Dzi¦ oskar¼eni, wcze¦niej u¾askawieni, europos¾owie Kami$ski i W@sik stan@ przed s@dem. Rozwi@zanie kompromisowe - co wiemy o ustawie o zwi@zkach partnerskich. Język nieparlamentarny - poselskie nerwy nieutrzymane na wodzy. Joanna Dunikowska-Paź, dobry wieczór. Jest akt oskarżenia przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi. Warszawska prokuratura okręgowa zarzuca obu politykom nielegalny udział w obradach Sejmu i sejmowej komisji, a także w głosowaniach. Grozi im nawet 5 lat więzienia. I to kolejna odsłona bogatej kartoteki aktualnych europosłów. Przypomni ją Daniel Chaliński. Ta wizyta sprzed 2 lat na posiedzeniu Sejmu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika może kosztować pobyt w więziennej celi. Prokuratura skierowała właśnie do sądu akt oskarżenia. Dotyczy zachowań podejmowanych przez oskarżonych pomiędzy 21 a 28 grudnia 2023 roku. Przypomnijmy, 20 grudnia dwa lata temu Wąsik i Kamiński zostali prawomocnie skazani przez sąd. Chodziło o przekroczenie uprawnień w związku z aferą gruntową. Kara to 2 lata więzienia i 5-letni zakaz pełnienia funkcji publicznych. Dzień później politycy pojawili się na sali plenarnej, a 28 grudnia brali udział w sejmowej komisji. Stała się oczywista oczywistość. Komentują rządzący. A Maciej Wąsik pisze, że zamiast walczyć z przestępczością prokuratura ściga posłów, i jest to kpina z wymiaru sprawiedliwości. Do aktu oskarżenia odniósł się także Mariusz Kamiński. Ten pisze o oskarżeniu posłów za wykonywanie swoich obowiązków wobec wyborców. O ile sobie przypominam, nie zostali pozbawieni mandatów posłów, więc jako posłowie przyszli i mieli prawo brać udział w głosowaniu. Otóż nie - odpowiadają rządzący i przypominają, że marszałek Hołownia w dniu, kiedy politycy pojawili się w Sejmie, wygasił ich mandaty. Takie zaklinanie rzeczywistości i oni mówią, że czarne jest białe, a białe jest czarne, to taka pisowska metoda od wielu lat stosowana. O tym, czy Kamiński i Wąsik trafią do więzienia, zdecyduje sąd. Grozi im do 5 lat pozbawienia wolności. Był to wyrok prawomocny i branie udziału w pracach sejmowych przez osoby prawomocnie skazane było naszym zdaniem wielką ostentacją. Sprawa to pokłosie afery gruntowej z 2007 roku. Funkcjonariusze CBA, podając się za biznesmenów, proponowali łapówki za odrolnienie gruntów na Mazurach. Pieniądze miały trafić do ówczesnego ministra rolnictwa Andrzeja Leppera. Prowokacja się nie udała. Kamiński był wtedy szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a Wąsik - jego zastępcą. Oni przekroczyli niejasno sformułowaną granice legalności, ale przekroczyli ją, myśląc, że działają w słusznej sprawie. Sąd w 2015 roku... Mariusza Kamińskiego uznaje za winnego. ...nieprawomocnie skazał polityków. Postanowiłem w swoisty sposób zwolnić, uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy. Wtedy ułaskawił ich Andrzej Duda, który zdaniem prawników ułaskawił za wcześnie, bo nie czekał na uprawomocnienie wyroku. Na początku stycznia ubiegłego roku po decyzji sądu wyższej instancji Kamiński i Wąsik zostali zatrzymani w Pałacu Prezydenckim. W areszcie spędzili miesiąc. Czyli do czasu, aż prezydent po raz kolejny ich ułaskawił. Mimo że prezydent Duda ułaskawił ich później skutecznie z tych pierwotnych zarzutów, to oczywistą rzeczą jest, że pojawiły się nowe zarzuty. Nikt nie jest ponad prawem, nawet ci, którzy przez lata tak myśleli - napisał w sieci rzecznik rządu. Politycy PiS nieoficjalnie przyznają, że w razie kolejnego skazania mają swojego prezydenta. Oglądają państwo "19.30" w czwartek. Co jeszcze przed nami? Psy zagryzły 46-latka. To, jakie były rany, jakby czołg