Go¾oled÷ - s¾u¼by ostrzegaj@ i apeluj@ o ostro¼n@ jazd-. Cenna ozdoba - Polska potęgą w eksporcie świątecznych dekoracji. Za miesiąc zaczynają się przygotowania do finału Wielkiej Orkiestry. 19.30, Zbigniew Łuczyński, dobry wieczór w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Choć przed nami weekend, to wiele osób wraca już do domów, a pogoda niestety powrotom nie sprzyja. Lód, marznąca mżawka, gołoledź i niestety dramatyczne tego skutki. Doszło do wielu wypadków i kolizji, a na trasach utrudnienia. Alerty obowiązują w dużej części kraju. Jak radzą sobie służby i czy kierowcy pamiętają o ostrzeżeniach? Kierowcy musieli szybko wybudzić się ze świątecznego letargu. To skutki trudnych warunków na drogach po marznących opadach. Po południu niedaleko Rawy Mazowieckiej doszło do karambolu. Doszło do zderzenia 9 pojazdów, w których poszkodowanych zostało 8 osób. Niestety, pięcioro dzieci w wieku od 4 do 10 lat. Zero reakcji na próby hamowania, nawet z odległości ponad 400 m, dlatego też najechaliśmy na innego uczestnika ruchu. Droga w kierunku Warszawy przez ponad dwie godziny była zablokowana. Na drogach szybkiego ruchu kierujący - dla bezpieczeństwa - często jechali z prędkością nawet trzykrotnie niższą od dopuszczalnej. Droga hamowania znacznie się wydłuża. W trakcie jazdy pamiętajmy o tym, aby zachować bezpieczną odległość od poprzedzającego pojazdu. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zapewnia, że pracuje na pełnych obrotach. Tylko dzisiaj kilkaset pojazdów zostało oddelegowanych do pracy na autostradach i drogach ekspresowych, by pomóc kierowcom w tych trudnych warunkach. Do wypadków i kolizji doszło dziś niemal w całym kraju. Nie da się jeździć - słyszymy od kierowców. Jest bardzo ślisko, masakrycznie, trzeba uważać naprawdę. Bardzo ślisko na drodze, niebezpiecznie, tragedia. Nie przekraczam 30 km/h. Szklanka była też na chodnikach, piesi musieli pilnować się podczas spacerów. O upadek nie było trudno. Widziałam kilka osób, jak o mało co orła nie wywinęły. Starsze osoby żeby uważały i może nie wychodziły. Właśnie przed chwilą się wywróciłem. Ale mam nadzieję, że ostatni raz. Przepraszam, ale muszę jechać. Na ulice Warszawy wyjechało ponad 170 pługosolarek. Najpierw posypywarki wyjechały na mosty, wiadukty i ulice spadkowe. A następnie w sile 170 pojazdów objęły działaniami wszystkie ulice, którymi kursują autobusy komunikacji miejskiej. Niekorzystna - głównie dla kierowców - aura potrwa dłużej. IMGW wydała ostrzeżenia pierwszego stopnia przed marznącymi opadami dla większej części kraju: od południa aż po Kujawsko-Pomorskie. Niektóre prognozowane są dziś do końca dnia, inne nawet do nocy z soboty na niedzielę. Będą występować zarówno opady deszczu, deszczu marznącego, także opady śniegu, marznące, więc na drogach przede wszystkim ślisko i niebezpiecznie. Policja i eksperci apelują o ostrożność. Jeżeli nie ma potrzeby, pozostańmy w domu, nie wyjeżdżajmy, nie narażajmy siebie i innych. Zwłaszcza że zbliża się czas powrotów ze świąt. Patrząc na sytuację na polskich drogach, to duże szczęście, że ten najbardziej wzmożony poświąteczny ruch dopiero przed nami. Pamiętajmy jednak, by te powroty ze świątecznych wyjazdów do domu nie były szybkie, tylko bezpieczne. "To nie koniec", zapowiada szef Pentagonu. Stany Zjednoczone przeprowadziły atak na cele bojowników tak zwanego Państwa Islamskiego w północno-zachodniej Nigerii. Amerykański prezydent miał w ten sposób odpowiedzieć na prośbę nigeryjskich władz, aby powstrzymać - jak pisze - "nigeryjską hołotę ISIS, która zabija niewinnych chrześcijan". Kierunek - Nigeria, cel - Państwo Islamskie. Czas - noc Bożego Narodzenia. To moment wystrzelenia amerykańskiej rakiety z amerykańskiego okrętu. Stany Zjednoczone twierdzą, że atak przeprowadziły na życzenie nigeryjskich władz. Te, choć do współpracy się przyznają, to w każdym oświadczeniu zaznaczają, że terroryści atakują zarówno chrześcijan, jak i muzułmanów. To ważne. Nie ma to nic wspólnego z żadną konkretną religią. Z naszego punktu widzenia celem są terroryści, którzy atakują Nigeryjczyków. W sumie ponad tuzin pocisków uderzył w obrzeża tej wioski w północno-zachodnim stanie Sokoto. Miejsce nieprzypadkowe, bo zdaniem wywiadów obu krajów to kluczowy szlak przerzutu bojowników i broni dla powiązanej z ISIS grupy Lakurawa. Szlak idzie z sąsiadującego Nigru. Z relacji mieszkańców wynika, że pociski uderzyły w pola i jedynie wywołały panikę. Mogli zginąć niewinni ludzie. Ale Amerykanie twierdzą, że ataki zabiły wielu terrorystów. Ciąg dalszy nastąpi. Jesteśmy wdzięczni rządowi Nigerii za wsparcie i współpracę. Wesołych Świąt! Nigeria to jeden z najbardziej podzielonych religijnie krajów na świecie i najniebezpieczniejszych dla chrześcijan. Ekstremiści biorą na cel nie tylko wyznawców Jezusa, ale także tych muzułmanów, którzy przejawiają wobec nich jakąkolwiek życzliwość. Nigeryjski rząd zmaga się z Państwem Islamskim od ponad 10 lat. Organizacja ta ewoluowała od Boko Haram do różnych odłamów. Według Reutersa na współpracę militarną Nigerii z USA wpłynęły groźby Donalda Trumpa o jednostronnej interwencji. Wiele rzeczy sobie wyobrażam - w Nigerii zabijają rekordową liczbę chrześcijan. Już w listopadzie amerykańskie samoloty prowadziły loty wywiadowcze nad Nigerią. To jest "19.30" w drugi dzień świąt. A dziś jeszcze u nas... Koniec wolnej amerykanki? Ryzyko głośnych imprez, zachowań niekulturalnych, bałaganu, czy nawet awantur z udziałem policji. Jak w niedzielę robią imprezę, to ja jestem niewyspana, hałasy są. Najem krótkoterminowy pod lupą. To problem, który wymaga uregulowania. Zmieniają się lokatorzy tych mieszkań codziennie. Nie ma nad tym żadnej kontroli. Kontrolę mają jedynie portale branżowe, które się tym zajmują. To pewne - święta łączą, a kultury, zwyczaje i kuchnie przenikają się wzajemnie. To, że u państwa Kowalskich na świątecznym stole zawsze jest sałatka jarzynowa, to nikogo nie dziwi. Ale co na przykład jedzą państwo Bumbowie, czyli polsko-angolska rodzina? Odpowiedź już teraz w materiale Sandry Meunier. Bacalhau, czyli suszony dorsz w śmietanie, to tradycyjna świąteczna potrawa w Angoli. Zawsze króluje na stole państwa Bumbów. Są też smażone pierożki z tuńczykiem i krewetkami. Ten wyjątkowy czas spędzają z najbliższymi. Mąż uwielbia śledzia, więc dalej idziemy tym rybnym tropem, i bardzo polubił mojej mamy, czyli teściowej karpia w galarecie i karpia smażonego. Mąż najada się tutaj rybami za cały rok. Najmłodsi też mają swoje przysmaki. Lubię słodkie karmelki, które tata mi przywozi. Tak, tak takie słodkie jak tabliczki czekolady. Nieodłącznym elementem świętowania jest śpiewanie. W Afryce Ernesto nucił piosenki jak "Feliz Navidad", w Krakowie - kolędy. Lubię śpiewać polskie kolędy. Najlepiej to ten "dina dina". Nie umiem całe, ale to najlepiej. Najfajniejszą część tej kolędy lubię: "Hej, dina, dina, narodził się Bóg dziecina, w Betlejem, w Betlejem". Dziadek wiedzie prym. Rozdaje wszystkim śpiewniki. Przy stole zawsze jest też miejsce dla przyjaciół i sąsiadów - tak jak w Afryce. Moj kolega siedział tutaj, zjadł jarzynowe, i tak myślał, że to ostatnie danie, a jak babcia poszła po kolejne... Jeszcze