Dwóch dywersantów - wiemy, kto stał za zniszczeniem torów kolejowych. Rotacja w Sejmie - Włodzimierz Czarzasty zastąpił Szymona Hołownię. Na chodniku - antyrządowy protest na Słowacji pisany kredą. Joanna Dunikowska-Paź, dobry wieczór. Dwóch obywateli Ukrainy współpracujących z rosyjskim wywiadem odpowiedzialnych za dywersję na polskiej kolei - to kluczowa informacja, którą dziś podczas wystąpienia w Sejmie przekazał premier. Obaj mężczyźni przyjechali z Białorusi i tuż po swoich działaniach opuścili Polskę przez przejście graniczne w Terespolu. To prawdopodobnie najpoważniejsza sytuacja, z jaką mamy do czynienia od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie - ocenił Donald Tusk. Na części linii kolejowych wprowadzono trzeci stopień alarmowy. Na to wystąpienie premiera w Sejmie czekali dziś niemal wszyscy. Podobnie jak na tę informację. Intensywna praca służb i policji oraz prokuratury pozwoliła ustalić osoby odpowiedzialne za akty dywersji. Dwóch obywateli Ukrainy działających i współpracujących od dłuższego czasu z rosyjskimi służbami. Kim są sprawcy - tego premier nie ujawnił. Jeden z nich w maju tego roku został skazany we Lwowie za dywersję na terenie Ukrainy, drugi to mieszkaniec Donbasu. Obaj przyjechali do Polski z Białorusi w ostatnich tygodniach. Po incydencie uciekli z Polski na Białoruś przez przejście w Terespolu. Było to tuż po przeprowadzeniu tego zamachu, a więc jeszcze nie były one zidentyfikowane przez służby, MSZ rozpoczął kontakty z Mińskiem i Moskwą w sprawie podejrzanych. Proces wzywania Rosji i Białorusi celem uzyskania kontroli nad sprawcami. Służby potwierdziły, że aktem dywersji - oprócz wysadzenia fragmentu torów w miejscowości Mika, w powiecie garwolińskim - było też zniszczenie trakcji i uszkodzenie torów w okolicy stacji Puławy-Azoty na Lubelszczyźnie. Oba te zdarzenia miały charakter intencjonalny i ich celem było doprowadzenie do katastrofy kolejowej. Do tego było bardzo blisko, bo jak wynika ze szczegółów podanych przez szefa rządu, ładunek typu wojskowego zdetonowano w sobotę przed 21.00 pod jadącym pociągiem towarowym relacji Warszawa-Puławy. Nie doprowadzając do wykolejenia, a jedynie do niewielkiego uszkodzenia podłogi wagonu. Maszynista nawet nie odnotował tego zdarzenia. Szkody mogły być większe, ale jeden z ładunków miał nie odpalić - przez błąd dywersanta. Policja otrzymała zgłoszenie o huku przed 22.00, ale nie zlokalizowano źródła hałasu. W niedzielę rano jeden z pociągów zatrzymał się tuż przed metrową wyrwą w torach i poinformował służby kolejowe. A dwie godziny później o sprawie dowiedzieli się premier, prezydent i ministrowie. Szef rządu o akcie dywersji powiedział niespełna dobę później. A 70 godzin od zdarzenia poinformował o identyfikacji sprawców. Mogła być już poważana katastrofa z ofiarami, dlatego mówię o tym, że przekroczono pewną granicę i sprawa jest naprawdę bardzo poważna. Specjalny zespół prokuratury krajowej bada 3 wątki sprawy. Akt dywersji na rzecz obcego wywiadu, jest to rodzaj przestępstwa o charakterze szpiegowskim, jest to spowodowanie zagrożenia katastrofą oraz posługiwanie się materiałem wybuchowym. Jak mówi były szef BBN, akcję prawdopodobnie przeprowadzili wyszkoleni przez Rosję agenci specjalni. Nieprzypadkowo narodowości ukraińskiej. To był zamach na pociąg w celu wykolejenia pociągu, aby tym doprowadzić do szoku w naszym społeczeństwie i zahamowania myślenia o wspieraniu Ukrainy. Na prośbę szefa ABW i ministra spraw wewnętrznych na części linii kolejowych wprowadzono III stopień alarmowy w związku z zagrożeniem terrorystycznym. Kontrolę torów na Lubelszczyźnie