Zmiana tonu - zupełnie inna niż poprzednio atmosfera rozmów w Białym Domu. Bez nas - dlaczego nikogo z Polski nie było w Waszyngtonie? Fejk i hejt - jak rozprzestrzenia się nieprawda o dziennikarce "19.30". "Wielki dzień w Białym Domu. Zobaczymy, jakie będą rezultaty" - to Donald Trump przed wczorajszymi rozmowami w Waszyngtonie. Po rozmowach jest zapowiedź gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy i rychłych rozmów Zełenski-Putin-Trump. To od nich w istocie będzie zależało, jaka będzie cena za pokój w Ukrainie i kto ją zapłaci. W Waszyngtonie jest nasz wysłannik Witold Tabaka, te rozmowy miały dobry klimat czy dobry finał? Konkretów było tyle, ile mogło być w czasie spotkania, w którym nie wziął udziału agresor. Politycy zgodzili się, że Ukrainie potrzebne są gwarancje bezpieczeństwa, zgodzili się, że wkrótce potrzebne jest spotkanie Zełenski-Putin. Gdzie do niego dojdzie, nie wiadomo. Agencja AfP podała niedawno, że Putin zaproponował Moskwę. Czy ta lokalizacja będzie do zaakceptowania, tego nie wiemy. To najlepszy, jaki mam. Nie mogę w to uwierzyć, uwielbiam to. Pół roku po awanturze w Białym Domu. Znów strój prezydenta Ukrainy w centrum uwagi. Wygląda pan świetnie. Powiedziałem to samo. Pamiętasz? To ten, który cię ostatnio zaatakował. Widzisz? Teraz to miły facet. Pamiętam. Przepraszam pana. Wygląda pan wspaniale. Ale pan jest w tym samym garniturze. Widzi pan, ja się zmieniłem, a pan nie. Jednak do omówienia były znacznie poważniejsze tematy. Najpierw prawie półtorej godziny w cztery oczy. Później spotkanie w poszerzonym składzie. Tu mikrofony zarejestrowały wypowiedziane szeptem do francuskiego prezydenta słowa o Władimirze Putinie. Myślę, że on chce zawrzeć porozumienie. Później ponad 20 minut wzajemnych komplementów. Premier Włoch Meloni, mimo że jest bardzo młodą osobą, służy swojemu krajowi już bardzo długo. Coś zaczyna się zmieniać, coś już się zmieniło i to dzięki tobie. Co do zasady wszyscy byli zgodni: wojnę w Ukrainie trzeba jak najszybciej zakończyć. Żeby do tego doprowadzić, konieczne jest spotkanie Zełenski-Putin. I tu pojawiła się pierwsza rozbieżność. Nie wyobrażam sobie, aby następne spotkanie odbyło się bez zawieszenia broni. Nie wiem, czy zawieszenie broni jest konieczne. To był tylko wstęp do rozmów za zamkniętymi drzwiami. Po czym Trump przerwał je na prawie 40 minut i zadzwonił do Putina. Rosja zaproponowała najpierw spotkanie dwustronne między Ukrainą a Rosją, a następnie spotkanie trójstronne. My jesteśmy gotowi na każdy format. Przy stole nie było nikogo z Polski. Polska powinna tu być. Polska jest kluczowa dla bezpieczeństwa Europy Wschodniej. Polska od samego początku wspierała Ukrainę. Na razie liderzy zgodzili się co do tego, że Ukraina potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa podobnych do tych, które daje NATO. Takie rozwiązanie Putin zaakceptował podobno na Alasce, ale dziś, jak mówi prezes Ukraińskiego Kongresu w USA, nie jest to już takie pewne. Czy w tej chwili widać jakieś pozytywne sygnały ze strony Rosji? Nie widzę. Putin już zaczyna się wycofywać ze wszystkiego, co powiedział na Alasce, że byłby otwarty na jakiś rodzaj obecności wojskowej w Ukrainie. Donald Trump mimo tego, co dzieje się na froncie, podtrzymuje, że Putin chce pokoju. Znam prezydenta, znam siebie i wierzę, że Władimir Putin chce, żeby to się skończyło. Sądząc po klimacie rozmów z Donaldem Trumpem w gabinecie owalnym, prezydent Zełenski mógł odnieść wrażenie, że w lutym rozmawiał z kimś innym. Wtedy Zełenskiego