Cicha noc. Pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Apel o pokój. Przesłanie Leona XIV. Ludzkim głosem. Zawieszenie broni w polityce na święta? Joanna Dunikowska-Paź, dobry wieczór w pierwszy dzień świąt, w którym Kościół katolicki obchodzi uroczystość Narodzenia Pańskiego. Świętujemy w rodzinnym gronie, przy dźwięku kolęd, zapachu choinki i z długą listą bożonarodzeniowych tradycji. I kolejny rok z apelem o pokój. To najważniejsze po Wielkanocy święto w Kościele katolickim. Dziś Boże Narodzenie. Jezus nam się urodził, przepiękny dzień, trzeba się tą radością cieszyć. To jest wielkie święto, bardzo ważne święto, narodzenie Chrystusa. Pierwszy dzień świąt to czas kolędowania i spotkań w rodzinnym gronie. Rozpoczyna się mszą świętą o północy. Pasterka jest dla nas wszystkich początkiem tej radości, którą będziemy przeżywać podczas dni świątecznych. Prymas Polski w homilii wygłoszonej w katedrze gnieźnieńskiej zaznaczył, że Bóg stał się człowiekiem. Bóg w Jezusie Chrystusie naprawdę wszedł w naszą ludzką historię. I że nasza wiara nie była, nie jest, jedynie naszą filozofią, ale konkretną wędrówką w dziele świata. O pokoju mówił kardynał Grzegorz Ryś podczas pasterki na Wawelu. Tego się nie wymusi żadną bronią, żadna siłą. A ile razy nawet w najbliższych relacjach, kiedy się miedzy nami nie najlepiej dzieje, usiłujemy siłą przeprowadzić swoje. Metropolita warszawski apelował o jedność i szacunek. Możemy się różnić, możemy mieć różne poglądy, możemy rożnie widzieć polskie sprawy, ale nie możemy się nienawidzić, nie możemy się nie szanować. Dziś wierni uczestniczą w nabożeństwach i odwiedzają szopki ze Świętą Rodziną. Piękna. Ile tu pracy jest włożone. Pierwszy raz państwo widzieli te szopkę? Tak, pierwszy! Jedną z największych w Polsce jest ta w Poznaniu w kościele franciszkanów. Tradycja budowania szopek została zapoczątkowana przez świętego Franciszka z Asyżu. Święty Franciszek poprzez przyrodę chwalił Boga, widział w przyrodzie swoich braci i siostry, bo pochodzą od jednego stwórcy, zarówno ludzie, jaki i przyroda, wszystko, co Pan Bóg stworzył. Boże Narodzenie pierwszy raz było obchodzone w Betlejem w IV wieku. Jutro Kościół katolicki wspomina świętego Szczepana - pierwszego męczennika. Betlejem - to stamtąd w świat rusza światło pokoju i właśnie wróciło Boże Narodzenie. Choć w cieniu nieustającej niepewności jutra. "Niech ucichnie huk broni" - apelował z Watykanu papież Leon XIV, myśląc także o broniącej się Ukrainie. Dziesiątki tysięcy wiernych z całego świata na placu Świętego Piotra. Tak witali papieża Leona XIV, który po raz pierwszy przewodniczył uroczystościom Bożego Narodzenia. W samo południe wygłosił orędzie. Złożył życzenia wiernym w kilkunastu językach. Także po polsku. Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Ale przede wszystkim apelował o pokój. Modlimy się w szczególności za umęczony naród ukraiński: niech ucichnie huk broni. Papież nawoływał też do zakończenia konfliktów na świecie w Bazylice Watykańskiej podczas porannej mszy, która nie była odprawiana od czasów pontyfikatu Jana Pawła II. Wczoraj wieczorem zaś spotkał się z wiernymi na pasterce. Oczy Chrześcijan zwrócone były też na bazylikę Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Ponad stu duchownych i dziesiątki wiernych, takie tłumy widziano tu ostatnio 2 lata temu, przed wybuchem wojny w Strefie Gazy. Ludzie z powodu konfliktu w regionie mieli obawy przed pielgrzymowaniem do tego miejsca. W Ziemi