Dobry wieczór w sobotę, 20 stycznia. Oglądają państwo "19:30", główny program informacyjny Telewizji Polskiej. Joanna Dunikowska-Paź, zapraszam. A dziś w programie... Nikt nie będzie nam wybierał kandydatów do komisji śledczej. Polityczne spory o komisje śledcze. Nie można być po prostu sędzią we własnej sprawie. Dobrze oznaczony, nie ma dziur. Bezpieczne przejazdy, niebezpieczni kierowcy. Kierowca przejechał prosto i tak jakby nie patrzył na nic. W dniu zdarzenia został natychmiast zwolniony z pracy. Zawieje, zamiecie. Silny mróz. "Nie uczestniczyłem w przygotowaniach wyborów kopertowych" - mówi podczas posiedzenia komisji śledczej były wiceminister Artur Soboń i w samym posiedzeniu też jakby nie uczestniczył, bo odpowiadać na pytania nie chciał. To obstrukcja - mówią politycy rządzącej koalicji. Opozycja rządzącym też zarzuca obstrukcję, tyle że w przypadku komisji śledczej ds. Pegasusa. A politycznym strategiom na komisje przyjrzał się Bartosz Filipowicz. Wszystko, co miałem do powiedzenia w objętej przesłuchaniem sprawie, zawarłem w swobodnej fazie wypowiedzi. Ponad sto razy członkowie komisji ds. wyborów kopertowych usłyszeli wczoraj podobną odpowiedź. Świadek Artur Soboń, były wiceminister aktywów państwowych. Powód - wszystko, co na temat wyborów były minister miał do powiedzenia, powiedział w swobodnej wypowiedzi. Na żadnym etapie przygotowań nie uczestniczyłem w formalnych obowiązkach związanych z przygotowaniem do wyborów korespondencyjnych. Na pytania członków komisji były minister z PiS nie odpowiedział. To, co pokazał pan Soboń, to de facto próba wywrócenia i pokazania, że komisja nic nie może. Rządzący stawiają pytanie, czy to strategia PiS na komisje śledcze. Ja mam wrażenie, że zależy jedynie na tym, żeby robić obstrukcję. Jeżeli tak będą postępować politycy PiS-u, jeżeli to jest jakaś ich strategia, to ona ma krótkie nogi. I tak dojdziemy do prawdy. Oskarżenia o obstrukcję padają jednak z obu stron. PiS podobne działania zarzuca koalicji w sprawie komisji ds. Pegasusa. Pomimo wskazania kandydatów ze wszystkich klubów ona próbuje wybierać kandydatów, weryfikować ich. Koalicja rządząca nie zgadza się na kandydatów zaproponowanych przez PiS. Większość to byli wiceministrowie sprawiedliwości. A to właśnie z należącego do resortu Funduszu Sprawiedliwości miał być zakupiony Pegasus, zaawansowany program szpiegowski. Nie można być sędzią we własnej sprawie. Rozważacie zgłoszenie innych kandydatów? Oczywiście, że nie. Tak jak nikt nie będzie nam wybierał kandydatów na wicemarszałków, tak nikt nie będzie nam wybierał kandydatów do komisji śledczej. Kiedy komisja zacznie prace? Nie wiadomo. Wstydzą się przed opinią publiczną nie głosować za powołaniem komisji, a później będą robić wszystko, żeby te komisje niczego nie wyjaśniły. Jeśli PiS nie zgłosi kandydatów, prezydium Sejmu podzieli miejsca w komisji między inne kluby. Prace komisji ruszą z opóźnieniem. Problem może mieć też komisja, która ma się zająć wyjaśnieniem afery wizowej. Jednym z pierwszych świadków ma być zatrzymany przez CBA Piotr Wawrzyk. I może przed komisją zasłaniać się tajemnicą śledztwa. Jest obowiązek składania zeznań i mam nadzieję, że Piotr Wawrzyk wykorzysta tę szansę, żeby wytłumaczyć się opinii publicznej, jaka była jego rola w tym procederze. Komisja ds. afery wizowej ma ruszyć 6 lutego. Bez prac domowych dla najmłodszych uczniów. Bez oceniania i tylko dla chętnych w przypadku starszych roczników. Ministra edukacji zapowiada rewolucyjną zmianę w szkołach od kwietnia. A Milena Bobrowska pyta o zalety i wady szkoły bez