rozpoczęli m.in. terytorialsi, w akcji ma ich wspomagać śmigłowiec. Służby monitorują też dezinformację w internecie. Budzą się rosyjskie i białoruskie trolle, widzimy to w sieci, widzimy to w wydarzeniach, które mają miejsce w polityce informacyjnej. Zwłaszcza że do sprawy odniósł się rzecznik Kremla, który oskarża Polskę o rusofobię. I straszy. Całkowicie stracili orientację. Jeśli nadal będą igrać z ogniem, z pewnością poniosą bardzo poważne konsekwencje. Rosja jest agresorem - przypominają rządzący. Można oskarżać Rosję o wszystkie ataki, akty dywersji, akty przemocy, ponieważ żaden inny kraj na świecie nie prowadzi wojny hybrydowej z Polską i UE. Jak poinformował premier, do tej pory zatrzymano 55 osób, podejrzanych o rozmaite działania dywersyjne czy terrorystyczne. Aresztowano 23 z nich. Niemal wszyscy powiązani byli z Rosją. O 5 minut spokoju premier z mównicy apelował kilkukrotnie, by móc przedstawić obywatelom wszystko to, co o aktach dywersji na kolei dotychczas wiadomo. I gdyby obywatele mieli słuchać na żywo w Sejmie, to nie zawsze byłoby łatwo usłyszeć. Szef dyplomacji mówi o niezdolności do zachowania powagi, która go bulwersuje, prezes PiS komentuje, że w kwestiach bezpieczeństwa można być razem, ale pod pewnymi warunkami. Premier - tu w Sejmie - z jasnym przekazem do opozycji. Będę chciał mówić o sprawach poważnych, które interesują jeśli nie państwa, to Polaków. Wytrzymajcie 5 minut. Posłowie PiS-u tych kilku minut nie wytrzymali. W trakcie przemówienia szefa rządu w sprawie ostatnich aktów dywersji próbowali zakłócać wystąpienie. Ja mam gdzieś ich politykę, tutaj chodzi o bezpieczeństwo, to są najpoważniejsze sprawy, mnie nie interesuje ani lewica, ani prawica, tu chodzi o bezpieczeństwo Polski, więc niech sobie krzyczą, ale nie rozumiem ich. Na sali obrad zabrakło jednak kilku posłów PiS, w tym samego prezesa. Jarosław Kaczyński przemówienie Donalda Tuska oglądał w telewizji. Powód? To jest kwestia smaku, mnie pewni ludzie z obecnej koalicji bardzo nie odpowiadają. Swoją nieobecność prezes tłumaczy kwestią smaku - tyle że informacje rządu dotyczyły bezpieczeństwa wszystkich Polaków - także Jarosława Kaczyńskiego i jego wyborców. Na Kremlu otwierają się szampany. Po prostu z jednej strony mówią o bezpieczeństwie, mundurze, polskim żołnierzu, z drugiej strony zachowują się bardzo nieodpowiedzialnie. Bo sygnał, jaki płynie do Moskwy, jest prosty. Oni wiedzą, że ten zamach miał sens. Mimo że nikomu nic się nie stało - słyszymy. Jest istotne, że Polacy znowu wzięli się za łby, że znowu się kłócą, że w Polacy powstaje myśl: "a ci Ukraińcy, może oni to zrobili". Doskonałym przykładem jest Konfederacja. Jej poseł Konrad Berkowicz jeszcze wczoraj zamieścił taki wpis - mówiący wprost, że za dywersję na kolei odpowiada Ukraina. Dziś rządzących nazywa idiotami. Z punktu widzenia rosyjskich interesów budzenie radykalnie antyukraińskich emocji, dezinformacja typu, że ukraińskie drony atakują Polskę, że Ukraińcy wysadzają pociągi, ma jakby podwójny walor z punktu widzenia rosyjskich służb. Bo podziały w społeczeństwie, które zaczynają się przy Wiejskiej, są w interesie Kremla. Opozycja zawiodła. Mówi polityk, który nadzoruje służby specjalne, w tym ABW zajmującą się m.in. zapobieganiem działaniom dywersyjnym. Od pierwszych godzin, od samego początku zamiast zaufać działaniom służb i prokuratury, to przez cały czas mamy do czynienia z atakiem. Czego przykład widzieliśmy dziś w Sejmie. Skandaliczne są fakty podane przez premiera. Dwóch Ukraińców na zlecenie służb rosyjskich buszowało po Polsce, w tym samym czasie jeździły pociągi, i tylko