Joanna Dunikowska-Paź, dobry wieczór. Zapraszam na "19:30", na początek skrót wydarzeń dnia. Szok i pytania po zamachu. Jest to nieodwracalne, ale mam nadzieję, że nigdy więcej to się nie powtórzy. Nie doprowadzajmy do wzajemnej nienawiści. Jesteśmy jednym krajem, jednym narodem. Premier przed komisją. Bez podstawy prawnej podpisał się pod decyzjami zlecającymi przeprowadzenie wyborów Poczcie Polskiej. Podpisałem decyzję i jestem z tego bardzo dumny, ponieważ ona umożliwiała przeprowadzenie wyborów. Polski wieczór w Cannes. Cieszę się, że film będzie miał taką premierę, bo to oznacza, że film zostanie zauważony na całym świecie. Na ponad dobę po zamachu na premiera Roberta Fico jego stan jest stabilny, choć wciąż bardzo poważny. Zatrzymany zamachowiec, który wczoraj strzelał do szefa rządu, usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa z premedytacją. Dziś w Słowacji obradowała państwowa rada bezpieczeństwa, a także rząd. Przed szpitalem w Bańskiej Bystrzycy jest nasz reporter Witold Tabaka. Co wiadomo o stanie zdrowia premiera Fico? Na pewno premier jest przytomny. Kilka godzin temu w szpitalu był prezydent elekt, który rozmawiał z premierem. Rozmowa trwała kilka minut. Prezydent życzył szybkiego powrotu do zdrowia. Panowie dobrze się znają. Prezydent elekt nie chciał zdradzić wszystkich tematów rozmów. Chwilę wcześniej elekt zorganizował z ustępującą prezydentką konferencję prasową, na której wspólnie apelowali o jedność narodu. Minister spraw wewnętrznych mówił, że Słowacja może zmierzać w kierunku kolejnych protestów i budowania szubienic przed domami polityków albo w kierunku jedności i tolerancji. To pierwsze rozwiązanie oznacza piekło dla Słowacji. Kilka sekund, które wstrząsnęły Słowacją. To do tego szpitala w Bańskiej Bystrzycy helikopterem przetransportowano premiera Roberta Fico. Lekarze kilka godzin walczyli o jego życie. Przeszedł tomografię komputerową, następnie trafił na salę operacyjną. Operacja trwała 5 godzin. Premier został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Był o włos od śmierci, jego stan jest stabilny, ale wciąż poważny. Dziś to pewnie jeden z lepiej strzeżonych budynków na Słowacji. Przed szpitalem tłum dziennikarzy, ale też pacjenci i mieszkańcy Bańskiej Bystrzycy, wstrząśnięci tym, co się wydarzyło w nieodległej miejscowości Handlova. Doszło do tego z powodu polaryzacji społeczeństwa, to politycy wywołali te emocje, które eskalowały, i stało się to, co wczoraj. Oczywiście jest to nieodwracalne, ale mam nadzieję, że nigdy więcej to się nie powtórzy. Po wczorajszym zaostrzającym konflikt wystąpieniu premier Republiki Słowackiej został zastrzelony. To jest wasza robota. Dziś już w duchu pojednania krytyczna wobec rządu Fico ustępująca prezydentka Zuzanna Czaputova i prezydent elekt Peter Pellegrini wystąpili dziś razem z apelem o uspokojenie emocji. Żyjemy w czasach konfliktów. Ale proszę, nie doprowadzajmy do wzajemnej nienawiści. Jesteśmy jednym krajem, jednym narodem i razem z mniejszościami narodowymi tworzymy jedną wspólnotę. Jeśli mamy pojednać się jako naród i jeśli takie ataki na demokrację mają się już nigdy nie powtórzyć, wszyscy muszą wykazać się ogromną odpowiedzialnością. Politycy, liderzy opinii, grupy społeczne, a także media. Prezydent elekt zaapelował o tymczasowe zawieszenie kampanii do