Dobry wieczór, Marek Czyż, zapraszam na "19.30". Premier Morawiecki, wicepremier Sasin, Elżbieta Witek, Jarosław Kaczyński, pan Soboń... odpowiedzą za wybory kopertowe. Starają się wytoczyć różne armaty. O tym, kto poniesie odpowiedzialność, zdecydują niezależne sądy. Pan sędzia Arkadiusz Cichocki. Nowy sygnalista ujawniony. Zacytuję Zbigniewa Ziobrę: "Myśmy wybrali takich sędziów, którzy chcą z nami współpracować". Dotyk, który leczy. To ogromnie ważne dla rozwoju tego małego człowieka. To nieoceniony lek. Komisja do spraw afery wizowej zakończyła pracę. Raport ma około 300 stron, więc poznaliśmy jego streszczenie, a z nim zapowiedź pism do prokuratury z podejrzeniami potencjalnych przestępstw. Łamanie przepisów, konstytucji, nadużycie władzy, niedopełnienie obowiązków. Mieli się ich dopuścić ludzie władzy na najwyższym szczeblu. Opozycyjni członkowie komisji spisali swój raport. 7 miesięcy prac, ponad 20 przesłuchanych świadków, 400 stron konkluzji. I wnioski: Rządząca większość usiłowała przeprowadzić wybory, które nie byłyby powszechne i tajne, w których nie byłoby technicznej możliwości przeprowadzenia II tury w terminie 14 dni. Poprzedni rząd - jak twierdzi komisja - nie miał prawa organizować wyborów z pominięciem Państwowej Komisji Wyborczej, premier, co stwierdził też Naczelny Sąd Administracyjny, nie mógł zlecić tego poczcie, a minister cyfryzacji przekazać jej danych wyborców. Pomiędzy politykami PiS a politykami Porozumienia Jarosława Gowina nie było zgody w kwestii wyborów korespondencyjnych. Nieprzygotowanie organizacyjne, legislacyjne, narażenie życia i zdrowia Polaków - punktowała szefowa komisji i przypominała, jak wyglądały zeznania świadków. "Nie przypominam sobie", "nie pamiętam" - to były najczęściej słyszane przez nas i opinię publiczną odpowiedzi. - Jaki był cel tej komisji? - Hucpa polityczna. - To pan zasiadał w komisji, która nie ma sensu? - Tak. - Jak się pan z tym czuje? - Bardzo źle. Rząd PiS-u w 2020 roku, gdy trwała pandemia koronawirusa, chciał, by prezydenta wybrać drogą korespondencyjną. Pomysł był polityczną kalkulacją - twierdzi obecna władza. Politycy służyli nie interesowi państwa, nie interesowi demokracji, nie konstytucji, nie wypełniali swoich obowiązków, ale najważniejszym interesem był interes partyjny zachowania władzy. Wybory ostatecznie się nie odbyły, rząd wydał na druk kart i inne przygotowania prawie 100 mln zł. Teraz politycy PiS mówią, że to, że pieniądze poszły w błoto, jest winą ówczesnej opozycji, która przeciwko wyborom protestowała. My mamy swój raport przygotowany i w tym raporcie jasno wskazujemy, kto jest winy tego, że się nie odbyły wybory, i te osoby powinny ponieść odpowiedzialność. Jeżeli dzisiaj nie poniosą, to wszystko wskazuje na to, że poniosą odpowiedzialność, kiedy my przejmiemy władzę. Komisja chce skierować 12 zawiadomień do prokuratury: na prezesa PiS, byłą marszałek sejmu, byłych ministrów spraw wewnętrznych i aktywów państwowych, byłego prezesa Poczty Polskiej i byłego prezesa Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych oraz wobec byłego premiera Mateusza Morawieckiego. Morawiecki u nas na komisji również próbował przerzucić odpowiedzialność na innych, m.in. na Jarosława Kaczyńskiego. Kaczyńskiemu i Morawieckiemu grozi do 10 lat pozbawienia wolności. Obaj