przejechał... Niestety, dzisiaj mimo starań pacjent zmarł. Właścicielowi psów grozi dożywocie. Jest podejrzewany o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. To nie były psy zaopiekowane, to nie były psy wychowane. Jutro mamy poznać szczegóły koalicyjnego porozumienia w sprawie związków partnerskich. Choć już wiadomo, że samo sformułowanie "związki partnerskie" w projekcie się nie pojawia. Podobnie jak adopcja dzieci czy kwestie światopoglądowe. Próba pogodzenia konserwatywnych i lewicowych wrażliwości trwała od miesięcy, dla autorów projektu to ustawa "wolnościowa", dla zwolenników zdecydowanych rozwiązań - kapitulacja. Co zostało ze związków partnerskich? Nie o takiej ustawie marzyła ministra Kotula, ale politycy nie od marzeń są - jak mówi - tylko od dowożenia. Kompromis dwóch odmiennych ideowo partii koalicji - PSL i Lewicy - ma umożliwić formalizowanie związków partnerskich na tyle, na ile pozwala rzeczywistość. To poziom minimum, ale nawet na poziomie minimum danie gwarancji bezpieczeństwa osobom, ktore nie sformalizowały swoich związków, bo nie mogą ich sformalizować, bo żyją w związkach jednopłciowych, to jest dziś dla nich najważniejsze. Dla Barta Staszewskiego, który żyje od lat z partnerem, najważniejsza byłaby możliwość zawierania małżeństwa, na co pozwala większość krajów Unii. Ten kompromis to dla niego nawet nie minimum. Umawialiśmy się na związki partnerskie, dostajemy jakąś chińską podróbę. Urszula Pasławska, która w imieniu PSL wypracowała kompromis, więcej mówi o tym, czym ustawa nie będzie, niż o tym, czym będzie. Nie ma w tej ustawie żadnej równości małżeńskiej, nie ma nic o dzieciach, nie będzie to wchodzenie w prawa i obowiązki. A co będzie? - pytają najbardziej zainteresowani. Nowy związek ma być umową cywilno-prawną zawieraną przed notariuszem. Chcą wiedzieć, co nowego wniesie ta propozycja, czego dwoje ludzi nie może już dziś zrealizować w ten sam sposób. Są 2 takie najważniejsze rozwiązania: zwolnienie od podatku od spadku i darowizn To można do tego podejść bardzo biznesowo, to mogą być obce osoby, to mogą być współlokatorzy, i prawdopodobnie też będzie nadużywana. w małżeństwie od razu wskakujemy we wspólnotę majątkową, a tu rozwiązanie będzie trochę inne. Jak sie dowiedzieliśmy nieoficjalnie, dopiero rok po zawarciu umowy ma być możliwe wspólne rozliczanie. Zanim jednak do tego dojdzie, ustawa musi przejść przez Sejm, z czym raczej nie będzie problemu nawet przy sprzeciwie opozycji i niektórych posłów PSL. Ustawa o osobie bliskiej to jest nic innego jak włożenie nogi między drzwi a futrynę i zapewniam panią, mojej nóżki tam nie będzie. To jest pierwszy krok do tego, żeby za chwilę Lewica mogła zaproponować adopcję dzieci przez pary homoseksualne. Z Sejmu i Senatu ustawa trafi na biurko prezydenta. Pan prezydent podtrzymuje swoje stanowisko, że jeśli ta ustawa będzie rzeczywiście dotyczyła statusu osoby najbliższej, to jest tutaj pewnego rodzaju otwartość na rozmowy. Jej autorki nie wykluczają zwrócenia się o pomoc do Marty Nawrockiej. Szczegóły ustawy ogłoszone będą jutro. Obrady, o których za moment opowiemy, toczyły się zgodnie z zasadami parlamentarnymi, ale język parlamentarny nie był na pewno. To nie jest dobre miejsce, by cytować, jak przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości Paweł Śliz mówi o dawnym partyjnym koledze Tomaszu Zimochu, bo nie tylko kolega mógłby się czuć urażony. Wszystko za sprawą niespodziewanie przegranego głosowania. "Wersal się skończył" - to stara sejmowa diagnoza, tylko przykłady wciąż nowe. Chwila wytchnienia w Sejmie. Szkoda tylko, że gdy muzyka cichnie, słychać to. Te słowa przewodniczący