europarlamentu. Po konferencji pojechał do szpitala, w którym leży premier Fico. Jego stan nadal jest bardzo poważny i pozwolono mi rozmawiać z nim tylko przez kilka minut, ponieważ jego obecny stan naprawdę wymaga ciszy i spokoju, bez innych zewnętrznych zakłóceń. Oczywiście być może ma przed sobą najtrudniejsze i najważniejsze godziny i dni. Sprawca usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa z premedytacją. Podejrzany nie należy do żadnego radykalnego ugrupowania politycznego - ani prawicowego, ani lewicowego. Chodzi o samotnego wilka, dla którego impulsem były wybory prezydenckie. Nie był zadowolony z ich wyniku i zdecydował się działać. 71-latek trafił do aresztu w Nitrze. Grozi mu nawet dożywocie. Przywódcy z całego świata wyrażają oburzenie zamachem na Roberta Fico, ale coraz głośniej słychać także poważne pytania o ochronę polityka. Eksperci wskazują na szereg błędów i dodają, że nie da się wyeliminować ryzyka, ale można je minimalizować. Mówią o uśpionej czujności ochrony, która w momencie gdy poziom zagrożenia w Europie jest najwyższy od lat, też powinna być na najwyższym poziomie. Pięć strzałów. Tyle padło z broni zamachowca w kierunku premiera Słowacji. Z doświadczonymi byłymi funkcjonariuszami... Nie da się tych chłopaków obronić. Przeanalizowaliśmy to nagranie. Aby ocenić działania służby ochraniającej premiera. Jest mi trudno krytykować ludzi, których powinienem uważać za absolutnie profesjonalnych. Kontrowersji jest sporo. Zdaniem generała Gawora pierwsze, co rzuca się w oczy, to złe ustawienie słowackich ochroniarzy. Ochrona niestety szła trochę za daleko od osoby ochranianej. Wszystko zaczęło się, kiedy premier dotarł do barierek. Wtedy 71-letni zamachowiec wyciąga broń. Reakcji brak. Nie rozumiem tego zgrupowania ochroniarzy od twarzy premiera, z przodu. Oni powinni być w tłumie? Oni powinni być de facto w tłumie przy premierze. Chwilę później zamachowiec oddaje pierwszy strzał. Po pierwszym strzale - tak szkolimy oficerów ochrony - że sekunda to jest dla niego czas na reakcję, sięgnięcie po broń i oddanie skutecznego strzału. Tutaj ten czas był znacznie dłuższy. Reakcja ochrony premiera następuje dopiero po drugim strzale. Wtedy też funkcjonariusze próbują przeskoczyć przez bramki w celu zatrzymania napastnika. Ten obiega barierki, więc już stracił czas. Niech pan popatrzy, pcha te barierki. Są granice, których nie można przekraczać. W tym czasie premier Fico leży kilka metrów dalej. Eksperci zauważają - to rażący błąd. Powinno nastąpić natychmiast przewrócenie osoby ochranianej na ziemię, przykrycie własnym ciałem, jak już powiedziałem, a reszta oficerów ochrony powinna się skoncentrować na neutralizacji tego zagrożenia. Tak jak w przypadku zamachu Ronalda Regana w '81 roku. Wtedy funkcjonariusz Secret Service ciałem zasłonił i wepchnął prezydenta USA do limuzyny. A reszta ochrony rzuciła się na zamachowca. A w Słowacji zamachowców mogłoby być więcej. To nie jest tak, że wszyscy atakują zamachowca, zostawiając premiera leżącego w kałuży krwi. Nie tędy droga. Każdy ma swoje zadanie. Pierwszy funkcjonariusz podchodzi do premiera po 5 sekundach od pierwszego strzału. Działania ochrony premiera krytykowane są także na Słowacji. Liczba ochroniarzy na miejscu była wystarczająca. Ale 71-latek zdołał wyciągnąć broń i nikt tego nie zauważył. Strzelił