dziewięć innych dań. W tym roku bez mamy Ernesto, ale rodzina ma wspaniałe wspomnienia. Ma znakomita mamę, pełną wigoru. U salezjanów żeśmy nawet zatańczyli, więc mogę powiedzieć, że lepiej czuje bluesa niż ja. Dwie kultury - jedne święta. Podobnie jak tutaj. Czyli włoska babka, bez której w Italii nie ma świąt. Szef kuchni Giancarlo Russo obowiązkowo serwuje deser bliskim w Warszawie. Ale nie brakuje też ryb. I wielu polskich potraw. To, co ja lubię bardzo, to śledziki. Śledź bardzo dobra jest. I, co oczywiste, są pierogi, grzyby, to ja lubię. Symboliczne. Sara Tokina spędza święta z chłopakiem Aleksem w Warszawie. Kościół, spotkania z przyjaciółmi, spacery - to ich sposób celebracji tego wyjątkowego czasu. Głęboko w sercu marzy, by obok była mama, która została na Białorusi. Moja babcia lubiła gotować kluski ziemniaczane, z nadzieniem, i to się nazywało kluski z duszą. I to nadzienie było duszą i to było mięso lub grzyby. Wszyscy gotowaliśmy to razem. Taka była tradycja. Dziś są inne. Odwiedzi przyjaciół z Białorusi, Turcji i Ukrainy, którzy, podobnie jak ona, zostawili serce w innym kraju. Co roku kładzie kilka gałązek świerku, bo ten zapach przenosi ją do bliskich. Tych świąt nie wyobrażamy sobie bez bogato ozdobionej choinki. I tu jesteśmy potęgą. Jeśli chodzi o produkcję szklanych ozdób świątecznych, prościej mówiąc bombek, to nasz kraj jest w ścisłej światowej czołówce. A wartość naszego eksportu wszystkich świątecznych dekoracji w 2024 roku przekroczyła 85 mln euro, co dało nam 2. miejsce w Europie i 5. na świecie. Żaden kraj oczywiście nie przebije Chin, które wyeksportowały ozdoby świąteczne za 5,5 mld euro. Ale to, co nas wyróżnia, to jakość, bo w polskich fabrykach powstają prawdziwe, choć kruche, dzieła sztuki. O sztuce dmuchania szkła. To nie jest łatwa praca - potrzeba precyzji, umiejętności i cierpliwości, bo tworzenie kształtów z rozgrzanego szkła to proces, który nie wybacza błędów. Trzeba szybko dmuchać, kręcić, dmuchać, żeby szkło nie wystygło i żeby się uformowało odpowiednio. Pan Zbigniew Smolarek wie, co mówi, bo na tym stanowisku w fabryce bombek w Złotoryi pracuje 35 lat. Dziennie potrafi stworzyć około 150 czubów choinkowych lub nawet 400 bombek. To fach, który powinniśmy cenić, bo następców raczej nie widać. Spod ognia bombki wędrują do srebrzenia, później lakieruje się je na różne kolory. I tak trafiają w ręce kolejnych artystów. Pani Edyta Konefał nie zliczy, ile różnych wzorów już stworzyła, bo dekoracją bombek zajmuje się tu 28 lat. Każda to małe dzieło sztuki. Nie wyjdą identyczne, to jednak jest ręka, to nie robi maszyna, tylko ręka, i nie będą co do milimetra identyczne. Bombkowe rękodzieło to nasz polski towar eksportowy. W tej tylko fabryce ponad 200 zatrudnionych osób rocznie tworzy 20 mln choinkowych ozdób, które lądują nie tylko na polskich drzewkach. Niemcy, Włochy, Francja, kraje Beneluksu, także Stany Zjednoczone, ale sprzedajemy też bombki do Australii, do Japonii, do Tajlandii czy nawet na Dominikanę. O fenomenie polskiej bombki choinkowej wszystkiego można dowiedzieć się tutaj - w Muzeum Bombki w Miliczu, gdzie przez przeszło 50 lat funkcjonowała fabryka. Dziś można tu podziwiać sześć tysięcy niepowtarzalnych wzorów. Wzorcownia wzięła się z tego, że każda bombka, która była malowana, to jedna bombka musiała być odkładana i to są właśnie te wzory. Wśród nich te minimalistyczne z lat 50. i szalone lata 90. Bo bombki odzwierciedlają to, co dzieje się w modzie, wzornictwie przemysłowym czy po prostu w życiu kolejnych pokoleń. Wyraźny symbol tych świąt, ta bombka. Zdaniem