Polska musi być bezpieczna, a wojsko silne, by bronić każdego skrawka naszej ziemi, tak by najbardziej tragiczne karty historii, jak ta zapisana 17 września 1939 roku, gdy Rosja napadła na Polskę, już nigdy się nie powtórzyły. Przed chwilą tu w Suwałkach zakończył się koncert "Razem dla bezpiecznych granic" - wyraz wdzięczności dla żołnierzy stojących na straży naszego bezpieczeństwa. Witam państwa w specjalnym wydaniu Wiadomości w polskiej telewizji. Anna Bogusiewicz, dobry wieczór. Artyści z Polski, Litwy, Łotwy i Estonii - tak najkrócej można opisać ten koncert. Polska i kraje bałtyckie. Mamy wspólne wyzwania. Szczególnie teraz te dotyczące bezpieczeństwa w obliczu agresji ze wschodu. Na scenie, na której właśnie zakończył się koncert, jest Dawid Helsner. To wielkie widowisko nieprzypadkowo odbyło się w Suwałkach. Powiedz, dlaczego właśnie tu? To miejsce symbol. Na scenie w Suwałkach muzyka i śpiew. Wszystko dla tych, którzy bronią naszych granic. Jesteśmy dumni i zadowoleni. Jedno wielkie podziękowanie dla żołnierzy Wojska Polskiego. Obok naszych największych gwiazd goście z zagranicy: z Litwy, Łotwy i Estonii. Obecność tu jest dla mnie bardzo ważna. Muzyka ma wielką siłę i jednoczy ludzi. Co ważne, razem jesteśmy nie tylko na scenie. Polskę i państwa bałtyckie łączy umiłowanie wolności. Co widać szczególnie teraz - w obliczu agresywnej polityki dyktatorów z Rosji i Białorusi, którzy prowadzą wojnę hybrydową. To jest zagrożenie dla Polski, dla Łotwy, dla Litwy, dla UE i NATO, dlatego to jest bardzo ważne, żebyśmy współpracowali w tej sytuacji. Nasze interesy i sfera bezpieczeństwa jest skorelowana i musimy bardzo ściśle współpracować z Tallinem, z Rygą i przede wszystkim z Wilnem. To rzeczywiście ma miejsce. Tu, w stolicy Litwy, jasne jest, że współpraca tylko umacnia. W ubiegłym roku Litwa na wzór Polski ukończyła budowę ogrodzenia na litewsko-białoruskiej granicy. Polska jest państwem, które idzie ku temu, by być najsilniejszą siłą militarną w Europie. Dla nas istotne jest po prostu życie w normalnym i bezpiecznym kraju. Została podjęta także wielka polityka bezpieczeństwa, która ma chronić Polskę przed tym, co najgorsze, przed wojną. Widzimy, co się dzieje na Lampedusie, jaka jest inwazja migrantów z Afryki, i mielibyśmy dokładnie tę samą sytuację na granicy wschodniej z Białorusią. Mielibyśmy - gdyby nie ta zapora i wytrwała praca służb. Jedziemy do Rudawki. To miejscowość kilometr od granicy z Białorusią. Tam rozmawiamy z mieszkańcami. Na swoim podwórzu - pani Maria. Dobrze, wojsko jest, bezpiecznie, wychodzimy, gdzie chcemy, nikt nam nie przeszkadza, dobrze mamy. Dziękujemy naprawdę dla wojska, dla policji, dla wszystkich, którzy nas tu pilnują, bo mamy tak blisko do tej granicy. Która jest podstawą funkcjonowania kraju suwerennego i dzisiaj dzięki wytrwałej pracy służb jest bezpieczna. Cios w plecy, zdrada i próba wynarodowienia Polaków. 17 września 1939 roku Rosjanie brutalnie najechali Polskę. Chcieli raz na zawsze pozbyć się naszego kraju, wykrwawionego walką z Niemcami. Setki tysięcy naszych rodaków zostało zesłanych na Sybir. W całym kraju dziś wspominaliśmy tamte wydarzenia i polskich bohaterów. Nas wywieziono, całą rodzinę siedmioosobową. Barbara Sokólska urodziła się zaledwie 4 tygodnie wcześniej. Jako niemowlę trafiła na nieludzką ziemię. Stalin myślał, że my zginiemy tam wszyscy, ale jednak dzięki opatrzności Bożej i naszym ukochanym matkom... ...przeżyli. Choć los nawet 330 tysięcy Polaków wywiezionych wtedy na Syberię naznaczony był niewyobrażalnym cierpieniem. 