pięć razy. Ochroniarze, zamiast zasłonić swoim własnym ciałem premiera, starali się uniknąć strzelaniny. To dla mnie niezrozumiałe. Bo choć zagrożeń nie da się uniknąć, to ryzyko można zminimalizować. Skala politycznej polaryzacji rośnie, a jej skutki odczuwamy także w naszych rodzinach, w pracy czy wśród znajomych. Hasła bezrefleksyjnie powielane na użytek sondażowych słupków znajdują coraz więcej odbiorców, którzy traktują je poważnie i chętnie powtarzają. Jak bardzo mogą ranić słowa? Zaatakował, bo nie zgadzał się ze zmianami w słowackiej telewizji publicznej i sądownictwie. Po zamachu na premiera na Słowacji coraz głośniej słychać pytanie, jak zasypać polityczne podziały. Największą tragedią ostatnich godzin jest to, że dowiedzieliśmy się, że niezgoda na odmienne poglądy polityczne, postawy przerodziła się w morderstwo z premedytacją. Ale rosnąca polaryzacja to nie tylko problem Słowaków. Dziś w polskim Sejmie - takie słowa. Podchodzi do mnie gej albo osoba z tego środowiska i odczuwam odruch wymiotny, to jest fizjologia. I taki wpis w Internecie. Krytykowana jest także Platforma Obywatelska - za emocje, które wywołuje tym fragmentem spotu wyborczego. Bo temperatura politycznego sporu od lat i tak jest wysoka. To polaryzacja napędzana jeszcze pół roku temu przez kierowaną przez Jacka Kurskiego Telewizję Polską. Jej narrację i kreowanie rzeczywistości. Doprowadziła do tej tragedii. Dziś do prezes PiS zaapelowała żona zamordowanego prezydenta Gdańska Magdalena Adamowicz. Bo prezes TVP wraca do polityki i list PiS startuje do Parlamentu Europejskiego. 5 lat to długo, ale myli się pan, jeśli myśli, że Polacy zapomnieli, co pan i Jacek Kurski uczyniliście nie tylko mojemu mężowi, ale każdej polskiej rodzinie, każdej grupie znajomych i przyjaciół. To także słowa przed rokiem doprowadziły do samobójstwa syna posłanki Koalicji Obywatelskiej. I do ataku w 2010 na biuro poselskie Prawa i Sprawiedliwości w Łodzi, w którym zginął Marek Rosiak. Nie zauważamy takich niuansów, szarości i widzimy, że nasi przeciwnicy nagle stają się naszymi wrogami. To powoduje, że zamykamy się w pewnych bańkach. Nie słuchamy już drugiej strony, nie wierzymy jej. A polityczne spory dzielą rodziny i przyjaciół. Ludzie mają tendencje do powielania pewnych haseł, sloganów, nawet często bezmyślnie, bezrefleksyjnie, więc jeśli się mówi np. zdrajcy, hołota, sprzedawczyki itd., to wszystko gdzieś później można usłyszeć na ulicy. Choćby w trakcie marszów niepodległości mowa nienawiści dotykała w przeszłości nawet bohaterów powstania. Przykłady można mnożyć. By to zmienić, potrzeba chęci - z trzech stron: polityków, dziennikarzy i widzów. Politycy robią i mówią to, na co pozwala społeczeństwo. Jeśli wyborcy będą tolerować określone zachowania, określoną jakość debaty publicznej, to politycy nie będą mieć motywacji, żeby ten język zmieniać. A wydarzenia na Słowacji to kolejny głośny dzwonek alarmowy. Jak wielka polityka wpływa na życie każdego z nas? Jak duże jest ryzyko wojny, jaka jest skala wojny hybrydowej, która już trwa? Dorota Wysocka-Schnepf zaprasza państwa na program "Niebezpieczne związki", który dziś będzie miał swoją premierę o godzinie 20:15 na antenie TVP Info. Gospodyni programu jest z nami. Dobry wieczór. Kto dziś będzie u ciebie gościł? Wpływ wielkiej polityki na nasze życie