Polityczna agresja. Budynek, w którym mieści się siedziba PO. zaatakowany koktajlem Mołotowa. Na wolności. Wołodymyr Żurawlew, podejrzewany o wysadzenie rurociągu Nord Stream, nie zostanie wydany Niemcom. Program nadziei. 6 tysięcy dzieci i 20 tysięcy ciąż, czyli sukces rządowego programu in vitro. Zbigniew Łuczyński, 19.30. Dobry wieczór. Kilka dni po tym, gdy cała Polska usłyszała wykrzyczane przez Roberta Bąkiewicza słowa przepełnione nienawiścią wobec politycznych konkurentów, w Warszawskim biurze Koalicji Obywatelskiej doszło do incydentu, w którym było tylko o krok od tragedii. W pobliżu Sejmu, gdzie mieści się biuro, dwóch mężczyzn rzuciło butelkę z koktajlem Mołotowa i usiłowało podpalić drzwi. Ten atak to jest akt terroru politycznego, kierowany w nasze biuro krajowe. Tak politycy Koalicji Obywatelskiej nazywają to, co w piątkowe popołudnie wydarzyło się na ulicy Wiejskiej przed siedzibą Platformy Obywatelskiej. Bohaterski świadek będący wewnątrz odepchnął gościa, który próbował podpalić ten koktajl Mołotowa, już tutaj rzucony, tę substancję łatwopalną. A to konsekwencje: osmolone drzwi wejściowe, wokół odłamki szkła. Napastników było dwóch. Obaj uciekli z miejsca zdarzenia. Ten bohaterski świadek był jednym z klientów tej restauracji obok, próbował tego sprawcę zatrzymać. I wtedy został obrzucony resztkami tego szkła. i usłyszał okrzyk "ty jeb*** platformersie!". Stąd nie mamy żadnych wątpliwości, że to miejsce jest sceną prawdziwego aktu terroru politycznego. Ten okrzyk przeciwko Platformie przesądza, że rzeczywiście mamy do czynienia z atakiem, Ci posłowie samodzielnie odgrodzili miejsce ataku, później pojawiła się policja. Po pierwsze biuro PO znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie Sejmu oraz biura Kancelarii Prezydenta. Po drugie dziś odbywało się posiedzenie Sejmu, co oznacza, że do Warszawy przyjechali politycy Platformy z całego kraju. W konsekwencji prawdopodobieństwo spotkania w tym miejscu któregoś z przedstawicieli KO było wysokie. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Takie miejsca powinny być pod szczególną ochroną, dlatego że jesteśmy o krok od tragedii. Rzucanie koktajli Mołotowa w siedzibę naszej partii to jest po prostu za dużo. Słowa potępienia wobec sprawców płyną też ze strony polityków PiS-u. Nie ma zgody na przemoc pod żadną postacią i tutaj organy ścigania powinny wykazać się należytą starannością. Dosłownie kilka dni temu słyszeliśmy o "wypalaniu napalmem" od Bąkiewicza. Jak widać, ktoś to sobie wziął do serca i zaczął wypalanie ziemi od naszego Biura Krajowego Platformy. Kosy na sztorc! Kosy na sztorc! Chodzi o słowa tego człowieka z niedzieli i jego pokaz nienawiści wobec konkurentów politycznych na oczach najważniejszych polityków PiS. Te chwasty trzeba z polskiej ziemi powyrywać i napalm na tę ziemię rzucać, żeby nigdy nie odrosły. My musimy iść na Malbork! Wroga trzeba dobić. Jak się kołysze w ringu, to się go tak tłucze, aż leży na deskach. W jednym ręku kosa i miecz, w drugiej różaniec. Na tej manifestacji Bąkiewicz nie znalazł się przypadkiem. Jego wystąpienie było zaplanowane i tak zapowiadane przez prezesa PiS-u. Bardzo ważne przemówienie, bardzo ważnego, mądrego człowieka. Pani by też nazwała Roberta Bąkiewicza mądrym, dzielnym człowiekiem? Na początek chcę powiedzieć, że nigdy nasza formacja i przede wszystkim ja nie byłam za mową nienawiści. Mimo takich deklaracji posłanka jednoznacznie nie potępiła słów Roberta Bąkiewicza. Po obrzydliwych słowach Bąkiewicza apelowaliśmy