odpierają zarzuty. Starają się wytoczyć różne armaty po to, żeby przykryć swoje własne nieróbstwo. Ja się w ogóle nie obawiam komisji, bo one po prostu nie stwierdziły. Co innego uważa były członek komisji. Te dowody to są zarówno pisma, które były w KPRM, to są maile, które wysyłały do siebie osoby zainteresowane w sprawie wyborów. Członkowie komisji z PiS zapowiadają, że zgłoszą zdanie odrębne do raportu. Sędzia Arkadiusz Cichocki. W państwie Zbigniewa Ziobry był sędzią władzy. Tych, którzy władzę krytykowali, oczerniał - jak inni członkowie hejterskiej grupy, którą sami nazwali kastą. Dziś odpowiada na pytania Romana Giertycha i opisuje, jak się awansowało, zbierało podpisy na listach poparcia, a potem trafiało do KRS, jak się opłacało współpracować z władzą i jak się nie opłacało nie współpracować. Co się teraz mieści w słowie "kasta"? "Sędziów, których moje działania dotknęły, mogę przeprosić" - mówi dziś Arkadiusz Cichocki. Za rządów PiS działał w grupie "kasta" zajmującej się hejtowaniem sędziów krytykujących władze i awansował na prezesa sądu okręgowego w Gliwicach. Dziś mówi, że z ówczesnego Ministerstwa Sprawiedliwości dostał propozycję nie do odrzucenia. Albo będziesz pracował z nami i zostaniesz prezesem faksowym, albo pożegnaj się z jakąkolwiek inną formą kariery. Faksowym, bo błyskawicznie mianowanym na podstawie faksu. To był element reformy sadownictwa za rządów PiS. Arkadiusz Cichocki mówi, co było jej celem. Żeby wprowadzać do środowiska takich sędziów, których myśmy sobie wybrali, zacytuję tutaj wprost słowa ministra Ziobry: myśmy wybrali takich sędziów, którzy chcieli z nami współpracować. Mowa o sądach, które od polityki powinny być niezależne. Jednak decyzje o tym, kto będzie zasiadać w najważniejszej dla sądownictwa instytucji, za rządów PiS mieli podejmować politycy. Złożono mi propozycję, żeby być członkiem Krajowej Rady Sądownictwa. Tę propozycję złożył mi Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości. Po zmianach wprowadzonych przez PiS sędziów do KRS wybierają posłowie, ale kandydaci muszą mieć poparcie 25 innych sędziów. Ich podpisy miały być gwarancją tego, że o KRS decyduje środowisko sędziowskie. Usłyszałem w odpowiedzi, że nie jest to problem. Według Arkadiusza Cichockiego sędziowie, którzy podpisali się pod wskazaną przez polityków kandydaturą, mogli liczyć na finansowe benefity i dorobić do sięgającej 12 tys. zł na rękę pensji. Jako prezesi sądów - 4 tysiące miesięcznie, kolejne tyle jako komisarze wyborczy, do 12 tysięcy jednorazowo - jako członkowie komisji egzaminacyjnej. Chwalili się na grupie "kasta", który z nich przekroczył dwójkę, czyli kto ma "2" na początku listy wypłaty. Krajowa Rada Sądownictwa decyzje o tym, kto zostanie sędzią. O tym, kto z zawodu zostanie usunięty, za rządów PiS decydowała Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Tu można było zarobić nawet 30 tys. zł. Kandydatów też mieli wskazywać politycy z Ministerstwa Sprawiedliwości. Żeby dobrać ludzi, którym nie zatrzęsie się ręka. Za rządów PiS Izba Dyscyplinarna odsuwa od orzekania przede wszystkim sędziów krytykujących władzę. Wśród nich Igor Tuleja, Piotr Gąciarek i Paweł Juszczyszyn. Ten model sądów, który miał być zbudowany przez pana Ziobrę, to był model na wzór moskiewski, gdzie pan Nawalny jest skazywany nie