antropologa kultury artystyczny aspekt choinkowych ozdób zaczynamy doceniać coraz bardziej. Kiedy wszystko jest masowo robione, to my bardzo zwracamy uwagę na te kraftowe rzeczy, na to, że coś jest indywidualne, coś jest wyjątkowe i na przykład taka bombka może zostać w rodzinie na pokolenia. Tu w Złotoryi już czwarte pokolenie mieszkańców miasta tworzy choinkowe bombki. To nie tylko ozdoby, ale i zapis historii. Wiele osób spędzających tegoroczne święta na wyjeździe wynajmuje na ten czas mieszkania czy pokoje, korzystając z tak zwanego najmu krótkoterminowego. Dla właścicieli mieszkań to dobry biznes. Niestety dla ich sąsiadów często wiele uciążliwości. Rząd i posłowie szykują po Nowym Roku zmianę przepisów. A na czym ma polegać walka z wolną amerykanką w najmie? My to zgłaszamy, ale to i tak nic nie działa. To mieszkanka kamienicy przy Marszałkowskiej w Warszawie. Blisko połowa lokali jest tu wynajmowana na krótki czas. Jesienią w jednym z takich mieszkań najemcy urządzili imprezę na 70 osób. Tak wyglądał jej finał. Od tej pory niewiele się zmieniło. Co weekend są nowi ludzie, którzy robią sobie imprezę. Jest głośno, tutaj niestety się wszystko niesie. Blok mieszkalny, kamienica to nie jest hotel. To jest miejsce, gdzie chcemy się czuć bezpiecznie. Dodaje wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej z Lewicy, który problem zna z autopsji. Mam ciarki, jak słyszę kółka od walizek. Podobnie jak wielu mieszkańców dużych miast i miejscowości turystycznych. To jest wyjęte spod jakiegokolwiek prawa. Za jakieś awantury, burdy w takim mieszkaniu tak naprawdę nie wiadomo, kto do końca odpowiada. W tej chwili zrobiła się z tego taka wolna amerykanka. Teraz posłowie i rząd chcą to ukrócić. Zobowiązała ich do tego Bruksela, wprowadzając nakaz rejestracji mieszkań wynajmowanych na krótki czas za pośrednictwem internetowych platform. Polska ma czas do 20 maja, by się dostosować. Samowolka to nie jest wolność. Mówili politycy Polski 2050, przedstawiając swój projekt zmiany prawa. Kolejny, napisany w Ministerstwie Sportu i Turystyki, już trafił do konsultacji rządowych. Oba uznają, że wynajmowanie na krótki czas prywatnych mieszkań to usługa hotelarska. Takie lokale muszą być zgłoszone w specjalnym rejestrze, z którego będą wykreślane za łamanie porządku publicznego. Za próby omijania tych przepisów będą grozić kary. W projekcie Polski 2050 to nawet 50 tys. złotych. Jeżeli mieszkanie ma służyć do tego najmu krótkoterminowego, to na każdym mieszkaniu ma być tabliczka z informacją, że tutaj jest prowadzony najem krótkoterminowy, z numerem telefonu i informacją, kto ten najem prowadzi. To samorządy miałyby decydować o tym, czy na ich terenie wynajmowanie mieszkań na krótki czas będzie możliwe. Mogą one określić dokładnie obszar i czas - na przykład wakacji - kiedy będzie to dopuszczalne. Są to obowiązki, które mają podnieść z jednej strony bezpieczeństwo tych, którzy z tych lokali korzystają, a z drugiej także uwzględniać interes mieszkańców. Oba projekty, poselski i rządowy, na początku przyszłego roku mają trafić do Sejmu. Na razie jest zgoda: sprawę trzeba uporządkować. Przepisy, które by regulowały te kwestię, byłyby rozsądne, racjonalne, potrzebne. To jest ten moment, w którym powinniśmy zainterweniować jako państwo, jako ustawodawca. Dla mieszkańców takich kamienic. Wyjeżdżamy na weekendy, więc w ten sposób uciekamy wtedy, kiedy jest tutaj najgorzej. Byłby to trafiony, choć spóźniony prezent na Gwiazdkę. Tam można bardziej na luzie i mniej formalnie. Mowa o internetowych platformach, gdzie krótkie filmiki, na przykład