17 września 1939 roku Polska znalazła się w żelaznym uścisku dwóch agresorów. Rosyjskie czołgi ruszyły na Zachód, aby razem z armią Hitlera rozerwać Polskę na pół. Polacy zaczęli nierówną walkę z dwoma potężnymi wrogami: Niemcami i Rosją sowiecką. Nie mogliśmy na nikogo liczyć. Zbrodniarze przypieczętowali pakt Stalin-Hitler, którego celem było wynarodowienie Polski. To była próba wymazania narodu polskiego w sensie biologicznym z mapy Europy, najstraszliwsza karta w naszych dziejach. Próbowali wszelkimi sposobami: wywózki na Sybir, także kobiet i dzieci, mordowanie strzałem w tył głowy polskiej inteligencji. Zbrodnia, którą trudno opisać i nie sposób zrozumieć. Zmieniły się czasy, ale nie rosyjska mentalność. Już od carycy Katarzyny jest to pranie mózgu i myślę, że to w narodzie zostało. Czas pokazał, że po tamtej stronie nie ma zmian w stosunku do Polski, do Polaków. Mordowali Polaków i niszczyli polską kulturę. Gdy o świecie Rosjanie napadli na Polskę, Niemcy wzmogli bombardowania Warszawy - także jej symbolu Zamku Królewskiego. Gdy Zamek płonął, o 11.15 stanęły wskazówki zamkowego zegara, to kustosze i muzealnicy ratowali polskie dzieła sztuki - już wtedy, w tych płomieniach. Zdradzeni Polacy bohatersko bronili swoich rodzin, swojej ojczyzny, polskości. Naszym zobowiązaniem jest pamięć. O tych, którzy cierpieli i ginęli, ale również o tych, którzy walczyli. Dla Barbary Sokólskiej to bolesne wspomnienia, ale dziś uśmiecha się, bo wspomina swoją mamę, dzięki której przetrwała i dziś może opowiedzieć swoją historię. Jak gdyby ona mi szeptała do ucha: "Basiu, jestem szczęśliwa, że ty to wszystko przetrzymałaś". Polskie miasta w razie rosyjskiej agresji mogły być drugą Buczą. Dramatyczne zdjęcia ciał z tej podkijowskiej miejscowości nie tak dawno obiegły cały świat. Niestety - dokumenty nie kłamią. "Pokazują, że Lublin, Rzeszów i Łomża mogły być polską Buczą" - ostrzega minister obrony narodowej. Mariusz Błaszczak ujawnił, jak niebezpieczne dla Polski były plany obrony na linii Wisły. Ta koncepcja wpisywała się w szerszy plan Donalda Tuska, czyli reset w relacjach ze zbrodniczą Rosją - "Rosją taką, jaka ona jest". Armatohaubice K-9 i kraby uderzają w przemieszczające się kolumny przeciwnika. "Jesienny ogień" na poligonie w Orzyszu, czyli pokaz naszej siły, przyciągnął tłumy. Porządny sprzęt, nowoczesny przede wszystkim, i co więcej dodać - armia się rozwija. To konieczne, by Polski nie spotkał los Ukrainy. Poprzedni rząd był jednak wierny innej koncepcji. To jest dokument. Oficjalny, rządowy dokument z 2011 roku, zaakceptowany przez ówczesnego szefa MON Bogdana Klicha, zakładał, że obrona wschodniej Polski zajmie "nie dłużej niż 10 do 14 dni", a "natarcie uda się zatrzymać najdalej na rubieży rzek Wisły i Wieprza". Jest to sytuacja, która powinna tych panów wyeliminować całkowicie z życia publicznego i doprowadzić do sytuacji, w której oni za te decyzje powinni odpowiedzieć. Koncepcja obrony na linii Wisły mogła skończyć się dla Polski tragicznie. Dokumenty dobitnie pokazują, że Lublin, Rzeszów i Łomża mogły być polską Buczą. Te zdjęcia przerażają, ale Bucza musi być dla nas lekcją. Polacy mają tego świadomość. Jak się dozbroimy, będziemy bezpieczniejsi, poprzednia ekipa rozbrajała państwo. Kraj, który nie ma uzbrojenia, to się nie liczy, każdy go zaatakuje. Dlatego dziś nikt na armii nie oszczędza. Nie zgadzaliśmy się absolutnie z tą koncepcją, od samego początku uważaliśmy, że każda część ziemi powinna być broniona, wszyscy