poparła deklarację utworzenia niepodległej Palestyny, a do Izraela przyleciał sekretarz stanu USA Marco Rubio. Trwa exodus mieszkańców Gazy na południe. Milionowe miasto opuściło już 300 tysięcy ludzi. Jedziemy do Chan Junis i nie wiemy, co robić. Ciągle się przeprowadzamy. Są z nami chorzy. Nigdzie nie jest bezpiecznie. Nie atakują bojowników, tylko nas, cywilów. Tu są kobiety, dzieci, starsi. Nie zrobiliśmy nic złego. Izraelskie wojsko wysadza po kolei wieżowce, tłumacząc, że tam kryją się terroryści z Hamasu. Tylko w ten weekend w serii nalotów zginęło blisko 70 osób. Od początku wojny Izraela z Hamasem straciło życie około 65 tysięcy Palestyńczyków. Mieliśmy tylko dwie minuty na ucieczkę. Nie mogliśmy nawet wziąć poduszki. Potrzebujemy namiotu. Chcemy jechać na południe, pomóżcie nam tylko znaleźć jakieś miejsce. Armia kazała ewakuować szkołę. Wynieśliśmy nasze rzeczy na zewnątrz. Potem szkoła została zbombardowana. Zostaliśmy w samych ubraniach. Czy mam spać na ulicy z moimi dziećmi? Nowa ofensywa budzi sprzeciw również w Izraelu. Wczoraj na ulice Tel Awiwu wyszły tysiące demonstrantów domagających się uwolnienia zakładników i zakończenia wojny w Gazie. Teraz zwracamy się do prezydenta Donalda Trumpa. Netanjahu robi wszystko, co w jego mocy, aby sabotować każde porozumienie. Tym razem dosłownie wysadził negocjacje w powietrze. Może pan go powstrzymać. Chodzi o atak Izraela na przywódców Hamasu w stolicy Kataru, Dausze, za pomocą pocisków dalekiego zasięgu. Według dziennika "Wall Street Journal" atak został zaplanowany tak, by administracja Donalda Trumpa miała jak najmniej czasu na reakcję i to będzie jeden z najważniejszych tematów, jakie poruszy amerykański szef dyplomacji, który dziś wylądował w Izraelu. Zamierzam zrozumieć, jakie są ich plany na przyszłość. Stało się to, co się stało. Oczywiście nie byliśmy z tego zadowoleni. Prezydent też nie był z tego zadowolony. W Dausze zwołano nadzwyczajny szczyt państw arabskich, który ma uzgodnić odpowiedź Kataru na izraelski atak. Według egipskiej prasy rząd w Kairze naciska na utworzenie wspólnych arabskich sił zbrojnych na wzór NATO. Teraz historia, która porusza i daje nadzieję. Ciężko chorzy rodzice i ich dorosłe niepełnosprawne dzieci. Trudna sytuacja spowodowała, że zmuszeni zostali do życia na terenie ogródków działkowych, bez dostępu do komunikacji. Ich los poruszył innych ludzi i rusza lawina dobra. Kilkaset ogrodowych altan i domków, a wśród nich ten, zamieszkały przez cały rok. Mało kto się starał, jeśli chodzi o pomoc, każdy odwraca głowę i udaje, że nie widzi, bo tak jest najłatwiej. W tym domku w Imielnie pod Gnieznem mieszkają cztery osoby. Pani Magdalena kilka miesięcy temu trafiła w stanie krytycyzm do szpitala, lekarze przez trzy tygodnie walczyli o jej życie, podejrzewają nowotwór. Cały organizm mam tak wycieńczony, że nie jestem w stanie funkcjonować, poruszam się tylko po domu, nie jestem w stanie chodzić nigdzie, nawet dojść za furtkę. To ona do tej pory utrzymywała rodzinę. Jej partner kilka lat temu przeszedł rozległy zawał. Po kilku dniach dostałem drugi zawał, który już mnie powalił, no i skończyła się moja praca. Dorosłe dzieci zmagają się z epilepsją i dziecięcym porażeniem mózgowym. Najważniejsi są rodzice, bo rodziców ma się tylko jednych. Chciałbym po prostu im jakoś pomóc. Wieczorami zamiast rodzinnych zdjęć przeglądają piętrzące się rachunki, których nie ma z czego opłacić. Co wybierać? Leki? Jedzenie? Jeszcze opłaty są. Jak wylicza