z życzeniami świątecznymi, mnożą się niczym kolejne pierogi przy wigilijnym stole. Politycy odkryli, że aby dotrzeć do szerszej publiczności, zwanej czasem elektoratem, trzeba sięgnąć po telefon i "coś" nagrać. Efekty są... różne. Czasem wychodzi szopka. Przed świętami to ta szopka cieszy się w Sejmie największym zainteresowaniem polityków. Robimy na dwie kamery te życzenia. Bo to tu masowo powstają ich produkcje filmowe. Sposobem komunikowania się z wyborcami są social media. No właśnie widzimy to teraz, bo ta szopka ma wzięcie. Proszę zobaczyć. Tu przed chwilą politycy PSL-u, teraz posłanka niezrzeszona. Podziwiam szopkę, przepiękna. I ciach, rozumiem, zdjęcie na media społecznościowe. Zdjęcie czy nagranie na media społecznościowe? Wszystko jest. I nagranie, i zdjęcia, szanowny panie redaktorze. Politycy w sieci szukają kontaktów z wyborcami i łowią nowy elektorat. Czuję się takim trochę miniinfluencerem, ale dzisiaj świat tego po prostu wymaga. To nie zastąpi żywego spotkania i uściśnięcia dłoni? To jest uzupełnienie. Bo poseł się nie rozdwoi, okręgi są duże, więc aktywność w mediach społecznościowych to obowiązek. Nie tylko od święta. O tym, jak ważna jest dobra i skuteczna komunikacja, przekonała się koalicja rządząca. Jedną z najczęściej wskazywanych przyczyn porażki Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich był ten błąd. Jest jedna przestrzeń, o której nie macie zielonego pojęcia: mianowicie komunikacja. Te słowa politycy koalicji rządzącej wzięli sobie do serca. I tak oto Donald Tusk chwali się sukcesami rządu w krótkich internetowych nagraniach. To premier na grzybach. A to premier składający życzenia kolejarzom. Tu premier znów się chwali. W ofensywie też Koalicja Obywatelska na TikToku. Tu królują krótkie satyryczne filmiki charakterystyczne dla tej platformy. Nowa ekipa działa supersprawnie. To młodzi ludzie, których tożsamości Koalicji Obywatelska strzeże. Ja sama, kiedy zobaczyłam pierwsze tiktoki, to się za zastanawiałam, co my robimy i czy to na pewno jest dobrze, ale okazało się, że oni rozumieją młodych ludzi znacznie lepiej. Jest znaczący postęp. Ocenia ekspert do spraw mediów społecznościowych. I pokazuje konkretne dane. Koalicja Obywatelska zdeklasowała polityczną konkurencję na TikToku. W listopadzie łącznie ich filmiki obejrzało ponad 5,5 mln użytkowników. PiS daleko w tyle. Takie treści, które wydają się na pozór absurdalne, są niskiej jakości, dziwnie zmontowane, dobrze chodzą na TikToku. To jest taki popularny trend wśród nastolatków. A to ta grupa może okazać się kluczowa za dwa lata przy urnach wyborczych. Politycy PiS-u początkowo wyśmiewali treści Koalicji na TikToku, ale w ostatnich tygodniach też zaczęli produkcję podobnych filmików. My nie odrzucamy żadnej platformy. Chcemy się komunikować z wyborcami, bo gra toczy się o sprawy ważne, o to, kto będzie sprawował władzę już za dwa lata. Czyli mówiąc wprost: trwa walka o umysły wyborców. Dobrze, niech próbują, niech ćwiczą. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Ja tam im życzę, żeby w 2027 roku mieli 15%. I tak ta wyborcza bitwa może wyglądać przez najbliższe dwa lata. Teraz inspirujące historie pacjentów zmagających się ze stwardnieniem rozsianym. Jedną z nich jest była reprezentantka Polski i wicemistrzyni Europy w wioślarstwie Joanna Dorociak. Diagnoza wywróciła jej życie do góry nogami, ale nie odebrała nadziei. Dzięki szybkiemu rozpoczęciu leczenia mogła wrócić do sportowej pasji. O tym, że sport może być terapią. Od tego się zaczęło, od tej prawej nogi. Joanna Dorociak była w szczytowej formie, szykowała