Świętej to pierwsze Boże Narodzenie od zawieszenia broni. I właśnie o katastrofalnej sytuacji mieszkańców Gazy w swojej homilii mówił łaciński patriarcha Jerozolimy. Pomimo zakończenia wojny, cierpienie wciąż obecne w Gazie. Byliśmy tam kilka dni temu. Rodziny żyją w gruzach, a przyszłość wydaje się krucha i niepewna. Choć jak mówią Palestyńczycy w Gazie, Święta Bożego Narodzenia to dla nich czas nadziei. W całej enklawie mieszczą się zaledwie dwa kościoły, a diaspora Chrześcijan liczy niespełna tysiąc osób. Moim jedynym pragnieniem jest pokój. Którego pragną też mieszkańcy ogarniętej wojną Ukrainy. Świętujemy Boże Narodzenie w trudnych czasach. Niestety, nie wszyscy jesteśmy dziś wieczorem w domu, nie wszyscy mamy jeszcze dom i nie wszyscy, niestety, są dziś z nami. Na święta spędzone w rodzinnym gronie czekają przede wszystkim żołnierze broniący ukraińskiej ziemi. To już moje trzecie Boże Narodzenie na linii frontu. To oczywiste, że chcę pokoju, ale na warunkach Ukrainy. Moskwa odrzuciła propozycję zawieszenia broni na czas świąt. Tylko w ciągu ostatniej doby Rosjanie zaatakowali prawie 200 bombami i ponad 6000 dronów. Świąteczny stół i polityka to ryzykowne połączenie, ale postaramy się nieco je odczarować. Politycy na co dzień mają dla siebie mało ciepłych słów, ale Święta Bożego Narodzenia to dobry czas, by nawet w politycznych przeciwnikach znaleźć coś dobrego. Pytanie z pozoru wydawało się proste. Czy z okazji świąt jest pan w stanie powiedzieć coś dobrego o konkurencji politycznej? Bardzo trudne zadanie pani stawia przede mną. No cóż mogę o nich powiedzieć dobrego? Zadaje mi pani bardzo, ale to bardzo trudne pytanie. Trzeba je było zadać wiele razy. Nie jest to łatwe. I dać czas do namysłu. Coś dobrego o konkurencji politycznej, hm... By w Sejmie wydarzył się bożonarodzeniowy cud. I zwalczające się strony o przeciwnikach politycznych zaczęły mówić tylko dobrze. Może państwa zaskoczę, ale na przykład Janusz Kowalski ma bardzo dobrze skrojone garnitury i jest kilku polityków prawicy, którzy dobrze się ubierają. Janusz Kowalski z PiS prezentuje się tak. I dziś też ma dobre słowo dla rządzących. Na przykład pani Dziemianowicz-Bąk, widać, że ma pomysł, w jaki sposób dbać o pracowników. Jeśli chodzi o PiS, to przychodzi mi do głowy tylko jedna taka myśl, że niektórzy z nich mają dużo serca do zwierząt, a poseł Suski miał piękne wystąpienie na temat norek trzymanych w klatkach i to była rzecz, która mnie ujęła. Ma wiele talentów, nie każdy wie, że Marek Suski jest naprawdę dobrym malarzem. Maluje tak. To wystawa jego prac w sejmie, którą zainicjował Szymon Hołownia. To bardzo dobrze, że ludzie mają swoje talenty, coś co kochają, coś poza polityką. I tak wymiana komplementów trwa w najlepsze. Niektórzy z nich dobrze śpiewają, Michał Gramatyka chociażby, może kiedyś uda się nam zaśpiewać, scena muzyczna jest dzisiaj otwarta dla każdego. Gdyby taki duet polityka PiS i Polski 2050 doszedł do skutku, to byłoby połączenie muzyki estradowej i szant. To teraz rewanż rządzących o opozycji. Mógłbym powiedzieć o panu marszałku Bosaku, że bardzo elegancko się nosi. Ja chwalę dużą część PiS, którzy zagłosowali półtora roku temu za zmianą definicji zgwałcenia. Jesteśmy po programie wspólnym z panem Jabłońskim z PiS, zatrudniłabym go jako pełnomocnika, bo jest dobry. I ad vocem PiS. O panu ministrze Sikorskim, cóż ja mógłbym powiedzieć. Bardzo ładnie mówi po angielsku. Mam takich kolegów z różnych klubów, z którymi gramy