Wietrzenie ustawy. Przepis na nową ustawę o cenach energii. Deficyt i polityka. Kto odpowiada za dziurę w publicznych finansach? Pożegnanie artysty - odszedł Stanisław Soyka. Joanna Dunikowska-Paź, dobry wieczór. Po wecie jest zapowiedź własnego projektu. W kancelarii prezydenta trwają prace nad ustawą obniżającą ceny prądu o 1/3 na stałe. Szczegóły mamy poznać za kilka tygodni. Tymczasem do Sejmu trafił skierowany przez Karola Nawrockiego projekt mrożący ceny energii, dosłownie wyjęty z zawetowanej ustawy. Rząd odpowiada, że nie składa broni i ma przygotowanych kilka scenariuszy. W tym roku za maj-lipiec jest 350 złotych, a w zeszłym roku za ten okres jest 270. I taniej na razie nie będzie. Została zawetowana. To konsekwencje braku podpisu nowego prezydenta pod ustawą wiatrakową. Fatalna decyzja prezydenta. Ocenia minister energii. Bo sytuacja wygląda dziś tak. Ceny prądu są zamrożone do września, a plan przedłużenia do końca roku zablokowało weto prezydenta. Jak przyjdzie styczeń-grudzień, to wiadomo, że tego zużycia jest więcej, bo samo oświetlenie jest więcej. Dzień jest krótszy i bez światła nie da się funkcjonować. Pretensje, że rachunki będą wyższe, to pretensje na ulicę Nowogrodzką i do Pałacu Prezydenckiego. Karol Nawrocki jeszcze w kampanii obiecywał prąd tańszy o 33%. Przyjdzie Nawrocki i prąd będzie niższy. Teraz, jak twierdzą rządzący, mógł jednym podpisem przyczynić się do spełnienia swojej obietnicy, ale prezydent rozpoczął walkę z... wiatrakami. Nie zgodzę się nigdy na rodzaj szantażu wokół wiatraków i wiązaniu tego z cenami za energię elektryczną. Rząd w jednym projekcie - obok mrożenia cen prądu - zmniejszył też odległość wiatraków od zabudowań do 500 m. Wrosły w krajobraz. Budzę się i patrzę przez okno, jak się kręcą. To mieszkaniec gminy Pruszcz w Kujawsko-Pomorskiem, ale prezydent mówi coś innego. Nie jest rzeczą akceptowalną społecznie, a ja jestem głosem Polaków. Tyle że ostateczną decyzję miały podejmować gminy. Przewidziano też benefity dla mieszkańców żyjących najbliżej wiatraków. Mieszkańcy mogli zyskać rocznie z takiej 5 MW turbiny 100 tysięcy złotych. To zawetował pan prezydent. Karol Nawrocki mówi jednak o zagranicznym wiatrakowym lobby. Środowisk biznesowych, środowisk korporacyjnych, także tych zza naszej wschodniej granicy. Oni mówią o lobbingu? To ja przypomnę, że w 2018 roku do Polski wpłynęła rekordowa liczba 13 milionów ton ruskiego węgla. I tak wyglądało do wybuchu wojny w Ukrainie. Później import został nagle zablokowany. Składowiska świeciły pustkami, a ceny za tonę wzrosły do najwyższych w historii. Polski węgiel jest zaś trudny i drogi w wydobyciu. Węgiel w Polsce, i to nie dotyczy kopalni w Lubelskiem, czyli "Bogdanka", to jest kopalnia opłacalna, ale mówimy o pozostałym wydobyciu węgla w Polsce, dopłacamy do niego 9 miliardów. Jeszcze w 2015 roku udział węgla w miksie energetycznym wynosił 83%. Dziś blisko o 1/3 mniej. Rośnie za to udział odnawialnych źródeł energii. Z 13% ponad 10 lat temu do blisko 30% w zeszłym roku. Ale Karol Nawrocki w kampanii o twardych danych nie mówił. Pojawiły się tylko takie slogany. Fedrować, wydobywać, rozwijać. Coś wprost odwrotnego słyszymy od rządzących. Ci, którzy dzisiaj blokują rozwój odnawialnych źródeł energii i energetyki jądrowej, realizują strategię bezpieczeństwa dokładnie taką, jaką w Moskwie napisano. Co dalej? Prezydent przewietrzył rządową ustawę. Wyrzucił z niej zapisy o wiatrakach, zostawił tylko te o mrożeniu cen prądu i kieruje