komisji sprawiedliwości wypowiedział po przegranym głosowaniu, kierując je do byłego polityka Polski 2050 Tomasza Zimocha. Tomku, przepraszam. Skąd to się wzięło? Emocje, które zawsze staram się studzić na komisji sprawiedliwości. Wczoraj nie udało się studzić swoich własnych emocji i słowa padły, które paść nie powinny. Ale padły i nic nie wskazuje na to, że szybko pójdą w niepamięć. Powinien natychmiast złożyć dymisję, zrzec się funkcji przewodniczącego komisji sprawiedliwości. Paweł Śliz zapowiada, że jeśli taki wniosek się pojawi, niezwłocznie podda go pod głosowanie. Jeżeli posłowie stwierdzą, że mam nie być tym przewodniczącym, to nie będę. Na razie takiego wniosku nie ma. Tomasz Zimoch skontaktował się z Kancelarią Sejmu, by ta zabezpieczyła materiał filmowy z posiedzenia. wczoraj zadzwoniłem do Tomka Zimocha, jak odpadły emocje, powiedziałem, że go przepraszam. Od nas wymaga się wyższych standardów kultury. Mówi posłanka, która podobnie jak Zimoch odeszła z klubu Polski 2050, gdy na jaw wyszły informacje o nocnym spotkaniu Szymona Hołowni z Jarosławem Kaczyński. Przeprosił, więc to jest na jego usprawiedliwienie, też to, że ja nigdy nie słyszałam w wykonaniu posła Śliza jakichś wulgaryzmów. Ale przeprosiny nie wyglądały tak, jak powinny - słyszymy od Zimocha. Powiedział przepraszam, ale forma wypowiedzi m.in. skończyła się czymś takim: "a to sobie składaj pozew". W Sejmie słychać, że taka sytuacja nigdy nie powinna się wydarzyć. Nieważne, czy był nagrywany, czy nie był nagrywany. Powinniśmy bardziej się kontrolować. Ja rozumiem, że Sejm kipi od emocji, ale chciałabym, żebyśmy szukali dobrych emocji, a nie tych złych. Ale tych drugich jest więcej. Wracamy na komisję. W reakcji na takie zachowania polityków PiS-u... Poseł Polski 2050 zwrócił się z takim wnioskiem. W związku z dziwnym zachowaniem Goska i Jabłońskiego, czy jest możliwie sprawdzenie, czy nie są pod wpływem. Po tej wypowiedzi wybuchła awantura. O to, że jesteśmy pod wpływem alkoholu. Później padły te słowa z ust posła PiS-u. Co za śmieć, co za śmieć. Per "śmieć" jak rozumiem o panu przewodniczącym, który zarządził głosowanie, takie standardy dzisiaj obowiązują, jeśli chodzi o posłów PiS. Posłowie PiS poddali się badaniu na obecność alkoholu - byli trzeźwi. Dziś nie odpowiedzieli na naszą prośbę o rozmowę przed kamerą. Teraz przenosimy się na komisję kultury i tu pokaz braku kultury sprzed roku w wykonaniu tego polityka PiS. Ty, po prostu, debilu. To słowa w kierunku przewodniczącego komisji. Komisja etyki ukarała posła PiS-u. I rok później co? Tylko debile nie rozumieją regulaminu. Marek Suski jakby się tym nie przejmował i znów wyzywa od debili. Niektórym puszczają nerwy czy brak wychowania, a może jedno i drugie, ale takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Niepohamowana agresja może skończyć się nieszczęściem. Mówi poseł Piotr Adamowicz, brat Pawła Adamowicza. Jeśli politycy sobie pozwalają na takie rozluźnienie obyczajów, to dają też znak jakiejś części elektoratu, że też można pozwolić sobie na rozluźnienie obyczajów, co prowadzi czasami do bardzo niebezpiecznych rzeczy. Mapa drogowa europejskiej gotowości obronnej, Komisja Europejska dyskutuje o tym, jak do 2030 roku przygotować się na wojnę na tyle skutecznie, by zagwarantować sobie pokój. I chociaż to kwestia, która nie ma ceny, to są szacunki wydatków obronnych przekraczających 800 mld euro. Na przygotowanie do wojny Komisja Europejska daje unijnym krajom 5 lat - w czasie których mają zlikwidować luki w zdolnościach wojskowych, zwłaszcza obronie powietrznej, tej tradycyjnej - kupując systemy obrony przeciwrakietowej, i