w piłkę, na przykład Adam Gomoła całkiem nieźle gra. Magię świąt dopełnia Konfederacja z dobrym słowem o marszałku Sejmu z Lewicy. Zgodził się na to, żeby wystawić szopkę bożonarodzeniową. To jest bardzo ważny gest. I jeszcze o całym obozie rządzącym. Są posłowie na przykład pracowici, są posłowie otwarci w kontaktach międzyludzkich. Bo w końcu mamy święta. A po świętach pewnie znów wszystko wróci do normy. Kolędowanie - przed wiekami to było zadanie wyłącznie dla mężczyzn, odwiedziny należały się domom, w których mieszkają dobrzy ludzie, za każdym razem chodziło o spotkanie - zawsze ze słowem, muzyką i tańcem. Kolędownicy sami o sobie mówią, że są jak pasterze, ale tradycja sięga daleko poza chrześcijaństwo. I trwa do dziś od północy po południe Polski. Ta tradycja wywodzi się z pogańskich obrzędów związanych z przesileniem zimowym. Najważniejsza była w nim idea wzajemnej wymiany darów, która tworzy wspólnotę. Lipnica Wielka koła Babiej Góry. Kolędnicy z Orawy dają gospodarzom słowa, taniec i muzykę. W zamian muszą być zacnie ugoszczeni, aby przyszły rok był szczęśliwy. Kolędowanie to forma wyróżnienia, nie po każdej chałupie się po kolędzie chodziło, to nie tak, że szło się od chałupy do chałupy, tylko do tej, gdzie byli dobrzy ludzie. Tradycja kolędników chodzących po wsiach jest żywa w Małopolsce, na Podlasiu i Kaszubach. W północnej Małopolsce po wsiach już się nie chodzi, ale występuje na scenie. To grupa Herody z Działoszyc. Pan Marian tego króla gra już 70 lat. Dla mnie osobiście to najważniejsze jest to spotkanie ze społeczeństwem i cieszyć się tym, że mogę coś jeszcze pokazać. Przyzwyczaiłem się, jestem aniołem i zadowolony jestem. Anioł pierwszy wchodzi i zapowiada. Bardzo to lubię. Herody z Działoszyc do sprawy podchodzą tradycyjnie. W składzie są sami mężczyźni, tak jak w antycznym teatrze. Przepraszam, czy to tu Nazaret? Bo GPS mi pokazuje między Paleśnicą a Filipowicami. Kolędnicy z Rudy Kameralnej pod Tarnowem modyfikują tradycję. Czasy się zmieniają, mężczyźni nam wyjeżdżają do pracy za granicę, kiedy my mamy próby, to tych mężczyzn nie mamy. To są mieszkańcy Rudy Kameralnej, którzy podtrzymują tradycje z dziada pradziada, chodzą co roku, ten skład się zmienia w zależności od sytuacji. Od kilku wieków nie zmienia się jednak to, że kolędnicy opowiadają historie nawiązujące do Ewangelii. My prości ludzie idziemy dalej jako pasterze i śpiewamy temu dzieciąteczku, bo wielkie pany tam nie poszły, tylko prości ludzie. Tak jednak nie było zawsze. Z ludową pogańską tradycją w średniowieczu walczył Kościół katolicki. Tradycje przedchrześcijańskie zostały wchłonięte w tradycje Bożego Narodzenia, to jest ewidentne, chociażby gwiazda betlejemska. W zależności od regionu te postaci ewoluowały. Dla mnie ważny jest turoń. Kiedyś był to tur, symbol siły, płodności, ale tury wyginęły. To Turoń z Lipnicy w akcji obok śmierci i diabła. Kłapie paszczą, płata figle, ale daje urodzaj i szczęście. A najpiękniejsze w tej ludowej tradycji jest poczucie wspólnoty. Bez internetu i technologii, ale w grupie. Człowiek obok człowieka. Świąteczny czas w więziennej rzeczywistości to przede wszystkim tęsknota za utraconą wolnością i bliskimi. Ale to także może być impuls do refleksji i prawdziwej zmiany. O to stara się Służba Więzienna, zaczynając od bożonarodzeniowych symboli po wspieranie resocjalizacji. Jakie święta widać zza więziennych krat? W polskich aresztach i zakładach karnych przebywa obecnie ponad 70 tysięcy