zrugano za brak garnituru, pokazano realną moc w starciu z potęgą Putina, a potem wyproszono z Białego Domu. Tym razem były pochwały, dusery i uprzejmości, a na końcu deklaracja amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. Co się zmieniło i co się zmieni? Security guarantees. To wyrażenie - gwarancje bezpieczeństwa - było jednym z tych, które w Białym Domu padało najczęściej. Nawet z ust Donalda Trumpa. I to już na początku spotkania z Wołodymyrem Zełenskim. Pomożemy w kwestii bezpieczeństwa. Będzie duża pomoc. Będzie dobrze. Pierwszą linią obrony jest Europa. Ale my też pomożemy. Będziemy zaangażowani. Wiadomo jednak, że za amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa Ukraina będzie musiała zapłacić. Jednym z ich elementów jest zakup przez Kijów amerykańskiej broni o wartości niemal 100 mld euro. Zełenski mówił również o możliwości utrzymywania i finansowania silnej ukraińskiej armii. Ale nie tylko. Ktoś pewnie będzie gotów mówić też o obecności wojskowej na terytorium Ukrainy. Ktoś o wywiadzie, ktoś o bezpieczeństwie na morzu, inny w przestrzeni powietrznej. Szczegóły mają być ustalone w ciągu 10 dni i bazować na pracach tzw. koalicji chętnych, czyli 31 państw wspierających Ukrainę, w tym Polski. Dziś odbyły spotkanie. Koordynacją pakietu gwarancji ma zająć się Waszyngton. Dobrze, że pracujemy nad gwarancjami bezpieczeństwa podobnymi do artykułu 5. NATO. Na takie gwarancje w trakcie negocjacji na Alasce miał zgodzić się Putin. Tak twierdzi Trump. Tyle że Rosja wciąż nie potwierdziła tych ustaleń. A rosyjski MSZ dziś odrzucił możliwość zgody na stacjonowanie wojsk NATO w Ukrainie. Nie bądźmy naiwni. Aby przetrwać, Putin musi nadal pochłaniać ofiary. Jest drapieżnikiem, ogrem u naszych bram. Na razie gwarancję obrony przed inwazją w głąb Ukrainy, stanowią - takie jak ta - linie umocnień we wschodniej części Donbasu. To około 50-kilometrowy pas bunkrów, sieci okopów, betonowych zapór, pól minowych i zasieków. Były budowane przez dekadę i od dekady Putinowi nie udało się ich przełamać. Dlatego tę kluczową część Doniecka - z miastami Kramatorsk i Słowiańsk oraz 200 tys. ludzi - Kreml zagarnąć chciałby przy negocjacyjnym stole. Nie poddamy się i będziemy bronić naszych pozycji. Jak moglibyśmy po prostu oddać nasze terytoria? Zginęło tu już zbyt wielu naszych ludzi. Ich poświęcenie nie może pójść na marne. Rosja już w trakcie rozmów w Waszyngtonie udowodniła, że droga do pokoju może być długa. W nocy w całej Ukrainie ogłoszono alarm powietrzny. Dziennikarze ukraińskiej telewizji Suspilne musieli przerwać transmisję na żywo i udać się do schronu. Moskwa zaatakowała niemal 300 dronami. Podczas gdy w Waszyngtonie toczyły się najważniejsze dyskusje o najważniejszym pokoju w najważniejszej dziś dla Polski części świata, w Polsce toczyła się dyskusja o tym, kto w niej nie wziął udziału i dlaczego. Dyskusja pełna pouczeń, odniesień, historycznych analogii i trochę dziwnej satysfakcji, że ktoś kogoś postawił do kąta. Informacje o tym, co to za dyplomacja, zbiera Anna Łubian Halicka. Powiedz, czy są straty i czy do odrobienia? Piłka przez cały czas jest w grze. Ostateczne decyzje nie zapadły, więc można by zaśpiewać: Polacy, nic się nie stało. Pod warunkiem, że z wczorajszej sytuacji zostaną wyciągnięte wnioski. "Pierwsze koty za płoty" - tak pisze Tusk i apeluje, żeby dać trochę czasu prezydentowi i jego nowej kancelarii. Kancelaria do żadnej winy się nie poczuwa i za wszystko wini rząd. Na efekty tych rozmów wczoraj czekał cały świat. Po