Mentzen kontra Kaczy$ski. Spory na prawicy. Polskie drony. Rewolucja w armii made in Poland. L-k przed tsunami. Rejon Pacyfiku przygotowany na najgorsze. Tweety wieczorową porą bywają źródłem wiedzy o istocie intencji. I tak pan Mentzen z panem Jakim opisali protokół rozbieżności między PiS-em i Konfederacją. W tle deklaracja polska, którą zaproponował prezes Kaczyński, a pan Mentzen nie chciał podpisać. Pan Jaki napisał o zdradzie, pan Mentzen, że niczego PiS-owi nie obiecywał, a swoje do dyskusji dołożył pałac prezydencki. Kto się odbił od ściany po prawej? To jest zwykła ksenofobia. To jest wzniecanie bardzo złych nastrojów - tak rządzący mówią o tym, jak PiS i Konfederacja walczą o uwagę. Cała Polska śpiewa z nami - wyp*** z uchodźcami! To antyimigrancki marsz Konfederacji sprzed blisko dwóch tygodni. Podobny zapowiada teraz prezes PiS. Przeciwko paktowi migracyjnemu, przeciwko tym wszystkim działaniom, które mają przynieść Polsce nieszczęście. Marsz organizowany przez PiS to tak, jakby Robert Biedroń organizował marsz antyLGBT - byłby pełen hipokryzji. Poseł Konfederacji wylicza, co w sprawie migracji działo się za rządów PiS. To 366 tys. sprowadzonych do Polski obywateli krajów muzułmańskich, handlowanie wizami Schengen i budowa dużego centrum w Łodzi, które miałoby przyspieszyć ich wydawanie. W sprawie afery wizowej PiS nie powinno uderzyć się w piersi? Nie było żadnej afery wizowej - przekonuje teraz PiS i walkę z migracją bierze na sztandary. To jeden z 10 punktów "deklaracji polskiej", której podpisanie Jarosław Kaczyński zaproponował Konfederacji. Musimy wiedzieć, kto czego chce. Odpowiedź przyszła od tego polityka, który swoją deklarację spisał wcześniej, przed II turą wyborów prezydenckich. Oni już pokazali. Teraz przypomina PiS-owi te dane ZUS, na których widać, jak bardzo za rządów PiS wzrosła liczba migrantów. The Economist w 2020 roku uznał PiS za partię, która uprawia najbardziej liberalną politykę migracyjną w całej Europie. Przyjmowaliśmy najwięcej migrantów ze wszystkich państw europejskich. To było Prawo i Sprawiedliwość. Najwięcej w całej Europie migrantów - rządy prawa i sprawiedliwości. Sławomir Mentzen zapowiedział, że żadnego z punktów deklaracji nie podpisze... Nie zamierzam zostać przystawką PiS-u. ...w tym tego, w którym mowa o wykluczeniu koalicji z Donaldem Tuskiem i jego ludźmi. PiS własne zdolności koalicyjne ograniczył sobie do zera i teraz oczekuje, że my normalnie się zrzekniemy swojej zdolności koalicyjnej w imię tego, żebyśmy poprawili sytuację negocjacyjną PiS-u. Otóż nie! Tak nie będzie, panie Jarosławie. Czy PiS próbuje zrobić z Konfederacji przystawkę, a potem ja zjeść? Niech mnie pani nie rozśmiesza. Z nikogo nie robimy przystawki. Jesteśmy samodzielną partią, szanujemy wszystkie partie funkcjonujące na scenie politycznej. Ale wystarczyły takie słowa... Kaczyński to jest prawdziwy gangster polityczny. To nie jest żaden miły, starszy pan. ...by z szacunku do potencjalnego koalicjanta pozostało niewiele. Sławomir Mentzen to polityczny dzieciak, bo tak się trochę zachowuje jak rozwydrzony bachor. Mam wrażenie, że mu coś odjechało, peron mu odjechał. Przemysław Czarnek odwołuje piwo z Mentzenem i pyta: Drogi panie pośle, oszalał pan? Konfederacja ocenia to tak: Widać, że Jarosław Kaczyński dał sygnał do ataku. Jesteśmy świadkami zderzenia Konfederacji z PiS-em, dlatego że oni walczą o ten sam kawałek tortu politycznego. ...który