więźniów. Święta to okres rodzinnych spotkań, wspólnych kolacji. Dla nich to kolejne dni za murami więzienia. Jak Boże Narodzenie wygląda w więziennej celi? Sprawdźmy. Areszt Śledczy w Radomiu to jedna z największych jednostek penitencjarnych w Polsce. Przebywa tu ponad tysiąc osadzonych. Jestem tu 20. rok. 20. święta spędzam w więzieniu. W tym pan Grzegorz, który odsiaduje karę za współudział w morderstwie. Dla więźniów okres świąteczny do przyjemnych nie należy. Ta bliskość, że nie ma rodziny, nikogo obok. To myślę, że jest to. Zawsze obchodziło się święta razem, a tutaj jednak jest się samemu, bo każdy przeżywa to osobno i zamykamy się w sobie. Pobyt w więziennej celi, co ważne, to element odbywania kary. Praca służby więziennej szczególnie w tym okresie jest bardzo ważna. To jest czas trudny też dla funkcjonariuszy. Bo w tym czasie muszą zapewnić ciągłość i bezpieczeństwo, jakby są odpowiedzialni za bezpieczeństwo jednostki. Kadra jest zabezpieczona. I gotowa do pracy. Jest to czas taki newralgiczny, gdzie niejednokrotnie osadzeni potrzebują takiego większego wsparcia. To wsparcie otrzymują od wychowawców i psychologów. Z ich pomocą osadzeni ozdabiają więzienny oddział, a także wysyłają kartki świąteczne do rodzin. Ma to charakter terapeutyczny, ze względu na miejsce, w którym się znajdujemy, mają taką namiastkę świąt i namiastkę tego, co czekałoby ich w domu. Pan Grzegorz od kilku lat prowadzi w więzieniu swój zespół. W czasie świąt do wspólnego kolędowania zaprasza szczególnie tych, dla których święta za kratami są obce. Staramy się wspierać tych, co są tutaj na samym początku swojej drogi, bo to jest najgorsze. Jeszcze niedawno byli z rodziną, a tu nagle zostali odizolowani i siedzą w takim miejscu, gdzie nie jest najprzyjemniej. Atmosfera, kolędy i jakoś idzie. A po świętach kolorowe łańcuchy czy ozdobione choinki znikną. W więzieniu nadejdą kolejne zwykłe, szare dni. Dlatego tak ważne jest, aby więźniowie rozwijali swoje talenty. Pan Grzegorz nie tylko gra, ale i maluje - to jego brat z żoną. Robiąc różne rzeczy, tworząc coś, rysując, malując, grając, można iść do przodu. Mimo że jest się w takim miejscu. Bo nawet za murami więzienia da się znaleźć chwilę wolności, która pozwala przetrwać. Nad ranem polskie myśliwce przechwyciły nad Bałtykiem rosyjski samolot rozpoznawczy. Maszyna leciała w pobliżu przestrzeni powietrznej Polski. Nasze samoloty eskortowały ją w przestrzeń powietrzną Federacji Rosyjskiej. Z kolei w nocy służby zaobserwowały wlatujące do Polski obiekty z Białorusi. Prawdopodobnie było to kilkadziesiąt balonów przemytniczych. Do obu wydarzeń odniósł się szef MON. Kolejna pracowita noc dla służb operacyjnych Wojska Polskiego. Wszystkie prowokacje, zarówno nad Bałtykiem, jak i nad granicą z Białorusią, były pod pełną kontrolą. Dziękuję prawie 20 tysiącom naszych żołnierzy, którzy w czasie świąt czuwają nad naszym bezpieczeństwem, i jak widać, robią to niezwykle skutecznie. 17-letni Bartosz G., podejrzany o zabicie 16-letniej Mai z Mławy, usłyszał zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Nastolatek uciekł do Grecji, gdzie został zatrzymany, do kraju trafił w wyniku ekstradycji. Grozi mu nawet 30 lat więzienia. Do tragedii doszło pod koniec kwietnia. Prokurator prowadząca postępowanie przedstawiła nieznacznie zmodyfikowany zarzut temu podejrzanemu o popełnienie zbrodni zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Po przedstawieniu zarzutów przesłuchano podejrzanego, nie