ją do Sejmu. Karol Nawrocki robi Ctrl C + Ctrl V, a wy to poprzecie czy nie? My mamy kilka scenariuszy, na razie nie będę ich zdradzał. Jedno jest pewne - Polacy nie mają powodów do obaw - słyszymy. Przygotowujemy rozwiązania, które zabezpieczą Polaków przed cenami prądu. Do końca okresu mrożenia cen prądu pozostało 39 dni. Były premier, kontra rząd o luce w budżecie. Mateusz Morawiecki w serii internetowych postów pisze o rekordowym deficycie, nazywając rządzących "mistrzami finansowego chaosu". "To dezinformacja" - odpowiada rzecznik, a były premier celowo straszy. Warto wyjaśnić, jakie faktycznie są liczby, bo nasz wspólny dług ma być jednym z tematów zbliżającej się Rady Gabinetowej u prezydenta. "Tak źle jeszcze nie było, naprawdę" - to tylko jeden z kilkunastu opublikowanych w tym tygodniu wpisów Mateusza Morawieckiego na temat finansów publicznych. Były premier ocenia je tak: Deficyt grozy to fakt. I przy wsparciu polityków PiS... "W Polsce rządzonej przez D. Tuska krach finansów publicznych stał się faktem." ...rozkręca internetową akcję "Powiedz DOŚĆ zadłużaniu Polski!" Może raczej powiedz "Dość cynizmowi budżetowemu". To nie jest odpowiedź polityka, lecz prezesa Instytutu Finansów Publicznych, który tak kontruje byłego premiera. To rząd Mateusza Morawieckiego doprowadził finanse publiczne na klif unijnej procedury nadmiernego deficytu i wprowadził je na ścieżkę galopującego zadłużenia. To rok 2023. Tuż przed wyborami PiS obiecywał wiele. Będziemy utrzymywali nasze wszystkie programy społeczne. ...i zapewniał, że na wszystko są pieniądze. Mamy bardzo stabilną sytuację finansów publicznych. Inaczej widzieli to ekonomiści, którzy przeanalizowali ten dokument. To opublikowana 2 lata temu, tuż przed wyborami, strategia zarządzania długiem. Rząd Zjednoczonej Prawicy wiedział, że utrzymanie transferów socjalnych, w połączeniu ze zwiększonymi wydatkami na obronność i obniżonymi podatkami Zamiast wydatki finansować przez budżet państwa, to się mówi: "niech na to zaciągnie dług, np. Polski Fundusz Rozwoju". To formalnie wygląda tak, jakby deficyt rządu nie wzrósł, natomiast faktycznie pojawia się deficyt gdzie indziej, za który oczywiście tak samo odpowiada rząd, za który wszyscy odpowiadamy. I który trzeba spłacić. W lipcu, jak podkreślają analitycy PEKAO SA, na pokrycie zobowiązań zaciągniętych przez rząd PiS w pandemii przeznaczono 16 miliardów złotych. Deficyt o którym dzisiaj jest mowa, to jest spadek po rządach PiS-u, budowa Ostrołęki, rozbiórka, wiele niepotrzebnych działań, które nie znalazły finału, wiele marnotrawienia pieniędzy. Mateusz Morawiecki do winy się nie poczuwa. To gorzej niż głupota, to błąd, za wszystko zapłacimy my. I uderza w rządzących. Jest bezczelnym cynikiem dzisiaj Morawiecki, kiedy poucza i mówi o zadłużeniu, bo de facto to on doprowadził po tych 8 latach do rekordowego, największego długu, który trzeba spłacić, przypomnę, 770 mld zł. M.in. tym rząd tłumaczy tegoroczny deficyt, który na koniec lipca wyniósł ponad 156 mld zł. Ta wysokość deficytu, to jest bardzo dużo. Ale trzeba brać pod uwagę, że pewne zaszłości znalazły się w tym deficycie. Tyle ekonomiści. Dla polityków PiS - jakby wczoraj nie było. Tak się kończy nieodpowiedzialna polityka fiskalna. Myślę, że minister Domański powinien bardzo mocno przemyśleć. Myślę, że jest jednym z najsłabszych ministrów finansów. "Niech spojrzą w lustro" - odpowiadają rządzący. Sprzątamy po naszych poprzednikach. Oni zostawili stan finansów