bywa niebezpieczne, a geopolityki - dziś szczególnie groźne. Rosja, wojna w Ukrainie, zamach na premiera Słowacji i masa innych kropek, które połączą dla państwa gen. Bogusław Pacek, minister Marcin Kierwiński. Redaktor Nawrocki z tajemniczego miejsca, do którego państwa zapraszam, porozmawia ze specjalistami od dezinformacji na temat tego, jak dużo jest kłamstw w sieci. Zapraszam do TVP Info. Oglądają państwo 19.30. Co jeszcze w programie? Starcie emocji zamiast argumentów. Chcecie aborcji, to abortujcie się sami. Zrobimy wszystko, by aborcja była legalna i darmowa. Pyszne, bo ciasto jest dobre i nadzienie jest dobre. Wielbiciele rurek w akcji. Najważniejsze, że wróciła. Już nie damy się nabrać na taką złotą rączkę. Mateusz Morawiecki przed sejmową komisją śledczą do spraw wyborów kopertowych. "Jestem przekonany, że podstawa prawna była właściwa, dlatego podpisałem decyzję" - to były premier o przygotowaniach do wyborów, które się nie odbyły, a za które wszyscy zapłaciliśmy dziesiątki milionów złotych. A skąd pomysł na formę korespondencyjną? Mateusz Morawiecki nie potwierdza, że stał za tym Adam Bielan, ale jednocześnie przyznaje, że to od niego pierwszego usłyszał o takim rozwiązaniu. Jeden z kluczowych świadków w sprawie organizacji wyborów korespondencyjnych. Mateusz Morawiecki stanął przed komisją śledczą. Bez podstawy prawnej podpisał się pod decyzjami zlecającymi przeprowadzenie wyborów Poczcie Polskiej i druk kart PWPW, odbierając jednoczenie tymi decyzjami kompetencje PKW. Wcześniej komisja usłyszała opinię biegłego. Jeśli doszło do złamania konstytucji, to te wnioski do prokuratury, o których mówił pan przewodniczący Joński, mogą dotyczyć także pana? Szanowni państwo, wyobraźcie sobie, że podstawowy artykuł konstytucji, który mówi o tym, że trzeba organizować wybory prezydenckie i że na władzy wykonawczej, czyli na mnie wówczas, spoczywa organizacja tych wyborów, nie jest realizowany. Komisja od początku pełna była spięć i słownych przepychanek. Obecnie jest pan posłem X kadencji, był pan uczestnikiem środowisk narodowo-konserwatywnych, nazywanych spotkaniami przyjaciół Putina. Członkowie komisji z koalicji rządzącej od początku pytali o kulisy decyzji Morawieckiego o przygotowaniu organizacji wyborów. Pod dokumentami podpisał się były premier, a nie ministrowie odpowiedzialni za Pocztę Polską i Państwową Wytwórnię Papierów Wartościowych. Czy widzi pan zaniechania i zaniedbania ze strony ministrów, którzy nie wykonali pana decyzji? Dwa przedsiębiorstwa, które otrzymały... Pytam o ministrów. Robiły wszystko, by te decyzje wykonać. Morawiecki przyznał, że odpowiedzialność spoczywa na nim. Podpisałem decyzje dla PP i PWPW. Ale wielokrotnie obstawał przy swoim: nie złamał prawa i postępował zgodnie z przepisami. Wymóg konstytucyjny obligował nas rządzących, żeby te wybory przeprowadzić i przygotować. Tak wtedy wyglądały sondaże kandydatki Kidawy-Błońskiej. Widzę, że pan poseł Morawiecki w formie, kiedyś były kartoniki, czeki, teraz są dalej. O działania ówczesnej opozycji pytali członkowie komisji z PiS. Były też podziękowania za to, co udało się wówczas zrobić, wyprowadzić Polskę z kłopotów i problemów, jakie mieliśmy. Ponad 500 milionów złotych w rezerwie celowej było zaplanowane. Pytań do byłego premiera jest tak dużo, że komisja zdecydowała o kolejnym