Kto na ¦mierci ¦wiadka robi polityk-? Zbrojenia, szkolenia i silny sojusz z USA. Polska odpowied÷ na zagro¼enie ze Wschodu. Dwójka astronautów, którzy utknęli na orbicie, wróci do domu. Marek Czyż, zapraszam na "19.30". Nie żyje Barbara Skrzypek, wieloletnia współpracowniczka Jarosława Kaczyńskiego. Zmarła trzy dni po prokuratorskim przesłuchaniu w sprawie afery "dwóch wież", co rozpętało prawicową burzę insynuacji i podejrzeń, jakoby między trybem przesłuchania a śmiercią świadka istniał jakiś związek. Świadek przesłuchania mówi, że formalnie było bez zarzutu, ale prawica grzmi: niech prokuratura pokaże nagranie. Pani Basia, bo tak o Barbarze Skrzypek mówili najbliżsi współpracownicy, ponad 20 lat kierowała sekretariatem Jarosława Kaczyńskiego. Basiu, chodź! Zawsze w cieniu prezesa PiS. Dlatego prokuratura w środę przesłuchała Barbarę Skrzypek. Chodzi o śledztwo w sprawie tak zwanych dwóch wież. W sobotę, trzy dni później, kobieta zmarła. Opozycja wini prokuraturę. Przypominają mi się najgorsze czasy Macierewicza, który robił politykę na trumnach smoleńskich, teraz robi politykę na śmierci pani Skrzypek Jarosław Kaczyński. Prokurator Ewa Wrzosek, która prowadziła przesłuchanie, w internetowym wpisie złożyła rodzinie zmarłej kondolecje i dodała: Chwile później politycy PiS ruszyli z ofensywą i agresją. Nikt sobie nie zasłużył na to, żeby jego śmierć była wykorzystywana do politycznych celów. Przesłuchanie prawicowe media nazywają wielogodzinnym. Prokuratura zaznacza, że trwało 4 godziny, z przerwą. A obecny przy nim mecenas Dubois ocenia - faktu śmierci świadka z przesłuchaniem nie można łączyć. Nie dopatrzyłem się żadnej sytuacji, która by w jakikolwiek sposób odbiegała od dobrego standardu. Straszna szkoda, że po za samymi zainteresowanymi nikt nie może tego potwierdzić, bo pani dyrektor Skrzypek nie żyje, a pełnomocnika nie dopuszczono. Ale nie dopuszczono z prostej przyczyny. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa dotyczy Kaczyńskiego. Ono nie miało nic wspólnego ze świadkiem i interesy świadka nie były zagrożone. Barbara Skrzypek podpisała protokół przesłuchania. I co ważne, nie miała do niego zastrzeżeń. Jarosław Kaczyński to jedna z głównych postaci afery "dwóch wież". Sprawę sześć lat temu opisała Gazeta Wyborcza. I opublikowała nagrania rozmów Jarosława Kaczyńskiego z austriackim architektem, który pracował nad projektem dwóch wież. Miały one stanąć w centrum Warszawy na działce należącej do spółki Srebrna, która zarządza należącymi do PiS Nieruchomościami. W jej zarządzie zasiadała właśnie Barbara Skrzypek. To nie była konwencja, proszę pana. Z projektu ostatecznie się wycofano, ale spółka nie wypłaciła wynagrodzenia Geraldowi Birgfellnerowi. Ten zawiadomił prokuraturę. W tle jest jeszcze sprawa łapówki dla księdza, który miał w zamian zgodzić się na inwestycje. 12 marca, a więc cztery dni temu, obchodziliśmy rocznicę wejścia Polski do struktur NATO. Osłonięci siłą artykułu piątego budowaliśmy swoją pozycję w Pakcie, nigdy nie wątpiąc w przewodnią rolę Ameryki. Jaka jest dziś nasza społeczna wiara w potężnego sprzymierzeńca? Zapytaliśmy o to w specjalnym sondażu dla Telewizji Polskiej. Dokładnie połowa z badanych wierzy, że Ameryka przyjdzie nam z pomocą w razie zagrożenia. "Zdecydowanie tak" twierdzi 12%. "Raczej tak" - 38%. "Raczej nie" - 28%. "Zdecydowanie nie" - 9%. "Nie wiem, trudno powiedzieć" - 13% badanych. NATO 2025, jaki to dziś kolektyw? Czy Amerykanie obronią nas w przypadku zagrożenia? Wydaje mi