publicznych w opłakanym stanie, przecież ten rozbujały deficyt, cała masa wydatków poza budżetem państwa, to są konsekwencje, z którymi dziś się musimy zmierzyć. Ekonomiści zalecają porozumienie ponad podziałami. Dziś wydaje się to niemożliwe. Po 5 miesiącach od postawienia zarzutów prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko byłemu ministrowi obrony w rządzie PiS, Mariuszowi Błaszczakowi. Jest oskarżony o przekroczenie uprawnień i ujawnienie tajemnicy państwowej. W kampanii wyborczej do Sejmu w 2023 r. Mariusz Błaszczak odtajnił fragmenty planu operacyjnego "Warta", dokumentu dotyczącego użycia polskich sił zbrojnych. Jak stwierdza prokuratura: "w celu publicznego zdyskredytowania przeciwników politycznych i działania tym samym na rzecz Prawa i Sprawiedliwości", co jednocześnie naraziło bezpieczeństwo Polski. Oprócz Błaszczaka oskarżeni zostali: Sławomir Cenckiewicz, kierujący obecnie Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, Agnieszka Glapiak, obecna szefowa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a także Piotr Z., były dyrektor Departamentu Strategii MON. Były minister, któremu grozi do 10 lat więzienia, napisał, że to zemsta Tuska. - odpisał mu na platformie X premier Donald Tusk. Oglądają państwo "19.30" w piątek. Co jeszcze przed nami... Nieodwołane wizyty i pełne kolejki. Miejsca by były, jakby ludzie, którzy nie przychodzą, odwoływali wizyty. To jest około 15%, ponad 2200 godzin straconych. Zakopany problem. Mogło to być nawet kilkaset tysięcy ton różnego typu odpadów. Gryzący nawet tu, w tej chwili, w gardle, w oczy... "Zakończyły się oględziny terenu eksplozji drona w Osinach na Lubelszczyźnie" - poinformowała Prokuratura Okręgowa w Lublinie. Śledztwo trwa, materiał dowodowy zostanie teraz poddany szczegółowej analizie. W działaniach brało udział ok. 150 osób. Prokuratura przypuszcza, że maszyna nadleciała z Białorusi. Na miejscu udało się zabezpieczyć dziesiątki plastikowych elementów drona. Są też fragmenty poszycia, części wyposażenia elektronicznego i element silnika ze śmigłem. Pobrane zostały też próbki gleby. Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował w środę, że to rosyjski dron. Według ministra jest to prowokacja Federacji Rosyjskiej, do której doszło w szczególnym momencie, kiedy trwają dyskusje o pokoju w Ukrainie. Pierwszych wniosków z analizy zebranych śladów można się spodziewać w ciągu najbliższych tygodni. Wojna w Ukrainie jak mecz sportowy i zwycięstwo niemożliwe bez ataku - pisze w mediach społecznościowych Donald Trump, a według wielu komentatorów rosyjski atak na amerykańską fabrykę w Mukaczewie daje 1:0 dla Moskwy. Dziś w Kijowie sekretarz generalny NATO rozmawiał z Wołodymyrem Zełeńskim o zachodnich gwarancjach bezpieczeństwa. A Rosja zaciekle atakuje i szkoli także najmłodszych. W wakacje można odpoczywać i tak - z kałasznikowem w ręku. To kolonie dla dzieci w putinowskiej Rosji. Rzucaliśmy granatami i oddawaliśmy strzały. Niektórzy z prawdziwej broni. Opiekunami dzieci są m.in. żołnierze, którzy wrócili z frontu - z Ukrainy. Chcemy wychować dzieci na prawdziwych patriotów. One tego potrzebują. Wiele z nich ma ojców, którzy walczą w specjalnej operacji wojskowej w Ukrainie. I nic nie wskazuje na to, by Rosja zamierzała ją zakończyć. To dzisiejsze zdjęcia z ataku na ukraińskie Sumy. A taki dźwięk towarzyszył wizycie sekretarza generalnego NATO w Kijowie. Ukraińskie władze ogłosiły alarm przeciwlotniczy w związku z groźbą wystrzelenia