dniu przesłuchania. Dziś w Sejmie także wysłuchanie publiczne w sprawie ustaw aborcyjnych. Projekty są cztery, zainteresowanie ogromne, bo do dyskusji zgłosiło się ponad trzysta osób i 30 organizacji. Tyle faktów, bo emocji było znacznie więcej. A wysłuchanie, które powinno być obywatelskim dialogiem nad zmianą prawa, dziś było sejmową awanturą. Gorąco w Sejmie. W szpitalach mordują dzieci. My musimy w ty momencie pomóc kobietom. Nerwowo było już przed oficjalnym rozpoczęciem publicznego wysłuchania czterech projektów ustaw o przerywaniu ciąży. A tak było już na sali kolumnowej. 70% ludzi w Polsce chce legalizacji aborcji. To pierwsza taka sejmowa dyskusja na temat przerywania ciąży. To szansa na to, że każdy wygłosi zdanie. A komisja wyciągnie wnioski. I choć udział zadeklarowało ponad trzysta osób i trzydzieści organizacji, niektórych głosów zabrakło. Organizacje takie jak NIL czy Polskie Towarzystwo Ginekologiczno-Położnicze powinny tu być. To nie było starcie na argumenty, tylko starcie emocji. Projekty, które zmierzają do zagłady naszego narodu, są popierane przez koalicję. Interweniowała straż marszałkowska. Bardzo się cieszę, że nie możecie poradzić sobie z jedną lesbijką. To komplement. Wysłuchanie publiczne dotyczy czterech projektów ustaw, nad którymi pracuje obecnie komisja. Trzy z nich dotyczą zasad przerywania ciąży, czwarty - zniesienia kar za pomoc w przeprowadzeniu aborcji. Każda z partii koalicyjnych złożyła swój projekt. Te projekty nie mają żadnych szans, póki mamy prezydenta Dudę, ale zrobimy wszystko, by aborcja była legalna i darmowa. Komisja może skorzystać z uwag zgłoszonych przez organizacje, ale nie ma takiego obowiązku. My chcemy ocalić kobietę przed fatalnymi skutkami aborcji, z którymi musi zmagać się do końca życia. Kolejne posiedzenie komisji jeszcze w tym miesiącu. Kontrole żywności na giełdach rolnych m. in. w Broniszach. Sprawdzane było to, czy produkty rzeczywiście są polskie, czy tylko takie udają. Inspektorzy zwracali uwagę na pochodzenie i znakowanie produktów, a także pozostałości pestycydów. Na targowiska trafiają setki ton owoców, które tylko z pozoru pochodzą od rodzimych rolników. Dużo tak właśnie jest, podrabiają produkty polskie. To truskawki, ogórki, ziemniaki czy pomidory. Lista nieprawidłowości może być długa. Mogą one dotyczyć zarówno braku etykiety... Mogą dotyczyć zafałszowań. Mogą dotyczyć nieścisłości w informacjach. Niedopuszczalne jest, aby na etykiecie pojawiło się kilka krajów pochodzenia. Wtedy udział krajowych produktów może być tylko symboliczny. Podstawową zasadą w obrocie żywnością jest jej identyfikowalność od pola do stołu. Dlatego na etykiecie powinno widnieć tylko jedno państwo. Mam nadzieję, że sprzedawcy są uczciwi. Weryfikacja etykiety nie daje nam jednak stuprocentowej pewności pochodzenia produktu. Nie wszystko jest napisane i to jest ból. Pokazuje to przykład truskawek, które przyjeżdżają do nas nie tylko z krajów unijnych, ale również z Ukrainy, Maroka czy Egiptu. W hurtowniach przesypywane są w łubianki i sprzedawane jako polskie. Te kraje nie mają tak wyśrubowanych norm jakościowych i ten owoc nie spełnia europejskich norm. Stąd poranna kontrola największych rynków hurtowych w Polsce. Tu mamy rażący przykład przywiezionych najprawdopodobniej z Hiszpanii ziemniaków. W tym wypadku nie