przyznał się on do zarzucanego mu czynu i skorzystał z przysługującego mu prawa do odmowy składania wyjaśnień. Francuski kulinarny klasyk i symbol bożonarodzeniowego menu. Foie gras, czyli pasztet z kaczych lub gęsich wątróbek. Francuzi w świątecznym czasie jedzą tony tego przysmaku, słono za niego płacąc, ale coraz cięższe są zarzuty obrońców zwierząt, którzy oskarżają producentów o wyjątkowe okrucieństwo. Z truflami, pieprzem, orzechami, a nawet na surowo. We Francji na święta foie gras odmienia się przez wszystkie przypadki. Proszę spojrzeć, jeśli mamy dobre foie gras, to wystarczy do tego tylko kawałek chleba i nic więcej. Foie gras, czyli pasztet z kaczych lub gęsich wątróbek, to francuski rarytas i najważniejsza potrawa na bożonarodzeniowym stole. W te święta foie gras zje 78% Francuzów, co daje 15 tysięcy ton pasztetu. I to chociaż foie gras jest jednym z najdroższych dań na świecie. Kilogram kosztuje od 50 do nawet 200 euro. Ta wysoka cena to efekt trudnego i niezwykle okrutnego sposobu produkcji. Foie gras to nic innego jak chora, stłuszczona i powiększona, nawet 10-krotnie, kacza wątroba. By uzyskać taki efekt, ptaki są karmione na siłę. Muszą zjeść nawet 2 kilogramy paszy dziennie. To okrucieństwo - mówią stowarzyszenia broniące praw zwierząt. Kaczki i gęsi to jedyne gatunki, które zmuszamy do jedzenia. A to dla nich ogromne cierpienie. Są zamykane w klatkach i wkłada się im do przełyku 20-centymetrową tubę. To powoduje wiele ran i wysoką śmiertelność, dlatego wiele krajów tej praktyki zakazało. Foie gras, oprócz Francji, produkują już tylko Belgia, Hiszpania, Bułgaria i Węgry. Ale to nad Sekwaną ma miejsce 3/4 światowej produkcji. Producenci pasztetu przed świętami mają ręce pełne pracy. Potrzebujemy specjalnej rasy kaczek. Wybieramy tylko samce, bo wątroba kaczek jest bardziej unerwiona. Hodujemy je przez 12 dni, później przez 12 karmimy. Bo w grudniu realizują nawet 3/4 swojego rocznego dochodu. Kontrowersje zdają się Francuzom nie przeszkadzać. Uwielbiam foie gras, bez niego nie ma kolacji. Nasze dzieci pracują za granicą, więc obowiązkowo przywitamy ich foie gras. Sami producenci o swojej pracy też mówią niechętnie. A na pytanie o dobrobyt zwierząt, odpowiadają tak: To część naszego dziedzictwa kulinarnego. Ludzie na święta chcą sprawić sobie przyjemność i chcą jeść foie gras. Choć w Wigilię zwierzęta mówią ponoć ludzkim głosem, to we Francji kaczki i gęsi tego głosu na pewno nie mają. Przemysł związany z tym pasztetem wciąż ma się tu bardzo dobrze. I co rok generuje ponad 2 miliardy euro przychodu. 15-letni belgijski geniusz już ma doktorat z fizyki kwantowej i wszyscy powinniśmy trzymać za laureata kciuki, bo chce pracować nad przedłużeniem naszego życia. Rodzice chłopca szukają balansu między nauką a dzieciństwem, choć egzamin dojrzałości dawno za ich synem. Szkole średnią skończył jako 8-latek, magistrem został w wieku 12 lat. Przed świętami znów usłyszał o nim świat, bo 15-letni Laurent Simonis został doktorem nauk ścisłych. Mam dwie zdolności: pamięć fotograficzną, raz przeczytam podręcznik i od razu przyswajam wiedzę, oraz analityczny umysł - łatwo łączę fakty i zdobywam informacje. Za sukcesami syna rodzice nie nadążają. Czasem trudno się pogodzić z tym, że kolejne osiągnięcia przychodzą mu tak szybko, kończy kolejne szkoły w takim tempie, że nie ma czasu się tym nawet nacieszyć. Doktorat z fizyki kwantowej na uniwersytecie w Antwerpii Laurent zrobił w 3 lata, szybciej niż