rakiet balistycznych przez Moskwę. Rosja nie chce zakończyć wojny. A teraz robi wszystko, aby nie dopuścić do mojego spotkania z Putinem. Ukraina - w przeciwieństwie do Rosji - nie boi się żadnych rozmów. Zełenski wezwał równocześnie Zachód do nałożenia nowych sankcji na Moskwę, jeśli ta nie wykaże chęci zakończenia inwazji. Kiedy dojdzie do tego dwustronnego spotkania, będziecie mieli za sobą niewątpliwą siłę przyjaciół Ukrainy, gwarantującą, że Rosja dotrzyma każdego porozumienia i nigdy więcej nie będzie próbowała zająć nawet jednego kilometra kwadratowego Ukrainy. Szczegóły gwarancji wciąż nie są jednak znane. Rozmowy trwają i na razie zyskał na nich jedynie Putin. Tak uważa szefowa unijnej dyplomacji. Prezydent Trump wielokrotnie powtarzał, że zabijanie musi się skończyć. A Putin tylko się śmieje. Nie przerywa zabijania, lecz je intensyfikuje, nasilając bombardowania Ukrainy. Co więcej, Putin kpi też ze Stanów Zjednoczonych. Tak uważa prezes Amerykańskiej Izby Handlowej w Ukrainie, pokazując za sobą jedną z największych amerykańskich inwestycji w tym kraju. Po rosyjskim ataku. To pokazuje, że Rosja nie chce pokoju. Zamierza kontynuować śmierć i niszczenie Ukrainy. I to jest bardzo niepokojące. Chcemy, aby prezydent Trump to zobaczył i zrozumiał, że Rosja niszczy i upokarza amerykański biznes. O tym, że to nie był przypadkowy cel, mówi wprost propaganda Kremla. To fragment jej głównego programu publicystycznego. Rosyjska armia przeprowadziła atak na cele wojskowe w Ukrainie. Rosyjskie rakiety uderzyły w firmę Flex w Mukaczewie, która produkowała elektronikę dla ukraińskiej armii. A jeszcze niedawno administracja Trumpa przekonywała, że amerykańskie inwestycje w Ukrainie to wystarczająca forma gwarancji dla Kijowa przed agresją Rosji. Gwardia Narodowa na ulicach Waszyngtonu jest od tygodnia, a dziś ze służbami spotkał się prezydent. Według Donalda Trumpa amerykańska stolica nie poradzi sobie z przestępczością bez wsparcia. Zdaniem Demokratów statystyki pokazują coś zupełnie innego, a decyzja prezydenta to element politycznej gry. Prezydent Trump, inaczej niż zapowiadał, nie uczestniczył w patrolowaniu ulic, ale spotkał się ze stołeczną policją, nad którą przejął kontrolę w ubiegłym tygodniu, i oficerami Gwardii Narodowej, których skierował do walki z przestępczością w Waszyngtonie. Prezydent, dziękując za służbę, częstował burgerami i pizzą, obiecywał świetlaną przyszłość dla Waszyngtonu, który, jak twierdzi, sam nie radzi sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa. Miasto ma populację około 700 tys. mieszkańców. Waszyngton, miasto wielkości Wrocławia, zajmuje 17. miejsce w rankingu najbardziej niebezpiecznych miast USA. Jednak władze stolicy twierdzą, że nie potrzebują ingerencji z zewnątrz. Burmistrz Waszyngtonu z Partii Demokratycznej pokazuje statystyki, z których wynika, że faktycznie po fatalnym 2023 roku, w którym zabito 274 osoby, liczba zabójstw w 2024 roku spadła o 32%, także w tym roku widoczny jest spadek, porównując okres do połowy sierpnia. Trump nie wierzy w te statystyki. Gubernatorzy z republikańskich stanów wysyłają posiłki do stolicy, ale widać w tym politykę, bo liczba zabójstw, np. w stolicy Missisipi, Jackson, jest zdecydowanie większa niż w Waszyngtonie. Donald Trump chce pokazać jednak, że poważnie traktuje walkę z przestępczością, co obiecał w kampanii wyborczej. Mieli przez kilka lat zakopać setki tysięcy ton śmieci i zarobić na tym kilkaset milionów złotych. Policja wpadła na