do władz PiS o potępienie tej mowy nienawiści. Minister spraw wewnętrznych zapewnia, że policja działa i sprawcy nie pozostaną bezkarni. To jest "19.30" w piątek, a co dziś jeszcze w programie? Trudna walka o rodzinę. Koszty całego leczenia wyniosły około 300 tys. zł. I sukces rządowego programu in vitro. Zwiększył dostępność tego leczenia, które jest leczeniem drogim, wysoce specjalistycznym. Prawie 20 tys. ciąż i ponad 6000 dzieci już się urodziło w ramach programu in vitro. Wołodymyr Żurawlow, ukraiński nurek podejrzany o wysadzenie rurociągu Nord Stream, nie zostanie wydany Niemcom. Opuścił też areszt tymczasowy. Zdecydował o tym Sąd Okręgowy w Warszawie. Mężczyzna był ścigany na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania. O tym, jak polski wymiar sprawiedliwości argumentuje swoją decyzję. Panie Żurawlow, jest pan wolny. Na te słowa Ukrainiec czekał od 18 dni. Spędził je w areszcie. Niemieccy śledczy żądali jego ekstradycji. Sąd Okręgowy w Warszawie postanawia odmówić władzom niemieckim wydania Wołodymyra Żurawlowa, a także uchylić środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania i nakazać jego niezwłoczne zwolnienie. Uwolnić bohatera! Uwolnić bohatera! To jedyne głosy, jakie było słychać jeszcze przed rozprawą w budynku sądu. Bohater. Tak mówiła też o nim już po wyroku jego żona. Dziękuję wszystkim bardzo za wsparcie. Wszystkim polskim ludziom za uwagę, za wsparcie, za wszystko. Dziękuję bardzo. W uzasadnieniu wyroku sędzia wyjaśniał, że strona niemiecka nie dostarczyła odpowiednich dokumentów. Zmieścić można na jednej stronie papieru A4. I nie miała podstaw prawnych do wydania listu gończego. Próbują ścigać Wołodymyra za zniszczenie rosyjskiej własności. Ale najważniejsze były te słowa. Nie mogą być uznawani za terrorystów czy sabotażystów. Realizując wszelkimi sposobami cel, jakim jest obrona ich ojczyzny, osłabiają wroga. Działania te nie były bezprawne. Przeciwnie. Były uzasadnione, racjonalne i sprawiedliwe. Obrońca Wołodymyra Żurawlowa nazwał decyzję sądu przełomową dla wszystkich Ukraińców. Jestem bardzo zadowolony z tego, że żaden obywatel Ukrainy nie może być ścigany ani skazany na terytorium Unii Europejskiej za działania wymierzone przeciwko Rosji. Wyrok na gorąco, jeszcze w trakcie ogłaszania, komentowali politycy. Do zniszczenia trzech z czterech nitek gazociągu Nord Stream, transportującego gaz ziemny z Rosji do Niemiec, doszło trzy lata temu. Według niemieckiej prokuratury tropy prowadzą do ukraińskich nurków mieszkających pod Warszawą. Jednym z nich miał być Wołodymyr. Do sabotażu miał wykorzystać ten jacht, wynajęty w niemieckim Rostocku. Nurkowie mieli zejść na głębokość 80 m i podłożyć ładunki wybuchowe. Kijów wielokrotnie zaprzeczał, by miał coś wspólnego z tą operacją. Podobnie mówił Wołodymyr Żurawlow. W naszej ocenie prawdziwym problemem była budowa Nord Stream 2, a nie jego wysadzenie, jakkolwiek te słowa brzmią brutalnie. I jak mogą denerwować niektórych Niemców. Niemiecka prokuratura jako jedyna wciąż prowadzi śledztwo w tej sprawie. A to - na razie - jedyny komentarz niemieckich władz. Szanujemy tę decyzję sądu. Wierzymy w zasadę podziału władzy. I głos niemieckich mediów. Polska nie wyda Niemcom prawdopodobnego sabotażysty od Nord Streamu. Zniszczenie infrastruktury agresora w świetle prawa wojennego to jest akt usprawiedliwiony w świetle prawa międzynarodowego. Dwa dni temu włoski Sąd Najwyższy zablokował przekazanie Niemcom innego Ukraińca, również podejrzanego o atak na gazociąg