ostatnio wypiekany jest w taki sposób. Wsadzają cię do samochodu i zaczynasz śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła" i 2 mln wyświetleń przez pararzeczywistość tworzoną w mediach społecznościowych. PiS i Konfederacja walczą o zarządzanie strachem przed nielegalną migracją? Tak, kreują problem i stawiają się na czele tych, którzy ten problem mogą rozwiązać. Jeśli PiS chce zorganizować marsz w tej sprawie, to proponuję, żeby mieli duży sztandar z napisem "Wawrzyk". To były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS i jedna z 9 osób, która usłyszały zarzuty w sprawie afery wizowej. Tej samej, której według PiS nie było. Czego obawia się Sławomir Mentzen? To i inne pytania zada w programie "Bez Trybu" Justyna Dobrosz-Oracz w TVP Info o 20:17. Premier zapowiada technologiczną rewolucję w armii, bo wojny wygrywają dziś wojska inteligentniejsze. Ma być silne wsparcie dla prac nad technologiami, bo dadzą przewagi i wojsku, i cywilom. Fronty wojny, którą mamy za ścianą, pokazują, co się dziś liczy w okopach i nad nimi, więc na co stawiamy i jak nam idzie? Tej rewolucji nie można zatrzymać. Rewolucja dronowa, rewolucja, jeśli chodzi o polską myśl techniczną, już się zaczęła. Statki bezzałogowe trafią do wybranych jednostek we wrześniu, a do końca roku drony szkoleniowe zasilą całą armię. Co ważne, to drony polskiej produkcji. Nie będziemy w nieskończoność inwestowali polskich pieniędzy w zagraniczny sprzęt, my musimy te polskie pieniądze zainwestować w polskie firmy, ale też w polskie umysły. Takimi polskimi produktami są drony, m.in. Kleszcz stworzony przez Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia, a także War Mate, Gladius czy Fly Eye projektu Grupy WB. To są już rozwiązania, które trafiają do sił zbrojnych RP, one są nieustannie poprawiane, o ile jest taka potrzeba. Dostosujemy je w każdym momencie do nowoczesnego konfliktu zbrojnego. Ale stawianie na drony produkowane w Polsce to nie tylko kwestia zatrzymania pieniędzy w kraju, to kwestia bezpieczeństwa. Bo zakup zagranicznej technologii uzależnia nas od dostawcy. Polska jako państwo graniczne w ewentualnej wojnie musi mieć pełną swobodę działania od samego początku i nie może być ubezwłasnowolniona przez nikogo, nawet najbliższego sojusznika. Niezależność to jedno, ale inwestowanie w rodzimą produkcję i jednostki badawcze niesie dodatkowe plusy dla armii. To jest taki element drogi, która ma nas prowadzić do tego, żeby w końcu nasi wojskowi dostali to, czego chcą i co najlepiej sprawdzi się w siłach zbrojnych. A że drony sprawdzają się w armii, potwierdza przykład konfliktu w Ukrainie. Dzisiaj 30-40% strat wojsk rosyjskich jest powodowanych działaniem uderzeniowych dronów. Pole walki i sposób prowadzenia konfliktów ewoluują. Drony są zauważalnym efektem zmiany w doktrynie, ale to nie jedyny obszar bezpieczeństwa, o który dbamy. O nasze cyberbezpieczeństwo dba być może najlepsza na świecie ta miniarmia odpowiedzialna za cyberbezpieczeństwo i to nie jest tylko nasza opinia, ale naszych sojuszników. W ubiegłym roku w Polsce odnotowano łącznie ponad 600 tys. zagrożeń cyberbezpieczeństwa. A jak wynika z danych Ministerstwa Cyfryzacji, tylko ostatniej doby doszło do 2414 takich incydentów. My będziemy bezpieczni, jeśli będziemy cały czas analizowali, monitorowali, ulepszali i właśnie bili po drodze tych wszystkich, którzy nas atakują, ale to jest proces. Proces oznacza, że