miały etykiety, która potwierdzała kraj pochodzenia. Urzędnicy sprawdzali także, czy zagraniczne warzywa i owoce nie są sprzedawane jako polskie. Tutaj jest prawidłowo na każdym opakowaniu. Są już pierwsze wnioski. Przewidujemy teraz całkowitą rewizję przepisów. Eksperci dodają... Należy zwiększyć liczbę takich działań jak dziś. To wtedy ten sprzedający zastanowiłby się, czy warto ryzykować. Efekty dzisiejszej kontroli mamy poznać jeszcze w tym tygodniu. "Stop alienacji rodzicielskiej", "Stop dyskryminacji w sądach rodzinnych i niszczeniu więzi" - to hasła, z jakimi dziś w Warszawie protestowali rodzice walczący o kontakt ze swoimi dziećmi. Przyjechali z całej Polski, by od władz domagać się konkretnych działań zwalczających dyskryminację w opiece nad dziećmi. Mają długą listę postulatów m.in. do premiera i ministra sprawiedliwości. Dobro dziecka jest najważniejsze. To często jedyny punkt, w którym po rozstaniu zgadzają się rodzice. Często rozumieją je jednak w inny sposób. Wśród uczestników dzisiejszej demonstracji byli ojcowie, którzy od kilkunastu lat nie mają kontaktu z dzieckiem. Tęsknota za dzieckiem to ich codzienność. Piecza naprzemienna musi być wprowadzona na wniosek jednego z rodziców. To ich najważniejszy postulat, bo jak podkreślają, sądy nierzadko działają opieszale. A to oznacza miesiące bez kontaktu z dzieckiem, często aż do wyroku. Zadaniem sądu jest jednak dokładnie sprawdzenie, w jaki sposób zapewnić dziecku jak najlepsza opiekę. Jest z nami ojciec, który nie widzi córki od 15 lat. Statystyki są takie, że mamy około stu tys. związków, które się rozchodzą. I tylko jeden na tysiąc ojców sprawuje opiekę. Nie mam nic, straciłam wszystko. Izolacja rodzicielska dotyka również kobiet. Pani Sylwia w styczniu przeprowadziła się tutaj z Kalisza, by móc widywać się z synami. Decyzją sądu kontakt możliwy jest dwa razy w miesiącu po dwie godziny pod nadzorem kuratora. Nikt mi tego nie zwróci, tego czasu przede wszystkim. Dlatego cieszę się, że moi synowie kochają mnie, tęsknią za mną. Będę walczyć do końca, nie zrezygnuję nigdy, bo moje dzieci są moją siłą, moim motorem napędowym. Uczestnicy protestu spotkali się dziś z przedstawicielami Ministerstwa Sprawiedliwości. Resort przygotowuje projekt ustawy definiujący kwestie opieki naprzemiennej, który skupia się przede wszystkim na dobru dziecka. Jeszcze do niedawna sądziliśmy, że głównym źródłem zła jest rozstanie rodziców i znikniecie jednego z nich z codziennego życia. Dzisiaj wiemy, że podstawowe zło tkwi w konfliktach. Awantury poprzedzające rozstanie są znacznie bardziej toksyczne - słyszymy. Dziecko musi wiedzieć, że jest ważne niezależnie od tego, który z rodziców się nim opiekuje. Choć to mały rodzinny zakład, to na warszawskiej Pradze świetnie go znają, bo działa od kilkudziesięciu lat. I ta tradycja ma wyjątkowy smak rurek z kremem. Sercem biznesu jest wiekowa maszyna, która wymagała konserwacji, po której nie wróciła do właścicieli. Fani rurek wzięli sprawy w swoje ręce, pomogła sieć i finał na szczęście jest słodki. Bez przysmaku z ronda Wiatraczna mieszkańcy warszawskiego Grochowa nie wyobrażają sobie dzielnicy. Warszawiaków i nie tylko zszokowała informacja o zniknięciu maszyny do nabijania słynnych rurek. Wiadomość rozpaliła Internet, bo ich dla wielu to smak nostalgii. Od jak dawna pan kupuje