raz pierwszy na stole były warunki zakończenia wojny. Ale rzecznik prezydenta ocenia je tak. To jest jedno z wielu spotkań, pierwsze spotkanie, tam nie zapadły żadne kluczowe decyzje. To odpowiedź na pytanie: dlaczego nas tam nie było. Prezydencki minister dodaje: Prezydent Donald Trump już 3 września będzie miał w Waszyngtonie dwustronne spotkanie. Czy rzeczywiście bezpieczeństwo Polski może te 2,5 tygodnia czekać? Pyta wiceszef polskiej dyplomacji i przypomina wydarzenia z ubiegłego tygodnia. W środę przed spotkaniem na Alasce Karol Nawrocki reprezentował Polskę w telenaradzie Donalda Trumpa z europejskimi przywódcami. Miał tu być Donald Tusk, ale jak informuje Gazeta Wyborcza, po naciskach ze strony Pałacu stało się inaczej. Stąd to spotkanie dzień później - z inicjatywy premiera. Prezydent przedstawił zasady współpracy. Zgodnie z nimi prezydent miał wziąć na siebie relacje ze Stanami Zjednoczonymi, premier - z Unią Europejską. Dzień po spotkaniu na Alasce ten podział jeszcze działał. Premier w tym gronie ustalał europejskie stanowisko. Prezydent reprezentował Polskę na spotkaniu z Donaldem Trumpa, Wołodymyrem Zełenskim i liderami Unii oraz NATO. Niemal ci sami politycy byli wczoraj w Białym Domu, niemal. Bo zabrakło Karola Nawrockiego. Na coś musi się Karol Nawrocki zdecydować, albo chce wziąć na siebie relacje z Donaldem Trumpem, albo niech oddaje je rządowi. Była ambasador USA w Polsce za czasów poprzedniej prezydentury Donalda Trumpa mówi o braku doświadczenia. Prawdopodobnie jest to wina Polski, bardziej niż kogokolwiek innego. Macie nowego prezydenta, on został zaprzysiężony niedawno, jego administracja dopiero się zadomawia. Czekali na zaproszenie do Białego Domu i myślę, że podobnie było w przypadku prezydenta Zełenskiego. Nie ma pełnej wiedzy. Odpowiada kancelaria prezydenta, która do błędu się nie przyznaje iw trzecim wariancie odpowiedzi na pytanie: dlaczego nas tam nie było, za wszystko wini rząd. Ustalenia co do obecności polskiej zapadały w sobotę i w niedzielę i w tym formacie decyzję i dyskusję prowadził premier Tusk i minister Sikorski, to oni nie zgłosili obecności Polski na rozmowach w Waszyngtonie. W reakcji na te słowa szef polskiej dyplomacji przypomniał, że Pałac dostał szczegółową relację z niedzielnego spotkania i wie, że nie było tam żadnego zgłaszania obecności. Dobra wola, jak wynika z takich przemówień, jest. Bezpieczeństwo nie może być przedmiotem sporu politycznego, nigdy i nie pozwolę na to. Te słowa padły 4 dni temu. Dziś prezydenccy ministrowie, tłumacząc się z wczorajszej nieobecności... To było spotkanie koalicji chętnych, m.in. do wysyłania wojsk na Ukrainę. ...powtarzają narrację PiS. Koalicja chętnych, chętnych do czego? Do wysyłania wojsk na Ukrainę. Koalicja chętnych to ponad 30 państw. Polskę reprezentuje w niej rząd, który od początku zapewnia, że wojsk do Ukrainy nie wyśle. Dziś po raz kolejny powtórzył to wicepremier. Nie wyślemy żadnego polskiego żołnierza na Ukrainę. Wszyscy muszą się wykazać odpowiedzialnością, nie ma sensu wychodzić i dezinformować, że to jest kwestia wysyłania wojsk na Ukrainę, bo to jest po prostu nieprawda. Dziś odbyły się dwa spotkania dotyczące Ukrainy z udziałem europejskich przywódców. W obu Polskę reprezentował premier. Mam wrażenie, że Pan Nawrocki nie zdaje sobie sprawy z tego, że sprawa jest bardzo poważna. Szansa na wyjaśnienia - w przyszłym tygodniu, podczas Rady Gabinetowej dojdzie do spotkania prezydenta i rządu. "19.30" trwa, co jeszcze przed nami? Trzy osoby poniosły