tej mniej konwencjonalnej, by bronić się przed atakiem dronów, za którymi stoi Moskwa. Rosja nie ma dziś możliwości ataku na UE, ale może się do tego przygotować w nadchodzących latach. To zagrożenie nie zniknie, nawet jeżeli skończy się wojna w Ukrainie. Komisja Europejska chce, by mur dronowy uruchomiono na początku przyszłego roku, a w 2027 był w pełni operacyjny i można było dzięki niemu nie tylko wykrywać i zestrzeliwać niebezpieczne obiekty, ale również atakować cele naziemne. Bruksela oczekuje też od unijnych stolic zwiększania mobilności ich armii i wyposażania wojsk w sprzęt produkowany w Europie. Na co pieniądze wciąż mają nie pochodzić z unijnej kasy, a z budżetów państw członkowskich, dlatego niektóre propozycje KE mogą spotkać się z krytyką unijnych przywódców na przyszłotygodniowym szczycie w Brukseli. Izrael dziś oficjalnie obchodzi 2. rocznicę ataku Hamasu i jednocześnie kreśli militarny plan jego pokonania, gdyby wojna w Strefie Gazy to wcale nie był zamknięty rozdział. Także Donald Trump ostrzega przed naruszeniem porozumienia, a jak przebiega jego realizacja kilka dni po wejściu w życie? Przeszła dziesiątki kilometrów, z południa enklawy na północ, do miasta Gaza. By wrócić do domu. Odnalazła go w morzu ruin. To był mój dom. To było moje życie. Teraz próbuje je odbudować. Tak jak tysiące Palestyńczyków. Choć trudno wśród nich znaleźć tych, którzy wierzą, że pokój się utrzyma. Całe rodziny zostały wymazane z powierzchni ziemi. Dlatego ludzie nie są w stanie pojąć, że pokój może rzeczywiście nastąpić. Mówią, że wojna powróci. Po drugiej stronie granicy też opłakują bliskich. To kibuc Kefar Azza, gdzie bojownicy Hamasu 2 lata temu dokonali masakry - zabili kilkudziesięciu mieszkańców. Uprowadzili kilkunastu - do Strefy Gazy, 3 km stąd. Mam nadzieję, że ten rozejm potrwa tak długo, jak to tylko możliwe, ale nie wierzę, że tak będzie. Według izraelskich władz Hamas nie wywiązuje się jednak z zawartego porozumienia. Walka jeszcze się nie zakończyła. Ale jedno jest dziś jasne - każdy, kto podnosi na nas rękę, już wie, że zapłaci wysoką cenę za swoją agresję. Osiągniemy wszystkie nasze cele. Netanjahu grozi wznowieniem wojny, jeśli hamasowcy nie zwrócą wszystkich 28 ciał zakładników. Do tej pory wydali tylko 7. Szczątki pozostałych - jak twierdzą - trzeba wydobyć z ruin. W sumie to 60 mln ton gruzu do usunięcia. Ale Tel Awiw drażni też to - widok zamaskowanych, uzbrojonych po zęby bojowników, którzy wylegli na ulice Gazy zaledwie kilka godzin po rozpoczęciu zawieszenia broni. Oficjalnie, by zapanować nad powojennym chaosem. Faktycznie, by pokazać, że Izraelowi nie udało się ich wyeliminować i zamierzają nadal rządzić zrujnowaną enklawą. Chcemy, aby oddali broń. Hamas zgodził się to zrobić. I teraz muszą to zrobić. Jeśli sami się nie rozbroją, my zrobimy to za nich. W ramach nacisku na bojowników Izrael zapowiedział, że przez przejście w Rafah nie wpuści pomocy humanitarnej. Tragiczny wypadek w Zielonej Górze. Nie żyje 46-letni mężczyzna pogryziony przez psy, które uciekły z prywatnej posesji, na której znajdowała się strzelnica. Zaatakowany mężczyzna przechodził w pobliżu, z licznymi ranami rąk i nóg został zabrany do szpitala, mimo kilku operacji jego życia nie udało się uratować. To ojciec ofiary. Nie wiem, jakbym miał karabin, tobym tam pojechał i go zastrzelił. Mówi o właścicielu psów, które zaatakowały jego 46-letniego syna Marcina. Ofiara zmarła. Psy należą do właściciela tej strzelnicy. Po tragedii zostały odizolowane. Są na obserwacji, a ich właściciel usłyszał zarzut. Jest podejrzewany o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby zagrażającej życiu, która skończyła się śmiercią pokrzywdzonego. Grozi za to nawet dożywocie. Do tragedii doszło w niedzielę. 