dlatego, że maszynista wykazał się refleksem, nie doszło do tragedii. Ta niezdolność zachowania powagi, dawno nie byłem w Sejmie, nie jestem posłem, mnie zbulwersowała. W takich krytycznych chwilach, kiedy jesteśmy testowani przez Rosę, powinna być ponadpartyjna jedność. Jest za to podsycanie politycznych emocji. Powinniśmy być razem, ale jednak bez ludzi, którzy służą obcym interesom. Chwilę przed tą wypowiedzią prezesa premier z mównicy sejmowej apelował. Liczę na zdrowy rozsądek i taki elementarny patriotyzm, niezależnie po której stronie sali w naszym Sejmie państwo siedzicie. Nie ma wątpliwości, że ten był, jest i będzie jeszcze testowany wielokrotnie. Nie tylko my jesteśmy w kręgu zainteresowania rosyjskich służb. Dla nich choćby Bruksela jest jak informacyjna żyła złota - w belgijskiej stolicy krzyżują się drogi setek wpływowych osób, polityków, przedstawicieli organizacji międzynarodowych czy biznesmenów. W sercu Europy rosyjscy szpiedzy werbują agentów lub zdobywają informacje od niczego nieświadomych urzędników. Bruksela ma pomysł na unijny departament wywiadu, ale nie wszystkim ten plan się podoba. Tak wygląda jedno z najbardziej niedostępnych miejsc w Brukseli - ambasada Rosji. Pracujący tu dyplomaci bez problemu za to dostają się do unijnych czy natowskich instytucji, choć często są agentami wywiadu. Kontakt nawiązał ze mną np. niejaki Aleksiej. Ze szpiegami wielokrotnie do czynienia miał wykładowca belgijskiej akademii wojskowej. Ich obecność w Brukseli, w której mieści się ponad 100 przedstawicielstw organizacji międzynarodowych i 300 misji dyplomatycznych, po wybuchu wojny w Ukrainie jeszcze wzrosła. To nowa forma konfrontacji, która ma wiele wspólnego z czasami zimnej wojny, choć dzięki nowym technologiom jest jeszcze bardziej zaawansowana. Belgia, jak wiele innych europejskich krajów, wydaliła ponad 70 rosyjskich dyplomatów, ale szpiedzy w Brukseli wciąż mają się dobrze. Czasem stosują groźby wobec ludzi lub proponują zachęty finansowe. Widziałem, jak Rosjanie reprezentujący państwowe spółki umawiają się z unijnymi urzędnikami na squasha. Siergiej Żyrnow, który razem z Putinem pracował w KGB i przed laty zrzucił maskę szpiega, prosząc o azyl we Francji, przestrzega przed coraz bardziej zuchwałymi działaniami swoich byłych kolegów po fachu. W Instytucie Andropowa już na pierwszych zajęciach mówiono nam, że gdy szpieg wyjmie pistolet i zastrzeli swój cel, to jego działalność się kończy, ale oczywiście uczy się nas też zabijać, porywać ludzi czy organizować akcje sabotażu. By ograniczyć możliwość organizacji akcji sabotażu przez rosyjskich dyplomatów, UE wprowadziła dla nich ostatnio restrykcje w przemieszczaniu się po Europie. Ale w Brukseli działają szpiedzy nie tylko z wrogich państw. Dziennikarskie śledztwo ujawniło, że podający się za dyplomatów węgierscy agenci wywiadu inwigilowali unijnych urzędników, i to w czasie, gdy węgierską ambasadą w Brukseli kierował obecny, wyznaczony przez Orbana komisarz - Olivier Varhelyj. Komisja zawsze traktuje tego typu oskarżenia bardzo poważnie i będzie chronić swój personel i informacje przed działaniami wywiadu. Za szpiegowanie rząd Orbana już pozwał niemiecki eurodeputowany, słynący z upubliczniania węgierskich skandali korupcyjnych w Brukseli. Nagle wtargnęła do mojego biura grupa pracowników cyberbezpieczeństwa w europarlamencie, skontrolowali wszystkie komputery i znaleźli izraelską aplikację szpiegowską Candigo, którą zakupiło zaledwie kilka rządów na świecie, w tym węgierski. Komisja Europejska chce stworzyć unijny departament wywiadu, zbierający informacje od państw członkowskich, ale