trop mafii śmieciowej działającej na Śląsku. Na gorącym uczynku na wysypisku w Piekarach Śląskich służby zatrzymały 21 osób. Co im grozi? Śląska policja rozbiła mafię śmieciową. Na działkach w Piekarach Śląskich powstało gigantyczne nielegalne składowisko. Przestępcy przez kilka lat zakopywali tam odpady. Zatrzymano w sumie 21 osób w wieku od 18 do 57 lat, osoby te usłyszały już zarzuty. Był to zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Grozi im do 15 lat więzienia. Według biegłych w różnych miejscach zakopano kilkaset tysięcy ton odpadów. Grupa działała na całym Śląsku, tworząc fikcyjne spółki, które miały utylizować odpady. Zajmowała się najpierw wynajdywaniem, a potem wynajmowaniem nieruchomości, na których miały być składowane śmieci. Część z nich zajmowała się organizowaniem transportu. Nielegalne składowanie odpadów to dramat dla okolicznych mieszkańców. Jak tu w gminie Chodów w Wielkopolsce - na prywatnej posesji znajduje się 200 ton pojemników z niebezpiecznymi substancjami. Gryzący nawet w tej chwili w gardle, w oczy. Na rozbrojenie tych tykających ekologicznych bomb ministerstwo Klimatu i Środowiska oraz Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska przeznaczą 300 mln zł. Działamy wielotorowo, sprzątamy, zmieniamy prawo, budujemy też lepsze narzędzia, zmieniamy bazę. Będziemy też zmieniać myślenie o tym systemie. Bo problem mafii śmieciowych trwa. Nielegalnie odpady trafiają w miejsca poza zasięgiem wzroku. To powiat lubiński w województwie Dolnośląskim. Nie wszystko jednak da się ukryć. Gdy śmieci już się nie mieszczą na wysypisku, "przypadkowo" wybucha pożar. To tylko ułamek przestępczej działalności. Także mówimy tutaj o przestępstwach typowo podatkowych. Chodzi o wyłudzanie podatku VAT, pranie pieniędzy pochodzących z nielegalnych działalności oraz fałszowanie dokumentacji. Jedną z największych akcji w ostatnich latach było rozbicie mafii śmieciowej działającej na Mazowszu, w Wielkopolsce i w Kujawsko-Pomorskiem. Funkcjonariusze zatrzymali 46 osób, którym łącznie postawiono 17 tysięcy zarzutów. To zarzuty, które dotyczyły zarówno udziału, jak i kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, której celem było popełnianie przestępstw przeciwko ochronie środowiska. Bo właśnie środowisko jest największą ofiarą mafii śmieciowych. Okres rozkładu tych substancji jest bardzo długi. Sięgający kilkunastu, kilkudziesięciu nawet kilkuset lat. I nigdy nie wiemy, kiedy dojdzie do tragedii. Na wakacjach, w pracy, lub po prostu w domu - właśnie tam często jesteśmy w czasie, gdy w kalendarzu zaczyna się nasza wizyta lekarska. Dziennie przepadają setki takich spotkań ze specjalistą, przepada także czas, którego nie mają pacjenci, którzy pilnie potrzebują leczenia. W odwoływaniu wizyt ma pomóc system e-rejestracji, ale ten jest w przygotowaniu, więc pomóc może nasza świadomość i odpowiedzialność. W kolejce po zdrowie. Na przykład do kardiologa 5 miesięcy czekałem. Tata też czeka na rehabilitację pół roku, bo ludzie nie przychodzą i nie odwołują wizyt. Podobno miejsca by były, jakby ludzie, którzy nie przychodzą, odwoływali wizyty. Problem narasta. Nieodwołane wizyty nie tylko wydłużają kolejki, ale blokują dostęp tym, którzy naprawdę potrzebują pomocy. Chciałbym się umówić na wizytę na możliwie bliski termin. W najbliższym czasie nie mamy wolnych terminów. Codziennie przepadają setki wizyt. To jest około 15%. Przeliczając to na godziny to wychodzi to ponad 2200 godzin straconych w gabinecie gdy