46-letni kierowca ciężarówki na tym parkingu pod Zieloną Górą zrobił sobie przerwę w trasie. Poszedł na grzyby. Tam dopadły go trzy psy. Zdołał jeszcze zadzwonić na 112. Funkcjonariusze znaleźli go w stanie krytycznym. Nogi zostały ucięte następnego dnia nad kolanami. To jakie były rany? Niech sobie pani wyobrazi. Ran było ponad 50. Nasz personel, mimo że naprawdę widział już różne tragedie, niezwykle przeżył całą tę tragedię. Marcin był rosłym mężczyzną, uprawiał kulturystykę. Z jednym takim psem to bez problemu by sobie poradził, ale z trzema, belgijskimi, szkolonymi do zabijania. No ludzie, no k***a, co tu się w tym kraju dzieje i nikt nie ponosi konsekwencji. Psy już wcześniej atakowały ludzi. Skoro już wcześniej doszło do aktów agresji ze strony tych zwierząt, to mógł przewidywać, że ponownie zaatakują, i nic w tym kierunku nie zrobił. Ale ich właściciel mógł czuć się bezkarny. Na jego strzelnicy szkolili się policjanci, on sam w przeszłości służył w policji. Ma tu bardzo silne powiązania. Wiemy również o tym, że jak ostatnio były takie sprawy, to zostały one zamiecione pod dywan. Agresywne psy uciekały z posesji, kilka razy łapali je pracownicy okolicznego schroniska dla zwierząt. Miały rany kłute, rany postrzałowe. Zawieźliśmy je do Gorzowa, do lecznicy, żeby je przebadali. I w tym roku po raz trzeci je widzę. Już sam fakt trzymania psów na strzelnicy, wśród huku wystrzałów, to złe traktowanie zwierząt. One były zamykane, były głodzone. W stanie, w którym przyjechały do nas, były wychudzone. Rok temu psy pogryzły syna tego mężczyzny. Pojechałem do szpitala, zdjęcia przesłałem makabryczne, usunięte małżowiny uszne. Zgłoszone na policję i do dnia dzisiejszego wszystko zamiatane pod dywan. Sprawie ponownie przyjrzy się prokuratura, ale już okręgowa. Aby w opinii publicznej wyeliminować wszelkie wątpliwości co do bezstronności, obiektywizmu. Prokuratura prosi o kontakt wszystkie osoby, które zostały pokrzywdzone przez psy. I ewentualnych świadków. Gdy została zamknięta w czterech ścianach mieszkania, miała zaledwie 15 lat, koszmar trwał przez kolejnych 27. Funkcjonariuszom, którzy weszli do domu w Świętochłowicach, brakowało słów, by opisać skalę dramatu. Oprócz starszego małżeństwa zastali w nim skrajnie zaniedbaną, niezdolną do samodzielnego poruszania się panią Mirellę. Prokuratura sprawdzi, czy doszło do przetrzymywania osoby nieporadnej. Historia 42-letniej Mirelli ze Świętochłowic wydaje się nieprawdopodobna. Prawie 3 dekady w izolacji od świata. Pokrzywdzona zeznała, że faktycznie nie wychodziła z mieszkania przez wiele lat. Ponad 20. Natomiast podkreśliła, że nie była stosowana wobec niej żadna przemoc. Ani psychiczna, ani fizyczna, i że dobrowolnie nie opuszczała mieszkania. Nikt jej nie przetrzymywał. Prokuratura wszczęła jednak śledztwo w kierunku pozbawienia wolności osoby nieporadnej. Śledczy chcą panią Mirellę ponownie przesłuchać - tym razem w obecności psychologa. Chcą się upewnić, czy odosobnienie nie wpłynęło na rozwój kobiety oraz czy może sama podejmować decyzje. Deprywacja, która spotkała tę panią, ma ewidentny wpływ na to, jak ta pani będzie się zachowywała, czy będzie miała porównanie do tego, co jest bezpieczne, a co nie. Przez 27 lat nie wychodziła z mieszkania rodziców. Ostatni raz była widziana, gdy miała 15 lat. Zdaniem osób, które z nią rozmawiały, nie wychodziła nawet ze swojego pokoju. Sprawa ujrzała światło dzienne w lipcu, kiedy sąsiedzi wezwali policję do awantury domowej. Awantury nie było, była za