się na maraton do Nowego Jorku. Nagle podczas treningu zaczęła dosłownie potykać się o własne nogi. Zamiast na bieg, trafiła do szpitala. Jeszcze w szpitalu pytałam, czy jednak mogę polecieć. Diagnoza - stwardnienie rozsiane - wtedy brzmiała jak wyrok. Na początku oczywiście pojawiają się najgorsze myśli, smutek, co teraz będzie, bo człowiek jest sprawny, wszystko robi, sport to jest moje życie. Podobny szok przeżyła Aneta Wąż. Zajęło mi to parę lat, żeby się oswoić i przyjąć to do wiadomości. W jej przypadku zaczęło się od problemów ze wzrokiem. Miałam bardzo częste rzuty, byłam w szpitalu średnio raz na trzy miesiące, więc to było bardzo ciężkie. U Moniki Łady pojawiły się problemy z mówieniem. Diagnozę usłyszałam, kiedy miałam 24 lata. Trafiłam do szpitala z podejrzeniem udaru mózgu. Tak jest właśnie w stwardnieniu rozsianym - choroba ujawnia się nagle, najczęściej kolejnymi rzutami, a spektrum objawów jest bardzo szerokie. Stąd wielu pacjentów długo czeka na właściwe rozpoznanie. Najczęściej dotyka właśnie kobiety między 20. a 40. rokiem życia. Wszystkie objawy neurologiczne, to mogą być zaburzenia widzenia, ale także nagły, przemijający niedowład, osłabienie siły jednej ręki, jednej nogi, przemijające drętwienia. Dekadę temu diagnoza oznaczała dla pacjentów postępującą utratę sprawności. Dziś, dzięki nowoczesnej terapii, chorobę udaje się zahamować. Można zatrzymać jej przebieg, ale warunek konieczny to wczesna interwencja. Codzienne przyjmowanie leków, fizjoterapia. To nie jest tak, że choroby się nie odczuwa, natomiast nie mogę powiedzieć, że stwardnienie przekreśliło moje marzenia. Jak pokazują badania, diagnoza stwardnienia rozsianego nie wyklucza też z aktywności fizycznej. Jest wręcz przeciwnie. Aktywność fizyczna jest wskazana dla każdego, dla osób z chorobami przewlekłymi tym bardziej. Ruch to jedyne lekarstwo, ja się tego trzymam. Joanna Dorociak jest tego najlepszym przykładem. Wróciła do biegania, teraz przygotowuje się do półmaratonu w Rzymie. Mi ten sport pomaga też w takim byciu w tej chorobie, bo daje mi taką siłę. Cały czas ma nadzieję, że w końcu dotrze na swój wymarzony maraton w Nowym Jorku. Bo, jak przekonuje, najważniejsze, by nie tracić nadziei. Pozytywizm, wierzyć, że to wszystko ma sens i można z tą chorobą żyć normalnie, jakościowo, jak bez choroby. W Polsce ze stwardnieniem rozsianym żyje prawie 60 tysięcy osób. To dziedzina medycyny, w której w ciągu ostatnich 10 lat aż dwukrotnie wzrosła liczba małych pacjentów. Choroby przewodu pokarmowego są dziś problemem cywilizacyjnym. W ośrodkach pediatrycznych brakuje nowoczesnego sprzętu do diagnozy i leczenia. Właśnie na ten cel będą zbierane pieniądze w najbliższym finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Filip miał wadę wrodzoną nerki. Jest jednym z dzieci, które były operowane ze wsparciem robota w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. Czuję się bardzo dobrze po tej operacji, nawet lepiej niż wcześniej. Jego mama cieszyła się, że to była operacja robotyczna. Będzie bardziej dokładna, nie będzie takich blizn, szybciej dojdzie do siebie. Zabieg robotyczny wymaga dla każdego pacjenta sprzętu za kilkanaście tysięcy złotych. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pokryje te koszty. Wszystkie operacje w przyszłym roku, które będą wymagały robotyki, będą finansowane w porozumieniu z WOŚP. Dobrze, super ci idzie. A to klinika Rehabilitacji w Centrum Zdrowia Dziecka i najnowocześniejsze urządzenia do treningu chodu. Michał po wypadku był w śpiączce, teraz wszystkiego uczy się od nowa. Urządzenie odciąża jego stawy, daje mu wzór chodu. Urządzenia są tak zaprojektowane, żeby pacjenci, którzy często ćwiczą, nie tracili motywacji. To, że posiadają elementy gier, że to nie są nudne ćwiczenia, że jest to forma rozrywki, sprawia, że bardzo chętnie korzystają z tego typu urządzeń. Mamy ten komfort niebywały, że słuchając ekspertów w różnych dziedzinach, czy to była onkologia, czy pulmonologia, czy gastroenterologia, słuchamy i mówimy: a my możemy to zrobić, a my możemy pomóc. Tu mamy sprzęt endoskopowy. A to cel najbliższego finału Orkiestry. W ośrodkach pediatrycznych w całej Polsce brakuje nowoczesnego sprzętu do diagnozy i leczenia chorób przewodu pokarmowego. Ostatnie zakupy, które były wykonywane, to ponad 10 lat temu. To jest przepaść technologiczna, jeśli chodzi o endoskopię. O możliwości rozdzielcze tych endoskopów, możliwości terapeutyczne. Rafał ma takie badania co kilka miesięcy. Bardzo się przy tym stresuje, bardzo przeżywa. Największe marzenie Rafała? Chodzić do szkoły, mieć dużo kolegów i mieć normalne życie. A nowoczesny sprzęt to dla wielu tych pacjentów szansa na szybszy powrót do tej normalności. Wsiąść do pociągu byle jakiego? Nie, nie w tym przypadku. Bo Orient Express był z założenia luksusowy. Wzbudzał podziw i zapewniał komfort, jakiego wcześniej nie było. Miał zapewniać nieprzerwaną podróż dla najbogatszych podróżujących za granicę bez przesiadki. Jednak wszystko ma swój kres, a kilkanaście wagonów utknęło dawno temu w Polsce. Okazuje się, że to, co wydawało się zapomniane, będzie znów lśnić. Welurowe kanapy i marmurowe stoliki, lśniąca palisandrowa boazeria, a nawet złote zegary. Czyli luksus w najlepszym wydaniu. Legendarny Orient Express wraca na tory. Te słynne wagony zobaczyć można właśnie w paryskim muzeum sztuk dekoracyjnych. W 1876 pewien Belg wpadł na rewolucyjny pomysł i stworzył Międzynarodowe Towarzystwo Wagonów Sypialnych. Po raz pierwszy można było podróżować za granicę bez przesiadki. Ten najbardziej mityczny pociąg nazywał się Orient Express. W pierwszą podróż wyruszył w 1883 roku. Trasę z Paryża do Konstantynopola, czyli dzisiejszego Stambułu, pokonywał w niecałe trzy dni. I od początku fascynował. Był bohaterem powieści i filmów. Bo podróż, co widać na tych archiwalnych zdjęciach, zarezerwowana była tylko dla wąskiej grupy najbogatszych arystokratów, dyplomatów i przedsiębiorców. Orient express był synonimem komfortu i bogactwa. Na pomysł wskrzeszenia mitu wpadli Francuzi. Gdy zabytkowe opuszczone wagony znaleźli w Polsce. Zdjęcie z dnia 10 września 1988 roku, stacja graniczna Terespol. Widzimy tutaj wagony Orient Expressu. Po podróży transsyberyjskiej pociąg utknął w Małaszewiczach przy granicy z Białorusią. I przez lata popadał w ruinę. Ktoś nie dopatrzył sytuacji takiej, że na Białorusi w Brześciu Orient Express powinien mieć wymienione wózki z torów szerokich na tory normalne. 6 lat temu te 17 wagonów za kilka milionów euro kupili Francuzi. Nad Sekwaną zostały odrestaurowane przez najlepszych rzemieślników. Nowy Orient Express inspiruje się tymi starymi wagonami. To ciągły dialog przeszłości i teraźniejszości. Na przykład ta lampa pochodzi z 1929 roku, a ta nowa jest jej mniejszą i bardziej praktyczną wersją. Część przedmiotów, jak na przykład te zdobiące korytarze kinkiety, pochodzą z oryginalnego pociągu. Dlatego spojrzenie do środka tych wagonów jest jak podróż sto lat wstecz. Nowy stary Orient Express ma pokonywać niemal dokładnie tę samą trasę, co jego pradziadek. Pierwsza podróż z Paryża do Stambułu przez Wiedeń ma odbyć się w 2027 roku. W "19.30" to wszystko.