cały czas 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu trzeba to robić. A w te procesy warto inwestować, bo nasze bezpieczeństwo jest bezcenne. Za chwilę o tragedii podczas wakacji w Egipcie. A potem między innymi: Ostatni bohaterowie. Ja tych chwil nigdy nie zapomnę. Wspaniali chłopcy i dziewczęta walczyli nie tylko o Warszawę, a o Polskę walczyli. Sensacja z ogłoszenia. Ma jakieś grupie kolejowej pojawiła się informacja, że ktoś sprzedaje wagon. Jest to makieta, którą przygotowywano głównie dla celów propagandowych. Wakacyjny wyjazd zakończył się dramatem. Podczas fakultatywnej wycieczki w okolicy miejscowości Marsa Alam w Egipcie dachował bus. Zginęło dwoje polskich turystów - kobieta i jej dziecko. Poza dwiema ofiarami ucierpiało jeszcze troje innych obywateli naszego kraju. Resort spraw zagranicznych oczekuje szczegółowego raportu ze zdarzenia. Przekazujemy kondolencje rodzinom. Nasze służby dyplomatyczne udzielą tej rodzinie wszelakiej pomocy. Ponadto dwójka naszych obywateli przebywa w szpitalu. Jedna z tych osób jest ciężej ranna, a druga ogólnie potłuczona. Jedna osoba jest też ranna. Z naszych obecnych informacji wynika, że naszym rodakom obecnie nie zagraża niebezpieczeństwo. Tuż przed tamtą godziną W Warszawa, jak co roku, zgromadziła tych, którzy jeszcze potrafią wspomnieć, i tych, którzy obiecują zawsze pamiętać. To właściwy moment na bezwarunkowy szacunek dla ludzi, którzy na gniewie i miłości zbudowali odwagę, a potem przykład, że naród to za dużo dla każdego okupanta. Spotkanie powstańców w Parku Wolności Muzeum Powstania Warszawskiego to coroczna tradycja. Były wystąpienia i państwowe odznaczenia. Ale przede wszystkim rozmowy i wspomnienia. Ja tych chwil nigdy nie zapomnę. 1 sierpnia 1944 roku wybuchło powstanie warszawskie. Te pierwsze dni powstania to było cudowne uczucie. Byliśmy tak naiwni, że wydawało nam się, że my tu zaraz wszystko zwojujemy. Że Niemców wypędzimy. Myśmy myśleli, że powstanie musi wybuchnąć. Mieliśmy już dosyć tych ciągłych popisów niemieckich, wysyłania i rozstrzeliwań, tych strasznych historii, które się działy w Warszawie. Po 5 latach niemieckiego terroru chcieli być wolni i widzieć biało-czerwone flagi. Wspaniali chłopcy i dziewczęta walczyli nie tylko o Warszawę, a o Polskę walczyli. Całe miasto było jedną wielką wspólnotą. Przez 63 dni ta wspólnota była wolną Polską. Demokratyczną, otwartą na wszystkie prądy ideowe. Powstańcy przypominali, że wolność nie jest dana raz na zawsze. Ten zapach wojny blisko naszej granicy nas bardzo niepokoi. Walka o zachowanie wolności i niepodległości jest zadaniem całego narodu, bez względu na różnice poglądów. Zwłaszcza po napaści Rosji na Ukrainę nikt nie ma cienia wątpliwości, że warto poświęcić wszelkie środki, by polska armia była silna i zapewniła Polsce bezpieczeństwo. Zobowiązaniem jest też pamięć o powstaniu. Pamięć, która łączy. To dzięki wam. Tutaj politycy niezależnie od tego, z jakiego obozu politycznego pochodzą, jakie wyznają wartości, mówią jednym głosem, pokazują, że można. Powstanie warszawskie było największym zrywem w okupowanej przez Niemców Europie. Po jego upadku Niemcy zrównali miasto z ziemią. Zginęło 18 tys. powstańców i 180 tys. cywilów. Apel o pamięć o powstaniu warszawskim, o zgodę, wzajemny szacunek i wreszcie o bezpieczną Polskę. To słowa - przesłanie dla nas. Sami o sobie mówią, że są pokoleniem odchodzącym. Obecnie żyje ich już zaledwie 