to niewidziana od lat Mirella. Szok, że w XXI wieku się to zdarza. W bloku, gdzie nikt o tym nie wie. Wiedzieli tylko rodzice. Kobieta była zaniedbana. Miała rany nóg i poważne problemy z chodzeniem. Trafiła do szpitala. Była bez włosów z jednej strony, z drugiej miała jakby dredy polepione. Wyszła w fartuchu od jakieś babci. Wyglądała jak starsza osoba. Ja jej nie poznałam. To słowa koleżanki Mirelli ze szkolnych lat, która z dwoma innymi kobietami opiekowały się nią 2 miesiące w szpitalu. Dzięki nim historia nabrała rozgłosu, bo założyły zbiórkę, by - zamkniętej przez lata - pomóc. Szokuje fakt, że kobieta wróciła jednak do rodziców. Pani chciała wrócić do domu. My nie możemy zakazać powrotu do rodziny. Warunki są dobre, żeby ta pani tam przebywała. Wciąż nie wiadomo, dlaczego Mirella przez tyle lat nie wychodziła z domu. Nikt jej nie szukał, żadna instytucja. A rodzice przez lata zmieniali opowieść - od zaginięcia do powrotu do biologicznych rodziców. Gdzie jest jej dorastanie, gdzie jest jej dorosłość, gdzie jest jej edukacja? Gdzie są jej relacje z innymi? Ona tego nie przeżyła i w tej chwili nic nie jest w stanie jej tego zastąpić. To historia, która ma więcej pytań niż odpowiedzi. To właśnie tu przez 27 lat nikt nie wiedział, co dzieje się po tamtej stronie drzwi. Dziś pytają już wszyscy, jak to możliwe, że w centrum miasta można zniknąć na całe życie. Dziś Światowy Dzień Żywności. Czas, w którym mówimy o walce z głodem i niedożywieniem, ale na tle globalnych problemów każdy z nas ma indywidualną, trudną lekcję do odrobienia. Rocznie marnujemy aż 1/3 produkowanej żywności, tylko w Polsce to miliony ton. Są sposoby na rozwiązanie problemu, a świadome planowanie zakupów i dzielenie się zamiast wyrzucania to podstawowe kroki. Franciszek Żyżelewicz z marnotrawstwem żywności styka się codziennie. Wozi produkty, którym kończy się data przydatności do spożycia, ze sklepów do ludzi potrzebujących pomocy. Zdecydowanie w Polsce marnuje się bardzo dużo żywności, do tego stopnia, że ja czasami nie wiem, gdzie pojechać po tę żywność, nie mam czasu, żeby wszystko na raz zrobić, i to jest smutne bardzo. Każdego roku w Polsce marnujemy prawie 5 mln ton żywności. To ilość jedzenia, którą można wyżywić przez rok średniej wielkości miasto. Na przykład Radom czy Częstochowę. 60% nie marnuje się sklepach czy restauracjach, ale w naszych domach. Pieczywo, owoce i warzywa - to żywność, którą najczęściej marnujemy. Jak wyliczają eksperci, przeciętna polska rodzina w ciągu roku, nie marnując jedzenia, mogłaby zaoszczędzić nawet 5 tys. zł. Z raportu Banków Żywności wynika, że 2/3 z nas wyrzuca żywność do śmieci. Główny powód marnotrawstwa to przekroczony termin przydatności do spożycia. A im jesteśmy młodsi, tym więcej jedzenia marnujemy. Są to młodzi ludzie, w przedziale wieku 18-30, ale również mieszkańcy dużych miast, których nawyki żywieniowe powodują, że kupują tej żywności za dużo. Do nieprzemyślanych zakupów i w efekcie marnowania jedzenia skłaniają reklamy i sklepowe promocje. Idąc na zakupy, bierzmy ze sobą listę tych rzeczy, które są nam naprawdę potrzebne, nie chodźmy głodni na zakupy, a potem, po powrocie, układajmy tak rzeczy w lodówce, żeby jak najmniej marnować. Nasza lodówka powinna wyglądać tak. Górna półka to dania gotowe, środkowa - nabiał, warzywa, niżej mięso i ryby, a na dole owoce i warzywa. A nadmiar jedzenia można przekazać najbiedniejszym, np. tu w Strzelcach Opolskich, gdzie działa tzw. Przytulisko. No serce się krwawi, bo tutaj każda kromka chleba na wagę złota, a jakieś rzeczy po śmietnikach się znajdują. A jak tłumaczą eksperci, walcząc z marnotrawstwem