mieszkańcy Polski przecież płacą podatki i każdemu należy się bezpieczeństwo. Wojsko Polskie musi być tak silne, żeby bronić każdego skrawka polskiej ziemi. Obrona całego terytorium nie zawsze była oczywista. Naiwną i niebezpieczną politykę resetu z Rosją prowadził rząd PO-PSL. Największym błędem była rezygnacja z amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Oficjalnie Barack Obama ogłosił to 17 września, właśnie w rocznicę sowieckiej napaści na Polskę. W ten sposób Amerykanie odpowiedzieli z kolei na słowa Donalda Tuska wygłoszone 4 lipca, w najważniejsze amerykańskie święto. Instalacja tarczy antyrakietowej w Polsce zwiększa przede wszystkim bezpieczeństwo USA. Tak Donald Tusk realizował niemieckie interesy. W przypadku Polski tego rodzaju polityka była zupełnie fatalna i oparta o błędną analizę sytuacji strategicznej. Era Tuska to oszczędzanie na armii, likwidowanie jednostek wojskowych czy niekorzystne umowy z Rosją. W Polsce nikt nie zrobił więcej dla Rosji i dla Niemiec przez ostatnie 15 lat niż Donald Tusk. Ale dziś w kampanii Donald Tusk liczy na słabą pamięć Polaków. To byli wyzwoliciele, w jakimś sensie tak, bez wątpienia. Nic dziwnego, że według badania Social Changes dla wpolityce.pl to właśnie elektorat partii Donalda Tuska jest najmniej dumny z żołnierzy broniących wschodniej granicy. No tak nie postępują żołnierze. Śmiecie po prostu. Takie są skutki antypolskiej propagandy. I dlatego Jarosław Kaczyński nazwał Platformę "partią zewnętrzną". Określenie, którego de Gaulle używał wobec komunistów całkowicie uzależnionych wobec Moskwy, i taką samą partią jest KO. Więcej o tej poddańczej polityce Tuska i koncepcji obrony na linii Wisły w serialu "Reset" już w najbliższy wtorek. Polityka resetu. Zabójcza dla Polski. Zresztą politycy PO nawet nie ukrywają, że gdyby wrócili do władzy, będą wpuszczać do polski migrantów. Jak zgubna, jak fatalna to polityka - widać jak w soczewce na włoskiej Lampedusie. Jak bardzo Europa jest zagubiona. Do Suwałk jeszcze wrócimy, ale teraz przenieśmy się właśnie na Lampedusę, tam jest Marta Kielczyk. Dobry wieczór, Marto. Dobry wieczór. Powstrzymanie napływu migrantów to cel Włoch, które mierzą się z największą falą przybyszów tu na Lampedusie. Na wyspę przyjechała dziś przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen razem z włoską premier. Jakie wnioski ze spotkania? To już pytanie do Kamila Trzaski. Po tej wizycie są 2 wnioski. Po pierwsze przewodnicząca KE zdaje się dostrzegać problem. Mówi, że będzie walczyć z przemytem ludzi. Z drugiej strony widać, Wrakowisko łodzi migrantów na Lampedusie. To jeden z najbardziej wymownych obrazów kryzysu, z którym zmaga się wyspa. To właśnie tu szefowa Komisji Europejskiej usłyszała dobitnie, że system relokacji nie jest rozwiązaniem problemu. Jedynym sposobem, aby naprawdę uporać się z problemem i zapobiec sytuacji, w której rozwiązanie dla jednego kraju może stworzyć problem dla innego kraju, jest zajęcie się wymiarem zewnętrznym i powstrzymanie migrantów przed ich wypłynięciem z Afryki. To głos, który na Lampedusie wybrzmiewa bardzo stanowczo, i mogłoby się wydawać, że zaczyna docierać do świadomości urzędników w Brukseli. To my zadecydujemy, kto i w jakich okolicznościach przyjedzie do Wspólnoty Europejskiej, a nie przemytnicy i handlarze ludźmi. Z drugiej strony szefowa Komisji Europejskiej wezwała kraje Unii do pomocy Włochom i przyjęcia przeszło stu tysięcy nielegalnych migrantów, którzy są już na Półwyspie Apenińskim - zamiast deportacji do Afryki. Migracja