290. Bogdan Bartnikowski w czasie powstania miał 12 lat. O poległych kolegach napisał ten wiersz. Młodopiękni, dźwigający pięści stalowe, a czasem nawet granat. I oczy mieli twarde, biało-czerwone do dna. Przybyli tu dziś na apel przedostatni z wiarą nieutraconą, że wtedy w sierpniu trzeba było te pięści podnieść. Tylko dlaczego historia tak z nich wtedy zakpiła? Magnituda 8,8, w historii pomiarów silniejszych było tylko pięć. Takie trzęsienie ziemi nawiedziło Kamczatkę i obudziło alerty przed tsunami na całym Pacyfiku i wybrzeżach. Świat pamięta płynące wodą domy i statki osiadłe na dachach w Japonii i Indonezji, więc zawyły syreny od Kuryli, przez Hawaje po Kalifornię. Jaki jest bilans wielkiej fali? Gdy tuż przed południem zatrzęsła się ziemia, myślał tylko o jednym. Po cichu prosiłem wszystkich o wybaczenie, wspominałem dobre chwile w życiu. Zaczęło się tu, w Siewiero-Kurilsku. Według lakonicznych informacji docierających z Rosji nikt nie zginął, są jednak ranni. I dużo zniszczeń. Rury po prostu się topiły i znikały z dachów. Wszystko dosłownie falowało. W jednym z przedszkoli w Pietropawłowsku Kamczackim zawaliła się ściana. Na szczęście nikt nie został ranny, w budynku nie było dzieci. W sumie wstrząsy uszkodziły kilkadziesiąt budynków w kilku miastach. Mieszkańców wybrzeża ewakuowano w obawie przed tsunami. Fale osiągały nawet pięć metrów wysokości. W Siewiero-Kurilsku fale podtopiły port, zrywając cumy statków. Woda wlała się też na teren jednego z przedsiębiorstw. To najsilniejsze trzęsienie ziemi od dziesięcioleci. Duże wyzwanie dla nas wszystkich. W dodatku nie ostatnie, bo po Pacyfiku z ogromną prędkością sunie fala tsunami. Syreny ostrzegawcze zawyły w całym regionie, w tym w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie, na Hawajach i w Japonii. Na Hawajach zamknięto wszystkie morskie porty cywilne. Na wyspie Maui, drugiej co do wielkości na archipelagu, odwołano wszystkie loty. Uruchomiliśmy śmigłowce Black Hawk, mamy gotowe do użycia pojazdy do ratowania ludzi. Ale ludzie nie czekają, aż trzeba ich będzie ratować. Mieszkańcy zagrożonych terenów i turyści ruszyli w głąb lądu. Modlę się za nasze domy, zwłaszcza za tych, którzy mieszkają tuż przy plaży, tak jak ja. Ewakuacje także w Japonii, Indonezji oraz na Filipinach. W Japonii nakaz dotyczy ponad dwóch milionów osób, w tym mieszkańców Fukushimy. Złapałam tylko to, co mogłam, i poszłam tu z innymi. Niektóre z państw obniżyły poziom alertów, ale wciąż apelują: bądźcie ostrożni, zagrożenie nie minęło. W tej chwili, jeśli chodzi o Japonię, Filipiny i wybrzeże Tajwanu, możemy spodziewać się fal wysokości do trzech metrów. Chile ogłosiło czerwony alert dla regionów przybrzeżnych. Na wysokie, ponad dwumetrowe fale przygotowują się Ekwador i Peru. Ulice Birmingham toną w kwiatach i łzach. Dziś odbyło się ostatnie pożegnanie Ozzy'ego Osbourne'a. Przed prywatnym pogrzebem artysty mieszkańcy jego ukochanego i rodzinnego miasta, a także fani Black Sabbath, wzięli udział w przemarszu centralnymi ulicami. Przepisy dopiero zaczną obowiązywać, ale na lotniskach już ruch w tej sprawie. Komisja Europejska zmienia limit płynów w bagażu podręcznym ze 10 ml do 2 litrów. Żeby zadziałało, trzeba najpierw zainstalować specjalne skanery. W Polsce, na razie, są w Poznaniu i Lublinie. Jak regulacja zmieni los pasażera? Półmetek wakacji. Na lotniskach tłumy turystów i długie kolejki do kontroli bezpieczeństwa. Która