lekarze czekają na pacjenta. W tym roku tylko w Wielkopolsce przepadło już 78 tys. wizyt. Najczęściej u ortopedów, kardiologów oraz fizjoterapeutów. Są na wakacjach, jeśli chodzi o okres letni i zapomnieli o tej wizycie, nie dostają smsów o wizycie. Ostatnio z panią korespondowałam, to się okazało, że jest w USA. Według danych Centrum Medycznego CMP w skali kraju to 1,7 mln nieodwołanych wizyt. Licznik wciąż bije. Czasem wydaje nam się, że to chodzi o jedną naszą wizytę, ale tych wizyt dziennie może być nie odwołanych kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy w skali całego kraju. To pokazuje jak ważne jest usprawnienie systemu. To wyraz braku solidarności. W zeszłym roku zarejestrowano 87 mln wizyt u specjalistów. Rozwiązaniem problemu ma być system e-rejestracji, który jest na razie w fazie testowej. Pozwala nie tylko umówić, ale i odwołać termin bez dzwonienia. Można to zrobić przez Internetowe Konto Pacjenta lub aplikację moje IKP. Nie zgłaszanie się na wizyty w ogóle, czy nie zgłaszanie się na operacje, nieodwoływanie tego, to zasługuję na każdą formę, żeby przywrócić jakąś normalność. Na razie online można zapisać do kardiologa, ale tylko na pierwszą wizytę i tylko z e-skierowaniem. Dostępne są też mammografia i cytologia. W naszym szpitalu mamy system taki, w którym dzień wcześniej dzwonimy do pacjenta, wysyłamy SMS i dzwonimy, i potwierdzamy czy przyjdzie do nas w ten dzień, a nawet mimo to zdarza się, że pacjenci nie pojawiają się. W pilotażu e-rejestracji bierze udział 275 placówek. Od przyszłego roku centralna rejestracja stanie się obowiązkowa dla wybranych świadczeń. Jednak już teraz potrzeba zmian w zachowaniu pacjentów. Każdy z nas zna kogoś, kto nie przyszedł do lekarza i termin się zmarnował, więc też warto zwrócić uwagę na swoje bezpośrednie otoczenie. Bo w tej kolejce czeka czyjeś zdrowie. Służby w stanie najwyższej gotowości, poszukiwania z wody, lądu, a także powietrza i przy wsparciu posiłków z zagranicy. Na Islandii trwa wielki pościg za... łososiami. Uciekinierzy zagrażają dzikiej populacji, więc ich tropienie to na wyspie temat numer jeden. Wydawać by się mogło - szukanie igły w stogu siana, ale mobilizacja służb przypomina pościg. Na celowniku - łososie. Złowiliśmy tu cztery ryby. Trzeba je jak najszybciej przetransportować na południe, ustalić, jakie to ryby i skąd pochodzą. Wszystko wykazuje, że to te, których szukamy. Ryby wypłynęły przez małą dziurkę w klatce hodowli Arctic Fish. Uciekinierów w sumie może być ponad sto, a wśród nich gorbusze, czyli inwazyjny gatunek ryb z rodziny łososiowatych, pochodzący z rosyjskich rzek. Jeśli ryby pochodzą z hodowli w Fiordach Zachodnich, co jest najbardziej prawdopodobne, to do rzeki Haukadalsy przebyły długą drogę, a zatem bardzo prawdopodobne, że wpłynęły też do innych rzek. do których miały bliżej. Eksperci biją na alarm - to zagrożenie dla występujących na wyspie dzikich łososi atlantyckich i rodzimego ekosystemu. Mogą np. przenosić choroby czy pasożyty. Zagrożenie chyba największe to jest wpływ na pulę genową, bo łososie hodowlane mają zubożoną zmienność generyczną, pulę genową i jeżeli krzyżują się, będą się rozmnażać, wpływając na lokalne populacje, obniżając przystosowanie do lokalnych warunków. Dlatego trwa walka z czasem. Teren przeczesują drony i nurkowie, stowarzyszenie wędkarskie zablokowało rzekę dużymi głazami, pracują nawet specjaliści z Norwegii. Widzieliśmy sześć łososi hodowlanych. Cztery z nich zostały zabite. Dwa