się, że możemy liczyć na nasz trwały i silny sojusz i nasze relacje transatlantyckie. Żaden z polityków nie ma wątpliwości - Amerykanie pomogą Polsce w przypadku zagrożenia. USA są naszym strategicznym sojusznikiem. Ale po twierdzącej odpowiedzi, pada "ale". Ale przyjaciół mamy też tutaj w Europie. I kiedy Donald Trump mówi: "Weźcie większą odpowiedzialność za swoje granice" - to daje jasny sygnał, że USA nie chcą już być policjantem całego świata. Ale to jest sygnał dla wszystkich innych państw, w tym dla Polski - co realizujemy, żeby swój autonomiczny potencjał wzmacniać. Połowa pytanych w sondażu dla TVP wierzy, że Amerykanie pomogą nam w przypadku napaści. Ale tylko 12% było tego pewnych. To, że nie każdy w to do końca wierzy, to jest też pozytywne w tym sensie, że Polacy widzą, jak żaden inny kraj w Europie, potrzebę zbrojenia i inwestowania w armię. Wątpliwości budzą takie wypowiedzi Donalda Trumpa o członkach NATO. To zdrowy rozsądek - nie płacą, nie będę ich bronił. Doradca amerykańskiego prezydenta wprost pisze o opuszczeniu sojuszu przez USA. Opuścić NATO - teraz. Naprawdę powinniśmy. Nie ma sensu, by Ameryka płaciła za obronę Europy. Nie było nic w ostatnich dniach, nie było żadnych sygnałów, żeby coś się zmieniło i podać w wątpliwość zaangażowanie USA. Bo wśród członków NATO Polska wydaje na obronność najwięcej. W tym kontekście powinniśmy być pewni pomocy z USA. Artykuł piąty Traktatu Północnoatlantyckiego mówi jednak, że atak, na któregoś z członków, powinien być interpretowany przez pozostałych jako atak na nich samych. Nie ma tu mowy o wysokości finansowania. Ja wierzę, że artykuł piaty będzie dotrzymany, to zobowiązanie. A Donald Trump dużo rzeczy powiedział. Powiedział, że będzie chciał Grenlandię mieć, Meksyk, Kanał Panamski i Kanadę. Wiemy, że słowa to są tylko słowa. Europa, także zgodnie z oczekiwaniami amerykańskiego prezydenta, rozpoczęła proces dozbrajania się. Na ten cel przeznaczy nawet 800 mld. euro. A Parlament Europejski w rezolucji nazywa budowaną przez Polskę Tarczę Wschód flagowym projektem obronnym. Nie powinniśmy dokonywać wyboru między Europą i odpornością, którą powinniśmy wspólnie budować sami, a USA. To powinny być projekty komplementarne, które powinny być realizowane w ramach NATO. Bo zagrożenie ze strony Rosji nie słabnie. Żyjemy w Polsce i my wiemy, że słowa Putina są nic nie warte. I to jest też nasze zadanie, żeby przekonywać administrację amerykańską, że po prostu Kreml jedno mówi, a drugie robi. Amerykański sekretarz stanu, Marco Rubio, w sobotę rozmawiał z szefem rosyjskiej dyplomacji, Siergiejem Ławrowem. Politycy omówili kolejne kroki w kierunku zawieszenia broni na Ukrainie. Chcą też przywrócenia komunikacji między USA i Rosją. "19.30" w toku. Proszę zobaczyć, co jeszcze przygotowaliśmy dla państwa. Dane nie kłamią. Prawny bat na pijanych kierowców. Groźba utraty pojazdu jednak w jakiś tam sposób zadziałała. Kiedy się go przytuli, to on się naprawdę uspokaja. Siła bliskości. Im więcej będzie nas kangurzyć, tym lepiej. Bilet powrotny. To wspaniały dzień. Dobrze was widzieć. Intensywnie padać zaczęło w czwartek, 12 września, potem przyszła dramatyczna niedziela, a potem meteorolodzy opowiedzieli całej Polsce o niżu genueńskim, który na południu zrzuca tony wody, i przed którym żadna hydrotechnika nie ochroni. Zginęło dziewięć osób, zniszczeniu uległo ponad 11 tys. budynków. Minęło pół roku, odbudowa nadal trwa i warto spytać ile potrwa, bo różnie idzie. Tu jest po prostu dużo pracy, to