śmierć na miejscu. Zabójcze promile. Pijani kierowcy wiozą śmierć. Tona śniętych ryb. One tu umierały jedna za drugą, jest martwa rzeka w górze. Najprawdopodobniej jest to skażenie biologiczne. Podczas nocnego polowania stojący przed furtką własnej posesji 60-latek został zabity strzałem w pierś. Sprawca tłumaczył policji, że pomylił ofiarę z dzikiem. Co trzeba widzieć w lunecie sztucera, by pomylić stojącego mężczyznę ze zwierzęciem? Dlaczego łowieckie środowisko broni się przed obowiązkiem kontrolnych badań wzroku? Jest więcej podobnych pytań, które zadają rodziny ofiar kilku takich tragedii rocznie. Zobaczyłem, że tata leży tak sztywno, pod bramą. Kiedy podeszliśmy zobaczyć, to tata leżał postrzelony. Śmiercią niewinnego człowieka zakończyło się polowanie zorganizowane przez myśliwych w gminie Michów, na Lubelszczyźnie. W sobotę, około godziny 22.00 3 uzbrojonych mężczyzn polowało w polu kukurydzy na dziki. Po prostu szwagier wyszedł sobie przed furtkę, przed bramę, spojrzał w prawo, spojrzał w lewo i padły strzały. Które trafiły 60-latka w klatkę piersiową. Jak wynika z ustaleń prokuratury, za spust pociągnął 40-letni Sławomir A., doświadczony myśliwy, który miał pozwolenie na broń i był trzeźwy. Miał pokrzywdzonego pomylić z dzikiem. Bezpośrednio po oddaniu tego strzału zorientował się, że strzelił nie do dzika, tylko do człowieka. I sam wezwał na miejsce służby, którym jednak nie udało się uratować życia postrzelonego mężczyzny. Ze wstępnych ustaleń wynika, że podczas polowania pogwałcono szereg przepisów. To choćby obecność 12-letniego syna myśliwego. Ojciec zatrzymanego myśliwego zapowiedział pełne wsparcie dla rodziny pokrzywdzonego. Współczujemy im, bardzo nam przykro, my też jesteśmy w bardzo złej sytuacji. Trzeba się przyjrzeć przepisom łowieckim, przede wszystkim braku obowiązkowych badań psychologicznych i okulistycznych. Obecnie myśliwi przechodzą takie badania tylko raz, kiedy zdają egzaminy łowieckie, niezależnie od wieku i stażu. Temat badań lekarskich jest obwarowany przepisami zawartymi w Ustawie o broni i amunicji. W styczniu tego roku do Sejmu trafił projekt nowelizacji tej ustawy, który zakładał okresowe badania dla myśliwych. Głosami posłów PiS, Konfederacji i PSL projekt odrzucono. To jest coś, na co czekamy od lat, jako społeczeństwo. Tym badaniom myśliwi powinni podlegać obligatoryjnie, okresowo, co kilka lat. Nie wiadomo jeszcze, czy stan zdrowia myśliwego miał wpływ na jego działanie. Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa w zamiarze ewentualnym, za co grozi nawet dożywocie. Dla mnie to jest niepojęte, jak można strzelać w stronę budynków, do człowieka. Jak można pomylić człowieka ze zwierzęciem? Na te pytania teraz będą próbowali odpowiedzieć śledczy. Był pijany, więc przed policją chciał uciec, ale prowadził lawetę, więc gdy wymusił pierwszeństwo, troje nastolatków zginęło na miejscu. Taki jest wymiar tragedii pod Mielcem. Jeśli ktoś wie, że auto, które prowadzi po pijaku, może być narzędziem, które zabija, i z tym się godzi, to kim jest, jeśli nie zabójcą? W cieniu takich dramatów wraca pytanie o zabójstwo drogowe, bo konfiskaty i mandaty nie zmieniają statystyk. To kolejna w ostatnich dniach tragedia na polskich drogach. To jest straszne naprawdę. I znowu spowodował ją pijany drogowy zabójca. W poniedziałkowy wieczór w miejscowości Grochowe na Podkarpaciu kierowca lawety nie zatrzymał się do policyjnej kontroli i zaczął uciekać. Po kilkuset metrach uderzył w inne auto. Nie udzielił pierwszeństwa przejazdu kierującemu seatem, w którym podróżowały trzy osoby. W wyniku zderzenia wszystkie 3 osoby poniosły śmierć na miejscu. W samochodzie podróżowała 19-latka, 18-latek i 12-letni chłopiec. Ofiary - rodzeństwo 19-latka i 12-latek - na wakacjach u babci. 