przez sądy, tylko przez decyzję polityczną Putina. Politycy PiS nie mają sobie nic zarzucenia i atakują Arkadiusza Cichockiego. Trudno mi się do tego odnosić, bo ktoś, kto jest zagrożony zarzutami prokuratury, ma prawo mówić co chce. Ewentualne zarzuty dla Arkadiusza Cichockiego mogą być związane z aferą hejterską. Odpowiedzialny za nią był wiceminister sprawiedliwości za rządów PiS. Za niespełna rok ruszą pierwsze wypłaty z ustawy o wdowiej rencie. Obywatelski projekt był hojniejszy niż finalna wersja, ale rząd tłumaczy, że musiał przykroić tak, jak budżet pozwalał. I tak z 50% świadczenia współmałżonka zostało 25% i to po 3 latach, ale eksperci wyliczają, że to i tak wartość mocno dodana. Jak się wdowi grosz zmieni w złotówki? Po ponad roku od chwili, gdy do Sejmu trafiło 200 tys. podpisów, posłowie zajęli się kolejny raz obywatelskim projektem ustawy o rencie wdowiej. Dla Lewicy poparcie ustawy o rencie wdowiej to oczywistość. Dlaczego? Dlatego, że jest to nasz projekt ustawy, pod którym zbieraliśmy na ulicach polskich miast i miasteczek podpisy lata temu. Sama propozycja renty wdowiej ma poparcie koalicji rządzącej. Jest to też ważny społecznie projekt i tutaj te pieniądze powinny się znaleźć. Projekt ma też poparcie największej partii opozycyjnej. Renta wdowia jest dobrym pomysłem. Wszystko to, co wspiera ludzi, którzy znaleźli się w trudnym położeniu, jest dobrym rozwiązaniem. We wtorek zielone światło dla tego projektu dał rząd. Jednocześnie rząd do tego projektu wniósł kilka poprawek, które korygują wstępne założenia i są skrojone na miarę budżetu. Wiadomo, że mamy wiele obciążeń, ten budżet zastaliśmy w fatalnym stanie po rządach Prawa i Sprawiedliwości. Obywatelski projekt miał kosztować nawet 38 mld zł rocznie. Zakładał, że wdowiec lub wdowa będą mogli pobierać więcej niż jedno świadczenie z ZUS-u: całą własną emeryturę lub rentę i połowę renty rodzinnej po zmarłym współmałżonku, albo odwrotnie - całą rentę rodzinną po zmarłym mężu, żonie plus połowę własnego świadczenia. Po poprawkach zamiast połowy drugiego świadczenia jest 15%. Tyle mają dostawać wdowy i wdowcy od połowy przyszłego roku do końca 2026. W kolejnym roku te 15% urośnie do 25%. Są jednak pewne ograniczenia finansowe. Jeżeli mam odpowiedzieć, czy jest korzystny dla emerytów i rencistów, a tak naprawdę dla wdów i wdowców, to w dużym stopniu dalej jest korzystny. W porównaniu do dzisiejszych świadczeń osoby, które tracą małżonków, i tak zyskują finansowo. Teraz mogą liczyć tylko na siebie, ewentualnie, kiedy im się to opłaca, zamiast swojej emerytury brać rentę rodzinną W 2028 roku, kiedy będzie weryfikacja, będziemy mogli podnieść ten procent, który otrzymają. Więc liczymy, że to również się uda. Zapewnienie godnych warunków seniorom po stracie małżonka partie koalicyjne zapisały w umowie koalicyjnej. Ziarno niepewności zasiewa jednak poseł Polski 2050. Ten projekt ustawy to nie tylko potężne obciążenie dla budżetu, ale przecież potężny plecak wkładany na barki młodego pokolenia. Po zmianach renta wdowia w pierwszym roku ma kosztować budżet ponad 4 mld zł. Docelowo niemal 16 miliardów. Projekt nie uwzględnia osób żyjących obecnie w związkach innych niż małżeństwa. W polskim prawie wciąż takich nie ma. Potwierdzenie tożsamości. Zwłoki mężczyzny są zwłokami poszukiwanego