uciekły, zatem nadal są w rzece. A trzeba odłowić je przed październikiem, kiedy zaczyna się tarło. Zadanie niełatwe, bo jak tu odróżnić łososia hodowlanego od atlantyckiego? Od razu jest jasne, że to nie jest dziki normalny łosoś. Gdyby był, to płetwa ogonowa wyglądałaby zupełnie inaczej, ta jest malutka, Widać to też po łuskach. Hodowlany jest też większy od dzikiego. Do niekontrolowanego wypuszczenia ryb z hodowli Arctic Fish doszło też dwa lata temu. Wiązało się to z wielomilionowymi kosztami. Władze Islandii coraz krytyczniej podchodzą do otwartych hodowli ryb w morzu. Rząd zapowiada, że zaostrzy przepisy w tej sprawie. Pytał "dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli otwarcie". Podkreślał, że w życiu warto nie tylko brać, ale i dawać od siebie. Muzyką uczył tolerancji i muzyce oddał całego siebie. Nie żyje Stanisław Soyka, wokalista, kompozytor, multiinstrumentalista, artysta wszechstronny, który inspirował pokolenia i którego twórczość - dla pokoleń - pozostanie najcenniejszą pamiątką. Piosenka - hymn. Napisał ją w ciągu jednego dnia prawie 30 lat temu z okazji koncertu "Tolerancja" na rzecz osób cierpiących na AIDS. Dla mnie jest postacią nieprawdopodobnie kolorową artystycznie. Próbowałem znaleźć kogoś, kto miałby tak szerokie spektrum muzycznych i artystycznych zainteresowań jak Staszek, i je realizował - nie znalazłem następcy. Łączył jazz, pop i muzykę poetycką, tworzył własny, niepowtarzalny styl z sonetami Szekspira, wierszami Miłosza czy Osieckiej. Jako 14-latek został kościelnym organistą. Studiował aranżację i kompozycje w Katowicach. Świetny głos, piękne kompozycje. Sam komponował takie rzeczy, że ja bym mu zazdrościł, a on mi nie zazdrościł absolutnie. Pierwszą płytę nagrał, gdy miał 20 lat. Jego drugi album zdobył status złotej płyty, a Soykę okrzyknięto jednym z najciekawszych głosów Europy. A tak śpiewał rok temu na festiwalu w Opolu. Śmierć zawołała go wczoraj - tuż przed koncertem w Sopocie. Na tej próba po raz ostatni w życiu śpiewał na scenie. Wieczorem trafił do szpitala. A tak o swojej śmierci mówił w wywiadzie zaledwie miesiąc temu. Nie wiem czy będę przygotowany kiedy przyjdzie pora, ale wiem, że człowiek chce żyć. "Uwielbiał życie i potrafił się nim cieszyć" - tak wspomina go Maciek Maleńczuk. Poznał go w latach 80. w Piwnicy pod Baranami. Wszedł taki chłopczyna, wyglądał na 16 lat. Zaczął grać jakiś gospel, wszystkich zaczarował od razu, po czym wysiadł prąd, on nie przerwał grania, grał dalej. Czesław Mozil po raz pierwszy zahaczył go na koncercie w Kopenhadze, jeszcze zanim zaczął karierę w Polsce. Wspólne granie z Soyką wiele go nauczyło. On cały czas coś dawał, słowa obecności, to jest bardzo inspirujące dla muzyków w każdym wieku, w świecie gdzie jest dużo konkurencji, spiny. Fantastyczny ciepły człowiek bez żadnego gwiazdorstwa, kochający ludzi, normlany facet. Ten normalny facet miał być gwiazdą koncertu "Nasza Solidarność. A to nam się udało" z okazji 45-lecia Solidarności. "Życie nie tylko po to jest, by brać", będzie nam bardzo brakować tego przesłania, ale dzięki Bogu zostają nagrania. Szczególnie hymn Soyki "Tolerancja". Całe życie chciał, by go nie zaszufladkowano. Udało się. Cały był muzyką i muzyka, która tworzył, pozostanie po nim najcenniejszą pamiątką. Miał 66 lat. Ciąg dalszy o Stanisławie Soyce w Rozmowach nocą w TVP Info, a za chwilę "Pytanie dnia", gościem Justyny Dobrosz-Oracz będzie minister energii Miłosz Motyka. Ciekawego wieczoru, do zobaczenia.