będzie jeszcze trwało. W Głuchołazach na Opolszczyźnie, wciąż widać blizny po wrześniowej powodzi. Żywe są też emocje związane z przejściem żywiołu. Po powodzi bardzo nas wzmocniło, budowało, ta pomoc wojska, pomoc ludzi, ogólnie. I powiem, że za to dziękuję w swoim imieniu i ludzi. Samo to, że ja o tym mówię, przywołuje wspomnienia. Przez pół roku w Głuchołazach dużo udało się zrobić. Część mieszkańców poszkodowanych przez żywioł wróciła do swoich domów. Wśród nich jest Ewa Rał. Na remont tego mieszkania pozwoliły jej pieniądze z ubezpieczenia i pomocy rządowej. Jestem szczęśliwa, bo mam kąt, bo mam ciepło, bo jestem już u siebie. Ale nie chciałabym tego przeżyć jeszcze raz i nikomu tego nie życzę. Mury wciąż suszy Stanisław Wojdyła. Dopiero dwa miesiące po powodzi udało mu się ponownie otworzyć zakład szklarski. Pomoc jest, także optymistycznie staram się patrzeć na to wszystko. Nie zniechęcam się. Wrześniowy żywioł dotknął także wsie sąsiadujące z Głuchołazami. Jedną z najbardziej doświadczonych przez powódź miejscowości na Opolszczyźnie był Bodzanów. Jeszcze kilka miesięcy temu ta droga była całkowicie zniszczona. Mimo to, mieszkańcy nie są zadowoleni z tempa odbudowy i wysokości odszkodowań. Annę Król spotkaliśmy w Bodzanowie pół roku temu. Tuż po przejściu fali przez wieś. Dziś kobieta wciąż walczy o powrót do normalności. Od rządu dostałam te 30% mi uznali za mieszkanie. A straty były większe pani zdaniem? Boże. Ja już wydałam ile! Proszę wejść. Ale dacie radę wejść, zobaczyć? To się wszystko sypie! Gnijące mury i odpadający tynk - to w wielu miejscach nadal trudna codzienność. Te drzwi do wymiany są. Z podobnymi kłopotami borykają się mieszkańcy Lądka-Zdroju w Kotlinie Kłodzkiej. Na ile miasto jest w stanie to naprawia, a tak poza tym to ludzie nie wiedzą, nie wiadomo, czy to do wyburzenia, czy do remontu. Skutki powodzi widać tutaj nie tylko w domach i mieszkaniach, ale nadal na ulicach uzdrowiska. Będziemy zastanawiali się, jak przeprojektować nasze miasto, jak zabudować część zniszczonych nieruchomości. Mamy tutaj sporo substancji zabytkowej, więc są pewne ograniczenia. Na efekty z niecierpliwością czekają mieszkańcy zalanego przez powódź miasta. To wszystko za długo się ciągnie. Myślę, że potrzebujemy większych konkretów. By metę maratonu, którym jest odbudowa, zobaczyć jak najszybciej. Ten przepis miał zwiększyć bezpieczeństwo na drogach, stanowić dotkliwą karę i zadziałać prewencyjnie, bo przykład kierowcy, który straci samochód, miał skutecznie tłumaczyć, że jeśli piłeś - to nie jedź. W ciągu roku taki los spotkał ponad 7 tys. pijanych kierowców i liczba ich ofiar spadła. Może więc widok tego karnego parkingu jednak działa, choć jak pokazują policyjne statystyki, z pewnością nie wszędzie. Takich kontroli z roku na rok przybywa. Ale nie każdego pijanego kierowcę uda się złapać, zanim dojdzie do dramatu. To centrum Opola. Samochód zmiótł z przejścia dla pieszych kobietę z dwójką dzieci. Poszkodowani są w szpitalu. Sprawca miał dwa promile. Już po wytrzeźwieniu zostaną z nim przeprowadzone dalsze czynności, on musi liczyć się z zarzutem spowodowania wypadku pod wpływem alkoholu, za co może mu grozić do 4,5 roku więzienia. I utrata samochodu. Konfiskata aut pijanym kierowcom obowiązuje dokładnie od roku. Zarekwirowano 7611 pojazdów. Średnio to 20 samochodów dziennie. Taki przepadek orzeka sąd, natomiast policjanci na podstawie przepisów mają prawo tymczasowo zająć taki pojazd na poczet właśnie tego przepadku. Konfiskata aut