Jacka J. Odliczanie do igrzysk. Będzie patrzył na nas cały świat. "Szanuję ten urząd. Ale bardziej kocham mój kraj. To był zaszczyt mojego życia służyć jako wasz prezydent" - powiedział Joe Biden w wygłoszonym orędziu. Prezydent opisał, co zamierza robić w ciągu ostatnich miesięcy swojej prezydentury. Ostatnich, bo jak mówi do Amerykanów, "chodzi nie o mnie, a o was, o wasze rodziny i przyszłość". I tak w grze jest już nowy zawodnik. Jaki ma plan na wyścig? Żaden polityk nie chce wygłosić takiego przemówienia. Biden też nie chciał. Jego i rodzinę, co widać na fotografiach zaraz po orędziu, kosztowało to wiele emocji. Kocham ten urząd, ale bardziej kocham mój kraj. Zrezygnował z walki o reelekcję, by zwiększyć szanse partii na zwycięstwo z Trumpem, który nawet po przegranych wyborach próbował utrzymać się w Białym Domu. Nie powstrzymując swoich zwolenników przed szturmem na Kapitol. Ameryka będzie musiała wybrać między pójściem naprzód a cofnięciem się, między nadzieją a nienawiścią, między jednością a rozłamem. Ponad 80% Amerykanów popiera decyzję prezydenta. To była właściwa decyzja dla naszego narodu oraz dla niego samego i jego rodziny. Kochamy cię, Joe. Zaopiekuj się teraz sobą. Biden dokończy kadencję. I będzie angażował się w kampanię swojej wiceprezydentki. Która w sondażach ma zbliżone poparcie do konkurenta. Jednak w 3 dni zebrała ponad 120 mln dolarów na kampanię, co irytuje sztab kontrkandydata. Trump przedrzeźnia Harris na wiecach, nerwowo przypominając, że ona jest prokuratorem, a on skazanym przestępcą. Teraz mamy nową ofiarę do pokonania: kłamliwą Kamalę Harris. Najbardziej niekompetentną i skrajnie lewicową wiceprezydent w historii Ameryki. Kampania Trumpa wyśmiewa w mediach społecznościowych tańce Harris i jej donośny śmiech. Jednak młodym podoba się jej styl bycia. Pewnie dlatego kandydat na wiceprezydenta u Trumpa zaczyna wypominać jej brak dzieci. Gwiazda koszykówki Stephen Curry w Paryżu na rozpoczęcie Igrzysk sprawił Harris niespodziankę, wyrażając dla niej poparcie, wcześniej zrobił to George Clooney, a wokalistka Beyonce pozwoliła jej używać piosenki "Freedom" w kampanii, co już wykorzystała w pierwszym spocie. Kamala Harris dostaje premierę za świeżość. Kampania Trumpa dostaje zadyszki. Wyścig o Biały Dom stał się bardziej wyrównany niż jeszcze tydzień temu. Harris, by w nim pozostać, potrzebuje dobrego kandydata na wiceprezydenta i wiarygodnego programu gospodarczego dla amerykańskich rodzin. Sprawców tej kradzieży służby szukają od miesiąca - i na razie nic. Sprawa jest pilna, bo zniknęły urządzenia, które wprawnie użyte mogą sparaliżować kolejowy ruch w całym kraju. Nic takiego się nie stało, ale śledczy czujnie patrzą na wschód. Być może obce wywiady były tu czynne, ale eksperci mają inny problem. Czy i jak łatwo spowodować w Polsce całkowity rozkład jazdy? To moment zuchwałej kradzieży. Na nagraniu, do którego dotarła Wirtualna Polska, widzimy, jak do warszawskiej firmy produkującej systemy łączności, wchodzi mężczyzna. Chwilę później wynosi z magazynu kartony ze sprzętem. W środku znajdują się urządzenia systemu radiołączności kolejowej. Do zdarzenia doszło w połowie czerwca, kilka dni temu policji udało się zatrzymać sprawcę. Okazał się nim 44-letni obywatel Polski. Dotychczas był notowany za podobne