już wiadomo, że nie wszystkie unijne stolice są chętne na taką współpracę. Oglądają państwo "19.30" we wtorek. Co jeszcze przed nami? Czas wymienić opony na zimowe. Na lato mam jeden komplet, na zimę mam drugi komplet. Bezpieczeństwo jest rzeczą najważniejszą. Czy wystarczą całoroczne? Zdecydowanie opona zimowa, bo ma dużo lamel, budowa jest inna. Zimowa się dużo bardziej poddaje, łatwiej układa, auto zyskuje dużo większą trakcję. Sejm ma nowego marszałka. I choć wybór Włodzimierza Czarzastego nie zaskoczył, to fragmenty gorącej dyskusji - już tak. Ale w nie akurat nie wszyscy się wsłuchali, demonstracyjnie wychodząc z sali. Ci, którzy zostali, wśród okrzyków usłyszeli m.in.: "precz z komuną", a sam nowy marszałek podziękował za wzorowe prowadzenie obrad Szymonowi Hołowni, który kilka godzin później oficjalnie został wybrany wicemarszałkiem. O koalicyjnej zmianie warty. Jeszcze wczoraj widniało w tym miejscu nazwisko Szymona Hołowni, teraz, 10.00 rano, wtorek, 18 listopada - czyli godzina przed wyborem nowego marszałka, tabliczka, jak państwo widzą, pusta i czeka na nowe nazwisko. Wybór marszałka był dla koalicji testem. Jest pan spokojny o wynik głosowania? Ministrowie wchodzący do Sejmu zapewniali, że szable są policzone. Spokojne. To będzie taka próba ognia dla koalicji? Umów się dotrzymuje. Jaki nastrój? Dzień jak co dzień. Ale debata nad wyborem marszałka nie była spokojna. Wysoka Izbo... Gdy Krzysztof Gawkowski zaczął przedstawiać kandydaturę Włodzimierza Czarzastego, politycy PiS, krzycząc "precz z komuną", opuścili salę. Włodzimierz Czarzasty jest człowiekiem dialogu, kultury i odpowiedzialności. PiS wróciło na salę, gdy przemawiał Przemysław Czarnek, który wspominał aferę Rywina i PZPR-owską przeszłość kandydata. Druga osoba w państwie, przedstawiciel polskiego parlamentu, musi być trochę jak żona Cezara. Czysta i bez żadnych zarzutów. Gdzie wy byliście z tym okrzykiem przed 1989? Jak tam panu Piotrowiczowi idzie ten poranny rytuał przepinania Krzyża Zasługi z piżamy na marynarkę, które otrzymał od Wojciecha Jaruzelskiego? Gdy skończył, PiS znów opuściło salę. Hańba! Precz z komuną! I czekało za drzwiami. Ostatecznie koalicja wygrała głosowanie. Sejm wybrał pana Włodzimierza Czarzastego. Przeciwko były PiS, Konfederacja i Razem. Za - KO, Lewica, PSL i Polska 2050. Nie głosował jeden z ludowców. W partii Hołowni jedna osoba się wstrzymała, jedna nie głosowała i jedna była przeciwko. To Agnieszka Buczyńska. Głosowałam z własnym sumieniem, to było moje prywatne zdanie. Pokazaliśmy jedność w tym wyborze, a PiS pokazało małość. A to już komentarz drugiej strony. To jest potwierdzenie, że to jest władza czysto postkomunistyczna. Najwięcej krzyczeli ci, którzy tych komunistów w swoich szeregach mają. Więc jak można dzielić komunistów na lepszy i gorszy sort. Podobny głos jak z PiS-u popłynął też z Pałacu Prezydenckiego. Prezydentem Polski jest antykomunista i były prezes Instytutu Pamięci Narodowej, marszałkiem Sejmu jest postkomunista. Włodzimierz Czarzasty odpowiada, że każdy ma jakąś przeszłość. Zapowiada wspieranie rządu i współpracę z prezydentem na równoprawnych warunkach. Jeśli będzie się ta współpraca dobrze układała, będę zadowolony, ale jeśli nie będzie tej współpracy, nie będę rozpaczał. Dziękował poprzednikowi. Jesteś wzorem, jeżeli chodzi o prowadzenie obrad. Sejm wybrał Szymona Hołownię na wicemarszałka. Będę tak brawurowo prowadził oświadczenia poselskie o 23.00, że jeszcze państwo nie wiedzieli, że z tego punktu programu można tyle wycisnąć. Rotacyjna zmiana w fotelu marszałka to efekt umowy koalicyjnej. Chciałabym usłyszeć od