Dobry wieczór, zapraszam na program "19.30". Polityczne rozliczenia. Ma sporo za uszami, więc ma czego się bać. To jest powściągliwa opinia, że zarzuty są idiotyczne, są idiotyczne do kwadratu. Tragedia na poligonie. Dwóch żołnierzy: szeregowy i podoficer, zginęło na miejscu. Polski van Gogh. Obraz jest autentyczny. Obraz wyceniamy na kilkadziesiąt milionów zł. Po incydencie z rosyjską rakietą rosyjski ambasador wezwany do MSZ, Polska wyraża zaniepokojenie. Rytuały. Choć trochę zaburzone, bo pan ambasador raczył się nie stawić. Zachowanie z katalogu dyplomacji garażowej, ale w sprawie ważniejsze są jednak pytania do wojskowych. Czy naprawdę potrafimy takie obiekty śledzić, a gdy trzeba - zneutralizować? Bo na razie jedna rakieta spadła pod Bydgoszczą, druga zabiła dwoje ludzi w Przewodowie, a trzeciej się przyglądaliśmy. Jesteśmy na każdą ewentualność przygotowani. Rosyjska rakieta przebywała w polskiej przestrzeni powietrznej 39 sekund. Uważamy w dużej mierze, że to było intencjonalne działanie. Rakieta leciała nad niewielką wsią Oserdów na Lubelszczyźnie. Jeżeli zachodziłaby jakakolwiek przesłanka, że rakieta zmierzałaby w kierunku obiektu znajdującego się na terytorium Rzeczpospolitej, ona zostałaby strącona. Nie została, bo jak zapewnia wojsko, nie było to konieczne. Poderwano dwie pary myśliwców F-16, polską i amerykańską. W razie konieczności mogłyby zniszczyć rakietę. Tego typu cele na styku 2 państw są zawsze bardzo trudnym dylematem do niszczenia, ponieważ skutki zniszczenia z naszej strony mogą powodować efekty niezamierzone po drugiej stronie. Politycy koalicji mówią: ocenę zostawmy wojskowym, najważniejsze, że przepływ informacji był szybki. Komunikacja ze strony MON-u była szybka, jasna i przejrzysta, jest ogromna zmiana jakościowa w porównaniu do poprzedniej władzy. Wszyscy byli bardzo precyzyjnie poinformowani, co się wydarzyło i na jakich warunkach. Opozycja odpowiada: Dzisiaj powinni przeprosić, powinno być wstyd tym wszystkim, którzy nawoływali do dymisji ministra Błaszczaka w podobnych sytuacjach. Według wypowiedzi polskich generałów, polskich ekspertów polski system obrony przeciwlotniczej jest w budowie i osiągnie gotowość dopiero za kilka lat. Zdaniem gen. Waldemara Skrzypczaka już teraz jest na wysokim poziomie. Polskie systemy obrony powietrznej są na takim poziomie zaawansowania technologicznego, że są w stanie śledzić każdy obiekt, który wlatuje w polską przestrzeń powietrzną. W tej chwili wydaje się to dosyć problematyczne, jeśli chodzi o takie śledzenie czy skuteczne wychwycenie zbliżających się obiektów, czego mamy niestety przykład w praktyce. Rakieta wleciała w polską przestrzeń podczas ostrzału Ukrainy prowadzonego przez Rosję. Nasze MSZ wezwało na dywanik rosyjskiego ambasadora. Ten w MSZ-cie się nie stawił. Nota dyplomatyczna polskiego MSZ z żądaniem wyjaśnienia naruszenia przestrzeni powietrznej Polski zostanie przekazana ministerstwu spraw zagranicznych Rosji inną drogą. A mieszkańcy okolicy, nad którą przeleciał pocisk, mówią nam tak: Cały czas z niepokojem śledzimy to, co dzieje się na Ukrainie. Ta ilość rakiet, która jest zrzucana przez Rosjan, jest to niepokojące na przyszłość. Jednak