często kończy się wyrzucaniem kosmetyków lub napojów do kosza. Co drugi lot tak się zdarza. Gdzieś się to przeoczy, gdzieś to wyleci z głowy. To, czyli zasadę przewożenia w bagażu podręcznym maksymalnie 100 ml płynu. Unia Europejska wprowadziła ją niemal 20 lat temu. Powodem - ryzyko kolejnych zamachów terrorystycznych z udziałem samolotów. Przestępcy próbowali z kilku teoretycznie neutralnych substancji wytworzyć materiał wybuchowy na lotnisku. Mimo upływu czasu do restrykcji trudno przywyknąć. Nie rozumiem tej regulacji, uważam, że powinna zostać zniesiona i powinny być dozwolone większe ilości płynów. I tak będzie. Bruksela daje zielone światło do zmian. Nowy limit to dwa litry. Jednak słowo klucz to skaner. Poluzowanie zasad nastąpi tylko na lotniskach z nowoczesnym sprzętem do prześwietlania bagażu. Nowe skanery będą działać tylko na wybranych lotniskach w 21 unijnych krajach. Dlatego przed podróżą wciąż warto sprawdzić, jakiej wielkości butelki i pojemniki można włożyć do bagażu podręcznego, by bez problemu przejść kontrolę bezpieczeństwa. W Polsce jest 15 międzynarodowych lotnisk cywilnych. Wymagania sprzętowe spełniają na razie tylko dwa z nich - w Poznaniu i Lublinie. Weszliśmy na etap skanowania w technologii 3D. Nie będziemy proszeni przez operatora: proszę wyjąć komputer, proszę wyjąć butelkę z płynem, co to jest za płyn. System sam kwalifikuje rodzaj płynu. Na warszawskim lotnisku Chopina montaż ma się rozpocząć jesienią. W Krakowie montaż trwa. W tej chwili działa ich 9, docelowo na krakowskim lotnisku będzie tych skanerów działać 15. Wymiana sprzętu jednak nie jest obowiązkowa. Praktycznie będzie tak, że na części lotnisk będą mniej rygorystyczne reguły, ale na innych lotniskach takie, jak są dzisiaj. Limity płynów na europejskich lotniskach przystosowanych technologicznie zmienią się za kilka tygodni. Nie wiadomo, czy woda kusiła aż tak bardzo, że przy sztormie i czerwonej fladze bracia weszli do wody. Tragiczny efekt pokazało morze, wyrzucając na brzeg ciało jednego z nich. Miał 16 lat. W Mielnie też tragedia. Tam z trójki mężczyzn jeden nie przeżył kąpieli we wzburzonym Bałtyku. Utonięć w te wakacje jest mniej niż rok temu. Pytanie, czy to kwestia kiepskiego lata, czy wzmocnionego rozsądku, bo tu się akurat niewiele zmieniło. To był impuls. Ratownicy działali najszybciej, jak potrafili. Na miejscu pojawili się w kilka minut. Z trzech tonących mężczyzn w Mielnie dwóch udało im się wyciągnąć na brzeg i uratować. Podjęliśmy akcję ratunkową, natychmiastową. Zastaliśmy tam jedną osobę, która była już w linii brzegowej, a druga trzymała się falochronu już resztką sił. 2 minuty później już by była druga tragedia. Niestety w tym tygodniu morze już kilkakrotnie upomniało się o ludzkie życie. Wieczorem fale wyrzuciły ciało 16-latka, który w poniedziałek utonął w Dziwnówku w Zachodniopomorskiem. Kąpał się w Bałtyku razem z bratem mimo wysokich fal i po godzinach pracy ratowników. Przeżył tylko jeden z nich. Fala była bardzo wysoka. Na stanowiskach nie było już czerwonej flagi, ponieważ sytuacja miała miejsce po godzinach pracy ratowników i w miejscu niestrzeżonym. Czerwona flaga to znak: absolutnie nie wchodzimy do wody. Powinniśmy też wybierać stanowiska strzeżone. W godzinach pracy ratowników. Choć nie mogą nas zatrzymać siłą, to często ich obecność robi różnicę między życiem a śmiercią. Po to są ratownicy, po to są flagi. Nie wchodzi się. Ja nawet w