miała ograniczyć liczbę nietrzeźwych kierowców na polskich drogach i zwiększyć bezpieczeństwo. Te policyjne dane pokazują, że jest lepiej. W zeszłym roku pijani kierowcy spowodowali 1200 wypadków, w których zginęło 151 osób. Rok wcześniej było o 400 wypadków i o sto ofiar więcej. Przy większej liczbie kontroli złapano mniej kierowców na podwójnym gazie. Należy wiązać tę poprawę i ten polepszający się trend spadku liczby wypadków kierujących pojazdami właśnie wprowadzeniem przepisów związanych z konfiskatą pojazdów. Choć te budziły wątpliwości. Mówiono o nierówności kar, bo auta różnią się ceną. I nie zawsze pijany kierowca prowadzi własne auto. Tutaj im twardziej tym lepiej. Po tym tragicznym wypadku na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie i kolejnych nielegalnych wyścigach ulicznych rząd zapowiedział zaostrzenie przepisów. Projekt już jest, i jest w nim mowa także o konfiskacie. I o obowiązku jej orzekania przez sąd, gdy kierowca ma ponad półtora promila. Chyba, że zachodzą wyjątkowe okoliczności. Powiem szczerze: mi się to nie podoba. Bo zdaniem prawnika i eksperta do spraw bezpieczeństwa ruchu drogowego - to otwiera furtkę dla bogatszych i sprytniejszych do uniknięcia konfiskaty. Pozwólmy temu prawu działać, pozwólmy, jeżeli są efekty, żebyśmy mogli popatrzeć w dłuższym okresie, jakie będą jego nie tylko skutki pod względem bezpieczeństwa ruchu drogowego, ale i skutki społeczne. Czy i jak zmienią się przepisy - przekonamy się w ciągu najbliższych tygodni. Stabilizuje się temperatura, częstotliwość oddechów, utlenowanie krwi, puls i ciśnienie. Tyle dobrego w organizmie noworodka, a gest banalny - przytulenie. Gdy jest mama, to wszystko idzie jak trzeba, ale nie zawsze jest, więc potrzebna jest moc wolontariuszy od bliskości i ciepła. Bo nauka już wie, ile traci nie przytulane dziecko. W warszawskim szpitalu przy Karowej zrobili z tego cały program i polecają, bo warto. Cudowne uczucie, jak można się tą miłością podzielić. W czułych ramionach wolontariuszki Dawid błyskawicznie zasypia. Katarzyna Wróbel przychodzi do niego od kilku tygodni, by go po prostu przytulić - tego najbardziej brakuje niemowlakom, które zostały w szpitalu bez mamy i taty. Całkiem fajną więź nawiązaliśmy, widzę jak rośnie, jak się uśmiecha, jak nawiązuje ze mną ten kontakt. Dawid skończył dwa miesiące. Hania jest dwa tygodnie starsza. Najmłodsza jest Laura - ma niespełna dwa tygodnie. Od urodzenia szpital zastępuje im dom. Dopóki nie znajdzie się rodzina, która będzie się chciała zająć to są u nas. A to może potrwać kilka tygodni, a nawet miesięcy. Lekarze i pielęgniarki starają się, jak mogą, ale nie są w stanie poświęcić im wystarczająco dużo czasu, dlatego wspólnie z Koalicją dla wcześniaka postanowili do pomocy zaangażować wolontariuszy. Chodzi nam o to, aby te dzieci miały kontakt, żeby nie były same, aby była więź budowana między dzieckiem a kimś innym. Za tymi drzwiami na Oddziale Neonatologii Warszawskiego Szpitala przy Karowej działa pierwsze w Polsce pogotowie Kangurowe. Idea jest prosta - dać namiastkę ciepła i bliskości dzieciom, których rodzice nie chcą lub nie mogą się nimi zająć. Te dzieci są same w szpitalu, dlatego tak bardzo potrzebują, żebyśmy przychodzili, przytulali, dawali swój własny czas. Zwłaszcza, że jak podkreślają lekarze, dotyk jest kluczowy dla prawidłowego rozwoju każdego niemowlaka. Dotyk jest leczniczy, te dzieci często nawet odmawiają jedzenia, kiedy brakuje tych pozytywnych relacji, to też jest dla nas problem