Putin nie odpuszcza i nie daje za wygraną. Władza pisze wniosek o Trybunał Stanu dla Adama Glapińskiego, a Adam Glapiński pisze list do premiera. A w każdym razie zapowiada, że napisze. Generalnie chciałby w nim powiedzieć: dajcie spokój, padło wiele złych słów, ale kampania za nami, trzeba współpracować. Kłopot w tym, że poza wieloma złymi słowami padło też 8 zarzutów, a to już jest mało towarzyska kategoria. Dzień przed złożeniem wniosku o Trybunał Stanu dla Adama Glapińskiego. Ma sporo za uszami. Prezes NBP na łamach Financial Times wyciąga rękę do Donalda Tuska. Według koalicji rządzącej to linia obrony. Jakieś szkolne zagrywki pana Glapińskiego, próba ucieczki od odpowiedzialności, wprowadzanie jakiejś zastępczej debaty. Według opozycji - propozycja współpracy. jestem za tym, żeby rząd tę wyciągniętą rękę przyjął, ale obawiam się, że będzie inaczej. Wniosek o Trybunał Stanu to 8 zarzutów wobec Adama Glapińskiego - wśród nich sprzyjanie poprzedniej władzy kosztem niezależności NBP. Glapiński łamał prawo, nie mógł jako prezes NBP wypuszczać obligacji, by finansować deficyt. Kolejne zarzuty dotyczą walki z inflacją. To zbyt późne poniesienie stóp procentowych, a potem ich obniżenie przed wyborami parlamentarnymi, mimo że inflacja nadal pozostawała wysoka. Teraz inflacja spadła, ale stopy nie drgnęły. Jak tylko mógł pomóc PiS-owi, to te stopy obniżał, a dzisiaj, kiedy inflacja jest koło 3%, to te stopy są chyba 5,75%. Pan prezes Adam Glapiński jest polskim patriotą, broni polskiego złotego. Według sejmowej większości bronił też poprzedniej władzy. Nie tylko poprzez zatrudnienie w NBP byłych polityków związanych z PiS. W sierpniu ubiegłego roku Adam Glapiński informował rząd PiS o 6-miliardowym zysku NBP, który zasili budżet państwa, po wyborach okazało się, że zamiast zysku jest strata - wysokości 17 miliardów złotych. Kłamał, oszukiwał urzędników państwowych, ministerstwo finansów. To była "nieformalna wskazówka", w 99% niepewna - tak teraz tłumaczy się prezes NBP. To jest nagonka polityczna, która zaczęła się parę lat temu, i to jest znowu szukanie paragrafu na człowieka. W odpowiedzi rządzący wyliczają kolejne zarzuty. Wśród nich decyzja upubliczniona przez byłego prezydenckiego ministra o przyznaniu prezesowi NBP nagród kwartalnych, podpisana przez... prezesa NBP. Roczna wysokość tych premii to ponad 700 tysięcy złotych. Każdy dzień trwania Adama Glapińskiego na tym stanowisku jest ze szkodą dla naszej polityki monetarnej i naszej polityki finansowej. Złożenie wniosku o Trybunał Stanu dla prezesa NBP to dopiero początek. Całe postępowanie może potrwać lata. W Kodeksie karnym będzie nowy przepis - zapowiada wiceminister sprawiedliwości Arkadiusz Myrcha. Nowelizacja wprowadzi karę za mowę nienawiści. Ścigane prawem będą wypowiedzi seksistowskie i homofobiczne, a ustawa opisze, czym jest mowa nienawiści ze względu na płeć i orientację seksualną. Jutro projektem ma się zająć rząd. Do 3 lat więzienia - tyle będzie grozić za homofobiczne i seksistowskie wypowiedzi. Przez ostatnie lata byliśmy świadkami obrzydliwego odcinania kuponów politycznych i robienia polityki na pogracie, na nienawiści. Dla tego typu rozwiązań