żywności, oszczędzamy też wodę, energię i pracę rolników. Dziś 47. rocznica wyboru Karola Wojtyły na papieża. Na mszy świętej w Bazylice w Watykanie zebrało się ponad stu kapłanów i wielu wiernych z Polski, którzy odwiedzili również kaplicę Świętego Sebastiana, gdzie spoczywa Święty Jan Paweł II. Wybór 16 października 1978 roku na głowę Kościoła katolickiego i zwierzchnika Stolicy Apostolskiej Polaka miał znaczenie nie tylko religijne, ale i polityczne. Kiedy nad Watykanem pojawił się biały dym, w Krakowie zabił Zygmunt, a 22 października w telewizji transmitowana była msza święta inaugurująca pontyfikat papieża Polaka. W trakcie homilii padły znamienne słowa: "Nie lękajcie się", a w czasie pierwszej pielgrzymki do ojczyzny kolejne: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi". Stały się one symbolem początku zmian ustrojowych w Polsce. 30 uciśnięć, 2 wdechy - to prosta zasada, którą dziś poznało ponad 150 tys. osób. W Europejski Dzień Przywracania Czynności Serca Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pobiła kolejny rekord w jednoczesnym prowadzeniu resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Rekordowa liczba robi wrażenie, ale to opowieść przede wszystkim o pomaganiu, które kolejny raz udało się pomnożyć. Jak ratować osobę w stanie zagrożenia życia, kiedy liczy się każda sekunda? Tego od zeszłego roku obowiązkowo uczą się wszyscy uczniowie szkół podstawowych. 30 uciśnięć i 2 wdechy. Uczymy się na fantomach, a potem będziemy ratować ludzi. W tej warszawskiej szkole, gdzie był sztab rekordu pierwszej pomocy, przygotowania trwały od kilku tygodni. Ćwiczenia nawet na przerwach, z fantomem na korytarzu, bardzo duże zaangażowanie, chcą pomagać, chcą ratować, mega się cieszą, że mogą spróbować. Program "Ratujemy i uczymy ratować" Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy istnieje od 19 lat. To powinno być do końca nauki, łącznie ze studiami, to powinno być czymś, co jest w nas i idzie przez całe życie. W akcji wzięło udział ponad 155 tys. osób. Bicie rekordu rozpoczęło się punktualnie o 12.00 w południe w ponad tysiącu miast. Nie chodziło tylko o rekord, ale także by zachęcić do nauki pierwszej pomocy jak najwięcej osób w każdym wieku. Skoro leży człowiek, to należy mu pomóc. Kiedyś byłam w takiej sytuacji i udało mi się opanować. Ciężko, ale warto. Bo życie jest tego warte. Więc myślę, że każdy powinien przejść taki kurs pierwszej pomocy, bo lepiej zareagować, niż nie robić nic. To robi wrażenie także na ekspertach z American Heart Association, od których przed laty Fundacja uczyła się podstawowych zasad pierwszej pomocy. Dzisiaj został pobity światowy rekord. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jest naszym wyjątkowym partnerem, który umie zaszczepić umiejętność ratowania na tak wielką skalę. W ostatnich kilku latach coraz więcej Polaków zaczęło uczyć się pierwszej pomocy. 2/3 deklaruje, że zna te zasady, ale niewielu potrafiłoby wykorzystać je w praktyce. Statystyki są ciągle słabe. Zaledwie 50%-60% osób, które doświadczają pozaszpitalnego zatrzymania krążenia, ma szanse na udzielenie im pomocy przez świadków zdarzenia. Fundacja postawiła już sobie kolejne wyzwania. Tysiąc szkół się zapisało, a powinno na koniec zapisać się 14 tysięcy, więc mamy jeszcze trochę do zrobienia. A każdy, kto takie szkolenie przeszedł, ma szanse zachować większy spokój na miejscu wypadku. Jakby była taka sytuacja, tobym pomogła. Za chwilę "Pytanie dnia". Dziś gościem będzie senator Wadim Tyszkiewicz, który doświadczył poselskiej agresji. Więcej już za chwilę w rozmowie z Justyną Dobrosz-Oracz. Ciekawego wieczoru, do zobaczenia.