Nord Stream. Kompromis - to słowo wypowiadane było dziś często. A to w kontekście projektu ustawy o związkach partnerskich, które kompromisowo nazywane są związkami nieformalnymi, a tworzący je partnerzy i partnerki - osobami najbliższymi. "Mamy to", mówią koalicjanci. A co mają, a właściwie co mogą mieć, ale nie wiadomo, czy dostaną, osoby bezpośrednio zainteresowane? To pierwszy taki kompromis w koalicji rządzącej. Trudny dla wszystkich. Nie było butów siedmiomilowych niestety, więc to jest kroczek, ale konsekwencją tego powinno być znośniejsze życie i lepsza sytuacja. O którą walka trwa od ponad 20 lat. Ten projekt odpowiada oczekiwaniom. Tak wyglądała pierwsza próba wprowadzenia związków partnerskich. Potem były kolejne, wszystkie zakończyły się porażką. Teraz sukces ma gwarantować to, że projekt będzie rządowy, a to - zgodnie z umową koalicyjną - wprowadza dyscyplinę podczas głosowania. Są to absolutnie praktyczne rozwiązania, które mają ułatwić Polakom życie. Lewica ustąpiła w kwestii nazwy ustawy. Nie ma też słowa o opiece nad dziećmi. Nie będzie ceremonii, związek ma być zawierany u notariusza i potem rejestrowany przez urząd. Nie ma też wspólnego nazwiska i zmiany stanu cywilnego. Pragmatyzm w tej sprawie powinien zwyciężyć, pierwszy krok został zrobiony. Projekt ustawy daje prawo do: wspólnoty majątkowej i wspólnego rozliczania, mieszkania, dziedziczenia, informacji medycznej, decydowania o pochówku, renty rodzinnej, zasiłku opiekuńczego. Czy to pomoże? Z pewnością w niektórych aspektach tak, ale czy jest to ustawa wystarczająca? Absolutnie nie. Bo środowiska LGBT, ale także pary heteronormatywne, liczyły na więcej. Tak, nie jest to ustawa naszych marzeń, jest to ustawa rzeczywistości koalicji 15 października z Karolem Nawrockim w Pałacu Prezydenckim. Który dziś nie zamyka drzwi. Diabeł zwykle tkwi w szczegółach, więc tutaj trzeba poczekać, jakie będą konkretne zapisy. PiS już teraz zdanie ma wyrobione. Nie podniosę ręki za związkami nieformalnymi. Jarosław Kaczyński rządową propozycję nazywa rażąco niekonstytucyjną i zmierzającą do zastąpienia tradycyjnego małżeństwa pseudozwiązkami. Podobne argumenty... Nie akceptować tej błędnej kondycji seksualnej. ...padały 20 lat temu. Ale teraz większość chce zmian. To jest więcej niż kiedykolwiek, to jest więcej niż w ostatnich dekadach. Kolejnym krokiem ma być liberalizacja prawa aborcyjnego. Tu scenariusz może być podobny. Kompromis nie wszystkich usatysfakcjonuje. Chcemy wrócić do kompromisu, który był w 1993 roku. To dlaczego jeszcze nie wróciliście? Z naszej strony jest to cały czas na stole. Ale leżą na nim też projekty Lewicy i koalicji zakładające możliwość przerwania ciąży do 12. tygodnia. Wyobraża pan sobie taki kompromis, który ograniczy się tylko do powrotu do kompromisu aborcyjnego? Wszystko sobie jestem w stanie wyobrazić, bo to jest polityk, ja bym tego nie chciał i Lewica by tego nie chciała. Ale jeśli można zrobić krok w taką stronę, to można o tym rozmawiać. Jeżeli nie zrobimy nic, to skończy się na tym, że nic nie zrobimy. Mówi Polska 2050. Ludowcy dodają jeszcze jeden argument. Nie wyobrażam sobie, żeby prezydent popisał jakąkolwiek ustawę bardziej ambitną w tym zakresie. I to przez najbliższe pięć lat się nie zmieni. 20 tysięcy ciąż i ponad 6000 narodzin. To efekty trwającego zaledwie 16 miesięcy rządowego programu in vitro, finansowanego z budżetu państwa. Każdego roku rząd przeznacza na ten cel 600 milionów złotych. To dla wielu par, takich jak pani Patrycja i jej mąż, szansa na pełną rodzinę. 