18-latek był partnerem dziewczyny. Lokalna społeczność nie może otrząsnąć się po tragedii. Z widzenia kojarzę, dosłownie nawet tego chłopca. Przez wakacje, bo on nawet tu lemoniadę sprzedawał przy ulicy. 43-letni kierowca lawety miał półtora promila. Mieszkańcy mówią, że to nie pierwszy raz, gdy pijany wsiadł za kółko. No ja go osobiście nie widziałem, ale tu często wszyscy mówili, że jeździł pod wpływem alkoholu. Tylko w długi weekend policja zatrzymała niemal 1,5 tys. pijanych kierowców. A tylko wczoraj starsza kobieta jadąca pod prąd ulicami Gubina wydmuchała 6 promili. Cały czas niestety w naszym społeczeństwie jest to ciche przyzwolenie na spożywanie alkoholu i kierowanie. Nie chcę cytować jednego z kabaretów, ale: "lepiej jeździć bocznymi, bo na bocznych nie stoją", wiec można jeździć po pijanemu. I trochę takie przekonanie w tym naszym społeczeństwie jest. Za spowodowanie wypadku po pijanemu grożą surowe kary. Oprócz więzienia i utraty uprawnień - choćby konfiskata auta. Od marca ubiegłego roku, gdy przepisy o konfiskacie weszły w życie, policja zarekwirowała ponad 11 tys. pojazdów. A będzie jeszcze więcej. W Sejmie czeka rządowy projekt zaostrzenia kar, np. za jazdę po alkoholu, nielegalne wyścigi, brawurową jazdę czy spowodowanie śmiertelnego wypadku. Nie ma w nim pojęcia "zabójstwa drogowego", ale nowe przepisy mają iść w tę stronę. Będą odzwierciedleniem przepisów w państwach zachodnich, które potocznie nazywamy "zabójstwem drogowym". Pamiętajmy jednak, że za każdym razem, także w innych państwach, za tym pojęciem kryje się nieumyślne spowodowanie śmierci w wyniku różnego rodzaju sytuacji. Np. za wypadek po alkoholu lub po narkotykach. Nie będzie to więc wprost odpowiedzialność jak za zabójstwo. Rząd chce, by przepisy weszły w życie jesienią. Pijanemu kierowcy lawety z Podkarpacia, który uciekając przed policją, zabił trójkę nastolatków, grozi nawet 20 lat więzienia. Prawie tona śniętych ryb na Wkrze. Tym razem to nie człowiek zawinił, rzekę pozbawiła tlenu sama natura, bo najpierw Wkra zalała okoliczne łąki, a potem gnijąca woda spłynęła do rzeki. Okolica w pewnym stopniu żyje z rzeki, bo to kajakarska atrakcja, ale ten sezon może się udać umiarkowanie. Teraz rzecz w tym, by w dół rzeki nie było podobnie. Ta brunatna woda i tysiące ryb pojawiły się nagle. Pani Zofia, która prowadzi agroturystykę zaraz obok tamy w Brudnicach koło Żuromina, nie kryła zaskoczenia. Mnóstwo wszędzie. Tu były ryby zdechłe, padlina. W każdej takiej zatoczce. Widok dla okolicznych mieszkańców był przerażający. Nic nie wiedzieliśmy, obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy wszędzie miliony dziubkujących ryb. Ryby dziubkowały, czyli próbowały łapać tlen przy tafli wody. Jednak jego zawartość była zbyt niska. Efekt to ponad 800 kg śniętych ryb. Nie było nigdy tego, to pierwszy raz coś takiego na tej rzece się zdarzyło. Wcześniej zdarzały się jakieś mniejsze podtrucia, które nie wywoływały takich skutków. W walkę o uratowanie Wkry zaangażowane są służby, ale również mieszkańcy, którzy najpierw próbowali pomóc rybom, a później oczyszczali rzekę. W ruch poszły areatory - to urządzenia napowietrzające wodę. Mieszkańcy zorganizowali się bardzo szybko. Zorganizowaliśmy badanie natlenienie wody, wędkarze