prac domowych. Pamiętacie Maćka z Włocławka? Podczas kampanii padły postulaty, po nich były obietnice, będą - konkrety. Bardzo proste: dla najmłodszych uczniów - zero prac domowych na weekend. Tam jest najgorzej. W klasach 1-3 wycinanki, wyklejanki, które po nocach robią rodzice, a później nadmiar rzeczy do nauczenia się, zapamiętania. W klasach 4-8 prace domowe będą tylko dla chętnych i bez oceniania. Dom to czas na odpoczynek, ale jednak od czasu do czasu, żebym się więcej pouczył, to jednak warto. Tylko żeby nie było później nieprzygotowań, jedynek za to. Kamień z serc uczniów i wielu rodziców. Jak czegoś nie zrozumie, to trzeba usiąść, przemyśleć na nowo temat. Taka godzinka dziennie przy trójce dzieci to jest jednak trochę absorbujące. Żeby się nauczyć, trzeba ćwiczyć. Nie zawsze trzeba to jednak robić po lekcjach, w domu. Robimy różnorodne zadania i jeżeli przejrzymy je jeszcze raz dokładnie, przeanalizujemy, to nie potrzebujemy do tego ani rodzica, ani jakiegoś dodatkowego wielkiego wysiłku. Przed sprawdzianami wszystko powtarzamy na lekcji. Uczniowie starszych klas na nauce spędzają około 50 godzin tygodniowo. To dużo. Dla porównania - dorośli pracują przecież zazwyczaj 40 godzin. Jestem pewna, że po kilku latach funkcjonowania braku prac domowych w szkołach podstawowych, w szkołach średnich też to będzie zniesione. Weekend bez pracy domowej brzmi dobrze, prawda? I nie przesadzimy, mówiąc, że to prawdziwa rewolucja w szkołach. Zamiast rozwiązywania zadania z matematyki lub pisania kolejnego wypracowania chwila oddechu i czas z najbliższymi. Teraz nagranie, które mrozi krew w żyłach, i apel, który wydaje się znajomy, choć wciąż mało skuteczny. PKP publikuje film z autobusem na torach i uciekającymi w popłochu dziećmi. To w Woli Rzędzińskiej, w Małopolsce. I to zaledwie jeden z przykładów, bo tych na ignorowanie znaków i przepisów jest aż nadto. Gdy nie działa wyobraźnia, może zadziałają wyższe kary. O krok od tragedii. Kierowca autobusu pełnego ludzi wjechał na zamknięty przejazd kolejowy. Kiedy zorientował się, że jest w pułapce, otworzył drzwi i wypuścił pasażerów. Na szczęście całą sytuację zaobserwował dyżurny i jego sprawna reakcja, czyli uruchomienie procedury "alarm", umożliwiło wstrzymanie ruchu pociągów i pociąg zatrzymał się około stu metrów od tego przejazdu. Ale to tłumaczenie nie przekonało nikogo i kierowca miejskiego autobusu został zwolniony dyscyplinarnie. Kierowcy w Woli Rzędzińskiej, gdzie doszło do zdarzenia, nie kryją zdziwienia. Odnośnie do przejazdu to jako tako jest bezpieczny, dobrze oznaczony, nie ma dziur. Bezmyślność kierowcy. Zaczynają migać światła i trzeba się zatrzymać wtedy, a tu kierowca przejechał prosto, tak jakby nie patrzył na nic. Pracownik tłumaczył się tylko tym, że się zagapił. Dobrze, że dzieci zachowały się w sposób świadomy, bardzo szybko opuściły autobus. Nieuwaga i lekkomyślność na przejeździe równa się niebezpieczeństwo. Tu przez nieodpowiedzialne zachowanie kierowcy ciężarówki rannych zostało dwóch maszynistów. 99% wszystkich wydarzeń na przejazdach kolejowo-drogowych to skutek zachowania kierowców. Tylko w zeszłym roku w tego typu wypadkach w Polsce zginęło 40 osób, a 21 zostało ciężko rannych. Łącznie na przejazdach kolejowych doszło do prawie 200 wypadków. A recepta, żeby uniknąć takich zdarzeń jak to, jest banalnie prosta. Przestrzegajmy prawa ruchu drogowego, czyli nie wjeżdżajmy na przejazd, kiedy rogatki się opuszczają bądź podnoszą. Również jak jest sygnalizacja świetlna bądź dźwiękowa. O czym przypominają liczne kampanie społeczne. Jak ta z nosorożcem Rogatkiem. Kiedy na przejeździe kolejowym widzimy czerwone światło, a mimo to i tak chcemy wcisnąć gaz, warto przemyśleć, czy rzeczywiście opłaca nam się skrócić czas oczekiwania, na śmierć. Teraz Wyspy. Rodzinna tragedia w jednym z domów koło Norwich, we wschodniej Anglii. Znaleziono tam ciała czteroosobowej rodziny. 