Czarzastego, że będzie aniołem stróżem umowy koalicyjnej. Nie wiem, czy anioł do Czarzastego pasuje, ale myślę, że to będzie twardy gość, który będzie pilnował porządku. W kuluarach słychać, że nowym szefem Kancelarii Sejmu może być Marek Siwiec - dawniej w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego. Zmiany Włodzimierz Czarzasty ogłosi jutro w południe. Pierwsza widoczna już jest - tabliczka z nazwiskiem nowego marszałka. Wicepremier, szef MSZ Radosław Sikorski poinformował na platformie X, że na wniosek prokuratury krajowej unieważnił paszport dyplomatyczny Zbigniewa Z. Chodzi o byłego ministra sprawiedliwości w rządach PiS Zbigniewa Ziobrę, który jest najprawdopodobniej na Węgrzech, a któremu śledczy postawili 26 zarzutów karnych w związku z aferą Funduszu Sprawiedliwości. Najpierw pojawiły się na chodniku przed jedną ze szkół, ale niedługo później chodniki w całym kraju miały podobne napisane kredą hasła. Tak dziesiątki tysięcy Słowaków protestują przeciwko polityce rządu Roberta Ficy. I wśród nich wielu jest młodych obywateli, którym przyszłość ojczyzny nie jest obojętna. O "kredowej rewolucji". Mimo deszczu i chłodu wyszli na ulice. By wykrzyczeć to: "Dość już Ficy", "Wstyd", "Nie będziemy milczeć". Tu w Bratysławie przeciwko premierowi i jego rządom demonstrowało 50 tys. Słowaków. W całym kraju w sumie 2 razy więcej. Uważamy, że nasze miejsce jest w Europie, a nie tam, gdzie pcha nas Fico. 36 lat po studenckich manifestacjach, które zapoczątkowały aksamitną rewolucję i koniec komunizmu, w kraju młodzi ponownie poczuli, że pora zabrać głos. Nie oczekuję od was heroizmu. Wystarczy, że nie będziecie milczeć. Że nie będziecie przekonani, że jesteście mali i bezsilni. Zmiany nie zaczynają się w parlamencie, ale w głowach ludzi, którzy są gotowi potrząsać kluczami i stać na chodniku przed siedzibą rządu. Ten 19-latek nie milczał. 10 dni wcześniej przed liceum w Popradzie, które tego dnia miał odwiedził premier, napisał kredą dwa antyficowskie hasła. To one. Drugie - wulgarne, dotyczące relacji Ficy z Putinem. Za nie policjanci wypisali mu mandat. A Słowacy - w reakcji - zaczęli wypisywać antyrządowe hasła, ale na chodnikach już w całym kraju. Część wspierała też Ukrainę i europejski kierunek Słowacji. Szybko stały się symbolem sprzeciwu wobec władzy. Myślę, że to taki bodziec dla jakiejś pozytywnej zmiany na Słowacji. Mam taką nadzieję. Robert Fico odważył się na wystąpienie w Popradzie dopiero tydzień później. Ale nie w szkole, a budynku starostwa. Mówił o sfałszowanym referendum akcesyjnym do Unii. Atakował NATO i Ukrainę, a wychwalał Rosję. Krytykował też unijne wsparcie dla Kijowa. Młodzi zareagowali. Skoro jesteście tacy bohaterowie w tych czarnych koszulkach i tak bardzo chcecie tej wojny, to idźcie. No dalej, pobrzękajcie, jak w listopadzie. Wstańcie i wyjdźcie. Idźcie walczyć na Ukrainę. Część uczniów wyszła. Przy tych dźwiękach - będących symbolem cichej pogardy i aksamitnej rewolucji. Robert Fico w tym roku wykreślił jej rocznicę z kalendarza świąt. Ale nikt nie zrobił więcej, by jej ideały - walki o wolność i demokrację - znów ożywić. Spotkali się na kilku poligonach w całym kraju, pochodzą z różnych formacji - od wojsk lądowych, przez siły powietrzne i marynarkę wojenną - i ćwiczyli w jednym celu. By sprawdzić gotowość bojową i jedność polskich sił obronnych. "Żelazny obrońca 25" to film dokumentalny o żołnierzach, którzy każdego dnia stoją na straży naszego bezpieczeństwa. Telewizyjna Jedynka zaprasza na wyjątkowy dokument dziś o 21.00, a potem na rozmowę z wicepremierem, ministrem obrony