pomogli nam ustalić przyczynę, że te ryby śnięte zaczęły się pojawiać. Najbardziej prawdopodobną przyczyną zanieczyszczenia są wody spływające z pól i torfowisk. W rozlewiskach rzeki zaczęła gnić trawa i jak przyszły ciepłe dni, to takimi małymi strumyczkami zanieczyszczenie wlewało się do Wkry. Nie jest to skażenie chemiczne substancjami ropopodobnymi czy też ściekami komunalnymi. Na dzień dzisiejszy wygląda, że jest to skażenie biologiczne. W związku z sytuacją na Wkrze wojewoda mazowiecki zwołał sztab kryzysowy i zaapelował. Żeby jednak ostrożnie podchodzili do kąpieli, najlepiej nie korzystali. Tak samo jest z ujęciami wodnymi. Wkra jest rzeką turystyczną, dużą popularnością cieszą się tu kajaki. Pan Krzysztof od 10 lat prowadzi pole namiotowe i wypożyczalnię. Katastrofa ekologiczna na rzece zdarzyła się w środku sezonu urlopowego. Ewidentnie wpływ ekonomiczny, klientów jest zdecydowanie mniej. Szacuję, że około 50% ludzi zrezygnowało. Sytuacja na Wkrze w Brudnicach poprawiła się, ale fala zanieczyszczenia przemieszcza się w dół rzeki. Brunatna woda dotarła 40 km dalej do Strzegowa. W tej sprawie tylko inteligencja była sztuczna. Cała reszta ludzka do bólu. Bez weryfikacji, bez refleksji, bez odrobiny przyzwoitości poważni ludzie powielali krzywdzące bzdury o Joannie Dunikowskiej-Paź, naszej znakomitej koleżance. Czyjeś intelektualne inwalidztwo to czyjaś sprawa, ale groźby śmierci to już inna rzecz. Fejk i hejt to nie są polskie słowa. Za to "żółć" jest polskie. Od pierwszej do ostatniej litery. Będzie ciąg dalszy. Ktoś grozi ci śmiercią, mówi, że powinnaś być z ogoloną głową. tak jak robiło się to kiedyś. Takie wiadomości zaczęła dostawać nasza redakcyjna koleżanka. Falę nienawiści z premedytacją napędzały osoby wiązane z prawicą. Powód? Żaden. Ale po kolei. Trzy króciutko. Trzy pytania. Wszystko zaczęło się od tego pytania. Czy planuje pan konsultacje z KN przed wylotem do USA? I jak ta współpraca zagraniczna powinna pana zdaniem wyglądać? Z kim planuję konsultacje? Z KN. Z prezydentem Karolem Nawrockim. To ważne. Myślę, że warto mówić pełną frazą. Nie tylko warto, ale też powinno. Dla dobra młodej dziennikarki nie będziemy ujawniać jej danych, ale to, co w tej historii istotne: nie była to dziennikarka telewizji publicznej. A tym bardziej Joanna Dunikowska-Paź. Jako żywo pani Joanny Dunikowskiej-Paź tam nie było. Ani w akredytacji, ani fizycznie. Potwierdza obecny na konferencji rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej. Mimo to w Internecie zaczęła się burza. Fragment konferencji na profilu Kanału Zero obejrzało prawie pół miliona osób. Nagranie nie zawierało danych dziennikarki, więc użytkownicy zaczęli ich żądać. Krzysztof Stanowski, któremu jeszcze niedawno tak dziękował prezes PiS-u... Pan Stanowski w tych wyborach odegrał naprawdę dobrą rolę. ...zrzucił odpowiedzialność za to pytanie na TVP, co nie jest prawdą. Pierogarnia z Woronicza nie przestaje zaskakiwać. Cztery minuty później zamieścił jeszcze jeden komentarz. Chociaż w sumie to pytanie mogło paść z ust innej gwiazdy dziennikarstwa, niekoniecznie zatrudnionej w Pierogarni. Pierwszy wpis zobaczyło ćwierć miliona użytkowników. Autorefleksję Stanowskiego - trzy razy mniej. Zrzucanie odpowiedzialności na TVP trwało w najlepsze. Część mediów, zwłaszcza z jednej strony sceny politycznej, bardzo wyraźnie identyfikujących się, przypuszcza różnego rodzaju ataki na media publiczne. By obniżyć rangę i znaczenie, podważyć ich wiarygodność. To teraz kolejny przykład z propisowskich