jest wyzwaniem Europy i wymaga europejskiej odpowiedzi i rozwiązania. Tylko poprzez solidarność i współpracę możemy to osiągnąć. Rzeczywiście, moglibyśmy solidarnie pomóc Włochom przetransportować tych nielegalnych imigrantów z powrotem do Afryki. Obawiam się jednak, że Ursula von der Leyen rozumie solidarność inaczej - jako przymusowe rozlokowanie ich w krajach Unii, szczególnie tych, które do tej pory wolne były od tej plagi. Nie jest jasne, na czym polegać ma solidarność krajów Unii, tym bardziej że to Berlin i Paryż właśnie się z tej solidarności wycofały. Kryzys migracyjny na Lampedusie to nie spontaniczna akcja migrantów, którzy wyruszają z wybrzeży Afryki Północnej, ale metodycznie zaplanowana akcja przemytników ludzi. Jak podkreślają eksperci, polityka relokacji migrantów właśnie z tej wyspy i z innych miejsc wybrzeży Włoch to legitymizowanie tego przemytu. Stąd coraz głośniej we Włoszech wybrzmiewa jeszcze jedna kwestia - unijnego prawa w obliczu handlu ludźmi. Mechanizmy relokacji dające prawo pobytu we Wspólnocie ludziom, którzy zapłacili przemytnikom za transfer do wybrzeży Europy, legitymizują przestępczą działalność i pokazują, że ta metoda działa. Mieszkańcy Lampedusy alarmują urzędników od lat - także przed dekadą, kiedy z podobną wizytą był ówczesny szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, gdy przypływały tu statki z uchodźcami z Libii. Teraz Tunezyjczycy - takimi łodziami, jak ta rozbita za mną. Magdalena Wolińska-Riedi jest przed punktem rejestracji uchodźców. Jak ta sytuacja zmieniła życie tej turystycznej przecież wyspy? Tutaj zderzają się 2 światy. To symbol pękającego w szwach ośrodka z migrantami, którzy zalewają wyspę. Roi się od służb. Na skałach są porozbijane wraki łodzi, którymi migranci przedzierają się do Europy. Żyje ich tu na co dzień sześć tysięcy. A tylko w tym tygodniu do brzegów Lampedusy przybiło 13 tys. migrantów. Mieszkańcy mówią "basta" i wychodzą na ulice. Od 30 lat ta sama sytuacja bez wyjścia. Zabrali nam spokój i normalne życie. Żyjący na wyspie ludzie są zniechęceni, ale i coraz bardziej źli. Ratujemy migrantów od lat, ale ratowanie nie oznacza tego, że rządzący mogą nas mieć za idiotów, a tak właśnie jest. Teraz gdy - jak powiedział proboszcz na wyspie - sytuacja jest apokaliptyczna, ruszyły protesty, bo ludzie chcą normalnie żyć. Z drobnego rolnictwa, turystyki i rybołówstwa. Migranci porzucają łodzie przy brzegu, one idą na dno, a przy połowie rozrywają nasze sieci, to jest strata kilku tysięcy euro. Dla rozwiązania patowej sytuacji z kryzysem migracyjnym w szeregach władz zrodził się pomysł... Tutaj, tuż za moimi plecami, znajduje się dawna amerykańska baza wojskowa. I to tutaj ma powstać gigantyczne miasteczko namiotowe, które ma pomieścić nawet 7-9 tys. migrantów. Może jest to jakieś rozwiązanie dla rządu w Rzymie czy dla Europy, ale na pewno nie dla samych mieszkańców Lampedusy. Tłumy protestujących zalały wczoraj wieczorem port na wyspie, by dobitnie dać wyraz swej dezaprobacie. Jesteśmy wściekli, bo kompletnie nie bierze się nas pod uwagę, decyzje zapadają wyżej, zablokowaliśmy w porcie statek, który przywiózł namioty do budowy obozu, nie ma na to naszej zgody. Po protestach pojawiają się głosy, że władze odejdą od pomysłu. Ale mieszkańcy nie dadzą się już nabrać. Przekształcenie Lampedusy w obóz dla uchodźców pozostaje priorytetem rządu i Europy. A dzisiejsza wizyta pani von der Leyen to tylko chwilowe mydlenie oczu. Mydlenie, które skuteczne było może kiedyś, teraz ludność tego