jesteśmy otwarci, nie widzimy problemu, bo tego typu sytuacje trzeba zwalczać w przestrzeni publicznej. Jedynie Konfederacja jest przeciwna nowelizacji. Takie propozycje są kompletnie niepotrzebne, rodzą one duże zagrożenie dla wolności słowa. Artykuły 119, 256, 257 Kodeksu karnego mówią o znieważeniu, nienawiści czy przemocy względem przynależności narodowej, etnicznej, rasowej czy wyznaniowej. Pomysł rządu jest taki, aby poszerzyć katalog przesłanek dyskryminacyjnych o kryterium niepełnosprawności, wieku, płci, orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. Nie wiem czy to będzie egzekwowane. Nawet politycy między sobą mają taki język, że to szkoda słów. Słowa ranią bardziej niż czyny. Jest to forma, która nie powinna mieć miejsca, jeżeli chodzi o narrację w przestrzeni publicznej. Uważam, że powinna być karana, szczególnie jeżeli chodzi o hejt w sieci. Te wypowiedzi są autentyczne. Mowa nienawiści - dziś wszechobecna chociażby na portalach społecznościowych - będzie karana także w Internecie. Choć są wyjątki. Te przepisy będą stosowane tylko i wyłącznie w odniesieniu do najbardziej drastycznych przejawów mowy nienawiści, do podżegania do przemocy. Rządową propozycję komentują także eksperci. Praktycznie będzie bardzo trudno rozróżnić, kiedy to będzie mowa nienawiści, a kiedy to jest głupi żart, tu się liczą intencje sprawcy. Rozszerzenie tej ochrony jest bardzo potrzebne. Bo te przestępstwa z nienawiści, które są umocowane w Kodeksie karnym, przerzucają całą odpowiedzialność za prowadzenie postępowania, zbieranie dowodów, ściganie przestępstwa na prokuratorów. Projekt nowelizacji Kodeksu karnego ma pojawić się w Sejmie za kilka tygodni. Pytanie, co zrobi prezydent, który będzie musiał zdecydować, czy ustawę podpisze. Wojna o dziecko. Nie decydujcie za mnie! Ja nie będę mieszkać we Francji, tylko w Polsce. Droga niezgody. Pastwo przychodzi do obywatela i zabiera mu jego własność. Na ten moment nie stwierdziliśmy żadnych naruszeń. W Solarni, w powiecie lublinieckim na Śląsku, zginęło dwóch saperów. Żołnierze przeprowadzali ćwiczenia przy użyciu materiałów wybuchowych. To już druga tragedia na polskich poligonach w tym miesiącu. 5 marca w Drawsku zginęło dwóch żołnierzy, na których najechał wóz pancerny. To były rutynowe ćwiczenia. Tuż przed 11.00 doszło do eksplozji. Dwóch żołnierzy: szeregowy i podoficer, zginęło na miejscu. Ofiary to saperzy 5. Tarnogórskiego Pułku Chemicznego. Mieli po 36 lat. Jeden z nich służył od 16, drugi od 2 lat. Na poligonie w Solarni brali udział w zajęciach inżynieryjno-saperskich, które każdy żołnierz przechodzi raz w roku. W ramach przeszkolenia wysadzono trotyl. Myślę, że w ciągu najbliższych dni będziemy wiedzieli, co było rzeczywistą przyczyną tej sytuacji. Wyciągniemy z tego wnioski. Prezydent Andrzeja Duda uczcił pamięć żołnierzy minutą ciszy. Dzisiaj po raz kolejny zobaczyliśmy, że ma ona i ten wymiar - że poza zwykłą pracą, którą jest na co dzień, ma też w sobie ogromny wymiar ryzyka. Minister obrony narodowej zapowiedział wnikliwą analizę sprawy. Wszystko, by zapobiec podobnym wypadkom. A w przypadku naruszenia procedur - wyciągnięcia konsekwencji. Musimy wyciągać wnioski