duży. Lekarze zapraszają wszystkich chętnych do pomocy. Wolontariusze muszą spełnić kilka warunków, przede wszystkim potrzebne jest zaświadczenie o niekaralności, nie można być przeziębionym, wymagane są też krótkie, nieumalowane paznokcie. Do tej pory zgłosiło się już 200 chętnych do kangurowania. Przecudowne uczucie, jak się widzi, że dzieciaki reagują, że jest się tu dla nich i one to widzą i właśnie my kangurzyce jesteśmy od tego. Dzisiaj Haniutka się do mnie uśmiechnęła, jak tylko mnie zobaczyła, więc się bardzo cieszę. Wydaje mi się, że chyba mnie rozpoznała. Tylko w szpitalu na Karowej na nowy dom czeka troje dzieci. To nie są odosobnione przypadki. Rocznie jest około 800 dzieci, które są pozostawiane w szpitalach. Myślę, że nie należy oceniać, bo ludzie są w bardzo różnych sytuacjach życiowych. Trzeba zmobilizować się, żeby pomagać! Lekarze z Karowej i Koalicja dla wcześniaka mają nadzieję, że ich inicjatywę uda się przenieść do innych szpitali w całym kraju. Setki tysięcy ludzi na ulicach, Serbia nie pamięta w swojej historii takich protestów. U podstaw tragedia zawalonego dworca kolejowego w Nowym Sadzie z listopada, ale dziś wśród postulatów walka z korupcją we władzy i mocna krytyka rządzącego prezydenta Aleksandra Vucicia. Sam Vucić uspokaja i mówi o fiasku kolorowych rewolucji, jak nazywa protesty, ale demonstranci zapowiadają: wrócimy. Oskarżają władze o korupcję, zaniedbania, przemoc. I wskazują winnego - prezydenta Aleksandra Vucica. To przeciwko jego polityce na ulice stolicy wyszły tłumy, jakich Serbia jeszcze w swojej historii nie widziała. Skalę protestu widać na tych nocnych zdjęciach. Mowa nawet o ponad 300 tys. osób. Chcemy normalnego państwa, państwa prawa, bez korupcji, kłamstw, nacisków medialnych, prześladowań, niesprawiedliwych wyroków. Mamy nadzieję na zmianę na lepsze. Wierzę, że obudzimy kraj. A władze zostaną pociągnięte do odpowiedzialności za to, co wydarzyło się w Nowym Sadzie. W listopadzie, gdy runął dach dworca, zginęło tam 15 osób. Obiekt został oddany do użytku w ramach nowej linii kolejowej - tę otwierał sam prezydent Aleksandar Vucić. Od tego momentu protesty, organizowane głównie przez studentów, nie ustają. Vucić nazywa je "kolorowymi rewolucjami" sterowanymi z zewnątrz. Władza musi zrozumieć przesłanie, gdy tak wielu ludzi protestuje. Ale mam nadzieję, że zrozumiano też przesłanie większości Serbii - że obywatele nie chcą kolorowych rewolucji, nie chcą przemocy. Tej regularnie wobec protestujących mają dopuszczać się funkcjonariusze. Gdy wczoraj Belgrad zatrzymał się na 15 minut, by ciszą uczcić ofiary tragedii - władze miały użyć broni dźwiękowej. Wybuchła panika. Wcześniej w grupę demonstrantów wjechał samochód, raniąc trzy osoby. W sumie poszkodowanych jest ponad 50. Władze robiły wszystko, by powstrzymać ludzi od przyjazdu do Belgradu na protesty. Od piątku w Serbii nie działała komunikacja międzymiastowa - ani kolejowa, ani autobusowa, a od soboty rano bez zapowiedzi wyłączono całą komunikację miejską w aglomeracji belgradzkiej. Po drugie próbowano skompromitować ruch protestu i przedstawić demonstrantów jako chuliganów. Na początku marca na znak solidarności z protestującymi opozycyjni posłowie odpalili w serbskim parlamencie race i granaty dymne. Na sali pojawił się też transparent z napisem: "Serbia powstała, by reżim upadł!". Studenci zapowiadają dalsze demonstracje, dopóki ich postulaty nie zostaną spełnione. Ponad 50 osób zginęło w pożarze dyskoteki w miejscowości Koczani, w Macedonii Północnej. Ponad 100 zostało rannych. Według wstępnych informacji do tragedii mogło doprowadzić nieodpowiednie użycie środków pirotechnicznych. 