kradzieże, jest osobą z przeszłością kryminalną. Mężczyzna został zatrzymany niedaleko niemieckiej granicy. Do tej pory nie wskazał, gdzie znajduje się skradziony sprzęt. Policja nie wyklucza, że urządzenia mogły zostać przez niego sprzedane lub przekazane dalej. Są to głownie produkty zmontowane do budowy systemu, a nie gotowe i skonfigurowane urządzenia, tak że nie ma powodu do paniki, bo bezpieczeństwo prowadzenia ruchu kolejowego z tego tytułu nie jest zagrożone. Ale jak podaje portal Wirtualna Polska, nastąpiła już próba wyłudzenia danych, które pozwoliłby wykorzystać potencjał skradzionych urządzeń. Trzeba tę całą sprawę wyjaśnić, bo to mógłby być planowany sabotaż, kierunek rosyjski i białoruski jest badany, sabotaże z tamtej strony są coraz bardziej aktywne. To nie jedyny problem polskich kolei w kwestii bezpieczeństwa. Tylko w zeszłym roku prawie 800 razy w sposób nieuprawniony nadano sygnał "radio stop". Wysłany z odpowiedniego urządzenia jest w stanie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów zatrzymać ruch kolejowy, a co za tym idzie - spowodować poważne opóźnienia pociągów. Kolejną luką w systemie bezpieczeństwa jest brak poufności rozmów osób kierujących ruchem. Dziś tak naprawdę takie rozmowy można przesłuchiwać za pomocą zwykłego radiotelefonu, to wynika z tego, że mamy na kolei wyłącznie analogową łączność radiową w tym momencie. Niestety PKP jest bezbronne przed nieautoryzowanym nadawaniem sygnału "radio stop". Bo PKP wciąż nie wdrożyło systemu łączności cyfrowej. System, którym obecnie posługują się koleje państwowe, funkcjonuje od lat 80. Mamy propozycję szeregu nowych zmian technologicznych i technicznych, które zamierzamy wdrożyć, żeby wspólnie z przewoźnikami wyeliminować tego typu dyskomfort w pracy pociągów. Zapowiadane przez kolejarzy zmiany mają zostać wprowadzone w ciągu najbliższych 2-3 lat. Prokuratura nie ma wątpliwości, odnalezione w Dąbrowie Zielonej ciało to poszukiwany od 3 lat Jacek Jaworek. Badania DNA potwierdziły to ostatecznie. Dla mieszkańców wsi Borowce, w której Jaworek miał popełnić potrójne zabójstwo, to koniec ponurej historii, dla prokuratury - początek nowego śledztwa. Po dokonaniu zbrodni Jaworkowi ktoś pomagał. Śledczy chcą wiedzieć, kto i jak. Koniec domysłów. To finał tej sprawy. Zwłoki mężczyzny są zwłokami poszukiwanego Jacka J. Był ścigany za potrójne zabójstwo we wsi Borowce w 2021 roku. Wiele wskazuje, że Jacek Jaworek strzałem w głowę popełnił samobójstwo. Nie ujawniono innych obrażeń, zwłaszcza mogących skutkować zgonem tego mężczyzny lub wskazywać na jakieś ślady walki. W dalszym ciągu jednak nie wiadomo, czy broń zabezpieczona przy ciele jest tą samą, z której zamordowano brata Jaworka, szwagierkę i 17-letniego bratanka. Nieoficjalne informacje jednak to potwierdzają. Gdzieś koło 2.00 w nocy strzał słyszałam. - Ale tej nocy właśnie? - Tak, tej nocy. Ruszyło kolejne, odrębne dochodzenie. Śledczy teraz sprawdzają, czy ktoś ukrywał lub w inny sposób pomagał Jaworkowi. Tym samym utrudniając śledztwo. Przesłuchano już świadków, zabezpieczono zapisy z monitoringu. Przeszukano domy i auta należące do rodziny. Wszczęte przez prokuratora śledztwo ma na celu wyjaśnienie, gdzie się ukrywał. Ciało Jaworka odnaleziono w piątek w Dąbrowie Zielonej. Zaledwie kilometr od cmentarza, gdzie