maleńkiego skrawka lądu na środku morza już sobie na to nie pozwoli. Nie relokacja migrantów, a powstrzymanie ich przyjazdów, także tu na Lampedusę, i pomoc im na miejscu - to polityka premier Włoch. Nasza korespondentka Urszula Rzepczak jest w Rzymie. Giorgia Meloni nie jest pierwszym włoskim premierem, który mierzy się z tym problemem. Jak chce go skutecznie rozwiązać? Konsekwencją. Ale też dzięki sprytnie prowadzonemu dialogowi z Unią Meloni odrzuca przymusową relokację, ale jednocześnie stawia na zatrzymanie migrantów w ich krajach. Pomagając w tym kraju finansowo. Będziemy silni ekonomicznie, a Unia będzie się liczyć z głosem Włoch - mówiła Giorgia Meloni. Wygrała wybory i rządzi twardą ręką. Zadłużonym Włochom potrzeba pieniędzy, a kraj zalewają migranci - Meloni decyduje się więc na dialog z Unią. Chce otrzymać trzecią i czwartą transzę dla KPO i wyegzekwować wspólne działania na rzecz walki z nielegalną migracją. Musimy razem zatrzymać przemytników ludzi i masowa migrację. Skoncentrować się na obronie zewnętrznych granic, a nie na relokacji migrantów. Premier Włoch rozumie postawę polskich władz w kwestii relokacji, bo jak mówi - bronią państwowych interesów. Trzeba chronić granice Wspólnoty i pomagać na miejscu, a instytucje unijne muszą się w to zaangażować. Europa zawsze się spóźnia: w kwestii migracji, motoryzacji, w konfrontacji z Chinami, polityki zagranicznej. Bruksela ma problemy z zarządzaniem w najważniejszych sprawach. I trwanie przy priorytetach, i dialog z Unią jest dla Meloni konieczny. Potrzeba dobrych stosunków z UE, ale i Bruksela winna utrzymywać dobre stosunki z nami, naszą przyjaciółką Polską i wieloma innymi państwami. To nie może być Europa reprezentowana tylko przez niektóre nacje, jak bywało w ostatnich latach. To, że premier Włoch domaga się także od Unii wyciągnięcia ręki do dialogu, sprawia, że sondaże dają jej szanse na wygraną w wyborach europejskich. We Włoszech dokonaliśmy tego, co było niewyobrażalne. A teraz możliwe jest to, że także w Europie jesteśmy w stanie dokonać tego, co wydaje się niewyobrażalne. Meloni nie weszła do polityki znikąd. Od liceum był liderką: nauczyła się konsekwencji, a dla osiągnięcia własnych celów także dialogu - nawet z silniejszymi. Włoski kryzys migracyjny jest szeroko komentowany zarówno w Europie, jak i w Polsce. Politycy Prawa i Sprawiedliwości przypominają, że europosłowie opozycji poparli unijny plan przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów. Tak wyglądają skutki fatalnej polityki migracyjnej - mówi prosto z Lampedusy europoseł Dominik Tarczyński. Chcą doprowadzić do tego, aby taki kryzys humanitarny miał miejsce w Polsce. My się na to nie zgadzamy. Takie sceny możemy wkrótce oglądać w Polsce - ostrzega PiS. Jeśli Tusk dojdzie do władzy, to będziemy mieli do czynienia z Lampedusą w Polsce. Bo politycy opozycji poparli unijny pakt migracyjny - czyli przymusową relokację nielegalnych migrantów. Opozycja niedawno głosowała w Parlamencie Europejskim. Wszyscy to widzieliśmy, głosowała za tym, aby do Polski przymusowo relokowani byli ci ludzie, którzy znajdują się dzisiaj na Lampedusie. O czym niektórzy politycy KO mówią już zupełnie wprost: Jeśli trzeba będzie przyjąć kilka tysięcy migrantów, to na pewno powinniśmy. Jesteśmy na tyle silnym i bogatym krajem, że powinniśmy to zrobić. To samo opozycja mówiła już 8 lat temu. Jako kraj jesteśmy przygotowani właściwie na każdą liczbę. Na każdą, czyli też na 50 tys.? Jako kraj jesteśmy przygotowani. Na przyjęcie migrantów przez