45-letni polski inżynier jest pierwszą zidentyfikowaną ofiarą. Łączymy się z Arturem Kieruzalem. Co więcej wiadomo na temat tej tragedii? Przed śledczymi mnóstwo pytań, na które muszą znaleźć odpowiedzi, bo tego domaga się lokalna społeczność wstrząśnięta tragedią. Rano 45-letni Polak zadzwonił na numer na numer alarmowy, ale został zignorowany. Godzinę później po wezwaniu sąsiadów policja znalazła go martwego w domu wraz z kobietą spokrewnioną z nim, w średnim wieku. Oraz z ciałami córek. Na ciałach były rany kłute, które mogły spowodować śmierć. Śledztwo trwa. Mieszkańcy przynoszą pod dom kwiaty. Po południu spotkali się w lokalnym kościele, żeby podczas nabożeństwa modlić się w intencji ofiar i tych, których tragedia dotknęła. Śledczy mówią, że pierwszych wyników można spodziewać się w przyszłym tygodniu. Ból spowodowany utratą bliskich, obrazy, których nie da się wymazać z pamięci, i cierpienie, które codziennie o sobie przypomina. W czasie trwających ferii do Warszawy przyjechała grupa ponad 20 dzieci poległych ukraińskich żołnierzy, by spróbować choć na moment zapomnieć o wojnie. O tym, jak trudne to zadanie, opowie Mateusz Lachowski. Na co dzień ich życie wygląda tak. W Warszawie próbują choć na chwilę zapomnieć o wojnie. Grupa 22 dzieci poległych ukraińskich żołnierzy ostatnie dwa dni spędziła w stolicy Polski. Wyjazd zorganizowała Julia Kowalczuk ze Stowarzyszenia Polsko-Ukraińskie Pojednanie i dziennikarz Bartłomiej Wypartowicz. Chcemy, żeby na chwilę zapomnieli o tych przykrych wydarzeniach, wspomnieniach, które mają, i emocjach po utracie swoich członków rodziny, najczęściej są to ojcowie. Chcemy, żeby na chwilę zapomnieli o tych przykrych wydarzeniach, wspomnieniach, które mają, i emocjach po utracie swoich członków rodziny, najczęściej są to ojcowie. To już drugi taki wyjazd i - jak zapewniają organizatorzy - będą kolejne. Niestety wiemy doskonale, jaka jest sytuacja na Ukrainie. Tam non stop są alarmy z powietrza, sytuacja jest niepewna. Chociaż jak możemy dać im uśmiech przez chwilę, to róbmy to. Wojna na Ukrainie trwa już niemal dwa lata i całkowicie zmieniała życie ukraińskich dzieci i nastolatków. Dzieciństwo straciło całe pokolenie. Nie można powiedzieć, że po jakimś czasie ten ból mija, tylko on zawsze zostaje i jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. Tysiące dzieci straciło bliskich, wiele widziało śmierć i cierpienie. Jeszcze gorszy los spotkał dzieci, które znalazły się na terytoriach okupowanych. Według oficjalnych rosyjskich danych ponad 700 tysięcy ukraińskich dzieci zostało deportowanych. Ile przymusowo trafiło do rosyjskich rodzin zastępczych lub do specjalnych obozów reedukacyjnych? Nie wiadomo. Ale w Ukrainie nie ma dziecka, na którym wojna nie odcisnęłaby swojego piętna. Będą w stanie dorosnąć, założyć własne rodziny, ale będą zawsze w pewnym sensie pamiętać o tym cieniu i o tym ciężarze, który jest na ich plecach. Bo wojna nigdy nie kończy się wraz z ostatnim wystrzałem. Nawet kiedy nastaje pokój, zostaje trauma. Paraliż na Morzu Czerwonym. Sprzymierzona z Iranem jemeńska milicja Huti atakuje statki, wspierając Hamas i Palestyńczyków w Strefie Gazy. Na cel bierze także amerykańskie jednostki, co spotyka się ze zdecydowaną