tutaj rurki? Od wieku przedszkolnego, od szkoły podstawowej. Pyszne, bo ciasto jest dobre i nadzienie jest dobre, śmietana jest prawdziwą śmietaną. Sława rurek z Wiatracznej ściąga mieszkańców z najdalszych zakątków Warszawy. Wracają do niego także ci zza wielkiej wody. My ogólnie z Nowego Jorku jesteśmy, my znamy tutaj to miejsce od lat i zawsze tu przychodzimy. Słynne rurki na Wiatracznej serwuje się od ponad 60 lat. To rodzinny biznes. Konstanty, potem jego córka, wnuczek, czyli mój mąż, i prawnuczek, teraz 4. pokolenie. Maszynę do robienia rurek skonstruował krewny pani Małgorzaty, Konstanty Pietrzykowski. I to on z rurek uczynił legendę. Najważniejsze, że wróciła, miejmy nadzieję, że już nie damy się nabrać na taką złotą rączkę. W poszukiwania zaangażowali się znani influencerzy i tysiące internautów. Przekazaliśmy dalej, żeby ludzie dalej przekazywali. Nieuczciwy konserwator zwrócił maszynę, a wielbiciele rurek wracają do słynnego lokalu na Wiatracznej. Bo rurki to creme de la creme dzielnicy. Dla krytyków to pierwsze objawienie festiwalu w Cannes, u widzów ma wywołać dreszcze. "Dziewczyna z igłą" Magnusa von Horna to polsko-duńsko-szwedzka koprodukcja, która powalczy o Złotą Palmę w Cannes. Werdykt konkursu głównego poznamy 25 maja, ale historia o młodej pracownicy fabryki, która stara się przetrwać w Kopenhadze tuż po wojnie, już poruszyła widzów. Już pierwszego dnia festiwalu w Cannes po czerwonym dywanie maszerowali polscy twórcy. Magnus von Horn, polski reżyser szwedzkiego pochodzenia, i jego najnowszy film "Dziewczyna z igłą" walczą tu o Złotą Palmę. To jest o młodej kobiecie, bardzo biedna, która pracuje w fabryce, tuż po pierwszej wojnie światowej, próbuje znaleźć lepsze życie, ale zostaje zostawiona w ciąży i spotyka kobietę, która pozwoli jej zyskać to lepsze życie. A to spotkanie odmieni życie ich obu. Bo spotkana kobieta wcale nie jest tym, za kogo się podaje. Ta luźno oparta na faktach, przerażająca historia tak naprawdę jest przypowieścią o relacjach społecznych i moralności. Bohaterka robi okropne rzeczy, ale w pewnym sensie to znak człowieczeństwa. To dla mnie najciekawsze, nie chcę bronić jej działań, ale chcę zaprosić widza do jej wewnętrznego chaosu. Według krytyków "Dziewczyna z igłą" to pierwsze objawienie festiwalu. The Hollywood reporter porównuje film do "diabelskiego węzła, który zaciska, im bardziej się kręcimy". "The Guardian", przyznając filmowi cztery gwiazdki, pisze, że "Dziewczyna z igłą" pozostawi was z dreszczami. To jest film, który jest bardzo ciekawie zrealizowany formalnie, bo to jest taka stylistyka, jaką posługiwało się kino w latach 20. minionego stulecia. Film to polsko-duńsko-szwedzka koprodukcja. W rolach głównych wystąpili duńscy aktorzy, ale przy filmie pracowało łącznie stu czterdziestu Polaków. Za montaż odpowiedzialna jest Agnieszka Glińska. Ta historia jest niekomfortowa i chcieliśmy spowodować taki brak, żeby to było niepokojące i właśnie wyrzucać widza z poczucia komfortu. Autorem kręconych w większości w Polsce zdjęć jest Michał Dymek. Ten film posiadał świetny scenariusz, który sam siebie bronił. I stanowił dla mnie jedną z lepszych inspiracji. Poprzedni film von Horna "Sweat" też zakwalifikował się do konkursu głównego w Cannes, ale festiwal odwołano przez pandemię koronawirusa. Wtedy zostało nam coś