takiej pogodzie boję się dzieci wpuszczać. Ludzie sobie nie zdają sprawy, że jeśli fala pcha go do brzegu, to dołem wyciąga go na morze i koniec, pozamiatane. Pogoda w tym sezonie nie rozpieszcza. Dni sprzyjających plażowaniu można policzyć na palcach jednej ręki. Ale groźnych sytuacji nie brakuje. Widzieliśmy niedawno osobę, która wyskoczyła z rowerku wodnego. Zaczęła tonąć. Dobrze, że byliśmy blisko, bo tę osobę uratowaliśmy, a ona nie miała już świadomości, co się dzieje. W tym roku w Polsce utonęło już 120 osób. W ubiegłym 444. Tragiczne statystyki pokazują jedno: najwięcej ofiar pochodzi z kąpielisk niestrzeżonych i rzek. To głównie mężczyźni. Tych tragicznych zdarzeń w większości można byłoby uniknąć. Gdyby nie brawura, przecenianie własnych możliwości, łączenie wypoczynku z alkoholem. Jeśli chodzi o liczbę osób na plażach, mamy spadek. Natomiast Gdańsk i kąpieliska morskie charakteryzują się tym, że od 36 lat nie mieliśmy ani jednego topielca. I oby takich kąpielisk było jak najwięcej. Na tę wiadomość czekają pacjenci z otyłością olbrzymią. Od stycznia program leczenia KOS-BAR będzie włączony do koszyka świadczeń gwarantowanych. A to oznacza, że znów ruszy pełnoprofilowe leczenie choroby otyłościowej łącznie z operacjami, bo te w ramach resortowego programu pilotażowego skończyły się miesiąc temu. Ci, którzy już skorzystali z programu, mówią o szansie, która przywróciła im zdrowie i życie. Aleksandra i Mariola są jednymi z ostatnich pacjentek zoperowanych w programie pilotażowym KOS-BAR. Aleksandra ma małe córeczki. Zdecydowała się na leczenie otyłości, bo choroba powodowała coraz większe powikłania. Insulinooporność, nadciśnienie tętnicze, początki astmy. Program KOS-BAR jest wyjątkową na skalę Europy formą opieki nad pacjentami z otyłością olbrzymią. Operacja żołądka to tylko fragment kompleksowego leczenia, ze wsparciem dietetyka, psychologa i fizjoterapeuty. Wszystko to pomaga w systematycznej utracie masy ciała. Mnie się praktycznie nie chce jeść, z kartką czy aplikacją w ręku to jest sprawdzanie, czy zjadło się tyle, ile się powinno zjeść. W ramach badania pilotażowego, który trwał cztery lata, w Polsce udało się pomóc kilkunastu tysiącom pacjentów. Lekarze mówią o spektakularnym powrocie do zdrowia pacjentów. Redukują leki na ciśnienie, bo nie mają nadciśnienia po operacji, na cukrzycę. Ryzyko zachorowania na choroby nowotworowe znacznie spada. Chorzy, którzy dotychczas nie zgłosiliby się do leczenia, bo się wstydzili swojej choroby, bo nie wiedzieli, jak do tego podejść, od czego zacząć, zgłaszają się tłumnie do leczenia. Problem w tym, że od marca nie przyjmuje się nowych pacjentów, leczeni są już tylko pacjenci po operacji. Teraz resort zdrowia zakomunikował podczas ostatniego posiedzenia parlamentarnego zespołu do spraw przeciwdziałania otyłości, że program będzie na stałe finansowany z NFZ. Pierwszym krokiem, jaki chcemy sfinalizować, to jest wprowadzenie KOS-BARU do systemu. To jest pierwszy krok, który tak naprawdę gasi pożar. Od stycznia ma to zadziałać. Na tę wiadomość od wielu miesięcy czekały ośrodki bariatryczne i pacjenci, bo dla wielu to kwestia życia. Obecnie ci chorzy są pozostawieni sami sobie, więc z wielką radością przyjęliśmy wiadomość, że od stycznia roku 2026 decyzją Ministerstwa Zdrowia program KOS-BAR znajdzie się w koszyku świadczeń. Aleksandra i Mariola zmniejszyły masę ciała o kilkadziesiąt kilo i - jak mówią - to dopiero