narodowej Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Uroczysta premiera przed wymagającą publicznością. Film "Żelazny Obrońca" dokumentujący najważniejsze i największe ćwiczenia naszego wojska po raz pierwszy został pokazany widzom. W roli recenzentów żołnierze i dowódcy 18. Dywizji Zmechanizowanej w Siedlcach oraz zaproszeni goście. Jest to na przestrzeni wielu lat pierwszy, w mojej ocenie, a po 38 latach zawodowej służby mogę sobie na to pozwolić, film tak profesjonalny, pokazujący siłę, potęgę i moc Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Film, którego twórcy musieli zderzyć się z twardą rzeczywistością wojskowego poligonu, bez taryfy ulgowej, by być jak najbliżej naszych żołnierzy i ich najnowocześniejszego sprzętu. 20 metrów byliśmy od K9, tam walnęło ich z dziesięć. Jak nagle rąbnęło, to żeśmy padli plackiem. To jest poza mózgiem, człowiek reaguje na tak nieprawdopodobny huk. Myśliwce F-16, helikoptery Apache, drony, ale także czołgi Abrams czy wyrzutnie rakietowe Himars. Wszystko to, co stanowi o potędze naszej armii, filmowcom udało się uchwycić w akcji. Ważne dla nas było, żeby pokazać, że polska armia się transformuje, że jest to proces planowy, ciągły i konsekwentnie do tego dążymy. Ale wojsko to przede wszystkim ludzie i ich indywidualne historie, które widzom "Żelaznego Obrońcy" uświadamiają, kto tak naprawdę stoi za naszym bezpieczeństwem. To są ćwiczenia w pełni bojowe. Oni świadomie, i myśmy o tym wiedzieli, nie podają nazwisk, nie podają stopni, nie widać tych stopni, poza generałami. Więc to jest trochę tajne. A jednocześnie ważne jest, żeby bez zdradzania tajemnic, które wróg może wykorzystać, zademonstrować nasze zdolności, które były testowane na manewrach. Tu nie chodzi o żadną propagandę, o żadne lakierowanie rzeczywistości. Jeżeli my zgodnie z prawdą pokazujemy siłę polskiego wojska, to działa to odstraszająco na naszych potencjalnych przeciwników. Bo do nich też, za pomocą "Żelaznego Obrońcy", kierujemy jasny i czytelny przekaz. To wyjątkowo rzadki zabieg, ale lekarze z Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich, zachęceni sukcesem, mają plan, by dokupić sprzęt, powołać specjalny zespół i uratować kolejnych pacjentów. W trakcie niezwykle skomplikowanej operacji mikrochirurgicznej udało się odtworzyć tkanki miękkie stawu łokciowego z płata uda. Dla pana Michała to cud, a dla opiekujących się nim lekarzy - dopiero początek. Wypad na ryby z kolegą mógł zakończyć się tragedią i kalectwem na całe życie. Kolega mnie po pewnym czasie wyciągnął z tego ogniska i powiedział, że się cały spaliłem praktycznie. Lekarze stwierdzili rozległe i głębokie oparzenia okolic stawu łokciowego. Panu Michałowi Dybce groziła amputacja. Skóra w okolicy łokcia była twarda, czarna, woskowata. No i niestety była martwa. Trochę się zmartwiłem. No ale miałem takie nadzieje - może coś się tam uda. I udało się. Wydarzył się cud medyczny. Lekarze z Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich podjęli się bardzo skomplikowanej operacji mikrochirurgicznej, która trwała 7 godzin. Pomagali chirurdzy z Gliwic oraz wypożyczony sprzęt. Z naszej perspektywy był to pierwszy przeszczep, który pobraliśmy, i wykonaliśmy zespolenie mikronaczyniowe właśnie po to, żeby odtworzyć torebkę stawu i odtworzyć kończynę. W skrócie: chirurdzy odtworzyli tkanki miękkie stawu łokciowego z pobranego od pacjenta płata uda. Takie zabiegi to rzadkość. Bo operacja jest skomplikowana i wymaga odpowiedniego sprzętu, problem stanowią limity świadczeń i niska wycena tego typu wysokospecjalistycznych procedur. Paradoksalnie, amputacja jest tańsza i prostsza. My robimy wszystko, nie