telewizji. Dwa słowa - imię i nazwisko - Karol Nawrocki. Dławią się przy nich zwłaszcza przedstawiciele rządowej telewizji w likwidacji. To była prezenterka Wiadomości TVP Jacka Kurskiego. A to była szefowa tego dziennika. Młoda reporterka TVP w likwidacji dzisiaj zadawała pytanie wicepremierowi Kosiniakowi-Kamyszowi. Pracownica Republiki nieprawdziwą informację podaje z uśmiechem na twarzy. Wtóruje jej rzecznik prezydenta Karola Nawrockiego. Takich ma dziennikarzy TVP w likwidacji. To było żenujące. Po dementi szefa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej rzecznik przeprosił. Do ataku na TVP dołączył też wiceminister cyfryzacji z Polski 2050. Nie wiem, kim jest ta dziennikarka. Ale wiem, że publiczne media wymagają głębokiej zmiany. Wiceminister za ten wpis nie przeprosił. Hejt jest obrzydliwy w każdej postaci. Publiczne media wymagają głębokiej reformy, ale nigdy nie wolno hejtować Bogu ducha winnych osób. Minister Gramatyka już wie, że to nie nasza dziennikarka, lecz nie ustaje w krytyce TVP. Skąd w tej dyskusji wzięło się nazwisko Joanny Dunikowskiej-Paź? Przyczyniła się do tego była doradczyni byłego prezesa TVP Jacka Kurskiego, a dziś członkini Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji - Marzena Paczuska. Niedobrze się stało, że organ konstytucyjny zaangażował się w sprawę, która od samego początku była mocno wątpliwa. Ale Marzeny Paczuskiej to nie powstrzymało. Na pytanie posła Marka Jakubiaka o dane dziennikarki Paczuska odpowiedziała, załączając tę wiadomość wygenerowaną przez sztuczną inteligencję: W kolejnych wpisach Marzena Paczuska podała inne odpowiedzi i stwierdziła, że Grok oszukuje. To żadna nowość. Te modele mają tendencję do tzw. halucynowania, czyli zmyślania rzeczy, których nie ma. Sztuczna inteligencja i działanie tej członkini konstytucyjnego organu uruchomiło spiralę nienawiści wymierzoną w naszą redakcyjną koleżankę. Że twoja egzekucja powinna być transmitowana w telewizji. To tylko jeden z przykładów wiadomości, jakie dostawała Joanna Dunikowska-Paź. Masz takie poczucie, że przy tobie są twoi bliscy, twoje dzieci i zaczynasz się obawiać o ich bezpieczeństwo. Przemoc zaczyna się od słowa - przypominają wspierający prezenterkę TVP dziennikarze. Bardzo wiele pogromów, linczów zaczynało się od fałszywego, kłamliwego zdania, które ktoś rzucił, a inni podchwycili. To jest przerażające. Internet to pole bitwy o nasze emocje i poglądy. A każda udostępniona nieprawda to amunicja dla tych, którzy chcą nas oszukać. Dlatego prosimy, by sprawdzać źródła i nie dawać się nabierać na dezinformację. "TVP stoi murem za Joanną Dunikowską-Paź, profesjonalistką, która swoją pracą i postawą zasłużyła na szacunek i uznanie" - czytamy w oświadczeniu Telewizji Polskiej. "Jesteśmy głęboko zaniepokojeni faktem, że w przestrzeni publicznej, także wśród osób zajmujących wysokie stanowiska i pełniących ważne funkcje opiniotwórcze, znajdują się głosy, które bez jakiejkolwiek weryfikacji powielają kłamstwa, manipulacje i mowę nienawiści. TVP podjęła niezbędne kroki prawne celem wyegzekwowania przeprosin i innych działań ze strony osób, które dopuściły się naruszeń. Zostanie również złożone zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstw, gdyż w naszym przekonaniu sprawą powinny zająć się organy ścigania". O hejcie będzie mowa w Debacie o 20.18 i w "Rozmowach nocą" w TVP Info. A za chwilę "Pytanie dnia" i Jacek Czaputowicz, były minister spraw zagranicznych. Putin zgodził się na spotkanie z Zełenskim w Budapeszcie.