150 rodzin zostało zdewastowanych. Co mi pozostało w życiu? Umarło moje jedyne dziecko. Zatrzymaliśmy już osoby związane ze sprawą. Chcę zapewnić opinię publiczną, że sprawa ta zostanie rozstrzygnięta, odpowiedzi - udzielone, a nazwiska - podane. Do pożaru doszło podczas koncertu macedońskiej grupy DNK. Uczestniczyło w nim około 1500 osób. Publikowane w mediach społecznościowych nagrania pokazują, że w trakcie występu w sali pojawiły się płomienie. Gdy ogień ogarnął sufit, wybuchła panika. Wśród ofiar jest trójka muzyków DNK, policjant oraz znany piłkarz. Miał on pomagać uczestnikom koncertu wydostać się z budynku. Zmarł z powodu zaczadzenia. Policja prowadzi śledztwo przeciwko 20 osobom. W stosunku do czterech już złożono wnioski o tymczasowe aresztowanie. Planowali powrót do domu po 8 dniach, a wracają po 9 miesiącach. Suni Williams i Butch Wilmore w odległym dziś czerwcu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej testowali kapsułę Starliner firmy Boeing. Kapsuła okazała się tak sprawna, że na Ziemię wróciła sama, a astronauci zostali. Ich bilet powrotny właśnie dostarczyła misja Crew 10, z którą w środę wrócą na Ziemię. O odysei kosmicznej naszych czasów. Orzeł, a właściwie smok, wylądował. Na Międzynarodową Stację Kosmiczną Crew Dragon przywiózł czwórkę astronautów. Na ich przylot niecierpliwie czekała dwójka astronautów, bo to ich bilet powrotny do domu. Houston, dziękujemy. To wspaniały dzień i dobrze zobaczyć, że nasi przyjaciele dotarli. Suni Williams i Butch Wilmore przebywają na ISS od czerwca. Na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej witano ich podobnie, jak dziś oni witali nową załogę. Misja miała trwać 8 dni, trwa już 9 miesięcy. 9 miesięcy rozłąki z bliskimi. To był rollercoaster dla nich, może bardziej dla nich niż dla nas, my tu mamy swoje zadania, swoją misję. Ale jest to trudne mieć świadomość, że na Ziemi jest ktoś, kto czeka i nie wie, kiedy my wrócimy. Na orbicie spędzili łącznie 286 dni. Wesołego Święta Dziękczynienia dla naszych rodzin i wszystkich przyjaciół, którzy są na Ziemi. Eksperci obawiali się o ich stan zdrowia, bo miesiące spędzone w kosmosie to długa ekspozycja na promieniowanie, ale nie tylko. Kwestie odwapniania kości, kwestie zaniku mięśni, tam to po prostu nie jest potrzebne, bo tam nie ma tej siły, która by ciągnęła nas ku dołowi. Wszystko przez problemy z układem napędowym kapsuły Starliner, którą Williams i Wilmora przylecieli na stację. NASA zdecydowała, że statek wróci we wrześniu na Ziemię, ale pusty, by nie narażać załogi na niebezpieczeństwo. Kilka różnych rzeczy się zepsuło, począwszy od oprogramowania przez ciśnienie w różnych systemach, przez silniki jakieś manewrowe, ta lista naprawdę była długa. Projekt Boeinga miał być konkurencją dla SpaceX i teraz właśnie kapsułą tej firmy astronauci wrócą na Ziemię. Czujemy się szczęśliwi, że są dla nas miejsca w kapsule. Już niedługo będziemy w domu, tylko przysmażymy się plazmą, pluśniemy do oceanu i jesteśmy. Już nie możemy się doczekać. Takim samym statkiem na ISS dotrze Sławosz Uznański. Będzie drugim Polakiem w kosmosie po Mirosławie Hermaszewskim. Jeśli nic się nie zmieni, astronauci wrócą na ziemię w środę. To wszystko w programie. Już za chwilę eurodeputowany Bartłomiej Sienkiewicz w "Pytaniu dnia" u Aleksandry Pawlickiej. Dziękuję za weekend. Do zobaczenia.