pochowano zamordowaną rodzinę, a także 5 kilometrów od wsi Borowce, gdzie dokonano zbrodni. To jest niemożliwe, żeby on sam gdzieś się ukrywał. Do morderstwa doszło w nocy z 9 na 10 lipca 2021 roku. Na numer alarmowy zadzwoniła kobieta. Nie doszło jednak do rozmowy, w tle było słychać krzyki i odgłosy awantury. Policjanci na miejscu zdarzenia byli po 12 minutach od zgłoszenia. Ciąg dalszy trwał 3 lata. Mimo szeroko zakrojonych poszukiwań, użytych helikopterów, zablokowanych dróg, czerwonej noty Interpolu i europejskiego nakazu aresztowania - Jacek Jaworek pozostawał nieuchwytny. Każdy trop okazywał się mylny. Nie można jednoznacznie wykluczyć, że ukrywał się on w terenie, który znał bardzo dobrze, czyli w okolicy, w której dokonał zabójstwa i teraz gdzie zostały znalezione jego zwłoki. Jacek Jaworek kilka miesięcy przed zbrodnią zamieszkał z rodziną po tym, jak opuścił więzienie, gdzie trafił za niepłacenie alimentów. Rodzina zgłaszała, że mężczyzna jest agresywny i może mieć broń. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby przez tyle z tym ciężarem tyle lat funkcjonować? Jacek Jaworek był jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców w Europie. Wołodymyr ma 3 miesiące i jeszcze nie widział swojej mamy. Nawet jej nie dotknął, bo gdy samochód mamy dachował, on był jeszcze w jej łonie. Lekarzom udało się cudem wydobyć go na świat, wywołując poród. Teraz mama w śpiączce, a syn pod opieka lekarzy. Czułą jak nigdy, bo poza koniecznym leczeniem stosują procedurę prostą jak dotyk i skuteczną jak lek. O sile przytulania - Katarzyna Grzęda-Łozicka. Władymyr przyszedł na świat 3 miesiące przed terminem. Ważył zaledwie kilogram. W tej chwili walczymy o zwiększenie wentylowania tych płuc, żeby sam podjął oddychanie. W tym samym szpitalu dwa piętra wyżej o życie walczy też mama chłopca. Miała wypadek, jej samochód stoczył się do rowu. Była wtedy w 14. tygodniu ciąży. Po zatrzymaniu krążenia została przewieziona do naszego szpitala. Udało się utrzymać tą ciążę do 26. tygodnia. 23-latkę cudem udało się uratować, ale nadal jest w śpiączce. To ciężko opisać słowami. Dopóki tego nie przeżyjesz, nie zrozumiesz. Ojciec spędza w szpitalu każdą wolną chwilę po pracy, ale to nie wystarczy. Chłopcu dramatycznie brakuje kontaktu z mamą. Lekarze zauważyli u niego pierwsze objawy choroby sierocej. Wzmożone napięcie, problemy ze snem, czuwaniem, a jednocześnie problemy pokarmowe. Historia chłopca i jego mamy tak poruszyła lekarzy ze Szpitala Bielańskiego, że zaczęli kangurować chłopca. Myślę, że to jest taki naturalny odruch, taka chęć pomocy, dania trochę ciepła, dotyku, jeśli mama nie może tego zrobić. Bardzo kocham dzieci, sam mam trójkę. To jest potrzeba serca. Jest to ogromnie ważne dla tego młodego człowieka, dla stymulacji układu neurologicznego, odpornościowego. Efekty widać natychmiast. Kiedy chłopiec jest przytulany, od razu się uspokaja, zaczyna otwierać oczy, a nawet rośnie saturacja. Szuka tego kontaktu, szuka tej bliskości i kompletnie inaczej się zachowuje, kiedy ktoś przy nim jest. Wykonujemy jakiś zabieg i on nagle chwyta palec, uniemożliwiając zrobienie tego. Kangurowanie polega na układaniu malucha na piersiach mamy lub taty. Badania potwierdzają, że to uspokaja i leczy. Największe korzyści odnoszą dzieci urodzone przedwcześnie. Dla