11 lat starań o dziecko. Patrycja przeszła siedem procedur in vitro. Razem z mężem wydali na leczenie ponad 300 tys. złotych, zanim wszedł w życie rządowy program. Dopiero wtedy się udało. Całe życie marzyliśmy, żeby mieć pełną rodzinę w klasycznym rozumieniu, żeby były dzieci, i bardzo długo o to walczyliśmy. Część pacjentów nie podejmowała nawet rozmów o takim leczeniu, bo wiedziała, że to się wiąże z kosztami, na które nie mogą sobie pozwolić. Leczenie jest drogim i skomplikowanym procesem, kosztowne są, i procedury, i leki. Ciąża i urodzenie dziecka po pierwszej próbie i podaniu leków zdarza się niezwykle rzadko. Istotne jest to, że mamy cztery próby terapii uzyskania komórek jajowych do zapłodnienia i wykorzystania wszystkich zarodków, które w tym programie powstają, dlatego skuteczność jest tak wysoka. W ciągu niecałego 1,5 roku funkcjonowania programu jest już 20 tys. ciąż, a na świat przyszło ponad 6000 dzieci. W ciągu trzech lat w budżecie przeznaczono na program in vitro 2,5 mld zł. Jednym z dzieci urodzonych dzięki rządowemu programowi jest dwumiesięczna Ola. Mam kolejną wnuczkę, jak Boga kocham. Rządowy program in vitro to także szansa zabezpieczenia płodności pacjentów leczonych z powodu nowotworu. Z możliwości mrożenia plemników i jajeczek skorzystało już tysiąc osób przed chemioterapią. O tym, że to wielka szansa na normalne życie po chorobie, opowiedział nam ojciec nastolatka, który jest w trakcie terapii onkologicznej. On ma tylko 15 lat i sam jeszcze nie wie, czy będzie chciał zostać tatą, to jest za wcześnie, ale cokolwiek postanowi, ma wybór. Z refundowanego zabezpieczenia płodności pacjenci korzystają bez kolejki, bo w przypadku nowotworu ważne jest, żeby nie odwlekać chemioterapii. W prawie wszystkich nowotworach jest to możliwe albo pod jakimiś względami może być możliwe przy współpracy z onkologiem. Z niepłodnością mierzy się 1,5 miliona par w Polsce. Po wprowadzeniu programu in vitro Polska w ciągu pół roku awansowała z jednego z ostatnich na 19. miejsce w Europie. Program był bardzo potrzebny w dobie spadającej dzietności. Wszystkie takie narzędzia, które są dawane parom, w innym przypadku niemożliwe, są dobre, są potrzebne. Mama Wandy w wyniku leczenia ma jeszcze zamrożone zarodki. Niedługo chce je wykorzystać. Mam ogromną nadzieję, że Wanda doczeka się rodzeństwa. Teraz w "19.30" zwierzę potraktowane niczym żywa tarcza. Oprawca strzelał do kotki kilkanaście razy. W ciele zwierzęcia znaleziono kilkanaście pocisków. Ciężko ranna kotka w agonalnym stanie wróciła do domu, gdzie czekała na nią zrozpaczona właścicielka. To, że przeżyła, to cud. Ale to, co zrobił jej człowiek, nie mieści się w głowie. Sześcioletnia Pepsi ledwo przeżyła atak oprawcy, który strzelił do niej 18 razy. Ktoś potraktował jako tarczę i nie ma żadnej zgody na takie działanie. Kotka od trzech miesięcy żyje z rodziną we Wrocławiu. Często wychodziła na zewnątrz, jednak zawsze wracała do domu. Tym razem konające zwierzę wróciło dopiero po tygodniu. Opiekunowie sami wyciągnęli z jej głowy cztery naboje. W klinice weterynaryjnej okazało się, że śrutu było więcej. Kot musiał być złapany, bo do luźno biegającego kota nie jesteśmy w stanie wystrzelić 18 razy, 8 pocisków w samą głowę. Śrut był w klatce piersiowej, brzuchu i ogonie. Oka kotki nie udało się uratować. Za wskazanie oprawcy właściciele Pepsi wyznaczyli nagrodę. Przy wsparciu m.in. społeczników udało się zebrać 10 tys. złotych. Od wielu lat ratujemy zwierzęta i niestety we Wrocławiu