z takich zdarzeń, nie wolno nigdy nad taką sytuacją przejść do porządku dziennego. To jest tragedia, która dotyka rodziny, ale też całą naszą wielką rodzinę wojskową. To kolejna tragedia, do której doszło na poligonie. Nie miał prawa jazdy, nie zatrzymał się do kontroli policji. Kiedy uciekał przed funkcjonariuszami, padły strzały, ranna została 15-latka. Mimo to kierowca kontynuował ucieczkę, do momentu aż stracił panowanie nad pojazdem i wpadł do rowu. Kierowca stwarzał realne zagrożenie dla innych uczestników ruchu drogowego, jadąc w sposób niebezpieczny, należy również dodać, że w pojeździe znajdowały się dwie pasażerki i dla nich również to było zagrażające ich życiu. Adrianna ma 7 lat i już rozumie, że w jej życiu zdarzyły się sądowe batalie, policyjne asysty i kuratorskie procedury, nie rozumie tylko - dlaczego. Mama Polka, tata Francuz - walczą o dziecko przed sądami. Sądy wydają wzajemnie sprzeczne orzeczenia, więc na końcu są siłowe rozwiązania. Urzędnicza machina nie udźwignęła prawnego problemu tak bardzo, że teraz sama ma problem z prawem, ale nie wiadomo, czy ktoś jeszcze pamięta, że chodzi o dziecko. Dla pani Anety, samotnej matki, wyjazd za granicę miał być nowym początkiem. Stwierdziłam, że może jak wyjadę do Francji, będę miała lepsze życie. W Paryżu poznała przyszłego męża. W 2017 roku urodziła drugą córkę - Adriannę. Sielanka nie trwała jednak długo. Słyszałam, jak się kłócą, widziałam, jak popchnął moją mamę. Kiedy kobieta uciekła do Polski, mąż zażądał powrotu córki do Francji. Wówczas katowicki sąd zdecydował, że Adrianna zostaje przy matce. Na tym etapie rozwoju nie może być oddzielone od matki i wrócić do ojca. Ten założył sprawę we Francji. Orzeczenie było całkowicie odmienne - dziewczynka ma być z tatą. Mężczyzna zwrócił się więc do sądu w Częstochowie, a ten nakazał bezzwłocznie wykonać decyzję z Paryża. Sąd nie ma prawa tego orzeczenia kwestionować, ani badać jego prawidłowości. Mimo sprzeciwu Adrianny ojciec postanowił siłą odebrać ją matce. Nie decydujcie za mnie! Ja nie będę mieszkać we Francji, tylko w Polsce. Drzwi do mieszkania otwierali strażacy w asyście policji. Ona krzyczy: "Zostawcie mnie, ja chce do mamy", a ja myślałam, że zwariuję. Rozpoczęła się wojna o dziecko. Jak mnie wyrywali, wszyscy krzyczeli, moja siostra się rzuciła. Doszło do szarpaniny. Nastoletnia Oliwia została poszkodowana. On próbował wyrwać ją. Coś ci się stało? Tak, mam zadrapania na ręce. Dramat dziecka rozgrywał się na oczach służb, psychologa i kuratorek. Panie kuratorki stały jak mumie, patrzyły, jak dzieci walczą, siostry jedna o drugą. Zgodnie z polskim prawem to one powinny przekazać dziecko ojcu. Ruszyło więc prokuratorskie śledztwo. W sprawie domniemanego niedopełnienia obowiązków służbowych przez kuratora sądowego. Ze względu na toczące się postępowanie Adrianna wciąż jest z mamą. Jeśli ktoś by zrobił pranie mózgu dziecku, Kobieta ukrywa się teraz przed mężem. Ona i jej córki żyją w ciągłym strachu. To nie chce mi wyjść z głowy, a jak chcę o tym zapomnieć, to mi nie wychodzi z głowy. Nazwa brzmi nobliwie, bo to Trasa Bursztynowa, ale dla mieszkańców Moniuszki w Kaliszu, to po prostu irracjonalnie