odpowiedzią. Paraliż transportu oznacza wzrost cen towarów. Rashid - jego konto śledzą tysiące osób. Nie jest jednak kolejnym influencerem. Nagrania publikuje z pokładu tego statku. To trofeum bojowników Huti, statek Galaxy Leader. Nasze przesłanie do amerykańsko-izraelskiego wroga jest takie, że bez względu na to, jak będziecie z nami walczyć, to nie osłabi naszej siły. Huti od tygodni atakują statki na Morzu Czerwonym. Celem mają być tylko te, które mają związek z Izraelem, jak należący do USA tankowiec. Przeprowadziliśmy operację namierzania amerykańskiego statku "Chem Ranger" w Zatoce Adeńskiej za pomocą kilku rakiet morskich. Załoga zaobserwowała uderzenie pocisków w wodę w pobliżu statku. Nie zgłoszono żadnych obrażeń ani uszkodzeń. Amerykanie nie pozostawiają ataków bez odpowiedzi. Jemeńscy rebelianci trafili na listę organizacji terrorystycznych, a siły amerykańskie i brytyjskie ostrzeliwują powiązane z nimi cele. Czy naloty w Jemenie przynoszą rezultaty? Czy powstrzymują Hutich? Nie. Czy będą kontynuowane? Tak. To samo zapowiadają rebelianci. Dlatego podróże w ten rejon świata trzeba dobrze rozważyć. Wzrost napięcia w regionie paraliżuje transport. Ruch przez Morze Czerwone spadł niemal o połowę. Statki towarowe z Azji zmuszone są wybierać dłuższą trasę. Zamiast 25 dni do Europy, płyną nawet 14 dni dłużej, a to oznacza wyższe ceny towarów. Można spodziewać się wzrostu o kilka procent niektórych towarów. Najbardziej w górę pójdą produkty, które mają olej palmowy, który tą drogą płynie do Europy, część zbóż, no i elektronika, której będzie mniej na rynku. Przed kryzysem przez Morze Czerwone dziennie przepływało pół miliona kontenerów, w grudniu - 200 tysięcy. 10 stopni na plusie, a śnieg wyłącznie w górach i na wschodnich krańcach Polski. Wiem w mroźny weekend, to wydaje się odległą perspektywą, choć podobno ma się wydarzyć już w nadchodzącym tygodniu. Tymczasem króluje cyklon Gertruda, a co to dla nas oznacza, opowie Jarosław Kret. Dobry wieczór. Myślę, że tak nagle dowiadujemy się, że dochodzi do nas cyklon Gertruda i wszyscy się boimy. Kiedyś to się nazywało niż i nikt nie wiedział o co chodzi. Teraz się nazywa cyklon i wszyscy się boją. To alarmizm. W dobie mediów internetowych należy wzbudzić klikalność. Więc wszyscy straszą niżem, który przyniósł wiatr, śnieżyce, zawieje i zamiecie, ale jest zima i to jest naturalne. Zdarzyło się. Przeżyliśmy. Wiemy, jak się z tym obchodzić. Nie powinniśmy się tego bać. Ale powinniśmy uważać na to, co będzie w najbliższych dniach. Bo za kilka dni nadejdzie gigantyczna odwilż. Wtedy wszystko popłynie. Na to zwróćmy uwagę. Zabezpieczymy się przed roztopami i spływającym śniegiem. Podobno Polacy są skłoni do narzekania, ale dziś wcale nie będziemy narzekać, wręcz przeciwnie - trochę się nawet pochwalimy. Szczęśliwy jak Polak? Nawet jeśli to określenie bliżej państwu nie znane, to warto się przyzwyczaić, bo badania pokazują, że pod względem zadowolenia z życia w Unii Europejskiej mamy podium. A co konkretnie czyni nas szczęśliwymi? Szczęście w Polsce niejedno ma imię. To, że jesteśmy razem. Cebularz. I choć odpowiedzi znacznie się różnią, jedno jest pewne: Polacy to jeden z najbardziej zadowolonych z życia narodów. Taki wniosek płynie z badań Eurostatu. Nawet Niemcy za nami, jestem zdziwiona, ale miłe to. W czołówce: Austriacy. Polacy na drugim miejscu. Wraz z Finlandią i Rumunią. Ta wysoka lokata się opiera o naszą zaradność, o poczucie jedności, które się odbudowało, niestety z mrocznych powodów po wojnie u naszych sąsiadów. W opinii ekspertów zaszła w nas duża