jak i okolicach jest mnóstwo oprawców, którzy strzelają do zwierząt. W tym przypadku jest to kot, w następnym przypadku może być dziecko. Chodzi o to, by ta osoba już nie krzywdziła. Oprawcy kotki szuka policja. Wiemy tylko tyle na podstawie zebranego materiału dowodowego, że jego działanie było celowe, świadome. Nie wiemy, czy nie lubi zwierząt, czy nienawidzi zwierząt, jest nam trudno ocenić, czy jest osobą chorą psychicznie lub cierpi na jakieś zaburzenia, bo nie wiemy, kto to jest, ale ktoś, kto znęca się nad zwierzęciem, to jest zły człowiek. To nierównowaga sił, silniejszy zadaje ból, cierpienie słabszemu. W ocenie specjalistów mimo że coraz więcej osób traktuje zwierzęta jak bliskich, którzy czują ból i mają emocje, to grupa tych bez empatii wciąż jest duża. Na drugim biegunie mamy osoby, dla których zwierzę nie jest istotą, jest nawet nie przedmiotem, ale czymś, na czym można właśnie wyładować swoją frustrację, niechęć. A los zwierząt, jak podkreślają eksperci, może zmienić jedynie zmiana prawa. Zwierzęta traktujemy jednak jako rzeczy, chociaż ustawa mówi, że zwierzę nie jest rzeczą, ale nie ma to żadnych konsekwencji prawnych i zwierzę jest rzeczą w obliczu prawa, dlatego tak je traktujemy, dlatego tak łatwo ludziom przychodzi mordowanie. Jeżeli policja odnajdzie osobę, która strzelała do Pepsi, sprawca będzie odpowiadał za znęcanie się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem. Grozi za to do 5 lat więzienia. W Białym Domu trwa spotkanie prezydentów USA i Ukrainy. Wołodymyr Zełenski tuż po 19.00 został powitany przez Donalda Trumpa. Ukraiński przywódca ma przekonywać Donalda Trumpa do przekazania Kijowowi pocisków dalekiego zasięgu. Ale wydaje się, że plan pokrzyżowała wczorajsza rozmowa Donalda Trumpa z Władimirem Putinem. W ciągu dwóch tygodni ma dojść do spotkania Trump - Putin w Budapeszcie. Wcześniej spotkają się szefowie dyplomacji. Takie ustalenia zapadły podczas rozmowy telefonicznej przywódców. Moskwa i Waszyngton mówią o konstruktywnej rozmowie. Co to oznacza dla Ukrainy i czy przybliży zakończenie wojny? Przed spotkaniem z Donaldem Trumpem seria rozmów z dyrektorami amerykańskich przedsiębiorstw energetycznych. Rozmawiałem telefonicznie z prezydentem Trumpem o dużej liczbie ataków na nasz system. Powiedział, że zespół pomoże Ukrainie. Z przedstawicielami firm zbrojeniowych Wołodymyr Zełenski rozmawiał o wzmocnieniu ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. Omówiliśmy perspektywy współpracy i możliwości zwiększenia Ale ukraiński prezydent do Waszyngtonu przyjechał przede wszystkim po zgodę Amerykanów na sprzedaż pocisków manewrujących dalekiego zasięgu Tomahawk. I choć w ostatnich dniach Donald Trump wysyłał sygnały, że może dać zielone światło... W zasadzie podjąłem już decyzję. Chciałby mieć tomahawki - mamy ich mnóstwo. ...to po wczorajszej rozmowie na linii Waszyngton - Moskwa nastąpił zwrot o 180 stopni. Czy prezydent Putin próbował odwieść pana od sprzedaży tomahawków? No jasne. Co innego miał powiedzieć? "Proszę, sprzedajcie im tomahawki"? Kreml twierdzi, że rozmowa była inicjatywą Władimira Putina. Trwała prawie dwie i pół godziny. Zarówno z Waszyngtonu... Prezydent uważa, że podczas tej rozmowy poczyniono duże postępy. ...jak i z Moskwy płyną sygnały, że przebiegła w dobrej atmosferze. Była niewątpliwie bardzo pouczająca, a jednocześnie niezwykle szczera i poufna. W Kijowie niepokój i rozczarowanie. Trump nie nałoży sankcji na Rosję, sprzedaż tomahawków stoi pod znakiem zapytania. Potrzebujemy