szeroki, szerszy niż autostrada odcinek jezdni tuż przed ich domami. W ich proteście przeciw tej inwestycji argumenty były różne, od wątpliwych warunków wywłaszczenia, przez wycinkę leciwych dębów, po monity do Urzędu Wojewódzkiego. Bez echa, bo miasto ma inną perspektywę. Co się nie zgadza w tej kalkulacji - Igor Nazaruk. Drogę w miejscu ulicy Moniuszki jeszcze w latach 30. planowali Niemcy. A mieszkańcy wiedzieli, że oznacza to oddanie kilku metrów swoich działek. Dziś to kilka zmieniało się w 25, bo droga ma być czteropasmową arterią o szerokości autostrady A2. Długość? Niecały kilometr. Liczba ekranów zero, za to aż 6 rond. U mnie zamiast pasów zieleni mam metrowy murek pomiędzy drogami serwisowymi a główną drogą i pas zieleni to 30 cm trawnika. Na nasze prośby, na nasze pisma zawsze było: droga musi być. Wywłaszczenie reguluje kilkadziesiąt, często sprzecznych ze sobą specustaw. W Kaliszu nie bacząc na argumenty i odwołania mieszkańców zastosowano tzw. rygor natychmiastowej wykonalności. Inwestor może wejść na nieruchomość i rozpocząć prace budowlane, nawet jeśli decyzja nie jest jeszcze ostateczna, a właściciel dopiero się odwołuje. Na ul. Moniuszki pod budowę wycięto już 150-letnie dęby i zburzono przedwojenny dom, który jeszcze kilka miesięcy temu był pod opieką konserwatora zabytków. Mówimy o wycince 150-letnich dębów, a prezydent odpowiada: przecież w parku miejskim bobry zjadają drzewa i nikt nie lamentuje przez to. Urzędnicy kaliskiego Zarządu Dróg Miejskich argumentują, że droga musi być tak szeroka ze względu na wzrastające w Kaliszu natężenie ruchu. Planowany odcinek ma być domknięciem tzw. Trasy Bursztynowej, jednej z głównych ulic w mieście. I wszystko zgodnie z prawem. Państwo przychodzi do obywatela i zabiera mu jego własność. Dlaczego? Bo cel publiczny, bo jest interes wyższy, co zrozumiałe, tak należy postępować. Tylko problem pojawia się wtedy, kiedy po pierwsze przychodzi do wyliczenia odszkodowania, po drugie czasu, kiedy to zostanie wypłacone, następnie labiryntu prawnego, z którym obywatel musi się zmierzyć. Mieszkańcy wciąż odwołują się do wojewody wielkopolskiego. Jak na razie bezskutecznie. Na ten moment nie stwierdziliśmy żadnych naruszeń, które by skutkowały wstrzymaniem inwestycji i decyzji prezydenta Kalisza. O komentarz wielokrotnie prosiliśmy prezydenta Kalisza Krystiana Kinastowskiego. Ostatecznie odmawia tłumacząc, że przed wyborami samorządowymi nie zamierza sprawy komentować, bo za mieszkańcami ul. Moniuszki stoją wrogie mu siły polityczne. Nasza redakcyjna koleżanka Małgorzata Wiśniewska została laureatką trzeciej edycji konkursu Perspektywy Medycyny 2023 w kategorii "Promocja zdrowia w mediach". Uroczysta gala wręczenia nagród odbyła się w gmachu Senatu RP. Ogromna to dla mnie radość dostać taką nagrodę, to jest 30 lat pracy, ja sama nie mogę w to uwierzy, ale każdy dzień właściwie to jest wielka przygoda, bo medycyna przez te 30 lat zmienia się nieprawdopodobnie. I na moich oczach rzeczy niemożliwe jeszcze parę lat temu stają się absolutnie normalne. Tej tragedii już nie przesłonią żadne dochodzeniowe sukcesy rosyjskich służb, ale Kreml robi co może. Czterech z sześciu domniemanych