noworodka jest to ważne, dlatego że czuje ciepło rodzica, czuje oddech, czuje bicie serca, uspokaja się. Bliskość, dotyk leczą i jest to nieoceniony lek, o którym nie możemy zapominać. Lekarze przyznają, że stan Władymyra jest ciężki. Chłopiec do końca życia będzie wymagał leczenia pulmonologicznego. Niezależnie od stopnia tragedii, które przeżył, walczy bardzo dzielnie. W optymistycznym wariancie za miesiąc opuści szpital. Jego tata wierzy, że z czasem dołączy do nich również mama. Liczy też na pomoc dobrych ludzi, bo kobieta będzie wymagała kosztownej rehabilitacji. Ciężko wytrzymać te wszystkie emocje, ale mamy nadzieję na lepsze zawsze i że wszystko będzie w porządku. Na imię ma Phryge i najkrócej rzecz ujmując, jest czapką na nogach. Ale nie byle jaką czapką, bo to czapka, która ma mocną pozycję we francuskiej historii. To ona jest symbolem wolności, to z nią na głowie występuje bogini Marianna, patronka narodu. Jeśli coś ma oddawać ducha olimpijskich zmagań w Paryżu, to według organizatorów właśnie ona. Rodowód oficjalnego pluszaka igrzysk opisuje Anna Kowalska. Są wyjątkowe, wymagają więc wyjątkowej opieki. Producenci maskotek igrzysk Olimpijskich w Paryżu wiedzą, że liczy się każdy szczegół. Końcowe szczotkowanie jest jednym z najważniejszych etapów powstawania maskotki. Ma ona dość długie włosie, a musi być miła w dotyku. No i musi wyjść stąd naprawdę przepiękna. Ona, bo maskotka igrzysk olimpijskich w Paryżu to kobieta o imieniu Phryge. Po raz pierwszy w historii nie jest to zwierzę ani fantastyczne stworzenie, ale czerwona czapka frygijska. Bo oficjalne hasło paryskich zawodów to "rewolucja przez sport". A to właśnie takie czerwone czapki nosili tu rewolucjoniści. Phryge jest więc także symbolem wolności. Mamy tu członkinie tej samej rodziny. Jedna jest olimpijką, druga paraolimpijką. Niczym się nie różnią poza tym, że paraolimpijka ma na nodze protezę. Obie uprawiają sport, obie uwielbiają rywalizację i obie bardzo ciężko na te zawody trenowały - to właśnie hasło igrzysk. Przesłanie paryskiej maskotki jest uniwersalne, dlatego po raz pierwszy można kupić ją na całym świecie w różnych cenach i rozmiarach. Ta największa ma prawie 1,5 metra wysokości. Większość powstaje tu, w małej fabryce w Bretanii. Uszycie jednej maskotki trwa nawet godzinę. A z rąk szwaczek wyszło już prawie półtora miliona sztuk. Paryskie maskotki to tak naprawdę pluszaki bardzo wysokiej jakości. Robimy je ręcznie, i muszą spełniać specjalne wymogi. Będzie patrzył przecież na nie cały świat. Szczególnie na nie. W Paryżu do wywalczenia jest 329 medali i każdy, kto stanie na podium, otrzyma taką złotą, srebrną lub brązową maskotkę z ręcznie wyszywanym "bravo". Używamy specjalnej techniki. To w zasadzie kunszt. Musimy maskotki dokładnie wypełnić, bo muszą utrzymać się stabilnie w jednej pozycji. Gdy taka maskotka trafia w ręce medalistów, musi przecież pięknie się prezentować. I chociaż nie każdy w Paryżu może walczyć o medale, to każdy na dzień przed rozpoczęciem igrzysk powinien pamiętać motto Phryge, czyli "sport może zmienić wszystko". Za chwilę "Pytanie Dnia" - gościem Justyny Dobrosz-Oracz jest mecenas Roman Giertych. Jutro ze względu na transmisję z otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu nasz program o pół godziny wcześniej, czyli o 19.00.