początek powrotu do zdrowia. Nie mam już kontuzji, nie biorę już proszków na cukrzycę. Można się zebrać i mieć ochotę na nowe hobby, nowe pomysły. To jest opieka całoroczna. Ja cały czas myślę, co zrobić, żeby pójść o krok dalej, żeby jeszcze o siebie zawalczyć. Lekarze uważają, że program KOS-BAR powinien być finansowany z pieniędzy przeznaczonych na leczenie powikłań otyłości. Tylko na leczenie cukrzycy, która należy do tych powikłań, wydajemy rocznie 2 mld złotych. Złoty pociąg to to nie jest, bo cały w rdzy, ale wartość może mieć wcale nie mniejszą. Na sprzedaż wystawiono wagon metra będący w istocie makietą wozu projektowanego dla warszawskiego metra z lat 50. ubiegłego wieku. Znalezisko przypomina historię miasta, w którym metro głębokie miało powstać dawno temu, ale wygrała inna koncepcja. Co to za historia? Na pierwszy rzut oka można by rzecz - kawał złomu na sprzedaż. Oferta - 2400 złotych i odbiór we własnym zakresie z Kobyłki. Oferuję na sprzedaż stary wagon kolejowy, Ogłoszeniem szybko zainteresowali się miłośnicy kolei, bo dostrzegli coś więcej - prawdziwy skarb historii. Ponieważ prowadzę na Facebooku profil poświęcony historii metra, kilka osób jednocześnie napisało mi, że na jakieś grupie kolejowej pojawiła się informacja, że ktoś sprzedaje wagon i wszystko wskazuje na to, że to jest makieta z lat 50., makieta wagonu metra, które miało powstać w Zakładach Cegielskiego w Poznaniu. Tak cena aukcji wywindowała w ciągu kilku godzin do 170 tys. złotych. Jednak gdy sprzedawca dowiedział się, jak cenną ma rzecz, oferta zniknęła. Planowałem ją kupić z myślą, że będę mógł ją przekazać jakiejś instytucji. Zakończył aukcję, ale napisał mi, że będzie się kontaktować z Metrem Warszawskim i zdaje się z Muzeum Kolejnictwa. Nie wiadomo, jak wagon trafił w ręce właściciela, ale makieta jest identyczna jak ta, o której przed laty pisały gazety. Prawdopodobnie to jedyny egzemplarz wykonany w skali 1:1, jednak by to potwierdzić, wagon musi trafić w ręce specjalistów. Podejmujemy próbę przez kilka kanałów społecznościowych nawiązania kontaktu ze sprzedającym, Żeby móc się umówić zidentyfikować ten przedmiot i oczywiście ustalić dalszy plan działania. Znalezisko może okazać się śladem historii warszawskiego metra, a właściwie planów jego budowy. Patrzcie, dzieci, tak rodzi się warszawskie metro. W PRL-u Warszawa dwukrotnie próbowała zbudować metro. Na początku lat 50. rozpoczęły się wielkie przygotowania do budowy na wzór moskiewski metra głębokiego. Jedna nitka miała biec spod Targówka Fabrycznego tunelem pod Wisłą aż do Śródmieścia. Makieta miała obwieścić wielkie plany partii. Jest to makieta, którą przygotowywano głównie dla celów propagandowych. Wagon jest śladem po próbie przekonania polskiego społeczeństwa, mieszkanek i mieszkańców Warszawy co do wagi inwestycji. Ale choć zaczęto, to jej nie dokończono. W 1953 roku budowę przerwano, a cztery lata później zamknięto inwestycję. Przede wszystkim okazało się, że to zbyt trudne technologicznie i kosztowne, jakby trudności technologiczne spowodowały to, że finansowe aspekty tej inwestycji były trudne do przeprowadzenia. Po próbie budowy metra z lat 50. zostały jedynie zasypane szyby. Czy pierwszy namacalny ślad tej historii trafi do muzeum? Pozostaje tylko nadzieja. W 19.30 to wszystko. Mecenas Ryszard Kalisz, członek PKW, w "Pytaniu dnia" u Doroty Wysockiej-Schnepf. Dorota Wysocka-Schnepf, zapraszam na "Pytanie dnia".