zmiana: mieć zamieniliśmy na być. Teraz patrzymy na to, żeby mieć więcej przestrzeni, więcej luzu, żeby móc spędzić czas z rodziną. Nie narzekamy też tak często, jak jeszcze kilkanaście lat temu. To tak zwane pokolenie "starej bidy" gdzieś tam zawsze będzie w nas, jest elementem genotypu Słowianina, ale mamy w sobie więcej nadziei i więcej sprawczości. Tego poczucia nie mają Bułgarzy, Niemcy i Grecy. Oni zadowolenie z życia ocenili najniżej. Nie ma nic gorszego niż nieznośna lekkość bytu, bo te trudności, które pokonujemy po drodze do celu w naszym życiu - nadają temu życiu sens. Milo Kurtis, który mówi o sobie "polski Grek" doskonale rozumie z jakimi problemami zmagają się jego kuzyni mieszkający na Cykladach. Tam był problem finansowy bardzo poważny. Pierwsza rzecz, jaką zrobiono tam, to obniżono emerytury, to oczywiście zaszkodziło ludziom biednym. Do kraju przodków wracać nie zamierza. Jaki ja jestem szczęściarz, że mieszkam w Polsce Mianem szczęściarzy określają się też gdańszczanie. W badaniu jakości życia w poszczególnych miastach - stolica Pomorza znalazła się wysoko. Gdańsk jest fajny. Niezależnie od tego gdzie się mieszka - recepta na satysfakcję z życia jest uniwersalna. Cieszyć się tym, co się ma, bo jak się cieszymy z małych rzeczy, to z dużych rzeczy będziemy się cieszyć podwójnie. W Gdyni został uznany najlepszym filmem festiwalu, wreszcie trafił na ekrany polskich kin. "Kos" Pawła Maślony to historia oparta na biografii Tadeusza Kościuszki. Polski generał, który walczył o niepodległość USA, wraca do ojczyzny, by tu wzniecić powstanie narodowe. Wczoraj w Rzeszowie odbył się pierwszy otwarty pokaz dla publiczności. Według wielu krytyków to najlepszy polski film historyczny ostatnich lat. Jego współproducentem jest Telewizja Polska. Tadeusz Kościuszko - bohater narodowy Polaków i Amerykanów. Czy pomnik można ożywić? To wyzwanie podjęli twórcy filmu "Kos". To jest Kościuszko, który gaśnie, który wraca do Polski, aby przeprowadzić insurekcję, ale odbija się od kolejnych murów - nieufności, lenistwa. Myśmy chcieli zrobić film, który będzie mówił o bardzo istotnych kwestiach dotyczących naszej historii, o osobach, które te historie tworzyły, ale chcieliśmy ten film opowiedzieć w sposób współczesny, atrakcyjny dla młodego widza. "Kos" to wnikliwa analiza polskości - mówi odtwórca roli Kościuszki Jacek Braciak. Warcholstwo, lenistwo, akcyjność, brak pracy u podstaw, nic nowego. A wszystko opowiedziane z dystansem i poczuciem humoru. Reżyser przyznaje się do inspiracji kinem Quentina Tarantino. Żeby opowiedzieć o niewolnictwie, my świadomie korzystamy z tych figur, które on też wniósł do kina, po to, żeby opowiedzieć o naszej polskiej rzeczywistości przez pryzmat westernu, kina zemsty. Postać byłego niewolnika, towarzysza Kościuszki to doskonała aluzja do sytuacji polskiego chłopstwa. Tam jest znak równości. Jest taka scena, gdy nasz aktor Bartosz Bilenia porównuje swoje blizny na plecach z niewolnikiem. Prace nad filmem trwały cztery lata. Udało się je zakończyć dzięki finansowemu zaangażowaniu Telewizji Polskiej. "Kos" w Gdyni dostał 9 nagród, w tym Złote Lwy. Reżysera wyróżniono Paszportem Polityki. Mało osób się teraz interesuje historią, ja też nigdy nie byłam fanką historii, a dzięki temu jest fajny sposób przekazania wiedzy w dobry sposób, przystępniejszy dla ludzi. Na całym świecie jest około 200 pomników Kościuszki. W filmie "Kos" bohater schodzi z pomnika i dzięki temu stanie się nam bliższy. To wszystko w programie. Dziękuję i do zobaczenia. A już teraz zapraszam na rozmowę z gościem.