tomahawków dla Stanów Zjednoczonych Ameryki. Mamy ich dużo, ale też ich potrzebujemy. Nie możemy wyczerpać ich w naszym kraju. To kluczowe, potężne pociski. Pozwoliłyby Ukrainie razić cele nawet 2,5 tysiąca km od linii frontu. W porównaniu z rakietami ATACMS, które Ukraina otrzymała od administracji Joe Bidena, tomahawki mają ponad osiem razy większy zasięg. Do ich wystrzeliwania Ukraińcy potrzebowaliby jednak także amerykańskich wyrzutni. Tomahawki to potężna broń i wierzę, że mogą fundamentalnie zmienić bieg wojny. O jej zakończeniu Donald Trump będzie rozmawiał z Władimirem Putinem. Do spotkania może dojść w ciągu najbliższych dwóch tygodni. W Budapeszcie. Spojrzeli na mapę, na przywódców i szybko stało się jasne, że Budapeszt jest obecnie jedynym miejscem w Europie, gdzie można zorganizować takie spotkanie. Pytanie, w jaki sposób rosyjski dyktator zamierza tam dotrzeć. Węgry znajdują się w sercu Europy, a na Putinie ciąży Międzynarodowy Nakaz Aresztowania. A po agresji na Ukrainę europejskie niebo jest zamknięte dla rosyjskich samolotów. Estonia zamyka drogi przechodzące przez terytorium Rosji po incydencie z "zielonymi ludzikami", czyli uzbrojonymi zamaskowanymi mężczyznami, którzy pojawili się na drodze nieopodal przejścia granicznego z Rosją. To tymczasowe rozwiązanie, które ma wyeliminować prowokacje. Dla bezpieczeństwa mieszkańców mają zostać wybudowane obwodnice. O testowaniu cierpliwości NATO. To właśnie na to miejsce teraz skierowane są oczy wszystkich estońskich służb. Renet Merdikes, dowódca oddziału Straży Granicznej w miejscowości Saatse, pokazuje nam miejsce, gdzie kilka dni temu doszło do rosyjskiej prowokacji. To była grupa około 10 żołnierzy, byli uzbrojeni i zamaskowani. Zauważyli ich mieszkańcy jadący tą drogą. Na szczęście do niczego nie doszło i nikomu nic się nie stało. Niezidentyfikowana grupa umundurowanych mężczyzn ustawiła się w poprzek drogi należącej do Estonii. Trasa łącząca region z resztą kraju przebiega przez tzw. but Saatse, czyli ziemie rosyjskie, klinem wchodzące w terytorium Estonii. Do tej pory tę trasę można było pokonywać bez wizy. Jedynym warunkiem był zakaz zatrzymywania się na kilometrowym odcinku kontrolowanym przez Kreml. Ale po ostatnich wypadkach władze Estonii podjęły decyzję o zamknięciu tej drogi. Rosyjska aktywność wzrosła, a dawna umowa, zgodnie z którą można było przejechać bez zatrzymywania się, nie jest już realna w przypadku obecności uzbrojonych osób. Saatse to na co dzień cicha okolica, ale wydarzenia ostatnich dni zburzyły spokój mieszkańców. Tea Korela, mieszkająca tu od urodzenia, boi się o przyszłość swojej miejscowości. To, co się wydarzyło na drodze w Saatse, było straszne. Ta droga była dla nas bardzo ważna. Nie możemy zrobić nic z tym, że oni, Rosjanie, są tak blisko, ale mamy nadzieję, że wszystko wróci do normy. Od dłuższego czasu mierzymy się ze wzmożonym ruchem po rosyjskiej stronie granicy i presją różnego rodzaju. Stąd budowa muru granicznego, instalacja monitoringu, wzmocnienie naszych sił tutaj. Pojechaliśmy z kamerą na północ Estonii, by zobaczyć, jak wyglądają inne newralgiczne punkty graniczne. W mieście Narwa, sąsiadującym przez rzekę z rosyjskim Iwangorodem, najdobitniej widać efekty hybrydowej wojny prowadzonej przez Putina. W czasach Związku Radzieckiego mieszkańcy Narwy to miejsce nazywali Mostem Przyjaźni. Dziś to określenie mocno się zdezaktualizowało. Świadomość zagrożenia z rosyjskiej strony zmusiła Estończyków do przedsięwzięcia szczególnych środków