Polskę naciskał Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej. Tusk w tej sprawie jest maksymalnie niewiarygodny, ponieważ żyrował politykę Angeli Merkel. By przykryć niewygodne dla siebie fakty, opozycja kłamie na temat tak zwanej afery wizowej - podkreśliła w orędziu marszałek Sejmu. Powrót Tuska to chaos i niebezpieczeństwo dla Polaków. Takie były jego rządy. Nie można dać mu drugiej szansy, by powtórzył te same błędy. Tusk nie potrafi postawić się dyktatowi Brukseli czy Berlina - podkreślają publicyści. On im da wszystko, czego zażądają. Także otwarcie granic, także wzięcie tych migrantów, którzy już w Niemczech się nie mieszczą albo się nie sprawdzili. Za rządów Donalda Tuska na pewno nie byłoby tak twardego sprzeciwu, jak jest za rządów Zjednoczonej Prawicy. Dziś decyduje się przyszłość polityki migracyjnej Polski - mówi lider Zjednoczonej Prawicy Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Gazety Polskiej". Potrzebujemy silnego mandatu wyborczego i poparcia sprzeciwu wobec relokacji w referendum, żeby w Brukseli wiedzieli, że za naszym sprzeciwem stoi twarde weto Polaków. Wybory i referendum za dokładnie cztery tygodnie. Włochy mówią o odpowiedzialności Brukseli, ochronie zewnętrznych granic Unii, trwałym rozwiązaniu i epokowym wyzwaniu. To usłyszała dziś tutaj Ursula von der Leyen. Tyle z Lampedusy, a teraz w Wiadomościach ponownie Suwałki. Barwni bohaterowie, równie barwne stroje, a w tle powstanie styczniowe i historia niezwykłej społeczności. Już dziś o 20.20 premiera nowego serialu, superprodukcji Telewizji Polskiej "Dewajtis". To 7-odcinkowa adaptacja obyczajowej powieści Marii Rodziewiczówny. Główny bohater Marek stanie przed zadaniem opieki nad majątkiem ziemskim. Spotka też Irenę, prawowitą spadkobierczynię dworku. To jest historia o pewnym świecie, którego już nie ma, o pewnych wartościach, które w dzisiejszym świecie mogą się zagubić. Serial zabiera nas w magiczny klimat XIX-wiecznej Żmudzi, gdzie poznamy niezwykłą galerię szlacheckich typów ludzkich. Tytułowy Dewajtis to dąb, symbol trwałości i wierności ojczystym tradycjom. To będzie taka ciekawa podróż między ludźmi, którzy są jakoś dziwnie poprzebierani, a tak naprawdę są tacy sami jak my. Produkcja zachwyca zdjęciami i dbałością o detale z epoki. Te widać też w drobiazgowej charakteryzacji każdej postaci. Było dużym wyzwaniem, przede wszystkim kostiumy, zupełnie inny sposób poruszania się, wyrażania, język. Na ekranie zobaczymy m.in. Mirosława Bakę, Marię Pakulnis i Tomasza Sapryka. Pierwszy odcinek nowego serialu "Dewajtis" już dziś o 20.20 w Jedynce. Akcja serialu rozgrywa się na terenach 19-wiecznej Litwy, gdzie dziś Polacy stanowią największą mniejszość narodową. Dziś w rejonie solecznickim, gdzie mieszkają nasi rodacy, wyjątkowe święto - dożynki. Razem z mieszkańcami uczestniczyła w nich nasza reporterka Anna Pawelec. Dla mieszkańców rejonu solecznickiego to wielki dzień. To największe święto, takie podziękowanie za dorobek tych ludzi. To święto pokazuje, że my jesteśmy razem. Razem z miejscowymi świętują również turyści, którzy zjechali z całej Litwy. Mamy bardzo dużo gości z Polski i spoza granic Litwy. Przebiega tu trasa turystyczna z polską historią. Dwór w Wilkiszkach nad rzeką Mereczanką - dziś działa tu centrum młodzieżowe. Organizowane są konferencje, wystawy, ale i obozy dla młodzieży. Te ziemie należały do wybitnych malarzy państwa Dmochowskich. Później tu działała szkoła polska podstawowa. Kilka kilometrów dalej perła ziemi solecznickiej - Pałac