sprawców zamachu błyskawicznie ujęto i zidentyfikowano. Są Tadżykami i przyznali się do winy. Nie wiadomo, jak szczere było to przyznanie, bo wszyscy sprawiają wrażenie torturowanych, a jednego trzeba wozić na wózku. W narracji Kremla, ukraiński ślad jest nadal aktualny. Niedowierzanie i morze kwiatów. Moskwa opłakuje ofiary piątkowego zamachu i pyta: dlaczego? Bo kto - już ponoć wiadomo. Czterej podejrzani stanęli przed sądem. Wszyscy przyznali się do winy. I wszyscy wyglądali, jakby robili to pod przymusem. Jest to taktyka rosyjskich służb. Rosjanie systemowo wykorzystują przemoc do tego, by zapobiec kolejnym zamachom. Najmłodszy z podejrzanych, 19-letni Muhammadsobi Faizow został przywieziony do sądu na wózku. Według rosyjskich służb rany odniósł uciekając przed policją. Na Telegramie krążą jednak zdjęcia Faizowa leżącego półnago na podłodze, z drutem rozciągniętym w okolicy pachwiny. Drugiemu z podejrzanych odcięto ucho. Kreml nie potwierdza, ale też nie zaprzecza oskarżeniom. Pojawiły się informacje, które sugerują, że podejrzani byli poddawani torturom. Czy może pan to skomentować? Nie, pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi. Mężczyźni są obywatelami Tadżykistanu. Tyle że według władz z Duszanbe dwóch z nich nie wyjeżdżało z kraju od 4 miesięcy. Kreml nie odpuszcza też Ukrainie: twierdzi, że Kijów udziela schronienia terrorystom z Państwa Islamskiego. To pretekst do eskalowania agresji przeciwko Ukrainie oraz odciągnięcie uwagi od nieudolności służb. Dla Rosjan naturalnym kierunkiem nienawiści jest właśnie Ukraina. Kreml skupiał się dotąd na tropieniu wrogów Putina, a nie terrorystów. Teraz skarży się, że w walce z islamskim terroryzmem nie może liczyć na zachód. Walka z terroryzmem jest procesem ciągłym, który wymaga współpracy międzynarodowej na pełną skalę. Ale widać, że teraz, ze względu na zaostrzony okres konfrontacyjny, ta współpraca nie jest w żaden sposób prowadzona. Waszyngton i inne państwa ostrzegały, że terroryści planują zamach w Moskwie. Kreml ostrzeżenia ignorował, bo uznał je za próbę dyskredytacji Rosji. Teraz Zachód ponownie wyciąga rękę. Zaproponowaliśmy zacieśnienie współpracy ze służbami rosyjskimi, podobnie jak nasi partnerzy w regionie. Zależy nam na jak najszybszym odnalezieniu sprawców. Jedno wydaje się pewne: niezależnie, kto stoi za zamachem, Putin wykorzysta go do swoich celów. Atak na Moskwę budzi uśpione echa w Europie. Po tym, jak tzw. Państwo Islamskie przyznało się do masakry w podmoskiewskiej sali koncertowej, Francja podwyższa stopień zagrożenia terrorystycznego. Za 4 miesiące w Paryżu mają się odbyć igrzyska olimpijskie. Z Paryża Anna Kowalska. Ponad 10 tys. żołnierzy ma od dziś patrolować francuskie ulice. Na lotniskach, dworcach i w miejscach kultu religijnego rozpoczęły się też dodatkowe kontrole policji. To wszystko pokłosie wydarzeń w Rosji. Pałac Elizejski uznał, że tzw. Państwo Islamskie Chorasan, które miało być odpowiedzialne za piątkowy atak, grozi też Francji. Właśnie dlatego rząd podniósł stopień zagrożenia terrorystycznego do najwyższego poziomu. A to w języku służb oznacza, że atak jest nieunikniony. Grupa, która najwyraźniej była zaangażowana