zabrane, a teraz czujemy totalną rekompensatę, to było niesamowite doświadczenie. Emocjonalnie dla mnie to jest spełnienie marzeń. Czy twórcy "Dziewczyny z igłą" będą schodzić po tych, najsłynniejszych schodach świata, trzymając w ręku Złotą Palmę? O tym przekonamy się 25 maja. W "19:30" to już wszystko, bardzo państwu dziękuję za wspólnie spędzony czas i polecam "Pytanie dnia". Dziś gościem Justyny Dobrosz-Oracz będzie profesor Marek Belka, a przed rozmową na antenie Telewizji Polskiej orędzie marszałka Sejmu Szymona Hołowni. Drodzy państwo, 2 maja zwracałem się do państwa z okazji Dnia Flagi. Nie spodziewałem się, że w tak trudnych okolicznościach będę prosił was o chwilę uwagi ponownie. Ostatnie dwa tygodnie obfitowały w budzące niepokój wydarzenia. Byliśmy świadkami serii pożarów w całym kraju. Jeden z prominentnych polskich sędziów okazał się rosyjskim szpiegiem. Najważniejsze: po raz pierwszy od uzyskania wolności od Sowietów w naszej części Europy doszło do zamachu na demokratycznie wybranego szefa rządu. Te wydarzenia mogą budzić lęk. Rozumiem to. Dlatego musimy sobie powiedzieć jasno: czasy, w których żyjemy, wymagają od każdego z nas wielkiej odpowiedzialności. Niech smutna lekcja dawana nam dziś przez braci Słowaków z całą mocą do nas dotrze. Podział na dwie Polski walczące ze sobą na śmierć i życie, polaryzacja, eskalacja agresji na krótką metę może i służą tej czy innej partii, ale w długim terminie wykrwawiają nasz kraj. Zamiast budować jego siłę. Odbierają nam naszą największą broń, spoistość, umiejętność zjednoczenia w chwilach próby. Dzielenie Polski na agentów ruskich i agentów pruskich sprawia, że większość z nas nie ma już w niej swojego miejsca. Skutki polaryzacji są po prostu tragiczne. Polaryzacja rodzi radykalizm. Radykalizm rodzi chaos. Chaos osłabia nas względem zewnętrznych wrogów. W lawinie wzajemnych oskarżeń o zdradę obcy agenci czują się doskonale. Dlatego jako marszałek Sejmu na co dzień nie mam skrupułów, by używać wszystkich narzędzi do studzenia temperatury sporów w Sejmie. Upomnieniami, zawieszeniami, a w ostateczności karami pieniężnymi. Nie wiem, czy uda mi się sprawić, że po 20 latach polsko-polskiej wojny Sejm znów stanie się miejscem, gdzie przekonujemy się nawzajem, a nie tylko ze sobą walczymy. Ale zrobię wszystko, żeby właśnie tak było. Zwracam się dziś do wszystkich państwa. A zwłaszcza do osób piastujących funkcje publiczne. Na których spoczywa szczególna odpowiedzialność, od prawej do lewej strony. Żyjemy w czasach, w których wewnętrzna wojna może kosztować ludzkie życie, osłabia Polskę. Ale zjednoczeni pod biało-czerwoną jesteśmy zdolni do osiągania rzeczy wielkich, imponujących. Udowadnialiśmy to wielokrotnie. Poza rosnącą z dnia na dzień toksyczną bańką, z której okładają się politycy, są przecież miliony zwykłych Polaków. Zmęczonych tą ciągłą polsko-polską wojną. Racjonalnie myślący odwracają się od polityki. Nieracjonalni oby nie zaprowadzili nas tam, gdzie zamordowano prezydenta Adamowicza. Gdzie postrzelono premiera Słowacji. Dlatego ostudzenie dziś, teraz, natychmiast temperatury sporu to kwestia wagi państwowej. To sprawa naszego bezpieczeństwa. Tworzymy ten sam naród. Używamy tego samego języka. Dzielimy ten sam piękny kraj z naszą wspaniałą historią. Raz jeszcze pokażmy, że zjednoczeni jesteśmy najsilniejsi.