Balińskich, miejsce spotkań 19-wiecznej elity kulturalnej. Tomasz Zan tu bywał i czytywał swoje troilety, a i jeszcze Juliusz Słowacki spędził tu kilka dni. Bywał też Adam Mickiewicz, który obserwował tu obrzęd dziadów. Później opisał go w swoim dramacie. Ta ziemia jest bogata przede wszystkim ludźmi. Ludźmi różnej narodowości. Prawie 80% mieszkańców rejonu to Polacy, dla których Litwa to druga ojczyzna. Razem można więcej. Ta przyjaźń musi być nie tylko deklaracyjna, ona musi być realna. Tak postrzegam, że jest w wielu obszarach. Przede wszystkim energetycznym, gospodarczym, obronnym. A dla wszystkich mieszkańców już dziś koncert "Roztańczona Litwa". Wystąpią ulubieni artyści. Dla niektórych z nich występ w tym miejscu jest szczególnym wydarzeniem. Rodzice mają korzenie litewskie, a ze strony mamy została dość liczna dalsza rodzina. Będzie wspaniała atmosfera. Oczywiście będzie tanecznie, będzie dużo się działo i mam nadzieję, że wszyscy będziecie oglądać. Początek koncertu już o 20.00 w TVP3. Takie wydarzenia, co podkreślają mieszkańcy, to nie tylko rozrywka, to przede wszystkim budowanie jedności obu narodów: polskiego i litewskiego. Polskę i Litwę łączy naprawdę wiele. A jak zapewniają rządy obu krajów, nasze relacje są dziś najlepsze od lat. Polacy na Litwie cały czas pielęgnują więzi obu krajów. W jaki sposób? To już pytanie do Magdaleny Wierzchowskiej, która jest w Wilnie.? Polacy i Litwini wspominają rocznicę sowieckiej napaści. Świętują też 700-lecie Wilna. Łączy nas wspólna historia i wspólna przyszłość Wytworny i elegancki. Królewski taniec. Tutaj jest szczególnym wyrazem przywiązania do polskiej tradycji. Przekazanie tradycji, swoich korzeni, pokazanie, czym dla mnie jest polskość, to właśnie tradycje rodzinne. W samym sercu Wilna poloneza zatańczy ponad 200 par. Możemy pokazać, że my tutaj jesteśmy, że Polacy pomimo jakichś trudności - ustrojów różnych politycznych i tak dalej - my jesteśmy, działamy. Próby do występu trwały od sierpnia. Sam fakt, że orkiestra litewska będzie nam akompaniowała, więc taki wspólny projekt polsko-litewski. Niektóre stroje zagrały wcześniej w polskich filmach historycznych. Ktoś być może tańczy w stroju pana Wołodyjowskiego, a ktoś w stroju Jana Sobieskiego. Najpierw misterne dopasowywanie. Żeby ładnie to wszystko wyglądało. Musi być wszystko porządnie. Ludzie też innych narodów zapoznają się z naszą kulturą polską i z naszymi strojami. Polonez tańczony przez ponad 200 par to element Jarmarku Narodów, który trwa w Wilnie. W stolicy Litwy swoją kulturę prezentują różne mniejszości narodowe, ale najbardziej widowiskowe wydarzenia to te z polskim rodowodem. Łączy nas przede wszystkim historia, w dużej mierze charakter narodowy, kultura, ale także interesy regionu, w którym w tym momencie podstawowym interesem jest bezpieczeństwo. Polacy na Litwie to niemal 7% ludności tego kraju. Wprawdzie niektóre elementy historii litewsko-polskiej rzeczywiście są trudne, mówiąc wprost, ale znajdujemy coraz więcej takich rzeczy, które raczej nas zbliżają. Zdecydowanie jednym z takich elementów jest kultura i sztuka. Także tak widowiskowa jak polonez tańczony przez kilkaset osób w centrum Wilna. Gościem Wiadomości będzie dziś minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. Ta rozmowa już niebawem. A teraz przenieśmy się do Wilna. Już za moment niemal 200 par w samym sercu litewskiej stolicy na placu Katedralnym zatańczy poloneza, by wyrazić jedność i siłę ducha Polaków na Wileńszczyźnie. Szanowni państwo, poloneza czas zacząć!?