rodzina, ich miesięczny budżet to 3655 zł. Brakuje niemal na wszystko. Syn nie ma butów, chodzi w męża butach, nie stać nas nawet, żeby mu kupić buty, chodzi w za ciasnych butach. Domek, który był ich enklawą przez choroby, powoli staje się więzieniem. Do najbliższego miasta mają 10 kilometrów, do szpitala - dwa razy tyle. Cała rodzina jest zawieszona w próżni, tej zimy mogą nie przeżyć. Samorząd zaczął pomagać rodzinie i od dwóch tygodni opłaca panu Jarosławowi taksówkę. Może podjechać do tych niezbędnych do życia punktów, apteka, bank, zakupy. W urzędach o wsparcie dla rodziny zaczęła walczyć jedna z sąsiadek. To była absolutna ignorancja, z góry patrzenie na te sytuacje, pojawiła się nawet taka wypowiedz, że to oni sobie ten los zgotowali. Deklarujemy, jeżeli taka będzie potrzeba, mieszkanie socjalne, ale teraz bardziej chcemy się skupić na modernizacji tego domku. Ale ta rodzina nie może już czekać. Boję się, że nie będę miała dużo czasu, żeby z nimi być. A ponieważ wszystko ma swój kres, to na koniec "19.30" o historii, która znajduje swój finał, a konkretnie o warszawskiej kamienicy, która znika bezpowrotnie, aby dać początek zmianom na lepsze. A dlaczego mówimy o tej kamienicy? Budynek piękny nie jest. Ale, jak sądzę, znają go wszyscy, albo prawie wszyscy, w całej Polsce. A to za sprawą filmów Stanisława Barei. Przetrwała powstanie w getcie, Powstanie Warszawskie, zmiany urbanizacyjne stolicy PRL i trzy dekady III Rzeczpospolitej. Dziś znika z krajobrazu warszawskiej Woli. To z tego miejsca na tułaczkę po domach bogatych Warszawiaków jako gosposia Marysia wyruszał bohater filmu "Poszukiwany, poszukiwana". Już wtedy Grzybowska 46 była czymś nieprzystającym do otoczenia. Jedna z najsłynniejszych ról Wojciecha Pokory. Bohater i bohaterka zarazem to skromny historyk sztuki. Mieszkał w kamienicy, która nawet w latach 70. symbolizowała biedę i problemy mieszkaniowe Warszawy. Pewnie to też trochę oddaje stan ducha bohatera, który czuje się wkurzony, biedny i widzi, że tuż obok ludzie mieszkają szczęśliwi, zadowoleni, spełnieni. On też by tak chciał. Na ostateczny upadek domu z filmu Barei patrzyli dziś smutni mieszkańcy stolicy. Szkoda mi tego domu, powiem szczerze. Dlaczego? Bo to jest takie prawdziwe serce Warszawy. Kamienica powstała w 1939 roku. Przed wojną inwestor nie zdążył jej otynkować. Po II wojnie światowej kamienica nie została wyremontowana, została w takim stanie, i od lat 2000 kamienica nie jest zamieszkała. Władze stolicy uznały, że chcą się pozbyć budynku, który mimo sławy przez lata był symbolem prowizorki. Budynek przy Grzybowskiej 46 był bardzo w złym stanie, przekształcony, nieautentyczny, cała zgromadzona dokumentacja jednoznacznie wskazywała na to, że nie zasługuje na ochronę konserwatorska. Innego zdania jest były radny warszawskiej Woli, który wychował się w słynnej kamienicy. Podkreśla, że dziś w stolicy opłaca się łączyć stare, wyremontowane budowle z nowoczesnością. Czy nie powinniśmy dołożyć więcej starań, by ratować te ostatnie kamienice, bo to są ostatnie kamienice. Jakbyśmy się cofnęli ileś lat, to tych kamienic każdego roku coraz mniej. W przyszłym roku w tym miejscu ma być nowa poszerzona ulica Grzybowska z nowym chodnikiem i pasem zieleni. Władze miasta zapewniają, że sprawę kamienicy z komedii Barei traktują bardzo poważnie. Gościem Doroty Wysockiej-Schnepf w programie Pytanie Dnia będzie Grzegorz Schetyna, senator Koalicji Obywatelskiej i były szef MSZ. Dziękuję i do zobaczenia.