jego dwa razy starsi koledzy z roku. O badaniach rozmawia się z nim jak z kolegą ze studiów, ale na piwo iść nie można. Za to w czasie studiów doktoranckich, jak opowiada jego promotor, Pytają mnie, czy on jest jak Einstein i jego odkrycia zmienią świat. Jego praca doktorska była solidnie przygotowana. Jest jeszcze młody, ma więcej czasu niż inni na badania. Laurent nie traci czasu. Już rozpoczął kolejny doktorat, tym razem z medycyny z zastosowaniem sztucznej inteligencji na uniwersytecie Humboldta w Monachium. Chcę stworzyć nieśmiertelność, wydłużyć życie ludzkie najbardziej, jak się da. Dlatego pogłębiam kilka dziedzin nauk. Chciałbym stworzyć super-ludzi, którzy będą potrafili skakać tak wysoko jak Michael Jordan czy biegać tak szybko jak olimpijscy sprinterzy i nie potrzebowali 8 godzin snu, by dobrze się czuć. Inspiracją dla 15-latka są superbohaterzy z komiksów i gier wideo, w które wciąż gra, gdy spotyka się z rówieśnikami. Choć Laurent częściej uczestniczy w zgromadzeniach sędziwych wiekiem fizyków i naukowców, na które wożą go rodzice. Jest bardziej jak starszy brat niż dziecko. Nie musimy go uczyć, to my coraz częściej uczymy się od niego. A my pewnie jeszcze nie raz o nim usłyszymy. Do wyboru jest szereg tytułów, karta biblioteczna to także punkt obowiązkowy, ale biblioteka jest żywa, bo zamiast półek z książkami są rozmowy z ludźmi. Michał Niewodowski zaprasza państwa do jedynej takiej czytelni, w której wybrana przez nas z katalogu żywa książka opowie swoją, często niełatwą historię. I z biblioteki jak zawsze wyjdziemy bogatsi o wiedzę. Są ludzie, których czyta się jak otwartą księgę, są też tacy, którzy sami decydują, by opowiedzieć swoją historię, stać się żywą książką w żywej bibliotece. Bezpośredni kontakt, rozmowa z inną osobą, pozwala trochę bardziej poznawać osoby z grup mniejszościowych, z takich, z którymi nie mamy okazji porozmawiać na co dzień i w związku z tym taki kontakt zmniejsza uprzedzenia. Żywa Biblioteka to wydarzenie organizowane w oparciu o wartości takie jak otwartość, różnorodność i prawa człowieka, aby redukować uprzedzenia i budować akceptację dla inności. Każdy ma swoją motywację. Chcę destygmatyzować zaburzenia i choroby psychiczne. I myślę, że taki mój głos osoby, której to dotyczy, jest ważny. Żywa biblioteka polega na osobistej rozmowie z osobą doświadczającą stereotypów, uprzedzeń, wykluczenia i dyskryminacji, jak, co może być zaskoczeniem, ksiądz. Jest takim super miejscem, gdzie mogę przekroczyć granicę takich moich naturalnych środowisk, w których jestem codziennie i porozmawiać o tym, czym żyję, co jest dla mnie najważniejsze, o tym, kto jest dla mnie najważniejszy. Co najważniejsze, tu każda historia jest prawdziwa, każda jest inna i za każdą stoi prawdziwy człowiek, który pomaga nam zdemaskować stereotypy, które w nas drzemią. W kontekście tego, co ludzie wiedzą, chcą też poznać jakąś twarz tej osoby, żeby transpłciowość nie była pojęciem bezcielesnym, tylko żeby miała czyjąś twarz i zwykle jest to twarz moja. Czasem rozmowa może wiele zmienić. Rozmawiałam z osobą transpłciową i ta rozmowa dużo mi dała takich przemyśleń, jak podchodzić do takiej osoby, miałam takie sytuacje, że osobę spotkałam i nie wiedziałam, jak się do niej zwrócić, aby nie urazić jej. To również szansa, żeby zobaczyć, że osoby z najdalszych zakątków świata są takie jak my. Gaudi mówi o sobie, że jest nie stereotypową hinduską. Pochodzi z kraju, gdzie rola kobiety jest marginalizowana, ale