w atak, przeprowadziła w ostatnich miesiącach kilka prób zamachów też na naszej ziemi. Biorąc to wszystko pod uwagę, jako środek zapobiegawczy, podjąłem decyzję o podwyższeniu alertu bezpieczeństwa. Kilka prób zamachów, w tym jeden udany. W grudniu w ataku nożownika przy Wieży Eiffla zginął niemiecki turysta. Napastnik w sieci ogłosił, że działał w imieniu tzw. Państwa Islamskiego. Grupa na nowo dała o sobie znać w czwartek, gdy tysiące uczniów francuskich gimnazjów i liceów otrzymało wiadomości z groźbami śmierci. Anonimowy autor twierdzi w nich: "że w imieniu ISIS wysadzi szkołę w powietrze, a niewiernym obetnie głowy". I chociaż pierwotnie policja brała te pogróżki za kiepski żart hakerów, to w szkołach też wprowadzono już wzmożone środki bezpieczeństwa. Na razie nie wiadomo, jak długo będą obowiązywać, ani czy alert obejmie rozpoczynające się w lipcu igrzyska olimpijskie. Już dawno polskich muzealników nie ucieszyły tak bardzo "Wiejskie Chaty". Po latach badań udało się ostatecznie potwierdzić, że obraz przechowywany w Galerii Porczyńskich w Warszawie to dzieło wielkiego Vincenta van Gogha. Długo nie było pewności, czy to oryginał, bo dzieła mistrza były często fałszowane, ale już nie ma wątpliwości: Polska ma własnego Vincenta. "Wiejskie chaty" to jedno z wcześniejszych dzieł malarza. Szuka swojego twórczego wyrazu, który jest zainspirowany malarzem holenderskim XVII wieku, zainspirowany barbizończykami, szkołą haską, który maluje wręcz klasyczny pejzaż, to jest wręcz fascynujące, aby zobaczyć, z czego wyrósł późniejszy artysta. Obraz należy do Galerii Porczyńskich. Zbioru, który w latach 80. Zbigniew i Janina Porczyńscy przekazali Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Znalazły się tam dzieła wybitnych europejskich malarzy, jednak z czasem eksperci zaczęli poddawać w wątpliwość ich autentyczność. Dlatego trzeba było wykonać ekspertyzy, na które długo nie zgadzał się Zbigniew Porczyński. W końcu w ruch poszły mikroskopy i promieniowanie elektromagnetyczne. Te pigmenty zostały zweryfikowane z paletą van Gogha z tego pierwszego okresu i są zgodne z paletą, informacje mamy, bo są listy do brata, gdzie on dokładnie opisał te farby, które zastosował, jakie pigmenty. Wyniki badań potwierdzili eksperci z muzeum Van Gogha w Amsterdamie. Prace niedocenianego za życia van Gogha należą do najdroższych i najbardziej poszukiwanych przez kolekcjonerów. Trzy lata temu dom aukcyjny Christie's w Nowym Jorku sprzedał jego dzieło za bagatela 71 mln dolarów. Polski Van Gogh wypada w tej konkurencji skromnie. Ile jest wart taki obraz? kilkadziesiąt mln. Złotych oczywiście, choć oczywiście w przypadku sztuki nic nie jest oczywiste. Jak mówią eksperci, dzieło jest warte tyle, ile ktoś chce za nie zapłacić. W polskich zbiorach niewiele jest dzieł twórców znanych na całym świecie. Mamy Leonarda Da Vinci w Krakowie, El Greco w Siedlcach czy Rembrandta w Krakowie i Warszawie. "Wiejskich chat" nikt sprzedawać nie chce. Właściciel Archidiecezja Warszawska będzie go eksponować od końca kwietnia w tym muzeum. To już wszystkie informacje na dziś. A za chwilę rozmowa z ministrem sportu i turystyki Sławomirem Nitrasem. Do zobaczenia.