bezpieczeństwa. Żelbetowe jeże i zasieki to tylko część zabezpieczeń przed ewentualnym atakiem obecnych zaledwie sto metrów dalej żołnierzy Putina. Tu też estońskie służby mają do czynienia z licznymi prowokacjami. Często dochodzi do zakłóceń sygnału GPS lub do wtargnięć dronów z tamtej strony granicy. Byliśmy częścią Związku Radzieckiego, więc wiemy, czego można spodziewać się po Kremlu, do czego są zdolni Rosjanie i w jaki sposób myślą. Znamy powiedzenie "chcesz pokoju, szykuj się do wojny". Mimo to mieszkańcy Narwy starają się być dobrej myśli. Strachu nie ma. Co prawda nie wiemy, co będzie dalej, nikt tego nie może wiedzieć. Można mieć tylko nadzieję, że żadnego konfliktu tutaj nie będzie. Kiedy Bartolomeo Cristofori zbudował pierwszy współczesny fortepian, nie przypuszczał, że pojawi się on, który kunszt gry na tym instrumencie podniesie do rangi geniuszu. Fryderyk Chopin. 19. Konkurs Chopinowski zmierza do finału. 11 nazwisk, 11 talentów, które zyskały uznanie jurorów. A wśród nich Polak - Piotr Alexewicz. Emocje rosną, bo po jednodniowej przerwie już jutro zmagania finałowe i wybór najlepszego z najlepszych, przed którym otworzy się droga do sławy. Piotr Alexewicz z Polski, Kevin Chen z Kanady. Na tę listę nazwisk czekał cały muzyczny świat. Do konkursu zgłosiło się ponad 600 pianistów. Do wielkiego finału miała wejść dziesiątka, ale poziom był tak wyrównany, że mamy jedenastkę. Zgodnie z regulaminem osoby na miejscach 10 i 11 miały co do setnej identyczny wynik. Piotr Alexewicz to jedyny Polak, który nadal walczy o zwycięstwo w tych pianistycznych igrzyskach. Grał tu 4 lata temu i doszedł do półfinału. Ma 25 lat i na koncie koncerty na całym świecie. Zawsze poprzeczka jest bardzo wysoko, staramy się jej sięgać. Nie zawsze sie udaje, a względnie bardzo rzadko się to udaje, być może 1-2 koncerty w życiu. Czy taki będzie finałowy polonez i koncert fortepianowy, przekonamy się w weekend. Piotr ma wybitnych konkurentów. Jestem zdumiona niezwykle wysokim poziomem wszystkich uczestników. Każdy, kto tu wygra, zasłużył na to. Ani jury, ani publiczność nie wie, kto dostał najwięcej punktów. Każdy ma swojego faworyta. Kevin Chen jest jedynym na konkursie pianistą kompletnym, panuje nad fortepianem, a nie fortepian panuje nad nim. Tak brzmiały wczoraj mazurki w wykonaniu kanadyjskiego pianisty. Jestem szczęśliwy, że publiczność mnie wspierała. Dzięki niej przetrwałem ten stres. A to już najmłodsza finalistka, 16-letnia Chinka z Akademii Muzycznej w Poznaniu Tianyao Lyu. W zasadzie mówimy na nią Marysia. Przez to myślę, że ona czuje się bardziej zintegrowana ze społecznością uczelni. Ale konkurs to nie tylko pianiści, przekonuje koreańska dziennikarka relacjonująca z Warszawy. Ja nie widzę tylko konkurencji, ale muzykowanie razem, nie tylko od strony artystów, ale również od strony publiczności. To jest konkurs inny niż wszystkie. Jest najstarszy, poświęcony tylko jednemu kompozytorowi. To jest uczta dla koneserów. Nazwisko zwycięzcy poznamy w nocy z poniedziałku na wtorek. Serce Fryderyka Chopina spoczęło tu, w Bazylice Świętego Krzyża. Dziś w rocznicę jego śmierci zabrzmi tu "Requiem" Mozarta - w wyjątkowej wersji. Jedynym instrumentem będzie historyczny fortepian z czasów Chopina. W 19.30 to wszystko. Za chwilę "Pytanie dnia". W studiu już jest Dorota Wysocka-Schnepf. Jej gościem będzie Roma Ligocka, która swoje doświadczenie nazizmu i Holokaustu opisuje w książce "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku". Ja dziękuję i do zobaczenia.