ona sprzeciwia się takiemu podejściu. Chce pokazać, że może i nie ma tak. I kobiety w Mombaju są bardziej podobne do kobiety w Europie. A siła kobiet jest jednym z wątków żywej biblioteki. Zmieniają się pytania, ludzie coraz więcej wiedzą. Nie muszę opowiadać, kiedy zaczął się feminizm, czego dotyczy, tylko przychodzą z konkretnymi kwestiami, pytaniami. Bo ciekawość drugiego jest najlepszą formą własnego rozwoju. To gwiezdny wyścig, w którym oręż stanowi cenna wiedza z kosmosu. Reporter "19:30" Igor Sokołowski przygotował dla państwa specjalną relację z miejsc o strategicznym znaczeniu dla naszego bezpieczeństwa. To historia o satelitach, za sprawą których Polska wchodzi na poziom kosmicznej ofensywy. Niezależność i bezpieczeństwo. Zapewnia ją na pierwszy satelita polskich sił zbrojnych wysłany na orbitę pod koniec listopada. Odwiedziliśmy z kamerą miejsca na co dzień niedostępne dla cywilów, by zrozumieć, jak działa nasze kosmiczne źródło informacji. Znajdujemy się w miejscu strategicznym dla naszego bezpieczeństwa, to w tym centrum operacyjnym analizowany jest każdy ruch naszego satelity. W tej chwili moi operatorzy skupiają się na monitorowaniu jego poruszania się po orbicie, jak również na sprawdzaniu, z jakich państw pochodzą najbliższe satelity. Te urządzenia biorą udział w gwiezdnym wyścigu, w którym stawką jest nasze bezpieczeństwo. Na jednego operatora na polu walki przypada 6,7 właśnie takich żołnierzy, którzy pracują, można powiedzieć w skrócie "przy komputerze", ale wspierają go informacyjnie. Satelita MikroSAR został stworzony przez polsko-fińską firmę ICEYE i to jej operatorzy obecnie kontrolują urządzenie, a nasi żołnierze jedynie obserwują trajektorię jego lotu. Ale już wkrótce satelita całkowicie będzie do dyspozycji wojska, które dzięki takim zdjęciom będzie mogło analizować każdy ruch wroga. Mamy unikatową zdolność obrazowania ziemi bez względu na pogodę, czy to w nocy, czy to przez chmury. Oprócz satelity MikroSAR wysłaliśmy też na orbitę 3 satelity stworzone w ramach programu PIAST. Satelity badawczo-rozwojowe, które mają w kosmosie przetestować różne polskie technologie. Z których skorzystają naukowcy i żołnierze. Wojsku dajemy kompletny system do sprawdzania technologii i koncepcji w kosmosie. Kosmosie, który dotąd był przestrzenią zarezerwowaną jedynie dla mocarstw takich jak USA, Rosja czy Chiny. Teraz do tej gry wkracza także Polska. Wiele państw tego "starego" NATO nie dysponuje takimi zdolnościami, które my wkrótce zbudujemy, podkreślmy, w oparciu o polskie podmioty lub podmioty z polskim kapitałem. To oczywiście kosztuje. W program MikroSAR zainwestowaliśmy 860 milionów złotych. Projekt badawczy PIAST to 70 milionów złotych z kasy Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Ale to dobrze wydane pieniądze. Dla Polski to jest w ogóle przewrót kopernikański. No bo nie jesteśmy już od nikogo uzależnieni, nie musimy korzystać ze zdjęć Amerykanów czy Francuzów. Korzystamy ze zdjęć polskich. A to dopiero początek naszej ofensywy w kosmosie. Świętowanie trwa. Jutro drugi dzień Bożego Narodzenia. Na koniec naszego programu pozostańmy jeszcze przez chwilę w świątecznym klimacie. W imieniu całej redakcji "19:30" życzymy państwu spokojnego świętowania. Koniecznie proszę zostać z nami, bo już za chwilę w TVP1 "Reklama dzieciom", a w TVP Info "Pytanie dnia" i rozmowa Aleksandry Pawlickiej z metropolitą warszawskim arcybiskupem Adrianem Galbasem. Ciekawego wieczoru i do zobaczenia!