patrząc w tym momencie na koszty. Wykorzystując nawet droższą procedurę, żeby ratować jego prawą rękę. Pan Michał jest pod kontrolą lekarzy. Powrót do sprawności będzie długi. Na razie kłopot sprawia włożenie kurtki, ale rehabilitacja powinna przynieść efekty. Ja jestem bardzo wdzięczny całej tej opiece tutaj, całemu temu szpitalowi. Począwszy od izby przyjęć. Skończywszy na lekarzach. Pielęgniarki mają tak samo dobre serce. A takich medycznych cudów może być więcej. Ambicją Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich jest stworzenie specjalnego zespołu mikrochirurgicznego. Kilku lekarzy już się szkoli. W planach jest też zakup specjalnego mikroskopu. W kalendarzu mamy jesień, ale na drogach, zwłaszcza na południu kraju, warunki zdecydowanie zimowe. To ostatni dzwonek, by wymienić opony. I gdy słyszymy: "tylko zimówki, bo całoroczne się nie nadają", to warto sprawdzić, które z nich poradzą sobie w sytuacji, kiedy jak zwykle zima zaskoczy drogowców. Takie widoki w Karkonoszach to znak, że czas na zmianę opon już minął. Ci, którzy odstawiali to na później, mogą mieć problem, bo w zakładach wulkanizacyjnych terminarze zapełnione. Telefon nie milknie, już od paru dni odbieramy telefony, więc na przyszły tydzień może się jeszcze coś wolnego znajdzie. W Polsce wymiana opon z letnich na zimowe jest zalecana, ale nie wymagana prawem. Inaczej jest w wielu europejskich krajach. Bez względu na warunki na drodze konieczność zmiany opon na zimowe to standard obowiązujący m.in. w Austrii, Chorwacji czy Słowenii. W niektórych krajach, jak Słowacja, Czechy czy Niemcy, zależy to od pogody. Jeśli na drodze warunki są zimowe, to zimowe muszą być też opony. Inaczej grozi nam mandat. A co w takim razie z oponami wielosezonowymi? Ma tutaj taką śnieżynkę z napisem M+S. Większość nowych modeli ma odpowiednie oznaczenie i certyfikaty, które pozwalają na poruszanie się także zimą. Ale tu specjaliści mają jedno "ale". Na pewno ona nie zastąpi tej opony typowo zimowej, ona sprawuje się kiedy mamy drogi poodśnieżane, posypane. W temperaturach poniżej 7 stopni Celsjusza czy w głębokim śniegu opona zimowa poradzi sobie lepiej. Zimowa się dużo bardziej poddaje, łatwiej układa, to auto zyskuje dużo większą trakcję. Kierowca rajdowy Grzegorz Grzyb sam stawia na opony letnie latem i zimowe zimą. Ale rozumie rosnącą popularność opon uniwersalnych wśród kierowców jeżdżących tylko w miastach, gdzie zimowe warunki zdarzają się coraz rzadziej. W mieście jeździmy troszkę wolniej, mam nadzieję, niż poza terenem zabudowanym, więc faktycznie wówczas te opony wielosezonowe mogą spełniać swoje zadanie. A co gdy jeździmy głównie w mieście, ale planujemy wyjazd w góry np. na ferie? Jeżeli natomiast planujemy tam gdzieś jeździć więcej albo warunki będą ekstremalne, to na pewno do tego się nie nadają opony uniwersalne. Wtedy musimy myśleć o zimówkach. I trzeba też pamiętać, że nawet najlepsze opony w trudnych warunkach zimowych nie zastąpią umiejętności kierowcy. Jazdę w trudnych warunkach warto przed zimą poćwiczyć. Przejechać się po płycie poślizgowej, zobaczyć, jak pojazd reaguje, czy jest podsterowny, nadsterowny, to są takie umiejętności, które mogą nam się przydać. W takich warunkach i nasze umiejętności, i opony naszego samochodu mogą być wystawione na niespodziewaną próbę. W "19.30" to już wszystko. Już za chwilę gościem Doroty Wysockiej-Schnepf w Pytaniu Dnia będzie generał Marek Dukaczewski, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych. Z kolei w "Trójkącie politycznym" szef polskiej dyplomacji wicepremier Radosław Sikorski. Ciekawego wieczoru, do zobaczenia.